Leśna |
Niedawno pisałam o Szuwarku - Wielkouchym Nadrzecznym Znalezisku, a dziś opowiem Wam znowu coś niezwykłego. Robię to z największą przyjemnością. Od kilku miesięcy koresponduję z moją czytelniczką Jolą (JolkaM), z którą, śmiem twierdzić, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ona opowiedziała mi tę historię, która Jej się niedawno przytrafiła. Fragmenty pisane kursywą pochodzą z listów od Joli. Zdjęcia i podpisy pod nimi również są jej autorstwa.
Tekstu jest sporo, ale serdecznie zapraszam do przeczytania i naładowania się dobrą energią płynącą z tego z życia wziętego dowodu na istnienie na świecie ludzi dobrych, wrażliwych, o pięknych duszach i szczerozłotych sercach.
Za tym zakrętem Lesia koczowała, na skarpie. Mniej więcej na wysokości widocznych na zdjęciu samochodów. Droga krajowa 6, bardzo ruchliwa, zwłaszcza latem. |
W lipcu Jola jeżdżąc codziennie do pracy dość ruchliwą trasą, zwróciła uwagę, że na jej poboczu kręci się pies, mimo że do najbliższych zabudowań jest kawał drogi. Pies był tam niemal codziennie, choć bywały dni, kiedy nie było go widać. A potem przyszedł urlop, niespełna dwa tygodnie. Po tym czasie Jola jadąc rano do pracy, znów zobaczyła psa na zboczu! Zaryzykowała zatrzymanie się w pobliżu miejsca, gdzie go widziała (podwójna ciągła, a jakże!), żeby się zorientować w sytuacji.
Tarasik, który sobie wyleżała, a który zwracał także moją uwagę, nawet gdy piesy w nim nie było. |
Kiedy się zbliżyła, pies się oczywiście oddalił, znikając w lesie. Następnego dnia rano zatrzymała się już przepisowo na parkingu leśnym, z którego chodziła od tej pory codziennie, jadąc do i wracając z pracy, żeby zostawić psu jedzenie i wodę w prowizorycznych plastikowych pojemnikach, które tam przywiozła. Psinka na jej widok zawsze się oddalała.
Tarasik 2. |
"Zawsze kiedy tam szłam, odzywałam się do niej, gadałam łagodnie i po kilku dniach zauważyłam, że kiedy się zbliżam, ona oddala się coraz spokojniej i z daleka mnie obserwuje."
Trwało to około dwóch-trzech tygodni i zbliżał się termin następnego urlopu, co nieco smuciło (!) Jolę, która martwiła się, czym pies będzie się żywił, kiedy ona nie będzie go karmić. Przypadek (kolizja drogowa w okolicy koczowania psa) sprawił, że Jola miała okazję porozmawiać ze strażnikami gminnymi.
Tarasik zbliżenie. |
"Okazało się bowiem, że od jakiegoś czasu straż gminna próbuje z tym pieskiem coś zrobić, stawiali tam nawet jakąś klatkę, w porozumieniu z weterynarzem zaaplikowali do jedzenia, które też tam zostawiali, środek usypiający, ale sunia zanim zasnęła, zdążyła się zaszyć tak, że jej nie znaleźli, choć łazili po lesie z dwie godziny."
Norka pod drzewem - w głębi lasku, powyżej tarasu. |
Ci strażnicy mieli podobno doniesienie, że ktoś widział, jak zostawił ją tam ktoś z samochodu, którego numerów niestety nie zapamiętano. Jola już nie martwiła się tak bardzo, że pies zostaje całkiem bez szans (skojarzyła też bałagan przy koszach na śmieci na wspomnianym leśnym parkingu, w których pies zapewne znajdował resztki jedzenia), żałowała jedynie, że na kilkanaście dni zaprzestanie.... oswajania psa. Bo to właśnie było jej celem. Już wtedy wiedziała (ku radości swojego syna zresztą), że nie zostawi go bez pomocy.
Jeszcze w lesie próbowałam ją sfotografować; aparat nie podołał, ale zdjęcie w pewnym sensie oddaje klimat tego miejsca i moją determinację. |
W trakcie urlopu ze względu na odległość wybrała się tam tylko dwa razy, zawożąc jedzenie. Po urlopie, szczęśliwa, że psina ciągle na nią "czeka", kontynuowała już teraz regularne dokarmianie i oswajanie. "Zauważyłam, że zmniejszyła się odległość, na jaką psina się oddala. A w środę na to moje gadanie zaczęła jakby podchodzić do mnie, podskakiwać, merdać, podkulonym wprawdzie, ogonem i popiskiwać. Wtedy już się całkiem upewniłam, że jestem na dobrej drodze".
W końcu w połowie września po niemal dwumiesięcznych (choć z przerwami) staraniach i nerwach o leśną sunię Joli udało się ją zapakować do samochodu! Łatwo nie było, ale ostatecznie... księżniczka pozwoliła się wnieść do auta. A tam to już siedziała grzecznie jak zaczarowana (i moim zdaniem była przez Jolę zaczarowana naprawdę)!
