Jak łatwo się domyślić, Kayrona nie ma.
Nie przyszedł w nocy przez czekające furtki, nie dał się też znaleźć.
Dziś będziemy kontynuować akcję ulotkową w okolicy.
W ramach podtrzymywania wiary i nadziei poczytajcie NIESAMOWITĄ historię Coco - kotki adoptowanej przez Anię Jarmułę, opisaną na jej blogu. Pozwoliłam ją sobie skopiować, ale oryginalny tekst jest tu: http://miaukotki.blogspot.com/2014/01/historia-coco.html
Historia Coco
Obiecałam kiedyś, że opiszę historię Coco... Czas wywiązać się z obietnicy.
Kiedy w 2009 roku przeprowadziłam się do swojego mieszkanka, byłam posiadaczką jednego kota. Buba jakoś specjalnie nie łaknęła towarzystwa, ale ja bardzo chciałam mieć drugie futerko w domu. Bliżej lata zaczęłam rozglądać się za jakimś kociakiem do adopcji. Zarejestrowałam się na forum miau w trakcie moich poszukiwań. Tam też trafiłam na wątek Chanelki.
Kiedy w 2009 roku przeprowadziłam się do swojego mieszkanka, byłam posiadaczką jednego kota. Buba jakoś specjalnie nie łaknęła towarzystwa, ale ja bardzo chciałam mieć drugie futerko w domu. Bliżej lata zaczęłam rozglądać się za jakimś kociakiem do adopcji. Zarejestrowałam się na forum miau w trakcie moich poszukiwań. Tam też trafiłam na wątek Chanelki.
Kotka wróciła właśnie z adopcji. :( Podobno przetrzepała skórę psu-rezydentowi. Miała wtedy 9 miesięcy. Od początku było wiadomo, że kotka jest głucha i dość trudno jej się odnaleźć w nowym środowisku. Jej "wadą" było też głośne miauczenie, najprawdopodobniej spowodowane głuchotą. Kilka dni obserwowałam wątek Chanelki, nikt się nią nie interesował i doszłam do wniosku, że to ja muszę ją zaadoptować. Kicia przebywała w Kielcach, dziewczyna zajmująca się adopcją przysłała do mnie na wizytę przedadopcyjną Gosię, którą po czasie miałam przyjemność spotkać, od której odebrałam kociaki, wśród których była Pysiunia[*] i Urwiś[*]. Najwyraźniej Gosia oceniła mnie jako dom odpowiedni do przyjęcia Coco.
7.07.2010 Chanelka przybyła do naszego domu. Kiedy przyjechała w koszyku piknikowym i pierwszy raz wtuliła się we mnie, obie byłyśmy szczęśliwe.
Początki nie były najgorsze. Chanelka-Coco nie była aż tak bardzo głośna, jak się zapowiadało, ale dopiero po czasie zaczęły wychodzić inne rzeczy, które sprawiły, że losy Coco były o wiele bardziej dramatyczne, niż się zapowiadało.
W miarę jak Coco czuła się coraz pewniej u nas, jej zachowanie zaczęło się zmieniać. Ze względu na to, ze nie słyszała, była też nieuważna, wszystkie przedmioty stojące luzem lądowały w koszu w postaci skorup. W krótkim czasie moje mieszkanie zostało oczyszczone z wazoników, świeczników, bibelotów. Pamiętam, jak ogarnęła mnie rozpacz, kiedy z szafek kuchennych Coco zrzuciła kilka butelek z oliwą... Oczywiście się rozbiły. :( Pamiętam też, jak nie mogłam jej przez pół dnia znaleźć, bo zasnęła w rogu na kuchennych szafkach i wcale nie było jej widać.
