a może przywraca wzrok?
Cruella wróciła na swoją działkę.
Tak było zaplanowane, wszystko udało się super, tego właśnie chciałam.
To dlaczego tak bardzo krwawi mi serce?
Kiedy Cruelka została złapana i trafiła pod moją opiekę,
była dla mnie obcym kotem, pospolitym i przeciętnym, zwykłym dachowcem, jakich
miliony. W porównaniu do moich książąt, nie oszukujmy się, niezbyt urodziwym -
tak myślałam. Ot, taka czarnulka z połamanym ogonkiem, który krzywo się zrósł. Pyszczek miała, wg mnie, jakiś taki dziwny,
malutki, nosek cały czarny jak smoła i żeby choć wąsy były inne – tak myślałam,
ale nie, każdy z nich jota w jotę czarny. Oczka owszem, piękne, ale obce, nie
rozumiałam, co mi mówią. Jedno z nich zaropiałe.
Potem zawiozłam bidulkę na zabieg, gdzie, jak głupia,
ostrzegałam lekarza, żeby uważał na tego „dzikiego kota”, „bo podrapie”, a ona
dała się wyjąć z transporterka jak owieczka.
Następny dzień
spędziła za pralką w mojej pralni, skąd uzbrojona w rękawice i grube rękawy wyciągnęłam
ją, żeby ją obejrzeć i podać lekarstwo. Cruella zamarła, usztywniła się i pozwoliła
mi na wszystkie zabiegi bez protestu, a potem… zaczęła mruczeć. Zdjęłam te
głupie rękawice i podrapałam ją pod bródką. W ten sposób zaczął się proces
oswajania… mnie.
Kociczka okazała się milutka, łagodna, pozbawiona agresji,
bardzo dzielna i mimo widocznego lęku ufająca mi. To też urocza gadułka, zawsze
witająca mnie cichutkim miauczeniem. Bardzo szybko wracała do zdrowia, bez
problemu dawała się ubierać w swoje dalmatyńczykowate ubranko. Tak się cieszyła,
kiedy je jej zdejmowałam! Zaraz zaczynała dokładną toaletę; to dla kota udręka,
kiedy nie może się umyć. Spędzałam z nią
tyle czasu, ile mogłam, żeby jej troszkę ulżyć w tej niewoli.
Z każdą taką mijającą chwilą coś działo się z moim wzrokiem. Psuł się czy
naprawiał?
Cruella piękniała! Jaki uroczy okazał się ten jej maleńki pyszczek!
A jaki rozkoszny, czarniutki noseczek! A te wąsy, czyż może być coś
cudniejszego? Jak to wszystko do siebie
pasuje! A te kochane, mądre oczy, tyle z nich można wyczytać! I jak to miło, że
wita mnie tym swoim kocim dzień dobry, przeciąga się i ziewa (jak rozkosznie!).
Sądząc, że tęskni do działki, do swoich dzieci, skróciłam
jej pobyt u mnie o jeden dzień. Lekarka stwierdziła, że ranka ładnie się
zagoiła i można już zdjąć szwy.
W
samochodzie była grzeczna jak aniołek, oparła główkę na łapach i spokojnie
zerkała na mnie. U lekarza dała się przewrócić na plecy i nawet nie drgnęła
przy ściąganiu szwów.
Z
transporterka już na działce wytrysnęła jak z procy. Jej dzieci chyba się
ucieszyły – przybiegły
i przywitały się z mamą.
i przywitały się z mamą.
Powitanie z synkiem |
i z córeczką. |
Cruelka obiegła stare śmieci, na dzieciaki nie zwracając większej
uwagi, poostrzyła pazurki na wiśni,
wykąpała się w piasku (o! cieszy się, że tu
jest – pomyślałam radośnie) i …
(UWAGA: to fragment dla ludzi o mocnych
nerwach!)
i zaczęła odprowadzać mnie alejką działkową do bramy! Przebiegała
ją wskroś, wskakiwała na słupki, zaglądała
mi w oczy i nawet kiedy już odjeżdżałam, biegła wzdłuż ogrodzenia…
MójCiOn zastał mnie całą we łzach, szlochającą, że jest przecież
tyle zwierząt, którym jeszcze chciałabym pomóc, że nie mogę przywiązywać się
tak do każdego, że przecież znajdę jej w końcu dom, tak jak poprzednim
chwilowym mieszkańcom pralni, że teraz trzeba złapać córeczkę, zanim zajdzie w
ciążę, ale to każdorazowo jest dla mnie bardzo trudne...