Pierwszy raz udało mi się jej dokładniej przyjrzeć właśnie na fotografii, w domu, po zrzuceniu zdjęć. |
"Pobrałam sobie z nagła dwa dni urlopu i przed południem zabrałam ją do weta, też z krygowaniem się przed wejściem do auta, a następnie, już w mieście - przed pójściem w stronę przychodni. Zdecydowanie wolała się zadekować pod samochodem, skąd musiałam ją wyciągać na kolanach - przy życzliwym dopingu jakiejś pani z pobliskiej pralni. Kilkadziesiąt kroków niosłam ją na rękach, bo się zaparła, a nie mając jeszcze porządnej obroży (nie licząc chustki, którą jej owinęłam wokół szyi, gdy ją zabierałam z lasu) i nie chcąc jej ciągnąć po chodniku na siłę, zdecydowałam się na ten ryzykowny dla mojego kręgosłupa, który się akurat przez ostatnie dwa dni odzywał nieco mocniej niż zwykle, sposób. Dałam radę:) U weta kolejka! Jak nigdy o tej porze w powszedni dzień. Ale wysiedziała. Pani oceniła ją na dwa lata, wygląda na zdrową.
Bodajże drugi dzień pobytu w domu, jeszcze bez smyczy, bo i bez rujki. |
Imię powstało właśnie w trakcie badania, sekundę przed tym, jak mnie wetka o nie zapytała, żeby zapisać w książeczce. :) Potem jeszcze dopasowanie obroży, kagańczyka i mrożąca krew w żyłach przygoda przed sklepikiem z miodami, kiedy myślałam, że już ją straciłam, bo się wywinęła z obroży. Ojeju, na szczęście nie odeszła daleko i pozwoliła się znów łaskawie przenieść i przytroczyć do pasków w sklepiku kolejnej życzliwej osoby na mojej drodze:)".
Na... wybiegu, kilka dni temu. |
"Leśna waży 14 kg. Uszka ma klapnięte cały czas, ale na tym zdjęciu jakoś sobie jedno tak ładnie postawiła - zresztą dlatego je wybrałam. :) Zostanie u nas. Mam nadzieję, że uda się ją zintegrować z kotkami. Póki co te reagują niekiedy zbyt nerwowo i uciekając, prowokują ją do tego, że je goni. Ale spróbujemy nad tym zapanować. Wiesz, kiedy jeszcze ją obserwowałam, widując ją czasem, nieregularnie, nie wiedząc, co to za pies i że tkwi tam już długo i że jest porzucona, zaczynałam się z nią dziwnie związywać. Łapałam się na tym, że zbliżając się do tego miejsca, wypatruję jej, myślę o niej: będzie tam, czy nie będzie. (.) Chwilami jeszcze i teraz nie mogę w to wszystko uwierzyć. A najbardziej w to, że mi się udało zdobyć jej zaufanie - ja przecież jestem kociara, nie psiara. Obserwowanie tego przełamywania się jej nieufności do mnie było naprawdę czymś niezwykłym. A ten ostatni tydzień to absolutne zadziwienie, satysfakcja i radość. (.) Sunia zachowuje się bardzo przyjaźnie, nie jest smutna, a już kiedy mnie widzi, to szaleństwo. Zresztą i ja bardzo się cieszę. Dziś normalnie za nią tęskniłam, bo wyszłam z domu przed ósmą, a wróciłam po 19. A jak niesamowicie się czułam, kiedy się zbliżałam do miejsca, w którym koczowała. Matko, aż się uśmiechnęłam sama do siebie. Radość! Uczę ją chodzić na smyczy i w kagańcu. Co dzień kilka-kilkanaście minut spaceru."
We własnym koszyczku. |
I fragment z kolejnego listu:
"Leśna grzeczna i kochana. Nie wiem, jak mogło jej tu nie być wcześniej, hm... I stale, gdy mijam tamto miejsce, gapię się na skarpę z satysfakcją jakby, że już jej tam nie zobaczę, niesamowite uczucie."
Coś jakby integracja z przedstawicielką kocichów. Śliwka i Szczękot zaakceptowały sytuację niemal bezproblemowo i prawie z absolutnym spokojem. |
"Dziś wybrałam się na ryneczek z rupieciami z zamiarem wygmerania jakiegoś niedrogiego kosza dla suni. I upolowałam, szczęściara, za jedyne 15 zyla, piękny, wiklinowy kosz, w idealnym rozmiarze, w bardzo dobrym stanie, niemal nówka. Został już wyszorowany, wysuszony na słoneczku, wymoszczony i nawet udało się w końcu przekonać do niego Leśkę. :) Żeby było łatwiej, sama w nim usiadłam i wciągnęłam ją sobie z pomocą Igora na kolanka. :)) To było po południu, a już wieczorem zalegała sobie w nim jakby nigdy nie miała innego legowiska. Fajna psinka. Bardzo ją lubimy.
Miejsce Lesi - w centralnym miejscu domu. Ma na wszystko oko. :) Ale i tak lubi poleżeć także na fotelu w pokoju obok. |
Co ciekawe, mój mąż, który w pierwszych dniach jej zamieszkania u nas, powiedział coś w rodzaju, że ona chyba nie będzie mieszkać w domu, więcej już się nie wygłupiał z takimi pytaniami. Ona po prostu daje się lubić, choć czasem bywa ciut hałaśliwa, zwłaszcza z rana, kiedy zaczynamy się krzątać. Ale może też przejdzie jej to nieco wraz z minięciem rujki. Chwilami nie umiem sobie wyobrazić, jak mogliśmy jej nie mieć wcześniej... Wybaczam jej nawet to, że muszę wcześniej wstawać, żeby się z wszystkim na czas wygmerać."
Miejsce Lesi 2. |
Leśna parę dni po przybyciu do Joli dostała cieczkę, więc można powiedzieć, że została uratowana w ostatnim momencie. Za chwilę, takich psich nieszczęść byłoby więcej.