Coco zaczęła też siusiać... Wszędzie, a najbardziej uwielbiała to robić na ubrania, które wtedy mieliśmy jeszcze w kartonach. Ile razy było tak, że wyjmowałam coś, w czym chciałam wyjść, a to okazywało się śmierdzące i osikane, jak również połowa zawartości kartonu. Mój syn był wściekły na Coco i ciągle ją wyganiał od siebie. Nawet mówił na nią w tamtym czasie Franc. Najgorsze jednak było to, że Coco stała się agresywna... I to bardzo. Potrafiła mnie zaatakować i pogryźć tylko dlatego, że poruszyłam się na łóżku. Atakowała znienacka i boleśnie, bez ceregieli. Sterroryzowała mnie i Bubę. Moje rany były bardzo bolesne. Po ugryzieniu, z powodu uczulenia na kocią ślinę, puchłam, a rana zawsze ropiała i goiła się bardzo długo. Buba czuła się też sterroryzowana przez Coco, bała się chodzić po mieszkaniu. Próbowałam skontaktować się z dziewczyną, od której adoptowałam Coco (zapis o kontakcie w razie problemów jest w umowie adopcyjnej), ale bez rezultatu. Rozwiązanie problemu Coco przerosło mnie. Gdybym wtedy była mądrzejsza o obecne doświadczenie, gdybym znała osoby, które znam dzisiaj, pewnie nigdy bym nie zrobiła tego, co zrobiłam wtedy... Oddałam Coco. Nie dość, że ją oddałam, to jeszcze oddałam ją osobie, której nie znałam, nie wiedziałam, jaka jest, jak zajmie się kotem...Tak Coco trafiła na pola, do lasu, bo okazało się, że już następnego dnia uciekła od tych ludzi. Dobrze, że chociaż ta dziewczyna zadzwoniła i mnie o tym powiadomiła, bo sama nie zamierzała szukać kota. Był 1 października 2010, wtedy już były przymrozki. Zdawałam sobie sprawę, że biały, głuchy kot nie poradzi sobie wśród pól i lasów, gdzie biegają nie tylko psy, ale też lisy, kuny... Miałam przytłaczające poczucie winy, nie spałam, nie jadłam. Zaraz po pracy jechałam w okolicę zaginięcia Coco i rozwieszałam ogłoszenia, które co dzień były zrywane, rozmawiałam z ludźmi. Raz nawet miałam nadzieję, bo ktoś widział Coco, ale jak ją wołał, to nie chciała przyjść. Ale to był jeden, jedyny raz. Dom nagle bez tego szalonego kota stał się jak pustynia... Rozpaczałam strasznie, wyrzucałam sobie swoją głupotę... Wiedziałam, że to wszystko było moją winą. W międzyczasie pojawił się pierwszy śnieg, przymrozki przybrały na sile. Minęło 10 dni. Nikt nie widział więcej Coco, moje poszukiwania nic nie dały. Zwątpiłam. :(. Trudno mi było pogodzić się z tym, co się wydarzyło, ale nie wierzyłam, aby Coco dała radę przetrwać w takich warunkach. Zaprzestałam poszukiwań.
14 października około godz. 21 zadzwonił telefon. Właśnie brałam kąpiel. Numer nieznany. Odebrałam.
- Czy to pani dawała ogłoszenie o zaginionym kocie?? - w tle było słychać szczekanie psa i rozdzierający wrzask kota.. - Bo ja znalazłam pani kota!
Nie wierzyłam, nie wierzyłam, naciągnęłam tylko jeansy i bluzę, bez skarpetek, z mokrą głową pojechałam jak wariatka pod podany adres. Przywitała mnie młoda dziewczyna i mała dziewczynka. Coco już była w domu, ale nadal darła się jak opętana. Kiedy mnie zobaczyła, rzuciła się w moją stronę, wtulając się we mnie i dopiero wtedy ucichła. Płakałam, nie wiem, czy z radości, czy nad nią... Była wychudzona, zabrudzona jakimś smarem, z podrapanym nosem i pyszczkiem, ale żyła. Zabrałam ją czym prędzej do domu, po drodze zajeżdżając tylko po szampon. Na czas, kiedy poszłam do sklepu, Coco została w samochodzie z moją koleżanką. Kiedy tylko wysiadłam z samochodu, natychmiast zaczęła przeraźliwie miauczeć. Gdy wróciłam, ucichła. Po powrocie wykąpana, najedzona, bezpieczna zasnęła snem kamiennym. Od tego momentu wiedziałam, że żadnego kota, którego wezmę, nigdy nikomu nie oddam.
