czwartek, 31 października 2013

Cmentarz przy opactwie Muckross, Irlandia

Dziś ostatnia część mojego minicyklu poprzedzającego zbliżający się dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Najpiękniej położony, najbogatszy w zabytki cmentarz w pobliżu Killarney w Irlandii, na obszarze zachwycającego i unikatowego Parku Narodowego Killarney (pokazywałam go już TU - kilk) obejmującego swym obszarem 100 km2.






Troszkę historii i już przechodzę do swoich refleksji, którymi chcę się z Wami dzisiaj podzielić.




Mucross Abbey (irl. Mainistir Mhucrois) – opactwo w hrabstwie Kerry w południowo-zachodniej Irlandii, na terenie Parku Narodowego Killarney.
Opactwo zostało wzniesione w 1448 roku jako klasztor franciszkanów. Na przestrzeni wieków było wielokrotnie niszczone i odbudowywane – tutejsi mnisi często padali ofiarami prześladowań i napaści maruderów z armii. Obecnie opuszczony budynek opactwa jest w znacznej części pozbawiony dachu, poza tym jednak dość dobrze zachowany. Wewnątrz murów znajduje się dziedziniec z rosnącym tam olbrzymim drzewem cisowym. Na pobliskim cmentarzu zachowały się XVII- i XVIII-wieczne nagrobki kilku poetów irlandzkich z mieszkających tu niegdyś klanów O'Donoghue, O'Rathaille i O'Suilleabhain.


Najeźdźcy przyjeżdżali, burzyli, plądrowali opactwo, a cis przetrwał wszystko. Niemy świadek historii.



Taki stary celtycki cmentarz leżący na lekkim wzgórzu, tuż przy dobrze zachowanych ruinach klasztoru, z widokiem na jezioro, ma swój niezaprzeczalny urok i czar. Niejeden historyk czy pasjonat przeszłości znajdzie tam wiele różnego rodzaju perełek, czy to obyczajowych, czy architektonicznych.




To niesamowite, ale na tym cmentarzu grzebane są wciąż nowe osoby. Tu świeży grób.

Mnie zmusiło do refleksji coś innego. To już nie pierwszy raz, kiedy stojąc nad rodzinnym grobowcem obcych dla mnie ludzi, czuję ukłucie, czy to tęsknoty, czy zazdrości... Pewnie jednego i drugiego. 
Jak to by było, gdyby moja rodzina miała takie miejsce, gdzie spoczywaliby wszyscy nasi przodkowie, aż do kilku pokoleń wstecz? Gdybym znała z imienia swoje praprababki, licznych kuzynów i innych krewnych. Jak by to było, gdybym stała nad takim grobowcem i wiedziała, że tu zmierzam, że któregoś dnia znajdę się wraz z nimi pod starym modrzewiem, a grawer dopisze moje imię do innych bliskich mi więzami krwi ludzi? 

Czy w takiej sytuacji nie byłabym bardziej ukorzeniona w życiu, w historii, w miejscu na świecie? Czy żyłoby mi się łatwiej, gdybym wiedziała dokąd dokładnie idę? 



Najstarsza data: 1873 r. Najmłodsza: 1998 r. Najmłodszy człowiek: 17 lat. Najstarszy: 85.
Choć nikt z nas nie chce myśleć o śmierci, to jest ona częścią naszego ziemskiego losu, a ja czuję, że chciałabym znać miejsce mojego spoczynku. Nie każde jednak. Chciałabym, aby było tak piękne jak to.
A Wy, co Wy myślicie?


I jeszcze jedna refleksja. Jakże mi bliska. Dokładnie o tym planowałam dziś napisać. Dostałam wczoraj mail od mojej czytelniczki. Pozwolę sobie go tu zacytować:


Ćwierć wieku mieszkałam w Warszawie. Na Wszystkich Świętych odwiedzaliśmy groby naszych bliskich, rozrzucone po wielu warszawskich cmentarzach. Ścisk, tłok, brak możliwości zaparkowania samochodu, dezorganizacja komunikacji miejskiej. W godzinach szczytu tłok w bramach cmentarnych graniczący z zatratowaniem. 
Za mężem przeprowadziłam się do jego rodzinnego Żyrardowa. I przeżyłam szok (pozytywny). Na jednym cmentarzu leżą wszyscy jego bliscy. Odwiedzamy tu groby: dziadków, pradziadków, prapradziadków, kuzynów, sąsiadów, znajomych. Wzdychamy nad przemijaniem, przechodząc obok grobu ulubionej pani optyk, ulubionej nauczycielki, ulubionego lekarza. Teściowa zawsze pamięta o grobie swojej niani. Mijamy żyjące rodziny koleżanek, kolegów, znajomych, ludzi znanych z widzenia...
I idziemy na cmentarz dwa razy:
rano na roboczo - ostatnie grabienie liści, ułożenie kwiatów żywych, aby nie zwiędły/zmarzły, sztucznych, żeby nikt nie ukradł; po południu znicze do siatki, futra, skóry, kapelusze, szpilki na nogi - pełen szyk i drugie podejście. Kładziemy znicze u bliskich i u wszystkich, o których pamiętamy. Tu ukłonimy się komuś znajomemu, tu zamienimy słówko z dawno niewidzianym kolegą.
I obowiązkowe obwarzanki /wata cukrowa w drodze powrotnej.