Kolejny pies - ofiara podłych ludzi, którym, jak napisał kiedyś Przemek z Tawerny, należy się tylko pogarda, miał wiele szczęścia, bo trafił na absolutnie niezwykłą osobę i znalazł dom pełen swoich pobratymców, w którym oprócz ludzkiej rodzinki mieszkają również koty: Bazyl, Glizda, Mietek, Szczękot, Śliwa, Trykot i pies Pudels - można je wszystkie zobaczyć w naszym Spisie Zwierzaków pod nr 43.
Leśna. Pies domny. Pies ze swoim domem. |
Jolu, jesteś kochana i niesamowita. Tak się cieszę, że Cię znalazłam! Powiedz Lesi, że dla nas wszystkich jest dziś gwiazdą:)
Kurcze, aż mi się łezka zakręciła. Takie osoby przywracają mi porządnie nadwątloną wiarę w ludzki gatunek.
OdpowiedzUsuńAneto, ja i moje... dokonania to pikuś, weźmy jednak taką Ori, Panią Domu Tymianka i Jej działalność. :) http://pelnialatawdomutymianka.blogspot.com/2012/10/wzruszacze-zdziwione-zima.html#comment-form
UsuńTo jest dopiero coś! Zresztą dobry duch Ori, jestem, tego pewna, też krążył w okolicy skarpy przy drodze 6.
Pozdrówka. :)
J.
Jolu, przede wszystkim bardzo się cieszę, że wzięłaś na siebie trud i przyjemność odpowiadania na komentarze! Słusznie, bo w końcu to o Tobie;-)
UsuńI to prawda, że dzięki dobremu duchowi Ori dzieją się z ludźmi dobre rzeczy. Ze mną też!
Przede wszystkim była to jednak przyjemność. :) Dziękuję za ten dzień, Aniu. Leśna pięknie merdała ogonkiem, kiedy ją wieczorem obściskiwałam i obcałowywałam, opowiadając między jednym i drugim o tym, ile ciepłych słów przeczytałam. Dziękuję Twoim blogowym Przyjaciołom. Fajna to banda. :)
UsuńJolkaM
Piękna historia o jakże szczęśliwym zakończeniu. Miłość i wdzięczność takiego znalezionego psiaka jest nie do opisania. Podziwiam determinację i wytrwałość Joli w oswajaniu suni. Radość, radość i jeszcze raz radość, że jeszcze jedna porzucona psina znalazła kochajacych ją ludzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie
Marta
Owszem, potwierdzam: radość, radość, i po stokroć radość. :)
UsuńJ.
Podpisuję się pod słowami Marty, wierzę w Dobrych Ludzi.
Usuń:) Agnieszka
Kiedy to czytalam, przypomnial mi sie Maly Ksiaze i jego oswajanie lisa, codziennie odrobinke blizej, codziennie odrobinke ufniej. Cierpliwosc, spokoj czynia naprawde cuda! Nagroda za dlugotrwale niedogodnosci jest wielka i bezwarunkowa milosc i przywiazanie nowego czlonka rodziny.
OdpowiedzUsuńO tak, Pantero, moja czarna długowłosa NAGRODA co dzień daje mi odczuć swoją miłość. Szczerze polecam. :)
UsuńJ.
To świetne porównanie Pantero, aż dziw, że nie przyszło mi do głowy. Cieszę się, że Jola realizuje też jego przesłanie "jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś"....
UsuńPiękna historia z happy endem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ilona
Oj, happy, happy my teraz jesteśmy. No, może poza tchórzliwym kotem Mietkiem. Ten się najdłużej adaptuje do sytuacji, głuptas. Nawet Bazyl, którego mieliśmy dotąd za największego tchórka, już nieco odpuścił. :)
UsuńJ.
Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy pozbywają się się w ten sposób zwierząt.
OdpowiedzUsuńMam jednak nadzieję, że kiedyś zostanie im to zwrócone z nawiązką.
Leśna cudna jest :)
Pozostając w zachwycie
Lidka
Lidko, dziękuję w imieniu Leśnej. Kiedy wrócę do domu, opowiem jej wszystko. :)
UsuńJ.
Tak powinno być zawsze, nie byłoby nieszczęśliwych zwierząt.Jestem szczęsliwa, kiedy słyszę takie opowieści z happy-endem.Sama też zaadaptowałam w marcu sunię,która wyrzucono w największy mróz.
OdpowiedzUsuńCzy jednak nie jest więcej ludzi niewrażliwych, złych, obojętnych na krzywdę?
Pozdrawiam Aniu
Wiem Marto, Twoja historia też się nadaje do nagłośnienia. Czy więcej jest niewrażliwców? Nie wiem, otaczam się innymi ludźmi, jakoś tak wychodzi.
UsuńPiękna historia, idealna na rozpoczęcie nowego tygodnia:)
OdpowiedzUsuńMożna się nią grzać nawet dłużej, niż tydzień!
UsuńLbię takie historie z happy end`em :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I ja!
UsuńPiękna historia. Bardzo wzruszająca a najważniejsze, że z happy endem. "Fascynuje" mnie umysł tych, którzy porzucając swe zwierzęta i to takie odchowane, z którymi żyli przez kilka lat. Zgłębiałem to ostatnio, bo chciałem dociec co w takich ludziach siedzi. Niektóre porzucenia są nawet udokumentowane. Obejrzałem np. filmik nagrany z kamery samochodowej. Kamera ta nagrywała auto jadące przed nim, które się zatrzymało na poboczu i wyrzucono z niego wilczurka. Obraz odjeżdżającego z piskiem opon auta i biegnącego za nim przez wiele kilometrów porzuconego psa bardzo mnie teraz prześladuje.