Coco za ponowne przyjęcie do domu odwdzięczyła się w najcudowniejszy sposób, po pierwsze była na szczęście zdrowa i szybko doszła do siebie, a w jej zachowaniu zaszły niesamowite zmiany. Jakby doceniła dom, ciszę, spokój. Przestała siusiać byle gdzie (wyjątkiem była choinka), zaprzyjaźniła się z Bubą, stawała się stopniowo coraz mniej agresywna.
Może to doświadczenie nie było przyjemne (szczególnie dla Coco), ale zmiana, jaka nastąpiła zarówno w Coco, jak i we mnie dzięki temu wydarzeniu, okazała się zmianą na lepsze. :)
Niesamowita historia. Widocznie takie doświadczenie było Coco potrzebne - brutalne i mocne, ale skuteczne. Widocznie inaczej się nie dało. Dobrze, że to już przeszłość, a koteczki pięknie razem wyglądają - jak jin i jang :)
OdpowiedzUsuńTrudne doświadczenie. Ale... miłość wszystko zwycięża. :)
OdpowiedzUsuńPozdrówka i pogłaski - rozdzielić sobie według upodobań. ;)
A Wam, Gosiu, dobrych myśli i dobrych wiadomości. I wciąż siły.
OdpowiedzUsuń:****
Az trudno uwierzyc, historia piekna a ostatnie zdjeci rozczulajace...czekamy na powrot Kayronka.
OdpowiedzUsuńBardzo dranmatyczne, ale jakże wzruszające i cudne ! I jaka ona bielusieńka :)
OdpowiedzUsuńBardzo budująca opowieść i dająca nadzieję.
OdpowiedzUsuńNiesamowita opowieść z pięknym zakończeniem :)
OdpowiedzUsuńI jak koteczki ślicznie razem wyglądają, taki kontrast :))
Piekna historia.
OdpowiedzUsuńA ja z kolei nie moge przestac myslec o Kayronie. Wiesz jak to jest, tak sie plecie samo z siebie w glowie, to co moglo sie stac.Kilka razy, a moze i kilkanascie dziennie zagladam tu , aby sprawdzic czy JUZ ?
Ostatni tak sobie mysle ,ze Kajron postanowilsie odwdzieczyc tym samym Tobie i Twojemu mezowi. Nie bylo Was tyle czasu, a on rozpaczal nie wiedzac co sie z Wami stalo, kto wie jakie mysli przechodzily mu przez ten koci lepek. Jego rozpzcz moze byla rowna Twojej rozpaczy teraz. Gdy wrociliscie juz oboje postanowil po prostu zrobic to samo....Poczekal na okazje - otwarta furtka i poszedl zwiedzac swiat. Nie mogl przewidziec co stanie na jego drodze, ani ze moze sie zgubic, skoro jednak powedrowal i nad rzeka i znow jest w waszej okolicy , to jest znak, ze jest na dobrej drodze. Tak bym chciala, aby udowodnil Wam jaki jest madry i sam wrocil do domu. Wszedl by przez furtke z podniesionym dumnie ogonem, moze glodny, zmeczony i brudny, ale dumny , ze mu sie udalo !
Mam nadzieję, że żartujesz z tym "odwdzięczeniem".
UsuńAgni, to kolejna teoria w którą nie wierzę. Koty nie są mściwe i nie myślą jak ludzie.
UsuńPrzepraszam. Gosiu.
UsuńSlowo pisane czasami brzmi calkiem inaczej niz brzmialo w mojej glowie.
Tempo giusto - przeczytalam sentencje, masz racje.
Jak pięknie razem wyglądają :-) Czarno-białe kawałki szczęścia...
OdpowiedzUsuńkiedyś czytałam tę historię u ani. to jest tak wzruszające, że popłakałam się.
OdpowiedzUsuńKotki Ani są niesamowite.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze Bajka z niesamowitą historią.
Ech Ania ma ogrooooooooooomne serce i wspaniale kociaki.
Ciągle do Was zaglądam z nadzieją że już Kayron jest w domu.
Oby to nie było tak ze ktoś go ukradł...
