Dzień dobry, opowiem Wam dziś, jak wyglądał mój weekend i jakie przyniósł „plony”.
Zaczęło się niewinnie - od maila otrzymanego od
Kasi, że jest problem, o którym
mogę przeczytać u Ori. Oczywiście zaraz tam pognałam. Przeczytałam, co następuje:
A ja od wtorku zmagam się z widokiem pewnych psich oczu na autostradzie do Wrocławia od strony granicy niemieckiej, przy słupku 143(3). Jechałam tamtędy we wtorek z córką, zobaczyłyśmy psa leżącego tuż przy pasie ruchu (to jest ten fatalny odcinek, który nie ma pasa awaryjnego, a jedynie co jakiś czas zatoczki). Zatrzymałyśmy się w najbliższej zatoczce, pies na nasz widok przeskoczył przez stromy rów przy drodze, co po pierwsze upewniło nas, że jest sprawny, a po drugie zmusiło do dokonania cudów, by w butach na obcasie przeskoczyć w ślad za nim.
Pies śliczny, ciemny, długowłosy, do kolan, za nic nie chciał ruszyć się z miejsca, żarłocznie pożarł wszystko, co miałyśmy do jedzenia, a na szczęście zawsze wozimy ze sobą psie jedzenie, bo mamy wiecznie głodną sukę. Podarłam poszewkę na poduszkę, zrobiłam "smycz", a on jak przymurowany. Zwyczajnie czeka i patrzy z nadzieją na drogę. Po godzinie zmagań zaczęło się robić ciemno; zrezygnowałam z bólem serca, zostawiłam go tam, zadzwoniłam do znalezionego w necie człowieka we Wrocławiu, który podobno zajmuje się takimi przypadkami, odmówił przyjazdu, bo to "nie jego rejon". Napisałam pierwszego w życiu posta na forum dolnośląskim na dogomanii, może ktoś mu pomoże, choć nie mam specjalnej nadziei. Oczy tego psa śnią mi się po nocach.
Ale może czyta Cię ktoś z okolic między Kątami a Wrocławiem?
|
Zdjęcie zrobione komórką przez córkę Li. |
Na powyższe żywo zareagowała Ori:
Znam wielu Czytelników z Wrocławia. Wrocławiu, Wrocławiu, ujawnij się! Podpowiedzcie szybko jakieś sensowne fundacje z tamtych okolic! Ten pies musi zostać zabrany!!!!
Hmm, czy przewidziałam taki obrót sprawy, kiedy wybierałam swój blogowy nick? Nie trzeba było czasem nazywać się Anka Nie Wiadomo Skąd? Nie mówiąc już o tym, że ta Anka to ściema… Teraz jednak za późno na wypieranie się Wrocławia, więc po chwili wahania napisałam do
Li mail z pytaniem, czy ktoś zareagował na forum, na którym napisała o swojej przygodzie.
Li zaraz mi odpisała i niestety rozwiała moje nadzieje na to, że sprawa jest załatwiona, a ja wymigam się od tej akcji. Byliśmy podczas weekendu w naszym wiejskim, weekendowym domu. Do wskazanego przez Li
miejsca
na autostradzie jest stąd ponad 80 km. Jednak raz zasiany niepokój nie pozwolił mi zapomnieć. MójCiOn zna mnie dobrze, sam ma wielkie serce do zwierząt, więc natychmiast zgodził się jechać.
Była sobota ok. 15. Postanowiłam więc przed wyjazdem wyprowadzić na spacer Rufiego, który miał pozostać sam co najmniej przez 3 godziny. Poszliśmy znaną ścieżką w kierunku sąsiedniego domu (znam jego właścicieli) i tam pod garażem zobaczyłam… kotka!
Kotek był malutki, szedł wprost do mnie, nie bojąc się psa, miauczał i kiedy się zbliżył, zobaczyłam, że oczy ma tak zaropiałe, że po prostu nic nie widzi! Jejku! Chwyciłam Rufiego i pędem zaprowadziłam do domu, żeby nie przestraszył tej malizny. Z jeszcze większą prędkością chwyciłam z samochodu transporter i poleciałam po kotka. Muszę dodać, bo jest to niesamowity szczegół, że właśnie w przeddzień postanowiłam wozić ze sobą transporter już zawsze, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebny. Chwyciłam więc ten transporter, podeszłam do szarego kotka, który zdążył już położyć się na ścieżce i bez żadnych problemów zapakowałam go do środka. Co za bida, chudzinka malutka! Rozejrzałam się dokoła - długo nie musiałam szukać, bo był tam obok kolejny kotek – czarny! Ten to dopiero był biedakiem. Jedno oczko miał jak zamurowane, a drugie to była szpareczka, z której wyzierał kolor świeżej rany…
Rzecz jasna chwyciłam też jego. Więcej kotów nie znalazłam, ale musieliśmy zmienić plany, bo zamiast na A4 pojechałam wprost do Wrocka do mojej wetki.
|
Pierwsze badanie. |
Tam koteczkom zostały wyczyszczone z ropy oczy po uprzednim namoczeniu ich, zaordynowane leki i wydana diagnoza, wg której dzień-dwa dzieliły je od ślepoty, a i pewnie od powolnego umierania z zatkanym przez katar nosem i zaklejonymi, ślepymi oczkami.
|
W kolejce do weta czekał ten piesek.