A. 

PODPIS

A rok temu Za Moimi Drzwiami: Cmentarz Montjuïc - Barcelona, Hiszpania (klik). Jeśli ktoś nie zna tego cmentarza, to naprawdę warto zobaczyć go na moich zdjęciach.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obiecuję, że w przyszłym tygodniu już smęcić nie będę. Powinnam mieć już inne, ciekawsze tematy: o życiu. Nowym życiu. Zoyka czuje się dobrze, choć jest bardzo nieruchawa, co nie jest niczym dziwnym w jej stanie. Brzuszysko ma wielkie, wydęte na boki i twarde. Nadal siedzi na gołej podłodze i nic tego zmienić nie może. Wciąż zastanawiam się, gdzie ona zechce odchować swoje dzieci. Kiedy do nas przyjechała, była świeżo po USG. Lekarz określił termin porodu na tydzień-dwa. Dwa tygodnie mijają w sobotę...  Tym razem nie dam się nabrać i dopóki nie zobaczę brzdąców (ojejku, jejku, ile ich będzie i jakie!!), to nie uwierzę. 

środa, 30 października 2013

Cmentarz jeńców wojennych - Borowice


Poznawanie lokalnych cmentarzy jest w naszej rodzinie tradycją, więc kiedy MójCiOn był na kilkudniowej wycieczce w górach, nie omieszkał odwiedzić tego wyjątkowego miejsca, o którym sam Wam dziś opowie. Zapraszam. :)



Cmentarz jeńców wojennych w pobliżu Borowic jest wyjątkowo ustronny. Kiedy tam dotarłem po kilkunastominutowym marszu Drogą Sudecką, wszedłem w obszar całkowitej ciszy. Jakby temu symbolicznemu miejscu przypisano w niebieskim zarządzie akustyczną eksterytorialność. Ptaki przerywały tu swój dzienny gwar, a wiatr, grający wcześniej na igłach świerków, modrzewi i sosen, wstrzymywał tu oddech. Brak jakichkolwiek dźwięków był tak dojmujący, że duet zawiasów furtki cmentarza, który wydał przenikliwy dwuton, zabrzmiał po całej okolicy donośnym, dysharmonicznym zgrzytem. Jak woda po wrzuceniu kamienia, tak cisza pokryła wkrótce echa tego swoistego apelu poległych. 



Przestępując próg cmentarza, znalazłem się w miejscu o kilkuwymiarowej symbolice. 
Szczątki zmarłych i pomordowanych leżą tuż przy Drodze Sudeckiej, która z hitlerowskiej ambicji połączenia istniejącej wcześniej drogi z Podgórzyna oraz czeskiej drogi na Przełęcz Karkonoską stała się ich Golgotą. Przy jej budowie cierpieli i umierali. Umierali z przemęczenia, przemocy fizycznej, głodu, tyfusu. Tym, którzy przetrwali w znoju do momentu zbliżania się Armii Czerwonej, nie dano szansy na powrót do życia. Wszyscy zostali rozstrzelani przez Niemców podczas likwidacji obozu - Francuzi, Belgowie, Duńczycy, Rosjanie (Sowieci?) i Polacy. Miejsce kaźni stało się miejscem ich wiecznego spoczynku.



Symboliczna jest liczba trzydziestu ośmiu skromnych nagrobków. Ciał pochowanych w zbiorowych grobach jest kilkaset, jednakże podczas ekshumacji znaleziono jedynie trzydzieści osiem identyfikatorów obozowych, opatrzonych wybitymi na nich numerami jeńców. Każda symboliczna mogiła to jeden numer zawieszony na prostym, dębowym krzyżu trzymającym nad grobem wartę. 



Symbolicznego wymiaru nabiera także pamięć o człowieku, zredukowana do anonimowości numeru. Tym nieszczęśnikom, a nierzadki to w historii naszego gatunku przypadek, odmówiono pamięci. Możemy myśleć o nich tylko w zbiorowych kategoriach tych kilku narodowości. Indywidualność odebrano im w chwili nadania numerów, a zatarto całkowicie, likwidując obozowe dokumenty. Ich rodziny zapewne długo żyły nadzieją oderwaną od jakiejkolwiek wiedzy o ich bliskich. Może zresztą ta nadzieja, czysta niewiedzą o codziennym dramacie rozgrywanym w tym zagubionym w dalekich Karkonoszach miejscu, była łaską. Czas, dzień po dniu, odbierał cząstki tej nadziei.