Droga Gosiu. Jestem z Tobą od ponad tygodnia, jak tylko na blogu Dory (pozdrawiam), dowiedziałam się, że zaginął Kayron. Zaglądam kilka, kilkanaście razy dziennie, z nadzieją, że w końcu przeczytam, że Wasze Futro wróciło. Jak potrafię i kiedy tylko sobie przypomnę, kieruję myśli w stronę Kajusia, żeby tylko wrócił do domu. Nie ważne, czy wróci sam, czy ktoś zadzwoni, czy Ty go wypatrzysz. Niech wróci do Ciebie, bo z tych notek bije taka ogromna miłość do tego kota i jeszcze większa tęsknota za nim. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zachwyca (o ile można w tej sytuacji tak pisać) - ten ogrom ludzi, którzy wierzą/czarują/modlą się/robią dziwne rzeczy, byle by Twój kot się znalazł! To takie piękne, że przywraca wiarę w ludzi, w Polaków. Przejrzałam Twój blog wczoraj troszke dokładniej i napatoczyłam się na post o uratowanych przez Ciebie sierściach. Pomogłaś tylu kotom, że to aż niemożliwe by Kajuś do Ciebie nie wrócił. Przecież karma zawsze wraca, więc mocno wierzę, że los zwróci Ci przyjaciela!!!!! Historia Coco jest niesamowita i pocieszająca. Że ten kot dał sobie radę, mimo, że głuchy, czyli pozbawiony tak ważnego zmysłu dla kota! Przypomniała mi się też, historia mojego pierwszego kota – Mruczka. Kot był wychodzący i któregoś razu, sąsiad był świadkiem porwania. Podjechało auto, wysiadła dziewczyna, zabrała Mruczka i odjechali. Niestety sąsiad nie widział rejestracji i nie mieliśmy punktu zaczepienia. Mocno w domu wszyscy przeżyliśmy stratę. I oto cud, po prawie 3 miesiącach – wróciło nasze futro, chude aż strach, brudne, ze zniszczonymi łapkami (chyba długo szedł) i głodne jak wilk. Ale wrócił do domu, do nas. I Tobie Gosiu, z całego serca tego życzę – niech Twój koci przyjaciel do Ciebie wróci!!!!!!
OdpowiedzUsuńTu są wyjątkowi ludzie. Już nie raz pokazaliśmy, że mamy moc, że potrafimy pomagać, że to nie tylko takie internetowe srutututu.
UsuńDzięki za ten komentarz Pasiasta Pigmejko. Miło mi cię powitać Za Moimi Drzwiami.
Pamiętam poszukiwania Coco na miau i tę historię u Ani... Dobrze przeczytać ponownie :)...
OdpowiedzUsuńJuż niedługo się znajdzie Gosiu!
OdpowiedzUsuńHistoria Coco jest niesamowita!
Aż mi się łezka zakręciła...
Piękna historia...i ze szczęsliwym zakończeniem... :-)
OdpowiedzUsuńOby w przypadku Kayrona też tak się skończyło.
Niech wreszcie wróci do domu...
Cały czas czekam ,że pojawi się wpis pod tytułem: Jest...
Też czekam i wierzę że znajdzie drogę bo myślę że zajmuje mu to tyle czasu bo ślad zagmatwany jego własne tropy kręcą się w różne strony i zapach coraz słabszy. Dlatego trzeba szukać w tym blokowisku zaglądać osobiscie pytać nóg może doprowadzą do spotkania.
OdpowiedzUsuńHistoria Coco niesamowita niektóre stworzenia, niektórzy ludzie także, muszą dorosnąć by docenić to co mają a dorastają poprzez cierpienie i poszukiwanie tak jak psyche szukała :).
Agni napisała ciekawie i Pigmejki koment mnie bardzo wzruszył.
I sie poryczalam. Za jakis czas , jesli pozwolicie opowiem Wam moja historie. Mysle o kajtusiu-ciagle!
OdpowiedzUsuńTak będzie i u Was !!! Zadzwoni tel. i ktoś poinformuje, że znalazł Waszego kota. Gosiu, tak się stanie na 100 %. Nie traćcie ducha, bo każda wiadomość przybliża Was do Kayronka. jolaz
OdpowiedzUsuńI znowu oczy mokre :( Bardzo wzruszające i pouczające doświadczenie ... Na szczęście z happy endem :-))
OdpowiedzUsuńTakie historie pokazują, że wszystko jest możliwe! Wiara to siła!