Viki, czy to nie jest jeszcze jeden egzemplarz wyżła fryzjerskiego? ;) |
Skąd się tam wzięły te czterotygodniowe kotki, nie wiem. Może ktoś je podrzucił, nie zdając sobie sprawy, że w tym domu czasem tygodniami nie ma nikogo, a może przywędrowały z sąsiedniego gospodarstwa, gdzie żyją inne „szczęśliwe” wiejskie koty, które rozmnażają się bez pamięci, bo „tak to jest na wsiach”. Kto by się tam przejmował takim nieważnym życiem.
W każdym razie po naszym powrocie z Wrocławia zrobiła się już 19. i było za późno na wyjazd na autostradę. Zresztą koniecznie chciałam zająć się kotkami, a przede wszystkim iść jeszcze raz w miejsce ich znalezienia, żeby sprawdzić, czy nie został tam jakiś delikwent. Poszłam, i był! Przeraziłam się, bo leżał na boku z otwartym pyszczkiem, ale dotknięty... ożył. Zaniosłam go do rodzeństwa. Od tej pory byliśmy tam jeszcze kilkakrotnie, jednak więcej kotków nie było.
|
Czarnuszek. Znaleziony jako drugi. |
Najbiedniejszy z nich, czarny, od razu ukradł mi serce. Co za bidulek! Zakapior kochany! Bida z nędzą o wyglądzie potwora. On jeden nie umiał jeszcze jeść i musiałam mu wpychać w gardziołko zalecaną papkę. Najpierw miał problemy z przełknięciem nawet odrobiny, teraz nadal nie je normalnie, tak jak jego rodzeństwo, tylko wysysa jedzenie. Trwa to długo, namęczy się przy tym, ale daje radę. Z każdym dniem będzie lepiej!
|
To ta dziewczynka zawołała mnie na pomoc.
Dzielna malutka! Tu na zdjęciu z poniedziałku. |
|
Kolejny chłopczyk. Znalazłam go już po powrocie z Wrocławia.
Wielki pieszczoch. Li, może ten bardziej ci się podoba? |
Kotuleńki są urocze, słodkie, zaczęły już się bawić, a najlepszą wiadomość zostawiłam na koniec! Mój ulubieniec ma już zaklepany dom! Będzie krakowiakiem i zamieszka z czterema kotami. To Li poruszona całą tą sytuacją zdecydowała się go adoptować! Myślę, że dobrze się stało, bo czuję, że właśnie z nim nie mogłabym się rozstać. Koteczek zapadł mi w serce natychmiast i wypełnił je wzruszeniem i troską. Nie to, żeby pozostałe mnie nie wzruszały...
Zaproponowałam Li, aby już myślała nad imieniem dla malca. Oto, co mi odpisała:
Mam Maszę, Saszę, Szarego i Bobcia. :)
Może będzie Piąty, Piątuś, Piątusiek?
Bez moich dzieci nie odważę się nadać mu imienia.
(..)
Każdego kota mam po przejściach, Masza wyrzucona z okna auta na oczach mojej koleżanki, Saszy matka zamęczona przez gówniarzy, Szary znaleziony z rodzeństwem przez psa mojego kolegi w lesie - w pudełku zawiązanym sznurkiem, Bobcio w stanie śmierci głodowej zabrany z działek... Ech, marzy mi się maine coon, ale to nie w tym życiu, tyle kociego nieszczęścia wokół.
Czarnuszek, zwany przeze mnie Ptaszyną, wspaniale trafił!
Na autostradę pojechaliśmy nazajutrz, w niedzielę. MójCiOn przeczesał przydrożne chaszcze bardzo solidnie. Podziwiałam go, bo można było paść z gorąca. Pieska nie było.
Dziś na trzeci dzień od znalezienia, po dwóch dawkach antybiotyku, po kilkukrotnym zakrapianiu oczek dziennie jest już dużo lepiej, choć nawet teraz słyszę, jak one się męczą, biedaki, z oddychaniem. Żyć jednak będą, widzieć i wyzdrowieją całkowicie. Amen.
Będę więc szukała za jakiś czas domu dla dwóch szaraków, parki. Czy coś Wam to przypomina? Mocno trzeba trzymać kciuki, aby przyszły dom był tak świetny jak ten, który znalazły Salma i Szarif, zwany teraz Django. Mają one najlepszą dbałość na świecie i już po jednym dniu były bardziej oswojone niż u mnie. Ich pańcia wkłada w opiekę całe swoje serce. Kochane koteczki, wspominam je wciąż i jeszcze trochę tęsknię... Więcej napiszę o nich wkrótce.