sobota, 31 marca 2012

Stało się!

Otworzyła!
Wobec tak doniosłego faktu nie mam nawet zamiaru z nią konkurować.
Jestem przecież bez szans. Wiem to. Nawet cienia złudzeń nie mam. 

Odchodzę więc z pochyloną pokornie głową i idę... 


Mój pierwszy, w życiu upieczony (ze 2 lata temu) własnoręcznie chleb - jakiś taki koślawy wyszedł i plaskaty, ale i tak byłam zachwycona! MójCiOn też. ;-)

... piec chleb, bo Kasia podała wczoraj nowy przepis i ja muszę, muszę! 

Och, miałam przecież już iść!

A Wy  tu:

http://blogamisi.blogspot.com/


(No i jak Wam się podoba tytuł? Przyznać się, kto wpadł na taki pomysł. Och, ta Amisia, ta to ma fantazję, prawda?)

No dobra, już idę...

piątek, 30 marca 2012

czwartek, 29 marca 2012

O kastracji kocurków

Obiecane wnioski dotyczące kastracji wolno żyjących kocurków.




Przypominam, że nie chodziło o kastrację w ogóle. 
Temat, który poruszyłam, dotyczył tylko płci męskiej, bo o ile nikt nie ma wątpliwości, czy należy uniemożliwiać paniom rozmnażanie się, o tyle pojawiły się wątpliwości, 
czy kastrując kocury, szkodzimy im i skazujemy na gorsze życie na wolności. 
Jeśli ktoś ma niewychodzącego kocurka w domu i nie chce go kastrować, to jest jego sprawa, choć jest mi ciężko sobie wyobrazić, że komuś nie przeszkadza intensywny zapach kociego moczu, którym ten znaczy swój teren. 

W naszej dyskusji pojawiły się dwa główne argumenty przeciwko:
- że kastrowany kocur staje się taką kocią "pierdołą", która nie radzi sobie potem i którą     pomiatają inne koty
- że kastrowany kocur musi być odpowiednio karmiony.

Moje wnioski, po różnych konsultacjach:
1. Kastrowany kocur zazwyczaj, bo nie jest to reguła (zależy to od charakteru i instynktu terytorialnego), traci swą bojowość, przestaje chcieć rządzić, wdawać się w bójki - staje się też o wiele mniej interesujący dla innych kocurów, które nie mają potrzeby go atakować, traci instynkt, aby szukać kotki, którą by mógł zapłodnić i dzięki temu: 
- zmniejsza się u niego ryzyko skaleczenia przez innego kota poprzez nakłucie go pazurem, w związku z tym nabawienia się paskudnych ropni, które powodują zazwyczaj wysoką gorączkę i kot może nawet przypłacić to życiem (znam taki przypadek),
zarażenia się innymi chorobami wirusowymi typu białaczka i inne (choć tu akurat wystarczy kontakt z nosicielami - i tak mogą się zarazić i kastracja nie ma tu nic do rzeczy), 
- jest bezpieczniejszy, bo nie opuszcza swojego terenu w poszukiwaniu kotki, nie naraża się w ten sposób choćby na przejechanie przez samochód, jak to jest np.
z Bolkiem Pani Hani,

- zwiększa się jego szansa na adopcję (np. historia Dziadka), ponieważ po pierwsze, ludzie wolą mieć ten zabieg z głowy, a po drugie kot staje się zwykle łagodniejszy, czystszy i milszy.

2. Jeśli kot nauczył się polować, to kastracja mu w żaden sposób tych umiejętności nie ujmuje. Problem pojawia się tylko w przypadku dokarmiania kotów SUCHĄ KARMĄ. Niektóre karmy zawierają elementy, z których dokładnie powstają kamienie i powodują, JEŚLI dany kot ma do tego TENDENCJE, kamicę w drogach moczowych, najczęściej w pęcherzu. Jest to groźniejsze dla kotów niż kotek z racji ich budowy anatomicznej. Jest udowodnione, że po kastracji wzrasta tendencja do tworzenia się kamieni, choć jeśli kot ją przejawia, to pomimo jedzenia najlepszej karmy i braku kastracji i tak pewnie będzie je miał.  
Jeśli jednak dziki kot jest dokarmiany puszkami czy tzw jedzeniem domowym, to ten problem nie występuje wcale. 

Wniosek: jeśli zabieg kastracji się udał, narkoza nie osłabiła kota i nie rozchorował się potem (mądrze pisała o tym Abigail), to jakość jego bezdomnego życia powinna wzrosnąć. Oczywiście żywe zwierzę to nie statystyka czy posty na blogach, dlatego nie da się obiecać tego w każdym przypadku.

Moja decyzja: kastruję, wypuszczam, staram się robić to w miejscach, gdzie wiem, co się z nimi potem dzieje. Szukam im domu, jeśli adopcja wydaje mi się realna. 