OdpowiedzUsuńTeraz już rzadziej mi się to zdarza, ale w pierwszych dniach od zamieszkania Leśnej z nami nie mogłam uwolnić się od myśli o ludziach, którzy to zrobili. Dlaczego?! Wcześniej słyszałam o takich historiach, ale bezpośrednie zetknięcie z porzuconym zwierzęciem otwiera dodatkowy... kanalik w umyśle.
UsuńPogłaski dla Mefista i pozdrówka dla Ciebie i Twojej połóweczki. :)
J.
To prawda. Dopiero osobiste przeżycie czy zetknięcie się z tym daje pełen obraz dramatyzmu takich historii. Choć nie zawsze. Wielu jest takich, którzy po wizycie np. w schronisku czy na widok katowanego zwierzaka odwracają wzrok, wypierają z głowy, że w ogóle coś się zdarzyło, coś poruszającego zobaczyli. Marnym jesteśmy gatunkiem.
UsuńDziękujemy za głaski i pozdrówka - odgłaskujemy się od całej naszej Trójcy :)
Niesamowita historia! Dzięki takim ludziom jak Jola i wielu innych obecnych na blagach (i nie tylko) ludzi z wielkim sercem, ten świat nie schodzi na psy! ;))
OdpowiedzUsuńJest takich ludzi więcej, tylko się nie zawsze ujawniają (mnie ośmieliła nasza niesamowita Wrocławianka :). A to przecież doskonały sposób na to, by szerzyć "epidemię". Może stwórzmy taką nową modę, lub świecką tradycję. Przygarniacze zwierząt wszystkich krajów, łączcie się. :)
UsuńJ.
no pięknie, makijaż rozmazany:)
OdpowiedzUsuńJoluM- szlachetna z Ciebie Kobieta:***
a Leśna- Super Star :)
Dziękuję, Viki, ale najszlachetniejsza w tej całej przygodzie jest chyba jednak Leśna, choć niekoniecznie z rasy. Tak czy inaczej, Twoje określenie Super Star jest jak najbardziej na miejscu. :)
UsuńJ.
Jak można wyrzucić zwierzę?
OdpowiedzUsuńTo nie są ludzie, nie nazywajcie ich ludźmi!
Bardzo się cieszę, że się udało :)
<3
I ja. Ogromnie. :)
UsuńPozdrówka.
J.
Cudowna historia.
OdpowiedzUsuńHm, mnie też się podoba... :)
UsuńJ.
I mnie!
Usuńuściski dla Joli!
OdpowiedzUsuńOdwzajemniam. A w domu to jeszcze i Lesię uściskam. :)
UsuńJ.
Piękna historia z happy endem. Oby więcej takich!
OdpowiedzUsuńJolka jesteś super! :)
A Leśna przeurocza :)
Coś w tym jest, musi być ona rzeczywiście przeurocza, bo i... zaprzeuroczyła nas na dobre. :)
UsuńJ.
:D
UsuńWymiziaj ją ode mnie porządnie i przytul :)
A poza tym zawsze podobały mi się psiaki z tymi włosami na pysku ;))
Tak będzie. Za godzinkę z okładem będę w domu i uściskom oraz pogłaskom nie będzie chyba dziś końca. Chcę, żeby Lesia miała choć ułamek frajdy, jaką ja dziś mam po przeczytaniu tych wszystkich ciepłych słów od wirtualnych Gości naszej niesamowitej Wrocławianki :)
UsuńJ.
Oj na pewno tę frajdę wyniucha! :D
UsuńA tak na marginesie... Ktoś kiedyś powiedział - "im bardziej poznaję ludzi tym bardziej kocham zwierzęta" - idealny cytat w odniesieniu do tych zwyrodnialców.
Wspaniała historia, ale się wzruszyłam :-) Serdeczne pozdrowienia dla Joli i Ciebie Aniu :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aniu (dobrze pamiętam?). I my pozdrawiamy, włącznie z częścią nieludzką rodziny. :)
UsuńJ.
Dobrze:-)
UsuńTak jest, dobrze :-)
UsuńPrzeczytałam całą opowieść z niezwykłą przyjemnością, śledząc po kolei rozwój wypadków. To zawiązanie zaufania wzrusza bardzo, czekanie na to, aż pies zechce podejść, zaufać...wszystko bez pośpiechu i spokojnie. A na końcu taki radosny finał, wypracowany przez wszystkich bohaterów.
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla psiaka i jego Właścicielki.
Dziękuję, Mar. Właśnie to, o czym napisałaś, to czekanie, zdobywanie zaufania było niezwykłe, fascynujące, choć i dręczyła mnie niepewność, jak to się potoczy, czy zdążę, czy coś nie pokrzyżuje planów, podczas gdy już się z tym zwierzęciem związałam emocjonalnie. Jak ja czekałam na ten dzień, gdy będę mogła przytulić tego psa! Ech...
UsuńJ.
a Ty Aniu pięknie opisałaś całą to historię. Tylu u Ciebie zwierzęcych bohaterów. blog o zwierzakach i ludziach i ich wspólnych, ważnych historiach....wyjątkowy absolutnie.
OdpowiedzUsuń(Zdjęcie Leśnej na końcu niesamowite).
Ponieważ ten wpis składa się w znacznej mierze z listów Joli, to dzielę się z Nią tą pochwałą:-)
UsuńLeśna domna - jak to wiele mówi...
OdpowiedzUsuń:)
UsuńBabo ze wsi, zmieniłaś okienko (nie wiem, jak to się profesjonalnie nazywa). Prawie Cię nie poznałam. :)
J.
i to najcudniejsza gwiazdą:))...choć po cichu przyznam sie ,ze na miejsce pierwsze w mych myślach wysuwa sie jednak Jola:)))))))))))))
OdpowiedzUsuńE tam, Qrko, widać się nie wczytałaś uważnie. Za karę czytaj jeszcze raz. :))
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie.