PS. Trzymajcie kciuki. Dziś łapanka. Synek i córeczka za jednym zamachem - jeśli się uda.
Smutno mi :(
OdpowiedzUsuńEj, no... Musisz takie wzruszające historie opowiadać z rana...?... Hlip.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
wiesz...zawsze marzyłam o takich pieknych rasowych....jak twoje....ale same kundle mnie nawiedzają...czasem złość mnie jakaś ogarniała,jak kolejny chciał mieszkac w domu....Burego nawet na początku sie ...brzydziłam...nawet nie wiem dlaczego.....a dzis....mordki moje słodkie:))... i własciwie siedzę ,czytam i popłakuje sobie tak jakos cichutko....bo co mój mąż pomyśli....swoja drogą on nie przepadała za kotami....a teraz cieszy się ,że kolejne do nas na sniadanko ściagają:))
OdpowiedzUsuńZ jednej strony smutna, z drugiej radosna historia.
OdpowiedzUsuńCudownie, że pomagasz, że nie zostawiasz tych ślicznych stworzeń samych.
Jednak pomoc taka wymaga nie przywiązywania się. Ja tego nie potrafię.
Jadąc po mojego kota, zobaczyłam całą gromadę innych dzikich, biegających po działkach, nie wiedzących co to ciepły koszyk przy kominku i pełna micha z rana. Postanowiłam "zabieram wszystkie małe! ile ich tu jest?", zapytałam. "Ze trzy" odparła starsza pani. Więc łapiemy. Było już ciemno, śnieg sypał okropnie. Widoczność ograniczała się do metra! Zdołaliśmy złapać jednego. Pani obiecała, że postara się zwabić pozostałe w ciągu kilku dni. I tak czekałam na telefon od niej tydzień, dwa... zadzwoniłam w końcu, pytam "i co? ma pani koty?". Nie miała. Nie wiem czy nie chciała czy faktycznie nie udawało jej się.
Tak więc został jeden. Luna, która później stała się Lunkiem.
Oswajanie przebiegało powoli. Ale dzisiaj kiedy rano wskakuje do mnie na łóżko i mnie wita.... ;))))
Często przypomina mi się cytat z "Małego księcia":
"Na zawsze jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś".
Pozdrawiam Cię ciepło, ratowniczko kocich dusz!
Bardzo to wzruszające - aż mi się płakać chce - podziwiam cię i pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńAniu dołaczyłam do Ciebie... łzy mi ciekną jak czytam historię Cruelli, i doskonale Cię rozumiem co czułaś, mam zawsze te same dylematy i chyba nigdy nie przestane przeżywać takich sytuacji... pozdrawiam ciepło i z nadzieją:)))
OdpowiedzUsuńmam ciarki na widok kota idącego środkiem drogi bo straciłam w ten sposób dwa koty ale - wszystkim życia nie uratujesz, nie przygarniesz, one mają szczęśliwsze życie kiedy mogą biegać po ogrodzie, przynosić nam żywe myszy i uczyć nas polować, straszyć ptaki i terroryzować psy, uwierz, nie płacz, ona jest szczęśliwa! Co ja Ci zresztą będę mówić, Tyś kociara najprawdziwsza, nie to, co ja:). Uściski serdeczne!
OdpowiedzUsuńRadość ze smutkiem się miesza, ale nie można wpaść w przesadę i zrobić taki błąd jak wiele pań, czyli prywatne schronisko bez zaplecza finansowego i ludzkiego.Skoro ona taka łagodna to może znajdzie dobry dom.Na naszym osiedlu jest zatrzęsienie kotów, też staramy się je wyłapywać i dawać do sterylizacji, mamy na osiedlu weterynaryjną przychodnie, a miasto płaci za sterylizację.Kociska mają u nas dobre warunki, bo większość trawników jest ogrodzona , więc psy są dla nich nie grozne. A te mądrale dobrze o tym wiedzą, nawet nie drgną gdy za siatką przechodzi pies.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
...się poryczałam oczywiście!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki oczywiście, najmocniej jak się da!
