Dziś ostatnia część mojego minicyklu poprzedzającego zbliżający się dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Najpiękniej położony, najbogatszy w zabytki cmentarz w pobliżu Killarney w Irlandii, na obszarze zachwycającego i unikatowego Parku Narodowego Killarney (pokazywałam go już TU - kilk) obejmującego swym obszarem 100 km2.
Troszkę historii i już przechodzę do swoich refleksji, którymi chcę się z Wami dzisiaj podzielić.
Mucross Abbey (irl. Mainistir Mhucrois) – opactwo w hrabstwie Kerry w południowo-zachodniej Irlandii, na terenie Parku Narodowego Killarney.
Opactwo zostało wzniesione w 1448 roku jako klasztor franciszkanów. Na przestrzeni wieków było wielokrotnie niszczone i odbudowywane – tutejsi mnisi często padali ofiarami prześladowań i napaści maruderów z armii. Obecnie opuszczony budynek opactwa jest w znacznej części pozbawiony dachu, poza tym jednak dość dobrze zachowany. Wewnątrz murów znajduje się dziedziniec z rosnącym tam olbrzymim drzewem cisowym. Na pobliskim cmentarzu zachowały się XVII- i XVIII-wieczne nagrobki kilku poetów irlandzkich z mieszkających tu niegdyś klanów O'Donoghue, O'Rathaille i O'Suilleabhain.
Najeźdźcy przyjeżdżali, burzyli, plądrowali opactwo, a cis przetrwał wszystko. Niemy świadek historii. |
Taki stary celtycki cmentarz leżący na lekkim wzgórzu, tuż przy dobrze zachowanych ruinach klasztoru, z widokiem na jezioro, ma swój niezaprzeczalny urok i czar. Niejeden historyk czy pasjonat przeszłości znajdzie tam wiele różnego rodzaju perełek, czy to obyczajowych, czy architektonicznych.
To niesamowite, ale na tym cmentarzu grzebane są wciąż nowe osoby. Tu świeży grób. |
Mnie zmusiło do refleksji coś innego. To już nie pierwszy raz, kiedy stojąc nad rodzinnym grobowcem obcych dla mnie ludzi, czuję ukłucie, czy to tęsknoty, czy zazdrości... Pewnie jednego i drugiego.
Jak to by było, gdyby moja rodzina miała takie miejsce, gdzie spoczywaliby wszyscy nasi przodkowie, aż do kilku pokoleń wstecz? Gdybym znała z imienia swoje praprababki, licznych kuzynów i innych krewnych. Jak by to było, gdybym stała nad takim grobowcem i wiedziała, że tu zmierzam, że któregoś dnia znajdę się wraz z nimi pod starym modrzewiem, a grawer dopisze moje imię do innych bliskich mi więzami krwi ludzi?
Czy w takiej sytuacji nie byłabym bardziej ukorzeniona w życiu, w historii, w miejscu na świecie? Czy żyłoby mi się łatwiej, gdybym wiedziała dokąd dokładnie idę?
Najstarsza data: 1873 r. Najmłodsza: 1998 r. Najmłodszy człowiek: 17 lat. Najstarszy: 85. |
Choć nikt z nas nie chce myśleć o śmierci, to jest ona częścią naszego ziemskiego losu, a ja czuję, że chciałabym znać miejsce mojego spoczynku. Nie każde jednak. Chciałabym, aby było tak piękne jak to.
A Wy, co Wy myślicie?
I jeszcze jedna refleksja. Jakże mi bliska. Dokładnie o tym planowałam dziś napisać. Dostałam wczoraj mail od mojej czytelniczki. Pozwolę sobie go tu zacytować:
Ćwierć wieku mieszkałam w Warszawie. Na Wszystkich Świętych odwiedzaliśmy groby naszych bliskich, rozrzucone po wielu warszawskich cmentarzach. Ścisk, tłok, brak możliwości zaparkowania samochodu, dezorganizacja komunikacji miejskiej. W godzinach szczytu tłok w bramach cmentarnych graniczący z zatratowaniem.
Za mężem przeprowadziłam się do jego rodzinnego Żyrardowa. I przeżyłam szok (pozytywny). Na jednym cmentarzu leżą wszyscy jego bliscy. Odwiedzamy tu groby: dziadków, pradziadków, prapradziadków, kuzynów, sąsiadów, znajomych. Wzdychamy nad przemijaniem, przechodząc obok grobu ulubionej pani optyk, ulubionej nauczycielki, ulubionego lekarza. Teściowa zawsze pamięta o grobie swojej niani. Mijamy żyjące rodziny koleżanek, kolegów, znajomych, ludzi znanych z widzenia...
I idziemy na cmentarz dwa razy:
rano na roboczo - ostatnie grabienie liści, ułożenie kwiatów żywych, aby nie zwiędły/zmarzły, sztucznych, żeby nikt nie ukradł; po południu znicze do siatki, futra, skóry, kapelusze, szpilki na nogi - pełen szyk i drugie podejście. Kładziemy znicze u bliskich i u wszystkich, o których pamiętamy. Tu ukłonimy się komuś znajomemu, tu zamienimy słówko z dawno niewidzianym kolegą.
I obowiązkowe obwarzanki /wata cukrowa w drodze powrotnej.
A.
A rok temu Za Moimi Drzwiami: Cmentarz Montjuïc - Barcelona, Hiszpania (klik). Jeśli ktoś nie zna tego cmentarza, to naprawdę warto zobaczyć go na moich zdjęciach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obiecuję, że w przyszłym tygodniu już smęcić nie będę. Powinnam mieć już inne, ciekawsze tematy: o życiu. Nowym życiu. Zoyka czuje się dobrze, choć jest bardzo nieruchawa, co nie jest niczym dziwnym w jej stanie. Brzuszysko ma wielkie, wydęte na boki i twarde. Nadal siedzi na gołej podłodze i nic tego zmienić nie może. Wciąż zastanawiam się, gdzie ona zechce odchować swoje dzieci. Kiedy do nas przyjechała, była świeżo po USG. Lekarz określił termin porodu na tydzień-dwa. Dwa tygodnie mijają w sobotę... Tym razem nie dam się nabrać i dopóki nie zobaczę brzdąców (ojejku, jejku, ile ich będzie i jakie!!), to nie uwierzę.