J.
Dobrze,że są jeszcze tacy ludzie,którym los zwierząt nie jest obojętny.Serdecznie pozdrawiam Jolę i Leśną.
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś Aniu.
Dziękuję, Halinko, także w imieniu Lesi. Odwzajemniamy się uściskami i nieustającym życzeniem powrotu do zdrowia. :)
UsuńJ.
Kiedy czytam podobne historie, cieszę się bardzo, że są ludzie, którym los zwierząt nie jest obojętny i że zwierzęta są dzięki nim szczęśliwe. Jednak jednocześnie przychodzi mi na myśl cała ta armia zwierzaków nieodpowiedzialnie wyrzucanych, rozmnażanych, źle traktowanych - nie umiem myśleć o jednych, nie zastanawiając się nad losem tych drugich, więc zawsze jest to radość podszyta smutkiem.
OdpowiedzUsuńNinka.
Zapomniałam napisać, że chusta od Qrki zdecydowanie dla Ciebie; może jednak nie aż tak po arabsku:) Chociaż Twoje oczy wyglądają pięknie.
UsuńNinka.
Ninko, masz rację, czasem w kontekście takich historii przychodzą do głowy i gorzkie myśli. I wtedy najlepiej działa kojąca obecność zwierzyny.
UsuńPodpisuję się pod Twoją oceną oczu Ani spozierającej zza malinowej Qrczanej mgiełki. Zniewalające. :)
J.
Ojtam, ojtam dziewczyny! Taki kwef by mi się przydał, bo nie pomoże puder i róż, gdy....:(
UsuńTere-fere. :)
UsuńJ.
Popieram: tere-fere!
UsuńNinka.
Co Ty mi, kobieto, od rana robisz...siadam do komputera, smiejemy sie ze slubnym na cos tam a ja nagle zaczynam plakac :P
OdpowiedzUsuńKocham Jole i Lesie!!
Aaaa! Teraz się zacznie, miłosne wyznania, okrzyki uwielbienia, fankluby, autografy, wywiady... Leśna może to i zniesie dzielnie, ale mnie czy całkiem sława rozumu nie odejmie?
UsuńPozdrawiamy z zaLesionego domku. :)
J.
a niech odejmie, co Ci szkodzi :)) ale tez tesknie za zabloconymi psimi lapami, za zapachem mokrego psa, czy psim chrapaniem.
Usuńp.s. wyznanie podtrzymuje :))))
Piękna historia!!!
OdpowiedzUsuńUwielbiam ją:)
UsuńNaprawdę się wzruszyłam.
OdpowiedzUsuńPiękna historia, przywraca wiarę w ludzi.
A Leśna ma bardzo mądre spojrzenie.
Gratuluje cierpliwości, wytrwałości i odwagi. Oby takich ludzi jak Jola było więcej :)
Z tą odwagą to całkiem na miejscu uwaga. Bo ja to nawet się i troszkę obawiałam, owszem. Nawet w przeddzień zabrania Lesi z lasu napisałam e-mail do Ori http://pelnialatawdomutymianka.blogspot.com, żeby się dowiedzieć, jakie są procedury weterynaryjne, jakieś kwarantanny czy co tam jeszcze w przypadku takiego znalezionego bezpańskiego pieska. Bo ja tak właśnie odpowiedzialnie chciałam, z procedurami, na co Ori bardzo trzeźwo odpisała mi natychmiast: Jolu, na miły Bóg, nie ma żadnych procedur! Bierz tę sunę, póki żywa, póki jej żaden drań tam nie skrzywdził. Czym utwierdziła mnie ostatecznie w tym, że należy się po prostu spiąć i posiłować nieco z piesą, która początkowo niechętna była mojemu autku. Całkiem niepotrzebnie zresztą. Bo jak już ją tam wniosłam, to zasiadła na przednim siedzeniu jak dama i ani drgnęła, ani pisnęła, całe 30 kilometrów! :)
UsuńPozdrówka.
J.
To się nadaje na osobny wpis;-)
UsuńWspaniała historia i piękna psina, ma takie poczciwe, wdzięczne spojrzenie. Wspaniale że znalazła dom;)
OdpowiedzUsuńBo też jest ci ona i wdzięczna, i piękna. :)
UsuńJ.
Piękna historia. Dobrze, że są jeszcze ludzie o tak wspaniałych sercach. Sunia będzie wdzięczna do końca życia. Jest bardzo podobna do mojej Nalusi, właściwie mogę rzec , że są identyczne :)
OdpowiedzUsuńPogłaski dla bliźniczej Nalusi, Ago. :) Czy można ją zobaczyć w Spisie Powszechnym? Bo jeśli nie, to zachęcam do spisania się. :)
UsuńJ.
Chętnie umieszczę tam jej fotkę, tylko muszę poprosić o spokojne pozowanie.
UsuńPopatrz, jak łatwo można odmienić życie zwierzaka. W dwie strony, niestety... Jednego dnia ma swój dom, swojego pana, aż do momentu jak się właścicielowi znudzi. Jak daleko trzeba jechać, żeby pies nie mógł wrócić? Jakie ma się póżniej sny???
OdpowiedzUsuńKiedyś znalazłam psa, którego nie mogliśmy zatrzymać. Daliśmy ogłoszenia na różnych portalach plus zaangażowaliśmy znajomych bliższych i dalszych, i dom się po kilku dniach znalazł. Dlaczego ludzie ciągle wybierają tak okrutne formy pozbycia się czworonoga jak wywiezienie go do lasu?