Pięknie jest pomagać.
OdpowiedzUsuńTo szczęście,że jesteś taka empatyczna.
Nie płacz...
Ze wzruszenia oczy mi się spociły! Nic nie widzę! Tym bardziej, że Cruellcia jest tak do mojej Czarnej Kici podobna, że prawie kloniki z nich. Trzymam za nią kciuki oraz za sprawne łowy dzieciaków- kociaków.
OdpowiedzUsuńale smutna historia, mi tez się oczy spociły, i ten jej ogonek-bardzo oryginalny, nie powiem :) trzymam kciuki za łapankę!
OdpowiedzUsuńWzruszająca historia. Masz dobre serce. Oby było też dzielne w starciu z okrucieństwami naszego świata. Życzę Ci tego z całego (mojego) serca! :)))
OdpowiedzUsuńBolek i Tosia też początkowo tak mnie odprowadzały. Teraz już wiedzą, że wrócę następnego dnia i przynajmniej godzinę im poświęcę, a latem dzień cały nawet.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za łapankę, powodzenia
U Ciebie widać najlepiej, jak działkowy kot może być szczęśliwy i zadbany. Dzięki!
UsuńBardzo Wam dziękuję za tak wiele wsparcia i mądrych i ciepłych słów! Bardzo mi to pomogło.
OdpowiedzUsuńQurko, ja spełniłam swoje marzenie o rasowych kotach, kiedy zobaczyłam maine coona u kolegi oszalałam i musiałam go mieć, ale mam coś jakby poczucie winy z tego powodu – temat dla psychologa - i może też i dlatego staram się pomóc trochę innym zwierzętom.
Mój mąż też nie lubił kotów, a teraz kocha je niesamowicie i mam w nim wielkie oparcie, nawet po Cruellę był gotów natychmiast jechać, ale postaraliśmy się być rozsądni….
Dakolo – właśnie cytat z Małego Księcia wciąż chodzi mi po głowie kiedy myślę o Cruelli. Nie jestem jednak pewna, kto tu kogo oswaja…
Anabel – takie słowa były mi właśnie potrzebne! Nie można popaść w przesadę!
Kass – cieszy mnie, że rozumiesz, co czułam, bardzo.
Klarko – też staram się sobie powtarzać, że koteczka jest szczęśliwa, ludzie o nią dbają i jest na swoich starych śmieciach, gdzie spędziła całe życie! Dzięki że wpadłaś;-)
Amber – być wrażliwym to szczęście i przekleństwo, ale nie zamieniłabym się z kimś innym…
Kamilo, Abigail, Retro, Jaguś, Konwalie, Alicjo, Anonimowy – WSZYSTKIM jestem Wam wdzięczna za trzymanie kciuków i taką empatyczna reakcję na moje osobiste doświadczenia, którymi odważyłam się tu podzielić.
NIESTETY NIE UDAŁO SIĘ DZIŚ Z KOTKAMI. Dobrzy Ludzie nie dali rady zamknąć ich w transporterku, mimo, że ta akcja jest przygotowywana od ponad tygodnia. Transporter stoi w budce, koty są w nim karmione, przyzwyczajane, ale akurat dziś jakby je kto ostrzegł (przyznać się, kto doniósł????), nie chciały do niego wejść, a jak już weszły to Dobrzy Ludzie mieli kłopot z drzwiczkami.
Następna próba w czwartek. Oczywiście trzymanie kciuków jest w cenie. Z powodu dużej ilości kocurów które się tam kręcą, podejrzewam, że córeczka albo już, albo niebawem podzieli los mamusi.
Dopiero przeczytałam post i do momentu zobaczenia odpowiedzi trzymałam kciuki. Po przeczytaniu ostatnich zdań znów trzymam :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się serce rwie na widok zwierząt bez "Troskliwego Pana", ale sobie tłumaczę, że to bardziej mój problem niż zwierzaka, który wygląda na dobrze odżywionego i zadowolonego. Co innego jak sam jego wygląd woła o pomoc... no i jednak lepiej wysterylizować kotki, bo marny ich matczyny los...