Godzina, którą spędziłem na cmentarzu, upłynęła w samotności. Kosmiczną wręcz ciszę przerywała jedynie migawka mojego aparatu. Ale czy można czuć się samotnym w miejscu tak mocno nasyconym emocjami dramatu, który rozgrywał się tu siedemdziesiąt lat temu? 



PODPIS

Na porodówce cisza. Myślę, że Zoyka czeka na pierwszy listopada, po prostu chce mieć spokój, spryciula!

A rok temu Za Moimi Drzwiami: Źle sprawowałam się wczoraj w kosmosie (klik). Jako tester prezentów występuje śliczny, malutki Szuwareczek vel Gacuś. 

wtorek, 29 października 2013

Byliście w Palmirach?

Ja byłam. W czerwcu tego roku. Ponieważ przed nami nostalgiczny czas, kiedy zazwyczaj nasze myśli biegną ku przemijaniu, będzie Za Moimi Drzwiami, wzorem ubiegłego roku, cykl cmentarny. Pokazywałam wtedy:





Cenię sobie wizyty w nekropoliach. Po nich łatwiej mi kochać życie i znów dostrzegać, co jest w nim naprawdę ważne. W przypadku cmentarza w Palmirach pod Warszawą dodatkową korzyścią jest wielka wdzięczność do losu, że dane jest mi żyć w tych dobrych i obfitych czasach. Czasach pokoju.






Palmiry to miejsce symboliczne. W czasie drugiej wojny światowej w okolicznych lasach Niemcy przeprowadzili serię 21 masowych mordów, w których zginęło ponad 1700 Polaków i Żydów. Od 1973 r. istniało tam Muzeum Walk i Męczeństwa w Palmirach, które od stycznia 2010 r. nosi nazwę Muzeum – Miejsce Pamięci Palmiry, oddział Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Oddział Muzeum gromadzi zbiory – fotografie, dokumenty i pamiątki związane z ofiarami hitlerowskich egzekucji.




Muzeum jest piękne, prowokujące do zadumy, z wstrząsającymi dokumentami odrażających hitlerowskich zbrodni, z których najbardziej wstrząsnął mną film przedstawiający scenę rozstrzelania kobiet. Zaczyna się w chwili, gdy aresztowane kobiety zostają przewiezione na miejsce egzekucji - do palmirskiego lasu. Samochód staje, otaczają go niemieccy żołnierze i kobiety są przy ich pomocy wyładowywane z paki auta. Wygląda to niemal uprzejmie. Żołnierze podają im ręce, aby mogły zeskoczyć na ziemię, po czym zawiązują im czarnymi opaskami oczy. Na każdą kobietę przypada jeden żołnierz, który bierze swoją ofiarę elegancko za łokieć i pewnym krokiem prowadzi dróżką w las, gdzie czekają już na nie świeżo wykopane doły. Żołnierze są młodzi, mają może po 20 lat, są, jak to Niemcy, ogromnie zdyscyplinowani, rozkaz to rozkaz, nie zatrzymują się nawet na chwilę, dbają, aby kobiety się nie potknęły, aby wszystko szło jak w szwajcarskim zegarku. Kobiety są w różnym wieku, pewnie wiedzą, co je czeka. Niektóre radzą sobie z tym lepiej, zaciskają mocno usta, aby nie krzyczeć, ich twarze są blade i już wyglądają na martwe, ale większość płacze, wargi im drgają, spod opaski na oczach płyną łzy. Docierają na miejsce. Tam nad wielkim dołem w leśnym piasku stoi drewniana poręcz. Ma swoje przeznaczenie. Każdy z żołnierzy wykręca ręce swojej „podopiecznej” na jej plecy i przywiązuje je do poręczy. Kobiety, które nie ujrzą już świata, muszą stać przodem do swoich zabójców. I czekać. Żołnierze w rządku, elegancko i równo, udają się na stanowiska strzeleckie. Każdy z nich ma na celowniku jedną ofiarę. Wokół szumi las, pachnie żywicą, śpiewają ptaki, życie ludzi z kolejnego transportu dobiega końca. Padają strzały. Padają ludzkie kukiełki z przywiązanymi do poręczy rękami. Za chwilę wylądują w dole przysypane piaskiem. Game ower. Niemiecka dokładność, dyscyplina i precyzja będzie mi się kojarzyła zawsze z tym filmem.




Dziękuję mojej karmie, że żyję tu i teraz. 



PODPIS

Oczywiście, że jak tylko coś zacznie dziać się na porodówce, to od razu dam Wam znać!

A rok temu Za Moimi Drzwiami: sfinko. To nie do wiary, że Chustki nie ma już z nami cały rok...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...