Życzę dziewczynom długich lat w przyjażni i szczęściu!
Pięknie dziękujemy. :)
UsuńJ.
Smutna historia ze szczęśliwym zakończeniem! Powodzenia dla Pani i pieska! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękujemy i odzdrawiamy się, Kamilo. :)
UsuńGnoja, który wyrzucił psa z samochodu tobym przywiązał do drzewa i tak zostawił na parę dni... a piesiulec fajniutki. :))
OdpowiedzUsuńEkhm, ten, no, to piesiulca jest... Ona, dziewczynka, sunia. Nno! :)
UsuńPozdrawiamy.
J.
Założę się, że "piesiulec" może być obojga płci, czyli może to być też sunia:-)
UsuńJaka piękna historia :-)
OdpowiedzUsuńI jaka satysfakcja , gdy uratuje się życie psa lub kota...
To jest ogromna przyjemność, ta satysfakcja właśnie, oprócz oczywiście najczulszego spojrzenia Lesi oraz "konieczności" wychodzenia z nią na długie spacery po lesie (na razie tylko w weekendy, bo dzień teraz za krótki). Z korzyścią wszak dla własnego zdrowia także. :)
UsuńPogłaski dla bandy siedmiorga. :)
J.
Piękna historia, nigdy nie zrozumiem ludzi wyrzucających zwierzęta. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że Tobie podobnych "nierozumiejących" jest wiele. Widać to dziś u mnie.
UsuńZawsze jak czytam takie historie, które się pozytywnie kończą płaczę... Płaczę nad losem tych, którym się nie uda pomóc. A czasem mimo szczerych chęci pomóc się nie udaje. Ale bardzo się cieszę, że jest garstka tych szczęśliwców, co znajdują dom! Warto takie historie nagłaśniać!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!
Ktoś kiedyś powiedział (chyba Klarka) "nie warto pisać o ludziach złych", wierzę, że warto o dobrych:-)
UsuńPiękna, budująca opowieść :). Jak to dobrze, że Lesia trafiła na Jolę :) (i odwrotnie :)
OdpowiedzUsuńO tak, bardzo dobrze, Abi, jeszcze jak dobrze! Jestem jej wdzięczna, że się na tym tarasie tak pięknie i mądrze... eksponowała, skarba moja.
UsuńLesia to zdrobnienie utworzone przez Anię. Bardzo się przyjęło. :)
J.
I jak tu nie wierzyć w dobro ludzi :-)
OdpowiedzUsuńJa wierzę!
Usuńpiekna historia i z happy endem - jacy ludzie potrafia byc okrutni wyrzucajac wlasnego zwierzaka do lasu.... pozdrawiam serdecznie pa
OdpowiedzUsuńWspaniała historia. :) A niektórzy się dziwią, jak można uśmiechać się do monitora. Czytając takie rzeczy, po prostu nie sposób się powstrzymać. :) Ogromne gratulacje dla nowej opiekunki Leśnej i podziękowania za przedstawienie tej opowieści.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za dobre słowo i machamy/merdamy z Pomorza. :)
UsuńJ.
Wspaniała dziewczyna z tej Joli:) ...oczywiście opowieść wzruszyła mnie okrutnie, najpierw były łzy nad niedolą a potem szczęścia, całusy dla Joli i Leśnej:)))))
OdpowiedzUsuńOdcałowujemy się, żeby nie rzec odszczekujemy, a jakże! :)
UsuńJ.
Jakie piękne zakończenie:)))
OdpowiedzUsuńChwila, chwila, Haniu, to dopiero początek. :)
UsuńJ.
Uwielbiam czytać takie zwierzęce historie szczęśliwie zakończone. Sama znam też taką jedną z wielce szczęśliwym zakończeniem.
OdpowiedzUsuńDawaj ją tu zaraz, ku pokrzepieniu. Niech to idzie całą falą i zmiata smutki i nieszczęścia. :)
UsuńJ.
Dawaj Basiu! Im więcej takich historii, tym lepiej!
UsuńJolu, taka fajna, serdeczna i dobra osoba, jak Ty, absolutnie zasługuje na Leśną! :)
OdpowiedzUsuńBardzo podziwiam Jolę, że miała tyle wytrwałości i zadała sobie tyle trudu. Ale i dla Leśnej mam wiele podziwu - że pilnowwała się tego miejsca i tak mądrze zawierzyła właśnie Joli.
I jeszcze pozwolę sobie na poradę - Jolu, koniecznie wysterylizujcie Leśną. Jak właśnie teraz miała cieczkę, to najkorzystniej dla niej będzie za 3 miesiące.
Damo, faktycznie, jakoś tak się z Lesią zgrałyśmy we wzajemnych potrzebach i oczekiwaniach. Niczym... marchewka z groszkiem. :)
UsuńPorada dotycząca sterylizacji jak najbardziej słuszna - jesteśmy już wstępnie umówione z wetami, właśnie odbywamy porujkową kwarantannę. W lecznicy mówili, że jakieś dwa miesiące to powinno trwać. Ta miesięczna rozbieżność to, mam nadzieję, nic wielkiego...
Dziękuję za dobre słowo. :)
J.
Brawo dla Joli i jej wielkiego serducha!!! Szczęściara z Leśnej...cudny piesek;)
OdpowiedzUsuńAż mi sie łezka w oku zakręciła,z jednej strony wielkie serce ludzi w tym przypadku Jola z drugiej podłych bez serca i sumienia, której są w stanie porzucić żywą istotę!!! Gardzić takimi to mało!!!