Main coony bardzo mi się podobają, miałam nawet już upatrzonego w hodowli z Kiełczowa, ale wtedy pojawił się u nas rudy Leon szukający domu. Cóż zrobić:) Potem Leon przyprowadził kocie niemowlę. Łaciate pospolite. Mila miała jeszcze mleczne zęby, nadgryzione ucho i strrrasznie chciała u nas zamieszkać. Na początku miała być kotem mieszkającym w szopie, ale wciąż wisiała na szprosach drzwi tarasowych i patrzyła nam z wyrzutem w oczy. No i ją wpuściliśmy. A teraz wojuje ze wszystkim. Mała Niewdzięczność.
Trzymam kciuki!
:) Agnieszka
Tak, zgadzam się z Tobą. Trzeba sobie racjonalnie tłumaczyć. Przecież ta koteczka ma naprawdę dobrze. Teraz, kiedy nie musi już rodzić i karmić dzieci, kiedy przetrwała zimę i ma codziennie miskę strawy, ma lepiej, niż większość bezpańskich kotów. A że boli serce? No cóż, taki skutek uboczny.
UsuńCiekawi mnie bardzo jak to się stało, że Leon przyprowadził tą Kocią Niewdzięczność, musiała się chyba do niego przylepić, tak jak do szprosów w drzwiach tarasowych;-)
Dzięki za trzymanie!
Też mam ten problem.
OdpowiedzUsuńNie nadaję się na domek tymczasowy :-(
A ja się nie poddam, przyzwyczaję się z czasem. Taką mam nadzieję. Koleżanka, która pracowała w domu dziecka, mówiła mi, że na początku chciała adoptować wszystkie dzieci, dopiero z czasem nabrała pewnej odporności i skupia się teraz na pomaganiu im. Wolno to mi idzie, ale na to liczę. :-)
UsuńBardzo się wzruszyłam, łzy same napłynęły mi do oczu... Niestety byłam kiedyś w podobnej sytuacji, ale były też inne. Jedna szczególnie do tej pory mnie boli. W mojej małej miejscowości nie ma schroniska ani żadnej fundacji pomagającej zwierzętom. Któregoś dnia zobaczyłam, jak pod moim blokiem dzieci tarmoszą jakąś małą kotkę. Nakarmiłam ją, ale musiałam iść, więc poszłam. Mijały dni, spotkałam ją jeszcze dwa razy. Kolejnym razem przy bardzo ruchliwej ulicy, a ona nie była w stanie dać sobie sama rady, nie myślałam wiele, tylko wzięłam ją na ręce i pomyślałam, że zaniosę na działkę mojej mamy. Niestety obecna tam już kotka kompletnie jej nie zaakceptowała, reagowała bardzo agresywnie. Nie miałam wyjścia, zabrałam ją dalej w te działki i... z ogromnym bólem serca zostawiłam. Wróciłam następnego dnia, myślałam, że tam zostanie, pierwszego dnia była, nakarmiłam ją, a następnego i przez kolejne... nie było jej, odeszła gdzieś, nie wiem, długo szukałam, ale nic z tego. Najbardziej boli mnie, że do dziś nie wiem, co się z nią stało, czy żyje w ogóle. I w głowie mam moment rozstania, gdy ją zostawiam, to okropne. Także kompletnie Ci się nie dziwię. Pomyśl o tym, że jej pomogłaś, że wiesz gdzie jest i że jest szczęśliwa, a może jeszcze znajdzie dom! Ja nie wiem nic, nawet czy pomogłam. Może w tym pierwszym miejscu było jej lepiej, nie wiem... przepraszam, że się uzewnętrzniłam, ale Twoje słowa przypomniały mi wszystko.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę że się tym tutaj podzieliłaś. Wiele razy czuję się jak dziwoląg, bo przeżywam tak mocno sprawy zwierząt. Takie "uzewnętrznienia" jak Twoje pokazują mi, że wielu jest takich ludzi, jak ja. I to jest piękne! dziękuję i pozdrawiam
Usuń