OdpowiedzUsuń:) od historii Coco minęły prawie cztery lata!! W moim domu przybyły jeszcze cztery koty. Losy Bajki a z nią i Mani były również dramatyczne pomimo, że tym razem nie ja byłam ich siłą sprawczą. Znam też wiele historii z otoczenia o zaginionych kotach. Jedne same wracały do domu, inne zostały odnalezione przez obcych ludzi. Wbrew temu co sądzimy kot pozostaje zwierzęciem i kierują nim instynkty, które pozwalają mu trwać nawet wtedy gdy my ludzie już w to wątpimy....
OdpowiedzUsuńBo kot zgubiony nie ma wyboru. Musi trwac! To jego byc albo nie byc. Wcale nie jest im latwo ani jak na wycieczce nawet ladnie zwanej 'gigantem'. Niektore zwierzeta rozpieszczone dobrymi warunkami nie potrafia sie przestawic na zycie na wolnosci. Przynajmniej na poczatku. Reszta zalezy od wielu okolicznosci...
UsuńCoco miala szczescie!
Aniu, historia twojej Coco pięknie opowiedziana i bardzo cenna!
UsuńKochani, trzymajmy kciuki! Gosia właśnie sprawdza nowy ślad...
OdpowiedzUsuńDzisiaj i z DZISIAJ? I blisko domu!
Usuńtrzymam z całych sił! na chwilę puszczam (praca) i znowu trzymam. już do swoich kotów mówię "Kajtusiu". się trochę dziwią.
UsuńNic więcej nie wiem, mam tylko hasło "nowy ślad" i Gosia pewnie wybiegła...
UsuńJoasiu, ja też do moich mówię Kajtek, raz nawet do psa...
O matko, pracować nie mogę. Bo założyłam, że Kajtucho DZIŚ SIĘ ZNAJDZIE !
UsuńTa huśtawka może oszaleć człowieka !
Tak, Ewuniu, ale musiałam to napisać, bo samej trudno to przetrzymać, a przede wszystkim ważne, żebyśmy słali nasze myśli do Kajtusia.
UsuńWieeeem Jolu :*
UsuńTrzymam!
Usuńoby to był on
UsuńTo prawdopodobnie Kajtuś, ale jeszcze krąży. Na razie Gosia "zaulotkowała" okolicę, z której był sygnał.
UsuńNie puszczamy kciuków!
Gosia gania z ulotkami, wieczorem nam streści dzień. Ech!
UsuńTrzymam cały czas!
UsuńJolka Jolka,pisz coś.
UsuńTyle bab tu gryzie pazury.
Trzymamy i czekamy na nowe wieści ! :-)
UsuńKurczę, jak ja bym chciała napisać coś nowego, dobrego, optymistycznego, a najlepiej to wiadomo, co chciałabym napisać... Ale na razie wiem tylko o jakimś śladzie z dzisiaj, ale bez szczegółów, bo Gosia zaganiana: a to ulotki, a to z tymczasowym przygarniakiem na kroplówkę. Trzeba czekać, aż będzie miała czas przysiąść i zebrać myśli.
UsuńA my jak zwykle za godzinkę, co?
Na dwudziesta na "zdziski" :). U mnie juz po dwudziestej piec minut.
Usuń:) Już Ty wiesz, ile sobie trzeba dodać od teraz, żeby być na czas.
UsuńBuźka!
Boże, niech to będzie Kayron ...
OdpowiedzUsuńCudnie z Buba pasuja do siebie. Dzien i Noc, Pozytyw i Negatyw - uzupelniaja sie doskonale. Czasem kot potrzebuje szoku, zeby docenic to, co dobre. Kotka mojej corki lala wszedzie i nic nie pomagalo. Nie wiem, czy rozumiala, czy tez wyczula atmosfere, w kazdym razie corka z narzeczonym zaczeli powaznie rozpatrywac umieszczenie kotki w schronisku, bo nie dawali rady, a smrod byl nie do ogarniecia. I nagle... kotka przestala sikac, cud jakis.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze ta ostatnia wiadomosc bedzie o Kayronie, trzymam nardzo mocno kciuki.