Gdybyż pogarda mogła tu coś zdziałać! Ale fakt, człowiekowi przychodzą do głowy takie ciężkie myśli...
UsuńJ.
PS. Potwierdzam zdecydowanie, Justyno, Leśna cudna jest jak malowanie. :)
Ojejku, mnie nie zakręciła się łezka...
OdpowiedzUsuńMnie kapały łzy na klawiaturę.
Leśna, Twoja Pani jest najwspanialszą osobą pod słońcem...i kocha Ciebie ponad wszystko.
Ślę moc serdeczności.
Wiesz, Łucjo, coś mi się zdaje, że gdybyśmy tak się spotkały i razem czytały o jakiejś innej zwierzęcej biedzie, to nasza klawiatura zaczęłaby tonąć. Dla dobra sprzętu obiecajmy więc sobie, że jeśli się spotkamy w realu, nie będziemy czytać takich historii. :)
UsuńOdwzajemniamy dobre słowo i pozdrawiamy. :)
J.
oby takich ludzi było więcej tyle bezdomnych zwierząt się męczy tyle cierpi a ile w schroniskach...a sunia bardzo ładna i sympatyczna
OdpowiedzUsuńOby Agato, zgadzam się z Tobą, że gdyby więc je było takich ludzi, życie byłoby piękniejsze.
UsuńOstatnio mam oczy na bardzo wilgotnym miejscu! Takie historie przywracają mi wiarę w człowieka! Szacunek dla Joli , głaski dla Leśnej
OdpowiedzUsuńLesia została już przeze mnie obściskana, obgłaskana, obcałowana, a nawet... nakarmiona. A co! No dobra żartuję, karmię ją codziennie. :) Mówiłam jej, że jest dziś gwiazdą - mam wrażenie, że przyjęła to z godnością i z lekkim pobłażaniem: ach, ci ludzie, jakie z nich dzieciaki! :)
UsuńJ.
Piękna historia. Oby więcej ludzi miało tyle serca, wrażliwości i dobra. A sunia jest urocza, dobrze, że zaufała Joli. Życzę Leśnej i jej Ludziom wiele szczęśliwych lat razem :-)
OdpowiedzUsuńDzię-ku-je-my! :)
UsuńI pozdrawiamy. Głaszczemy Twoje kotki, a najbardziej Bazyla, który okazuje się być całkiem inny niż nasz Bazyl. :) Nasz wygląda całkiem jak ten na rysunku z rudym kotkiem i trzykolorowym maluszkiem. Ma nawet TAKIE SAME zielone oczy. :)
J.
Jest gwiazdą, lśniącą tak mocno! :*
OdpowiedzUsuńCzyżby nawracała we mnie wiara w ludzi?
Dziękuje. Dziękuje że jesteście, Wy o tak dobrych serduszkach! <3
Jolu, jesteś dla mnie wielkim człowiekiem, to co uczyniłaś jest tak piękne i niewiarygodne w dzisiejszym świecie. To co zrobiłaś jest wielce podziwu i należy brać przykład z takich ludzi, jak ty. :)
Rejczell, dziękuję, ale nie zrobiłam nic aż tak wielkiego. Zakład, że zrobiłabyś to samo co ja? :)
UsuńJ.
Wzruszające historie.
OdpowiedzUsuńCzłowieka, który poświęcił tyle czasu, uwagi dla zupełnie obcego psa, zdobył jego zaufanie i dał mu dom prawdziwy, nie taki na trochę, aż się nie znudzi.
Psa, który tak bardzo ufał swoim dotychczasowym opiekunom, że nie ruszył się z miejsca, gdzie go zostawili. Trwał tam bez jedzenia i czekał, bo nie mógł sprawić im zawodu, kiedy wrócą. Sporo czasu zajęło mu uświadomienie sobie, że nie są tego warci.
To drugie szczególnie. Na to właśnie zwrócili moją uwagę strażnicy, z którymi rozmawiałam. Powiedzieli mi, że ten pies tam czeka od czerwca. Trwało to łącznie z trzy miesiące, z czego ja obserwowałam około dwóch. Dobrze, że w pobliżu był parking, na którym Lesia penetrowała kosze na śmieci. Kiedy się tam zatrzymywałam, stale były porozrzucane worki, odpadki, pudełka, puszki... Miałam nawet taką myśl, że może to robić ten piesek, ale mogły też tam buszować zwierzęta leśne. Jednak teraz wiem, że to nie one - od połowy września na parkingu zapanował porządek. :) Hm, powinnam chyba dostać jakąś nagrodę od gminy za zabranie bałaganiary. :)
UsuńJ.
Skandujemy z Szuwarem: na-gro-da, na-gro-da, na-gro-da, dla JolkiM!!!
UsuńJednak są jeszcze dobrzy i wrażliwi ludzie, Leśna wynagrodzi Joli to zaopiekowanie.Nie wiem, jak można porzucić zwierzę, na drodze, w lesie. One tak tęsknią i czekają.
OdpowiedzUsuńBardzo czekają...
UsuńJ.
A jednak nie mogę jeszcze całkiem zwątpić w ludzi. Śliczna historia, a lepsza tym bardziej że prawdziwa :)
OdpowiedzUsuńZulko, najprawdziwsza, choć sama czasem nie mogę w to wszystko uwierzyć. Przed chwilą jednak osobiście widziałam Lesię w jej gniazdku, a więc to jednak prawda! :)
UsuńJ.
Pogarda dla takich podłych 'ludzi' to zbyt mało.
OdpowiedzUsuńPogarda niestety niczego nie uczy.
Za każdym razem, kiedy patrzę na moje znajdy,
zastanawiam się, jak można być tak okrutnym
i pozbawionym uczuć, żeby wyrzucić z domu tak cudowne istoty.