Są to moje wnioski, a nie jestem ani weterynarzem, ani specjalistą w tej dziedzinie. Po prostu szukam, pytam, bo chcę wiedzieć i być ze sobą w zgodzie. 


A za oknem:
Już są!
Jeszcze są. ;-))
I jeszcze jedno. Pod postem z wtorku jest mnóstwo mądrych komentarzy. Osobom, które zainteresują się tematem, polecam wypowiedzi Babskiej Rzeczy jako wyjątkowo kompletne, mądre i kompetentne. Ja zgadzam się z każdym napisanym przez Nią słowem, a w moim krótkim dzisiejszym podsumowaniu nie chciałam tego powtarzać. 


Są takie państwa, gdzie wszystkie nieprzeznaczone do rozrodu zwierzęta są kastrowane, jak np. Australia i robi się to już na początku ich życia. Reguluje to prawo, że nie można sprzedać kociaka czy szczeniaka niewykastrowanego. Nie wiedziałam o tym! 



środa, 28 marca 2012

Kapuśniaczek z chorizo

Wspaniale rozgrzewający, z odrobią pikanterii i kwasu, niby znany, 

a odkryty na nowo…



Ten przepis to tylko pomysł, inspiracja. Zupa powstała w wyniku improwizacji 

i tak bardzo smakowała domownikom, że robię ją już regularnie. Składniki zmieniają się w zależności od mojej fantazji, nie zmienia się tylko to, że zawiera ona chorizo, kapustę kiszoną i ziemniaki. Zapraszam do spróbowania. Doprawcie sobie, jak lubicie. :-) My lubimy umiarkowanie pikantnie.




Pierwsza zupa powstała tak:

Czerwoną cebulę, kawałek selera, pietruszkę, kilka ziemniaczków pokroiłam w kostkę, marchewkę starłam na tarce o grubych oczkach i wszystko wraz z pokrojoną w plasterki kiełbasą chorizo podsmażyłam na łyżce oleju. Dodałam kapustę małosolną (bo taką miałam za pierwszym razem, teraz dodaję kiszoną), zalałam gorącą wodą, dodałam listek laurowy, 2 ziarenka ziela angielskiego, łyżeczkę kminu, sól i gotowałam do miękkości. Przyprawiłam solą, pieprzem i odrobiną cukru.


Gotowałam ją w moim ulubionym żeliwnym garnku, w którym piekę chleb, stąd na nim te smakowite przypalenia. Może dlatego była taka dobra. ;-)



Amisia jest bardzo zajęta robieniem inspekcji tarasowego krzesła sprawdzaniem
czy mu się przez zimę nie pogorszyło, więc nie ma, niestety, 
wcale czasu na inne czynności kontrolne. ;-(





wtorek, 27 marca 2012

Córcia

Dziś ciąg dalszy z wczoraj - o złapanym czarnym kotku. 

Prosto z działki pojechaliśmy do lekarza. 
Tym razem innego niż zwykle, bo na "moja" pani wet pracuje popołudniami, a kotek był złapany przed południem i nie chciałam, żeby czekał w transporterze i się denerwował. 
W samochodzie bał się straszliwie, ale był cicho.
W gabinecie dostał zastrzyk i zostawiłam go.




Za chwilę miałam telefon od wetki: 

- Wie pani co? Pewnie to będzie niespodzianka, ale to nie jest kocurek, tylko kotka!
No tak, na oznaczaniu płci kotów moi Dobrzy Ludzie też by nie zarobili… :-)
Myślę, że ucieszyła mnie ta wiadomość, bo wprawdzie zrobiłam dokładne badania na temat sterylizacji kocurków, ale niepokój pozostał. 




Koteczka zniosła zabieg dobrze. Mimo swojego młodego wieku była już najprawdopodobniej po pierwszej rujce. Niestety jest zupełnie inna niż jej mama Cruella, dla której szukam domu, bo wiem, że się oswoi, myślę, że nawet łatwiej niż Dziadek. 

Córeczka (której nie chciałam nadawać imienia, żeby się nie przyzwyczajać, ale zaczęłam mówić do niej Córcia i teraz tak o niej myślę) jest totalnie dzika i płochliwa. Nie daje się dotknąć, nie mam jak podać jej leków (lekarka mówiła, że niby nie trzeba, ale jakoś wierzę, że antybiotyk zabezpiecza kotkę przed jakimiś komplikacjami i jeśli mogę, zawsze go podaję). Na całe szczęście zaczęła ładnie jeść, pić i załatwiać się do kuwetki. Oczywiście zanim zaczęła to robić, martwiłam się, czy tak się stanie i za każdym razem robiłam wielkie uff w duchu. 
Siusiu – uff, zjadła troszkę – uff, kupka – wielkie uff!




Biedactwo spędziło pierwsze dni za piecem, ale jadła i piła. Jest śmiertelnie przestraszona i bardzo nieufna. I jak ją zgłaszać do adopcji? Kto weźmie takiego dzikiego kota? Musiałby być to ktoś bardzo lubiący wyzwania. 



Z drugiej strony, jeśli ma wrócić na działki, to pewnie lepiej jej nie oswajać. Taka dzika ma większą szansę przetrwać. Codziennie karmią ją Dobrzy Ludzie, nie będzie miała bardzo źle. Tak sobie tłumaczę. 
Córcia robiła postępy. Spędzała czas na piecu. Jeśli nie próbowałam jej dotknąć, nie uciekała. 



Niestety, żeby nie było za łatwo i miło, nagle przestała jeść, zaczęła dziwnie oddychać 

i spowodowała, że ze zmartwienia nie mogłam ani spać, ani pracować, ani zajmować się czymś innym. Przy okazji odkryłam, że odpręża mnie zaglądanie do Was, co tam dziś naskrobałyście. :-)


Całe szczęście moja wetka (inna niż ta, co robiła zabieg i nie kazała dawać antybiotyku), zgodziła się w trybie nagłym przyjechać. Pani Edyta ma podejście, ma wiedzę 

i doświadczenie. Ufam jej i nie pójdę już gdzie indziej, tak sobie obiecałam. 


Diagnoza jest taka, że zabieg  i stres spowodował spadek odporności (czy nie o tym wspominała wczoraj Abigail?) i kotkę dopadł jakiś wirus (pewnie już w niej był podczas zabiegu), ma gorączkę i zaczerwienione gardło, które ją boli, więc nie może jeść. Odbiło się to też na jej głosie, bo nawet biedna syczeć na mnie nie może po staremu. Zrobiłyśmy z Edytą łapanie kota, żeby mu podać zastrzyki i bardzo szybko się udało. Teraz trzeba czekać, ale dobra wiadomość jest taka, że po dwóch godzinach troszkę zjadła! 

Nie da się opisać, jaką odczułam ulgę! Córcia będzie musiała być u mnie jeszcze jakiś czas, aż wyzdrowieje. Miałam też informację, że może jest ktoś, kto może by ją chciał... 


Boję się nawet mieć nadzieję. Z Córci jest niezła zołza, choć dotykam ją już delikatnie i wtedy tylko troszkę wyszczerza do mnie kły. Jestem pewna, że w duchu to cudowna, delikatna, urocza panienka. 

A miałam się nie przywiązywać. Ech!
Cdn.

Tak, jak obiecałam, zrobię w czwartek krótkie podsumowanie wczorajszej dyskusji o kastrowaniu kocurków. Cudne jesteście dziewczyny, że Wam się chciało podzielić ze mną swoją wiedzą i doświadczeniem.
Dla Was w dowód wdzięczności MAJ:



poniedziałek, 26 marca 2012

Połowiczny sukces

... łapanki


Cudowna, miła i łagodna Cruella ma dwójkę dzieci. Pisałam o tym TU i TU. Opiekują się nimi Dobrzy Ludzie, mocno już starsi państwo i chwała im za to, jednak prawda jest taka, że z łapania kotów to oni by nie wyżyli. Mimo moich usilnych tłumaczeń i próśb, robią po swojemu. Zamiast przyzwyczajać koty do widoku transportera, chowają go gdzieś z tyłu budki i potem jedno z nich koty karmi, drugie idzie po transporter, a koty… w nogi! Było już kilka nieudanych prób złapania kotki szylkretki i teraz ona, kiedy tylko widzi Dobrego Ludzia paradującego z transporterem w ręce, czmycha gdzie pieprz rośnie. Chodziło nam głównie o nią, bo jej mama ma, dzięki zabiegowi, macierzyństwo z głowy, a córeczka zanim się obejrzymy, już będzie miała dzieci. Na nią więc głównie odbywały się „polowania”, co na szczęście uśpiło czujność czarnego Dziecka i w końcu, po prawie trzech tygodniach prób, zostało złapane.

Wcześniej napisała do mnie Magda, nasza blogowa koleżanka i podzieliła się informacją o tym, że  wiele lokalnych TOZ-ów ma na stanie specjalne klatki-pułapki z zamykanymi na pilota drzwiczkami, które można od nich bezpłatnie pożyczyć. Bardzo jestem jej wdzięczna za tę informację i wykorzystam ją pewnie, gdy będzie taka potrzeba. Tu jednak muszę być taktowna i delikatna, bo te koty są jakby własnością Dobrych Ludzi, oni o nie dbają na co dzień i przekonanie ich do konieczności kastracji zajęło mi rok. Poza tym te koty dawały się im głaskać, a nawet brać na chwilę na ręce, więc sądziłam, że złapanie ich nie będzie takim problemem. Teraz przez te nieudane próby i nauczenie, że transporter oznacza kłopoty, jest coraz trudniej.


Magda napisała mi też, że jest wiele wątpliwości co do kastracji dziko żyjących kocurów, które potem nie radzą sobie w życiu na wolności. Potraktowałam to bardzo poważnie, uważam, że wiele można zrobić krzywdy swoją niewiedzą, a poza tym taka możliwość wydała mi się prawdopodobna. Sprawdziłam to. Zadzwoniłam do pięciu losowo wybranych gabinetów weterynaryjnych. Napisałam do kilku lekarzy. Popytałam internautów. Nikt nie potwierdził tego przypuszczenia. Jeśli nawet gdzieś w necie pojawiają się takie wątpliwości, to pewności nie ma. Wręcz przeciwnie, wszyscy, których pytałam, uważają, że kastrowany kocur ma szansę na dłuższe i lepsze życie, że unikając rywalizacji z innymi kocurami ma mniejsze szanse zarazić się różnymi chorobami, że wcale to nie wpływa na jego umiejętności i instynkty łowieckie. A tak odpisała mi jedna z osób, które pytałam: 
„Z tego, co mi wiadomo, a pomocą zwierzętom zajmuję się już 10. rok, obawy przed kastracją wolno żyjących kocurków są przesadzone. Najlepszym tego dowodem jest moje podwórko, gdzie stary, zaprawiony w bojach kastrat podporządkował sobie wszystkie koty, i te kastrowane, i te jeszcze czekające w kolejce. Kotki są oczywiście priorytetowe, ale jak złapie się kocur, nie zaszkodzimy mu, kastrując, a będzie zdrowszy, zniknie irytujący wielu mieszkańców zapach i nie "naprodukuje" kociaków.” 
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was ma na ten temat jakąś wiedzę.
Na dziś uznaję, że kastrując kocurki, nie szkodzimy im, tylko pomagamy, a najważniejsze, że przyczyniamy się do zmniejszenia liczby bezpańskich zwierząt.


O kastracji pisała też Jasna TU.

A o tej przerażonej bidzie ze zdjęć cdn. już jutro. Zapraszam!




niedziela, 25 marca 2012

Grzechu warta bakaliowa tarta

Bajecznie kolorowa i bardzo pyszna



Na  masę orzechową potrzeba:

ok. 200 g mieszanki orzechów włoskich, laskowych i migdałów, z przewagą orzechów włoskich

70 g śmietany
30 g cukru 
1 jajko
Do dekoracji:

ok. 150 g bakalii: połówki orzechów włoskich, orzechy laskowe, migdały, kilka orzechów makadamia, pół opakowania kolorowych kandyzowanych skórek pomarańczowych, garść  żurawiny 

Na karmel:

130 g cukru 

ok. 50 g śmietany 30%



Jak zrobić:

Z 200 g mąki, 100 g cukru, jednego jajka i 100 g zimnego masła zagnieść kruche ciasto - wstawić na 30 minut do lodówki. Rozwałkować i wyłożyć nim formę do tarty wysmarowaną masłem. Wstawić do nagrzanego wcześniej do 185 stopni piekarnika. Piec ok. 35 minut do lekkiego zrumienienia. W tym czasie przygotować masę: orzechy włoskie, laskowe, migdały, jajko, cukier i śmietanę rozdrobnić i wymieszać w blenderze. Wyłożyć na kruchy spód i zapiec przez ok. 7 minut w piekarniku. Ułożyć na powierzchni pozostałe orzechy włoskie – najlepiej wyglądają ładne połówki, migdały, orzeszki laskowe i kilka orzechów makadamia. Polać polewą karmelową: cukier rozpuścić na suchej patelni, kiedy zbrązowieje, dodać śmietanę i energicznie wymieszać, zaraz polewać, bo zgęstnieje. Przybrać kandyzowanymi skórkami pomarańczowymi w różnych kolorach i garścią żurawiny. 



Piękna, smaczna, energetyczna, optymistyczna - czego chcieć więcej?


Inspektor Amiczenta wydaje się bardzo kontenta. ;-))




sobota, 24 marca 2012

Kiedy byłem małym chłopcem

mieszkałem z mamą i moimi jedenastoma braćmi i siostrami w miłym domku pod Wrockiem,
było nas tyle, że nigdy nie udało się ująć nas wszystkich razem na zdjęciu. :-)





Ja to ten z czerwoną wstążeczką.



A to już pierwsze dni w moim domu.




Witaj Bracie!


Cześć Siostro ;-))


Dużo tych zdjęć, ale na 
CZWARTE urodziny
można poszaleć!

Częstujcie się! Dla każdego coś dobrego. Rufi stawia!


Gdyby ktoś miał wątpliwości, dlaczego ma się częstować kijem, wyjaśnienie jest TU.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...