I ja mam dziwne wrażenie,że Kayron lada chwila będzie w domu i też mi się przytrafiło,że do Owczarki mówiłam-Kajtusiu-człowiek fiksuje od tego myślenia,
OdpowiedzUsuńHistorię Coco znam ale z przyjemnością i wzruszeniem przeczytałam ponownie.Znam Ani Koty.Moją ulubienicą wśród nich jest Bajka:)
Kayron wracasz już do domku?
kajtuś, kajtuś, szybciutko do domku. wracaj kochany koteczku. tyle serc czuwa nad tobą.
OdpowiedzUsuńHistorię Coco znam z bloga Ani, co te Anie w sobie mają,prawda? Tyle miłości do zwierząt,tyle poświęceń!
OdpowiedzUsuńWspaniałe kochane dziewczyny.
Kayron cały czas w moich myślach!
I mnie się łezka w oku zakręciła - mam nadzieję, że niedługo popłaczę sobie z radości, że Kayron się znalazł. Wciąż jesteście w moich myślach i w sercu.
OdpowiedzUsuńPrzepiękna historia, oczy mi się spociły. Teraz za Kajtka trzymam kciuki, niech też się już odnajdzie.
OdpowiedzUsuńMoże już o 20.00 będziemy otwierać szampany zamiast wizualizować. :)
Idę teraz pilnować moich kociorów bo mi się dwa naraz rozchorowały. Mam wartę przy kuwecie, eh.
Joanna
no, który raz tu weszłam...ale to musi sie udać
OdpowiedzUsuńGosia, ja trochę nie na temat tego posta- ale pomyślałam sobie, że może ta ucieczka Twego kota to jego reakcja na Twój koci sierociniec. To, że te koty są w innym pomieszczeniu wcale nie chroniło Kayrona przed stresem i coś podejrzewam, że on wcale nie zabłądził oddalając się od domu. Nawet te mało wychodzące z domu koty potrafią wrócic do domu, jeśli urzędują często w przydomowym ogrodzie. Bo koty jakoś inaczej trafiają do domu- nie kierują się węchem jak psy. Pisząc to nie chcę Ci zrobic przykrości, ale podpowiedział mi to ktoś, kto zna się na kocich sprawach. Jak wiesz ja tylko na psach się wyznaję.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się;)
Anabell, ja miałam podobne myśli. Że to może jakiś znak, może jakiś związek ma z tymczasami właśnie. Ale na kotach się nie wyznaję, więc sama nie wiem. ;)
UsuńCzyli nie powinnam go szukać skoro to jego przemyślana, świadoma decyzja.
UsuńNaprawdę nie wiem co o tym myśleć.
i ja tak na początku pomyślałam, ale ja się nie znam. taka myśl mi tylko przyszła do głowy.
UsuńNaprawdę serio sugerujecie, że się wyprowadził bo miał dość tego domu?? Pomyślał sobie: chrzanię to, idę! Otworzył furtkę i poszedł. A teraz choć by mógł, nie wraca. Znajdzie sobie lepszy dom. Cóż to w końcu dla kota!
UsuńGosiu, ja nie pomyślałam, że on sobie poszedł, bo miał dość. Tylko, że jego zaginięcie to moooże jakiś znak związany z tymczasami. Po prostu taka myśl. I absolutnie bez jakichkolwiek sugestii czy myśli, że sam wróci i żeby go nie szukać. :(
Usuń:*
A ja myślę, że zwykła ciekawość wyprowadziła Kajtka za furtkę. Tak kusząco ten świat wyglądał, że grzechem kota byłoby z tej wolności nie skorzystać. Poszedł przed siebie i nie wie jak wrócić.:(
UsuńGosiu, człowiek myśli po człowieczemu, pies po psiemu, a kot po kociemu. Personifikacja zwierząt jest podstawowym błędem człowieka. Dziewczyny, nadinterpretujecie !
UsuńA teraz się wylączam. Idę patrzeć w piękne oczęta Kayronka.
no gosia, to nie tak. dlaczego pomyślałaś, że miał dość domu? mnie zupełnie nie o to chodziło.
UsuńDajcie spokój. Wyszedł, bo mógł i zgubił się. Nie dorabiajmy do tego filozofii.
Usuń:)) Bardziej bym stawiała na to,że wpadł w złe towarzystwo(choć podejrzanie często był widywany sam) i woli imprezy, hulanki w nocnych klubach niż życie w zacnym,spokojnym domu.Ot,znudziła mu się monotonia,a może poznał kogoś przez internet i narazie jeszcze nie podjął decyzji co dalej...
Usuń:)))
UsuńPiękna biała dama i jej wzruszająca historia ze szczęśliwym zakończeniem.
OdpowiedzUsuńZ Kajtusiem też będzie dobrze. Może dzisiaj...
K3
jolka nic nie pisze, gosia się nie odzywa......
OdpowiedzUsuńdobre wieści wietrzę.
Obyś to powiedziała w dobrą godzinę, Ewo. Niechby się spełniło.
UsuńTymczasem ja to się zajęłam robotą, potem się przemieszczałam między fabryką a chałupą, a Gosia to cały czas zalatana. A jeśli nie, to mam nadzieję, że np. czasem choć przez chwilę odpoczywa. Teraz to akurat odpoczywa u weta - z nowym tymczasem. Może to i dobrze, że musi się zająć też innymi sprawami, bo wyrywa się w ten sposób z tych napięć związanych z Kajtusiem.
Piękna historia, wzruszająca. Jestem przekonana, że i drugi kociak się znajdzie. Jestem tego pewna.
OdpowiedzUsuń:)) też zalatanam, ale myślami jestem i wołam Kajaka do domku..........
OdpowiedzUsuńKajtka miało być, to ten telefon
UsuńZa chwilę krótkie doniesienie z dzisiaj.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńNo to czarujemy do skutku. Przetrzymamy czas, kiedy nadzieja miesza się z bezsilnością.
Gosiu, sił życzę.:)
Wołamy Kajtusia !
OdpowiedzUsuńZaraz 20.00, do dzieła!
OdpowiedzUsuńJestem
OdpowiedzUsuńJoanna
Jestem, tym razem z Torunia.Agnieszka z Lublina
OdpowiedzUsuńJestem, z całej siły trzymam kciuki. Julita
OdpowiedzUsuńJestem i czekam na Kajusia.
OdpowiedzUsuńjestem,hanka
OdpowiedzUsuńJestem
OdpowiedzUsuńjestem.
OdpowiedzUsuńJesteście takie kochane! Mam łzy w oczach ile ja doznaję od was pociechy, pokrzepienia i dobrego!
OdpowiedzUsuńWidziała dziś podczas wizualizacji jak Kajuś wchodzi do domu przez drzwi wejściowe z dumnie podniesionym ogonem, ociera się o nogi, ofukuje Amisię i skacze na swój parapet do miski. Aż mnie dusi na taka wizję...
Kiedyś, parę lat temu wstałam i usłyszałam po drzwiami miauczenie. Poleciałam, otworzyłam a tam był Kayron! Wszedł własnie tak jak to opisałam wyżej. Potem dwa dni nie wychodził do ogrodu, był przymilny, kochany, miziający.
Nie pamiętam już dlaczego wtedy znalazł się pod drzwiami, ale nawet zdenerwować się nie zdążyłam, że go nie ma. Wiem tylko, że nie podobało mu się na "wolności". Teraz też na pewno po kociemu tęskni - o ile koty to robią... Ja tęsknie na pewno.
Piękną miałaś wizję! Niech się prędko spełni!
UsuńMoim zdaniem koty tęsknią.
Napewno tęsknią,. bo doświadczyłam tego niejednokrotnie.
Usuńtak, koty tęsknią, ja to wiem na pewno.
Usuńpamiętasz, Gosiu, historię o Carmen, którą Ci kiedyś opowiedziałam?
Pamiętam. Łzy...
UsuńNa pewno tęskni , na pewno ...
OdpowiedzUsuń