Historia Leśnej jest bardzo wzruszająca,
a Jola ma wielkie serce:)
Właśnie, za każdym razem, kiedy się patrzy na te nasze znajdy i przygarniaki, to przychodzą nam do głowy takie trudne sprawy. Trzeba szybko wtedy odwrócić myśli, choć na chwilę, żeby nie zamknąć się w swoim żalu i nie zgorzknieć. Żeby zachować to swoje serce, jakie by ono nie było - XXL czy tylko L. :)
UsuńPozdrawiam Konwalie, zwłaszcza w kuchni. :)
J.
No i wziełam i się wzruszyłam-nie wiem czy Wy też tak macie/wszyscy zwierzolubni/ale bardziej"bolą"mnie historie pokrzywdzonych zwierząt niż ludzi.Może dlatego,że zwierzęta same nie mogą upomnieć się o swoje godne życie?...
OdpowiedzUsuńJolu,bardzo Ci dziękuję za okazane serce i cierpliwość w zdobyciu zaufania Leśnej!
Orko, ja też tak miewam, jakkolwiek obrazoburczo by to nie brzmiało. Niekiedy bardziej płaczę nad nieszczęściem zwierzęcia niż człowieka. To zapewne nieporównywalne poziomy, ale serce się czasem kraje w obliczu krzywd, jakie przyrządzamy zwierzętom my, ludzie...
UsuńJ.
I ja tak mam.
UsuńDobre wiadomości, zawsze w cenie!:))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla wszystkich Gwiazd tego wpisu, włącznie z niestrudzoną Anią, która to wszystko tak wdzięcznie opisuje:)))
Nikt nie jest doskonały, a ludzką cechą jest błądzić i popełniać błędy...samo życie.
Ważne jest, że są też ludzie o wyższej świadomości, którzy w podobnych sytuacjach potrafią stanąć na wysokości zadania i to jest bardzo dobra wiadomość !:) :))
Rzekłaś, Mag...Jo. Lesia merda ogonkiem ku Twojej Morelce, a ja pozdrawiam Ciebie. :)
UsuńJ.
Bardzo dobre ludzie... dobrze, że tacy lgną do Ciebie Anuś, Leśna cudna
OdpowiedzUsuńOj, cudna, cudna, tylko przez tę głodową traumę (bo zapewne nie zawsze była tam najedzona) bardzo się... emocjonuje i szczerzy kiełki na koty, kiedy napełniają się miski. Trzeba pilnować porządku. Dobrze, że mam pomocnika - Igora. :)
UsuńJ.
Jola to kochająca zwierzęta osoba, mająca wielkie serce. Dzięki niej sunia będzie szczęśliwa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA my Ciebie, Gigo. :)
UsuńJ. i banda sierściuszków.
No i wzięłam i się poryczałam. Jolka babo Ty kochana! No słów mi brak a poza tym słowa tu nie potrzebne... wszystko wyczytasz w spojrzeniu Lesi :)
OdpowiedzUsuńPodchody do niej robiłaś prawie jak ja do już mojego Mrasia. Tyle, że ja miałam bułkę z masłem bo on przychodził na mój taras a nie siedział w lesie przy drodze...
Olena
No wiesz, Oleno, zdecydowanie powinnaś podnieść sobie poprzeczkę. :)
UsuńW całej tej historii jest też pewien element humorystyczny. To Lesi miejsce było przy ruchliwej drodze, ja zaś codziennie po ósmej i przed osiemnastą maszerowałam (podkreślam: maszerowałam, a nie przechadzałam się, kołysząc biodrami :) szosą jakieś dwieście metrów, a następnie wspinałam się po skarpie lub z niej schodziłam. Nie zawsze udawało mi się zrobić to dyskretnie, między przejeżdżającymi samochodami. Co też sobie ci kierowcy myśleli, zwłaszcza tacy, którzy regularnie tamtędy jeździli, pojęcia nie mam. W każdym razie zdarzało się, że czasem któryś zatrąbił, a raz to się nawet jakiś furgon zatrzymał. Nie skorzystałam. :) Żeby nie wzbudzać niezdrowego zainteresowania, nie ubierałam się zbyt swobodnie, choć lato było całkiem łaskawe. :)
Ech, Lesia, Lesia Ty moja...
Pogłaski dla futerek. :)
J.
Cha, cha:-)))))) Nic o tym do tej pory nie wspominałaś, a przecież to piękna historia jest;-))
UsuńBardzo, bardzo niski ukłon dla |oli - za wielkie serce, za wytrwałość, za to, że przywróciła Leśnej wiarę w człowieka.
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję w imieniu Lesi - wiara w człowieka fajna jest. Ale ja sama nie zasługuję aż na ukłony, Joanno. Co najwyżej na przyjacielskie, porozumiewawcze poklepki po ramieniu. Pozdrówka. :)
UsuńJ.
Kolejna piękna historia. Balsam dla duszy i lekarstwo na wszelkie jesienne smutasy.
OdpowiedzUsuńPs. Czy można liczyc na jakieś wieści o Kacperku - Kacapku z łódzkiego podwórka?
Herylio, w przyszłym tygodniu coś opublikuję. Jego nowa pani nie jest zbyt wylewna, ale postaram się coś zdobyć. Wszystko układa się ok:-)
UsuńPiękna historia ze szczęśliwym zakończeniem. Serce roście! Oby jak najwięcej takich !
OdpowiedzUsuńJola jest wielka, wielka i już!
OdpowiedzUsuńCudnie, że zajrzałaś, Kalino. :)
UsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń