Od jakiegoś czasu przebąkuję, że mam jakąś tajemnicę, którą zamierzam Wam ujawnić, choć powodu do chwalenia się nie ma. Chodzi oczywiście o koty. :) Dziś kolejny, bardzo długi post dla kociarzy. To ostrzeżenia dla tych, których pisanie o kotach nudzi. Podobno tacy istnieją, wyobrażacie sobie? Szok. :)) Mam nadzieję, że Star tego nie przeczyta. Star, buziaczki! :)
Dlaczego trzymam tę tajemnicę już trzy tygodnie? Z kilku powodów. Uważam, że prowadząc dom tymczasowy, trzeba kierować się rozsądkiem i nie przyjmować za dużej ilości zwierzaków naraz (dla jednego to będą dwa koty, a dla drugiego 100, sprawa względna), bo to grozi dezorganizacją swojego życia osobistego i życia rodziny, bo to generuje koszty, które trzeba ogarnąć, a przede wszystkim takie postępowanie grozi epidemią, w której mogą ucierpieć wszystkie zwierzaki, również rezydenci.
A jednak mając pod opieką trójkę zasmarkańców, wszystkie chore i, jak wiecie, leczone intensywnie wzięłam pod swój dach kolejne dwa maluchy. Nie miałam jednak wyjścia!
Ta akcja miała miejsce 7.09.2013. Na działce u jednej pani okociła się szara kotka i urodziła 8 małych. 7 burasków i jednego czarnuszka. Ta pani poprosiła mnie o pomoc przy sterylizacji kotki i zadeklarowała chęć wzięcia jednej szarej kotki do siebie. Koniecznie kotki. Koniecznie szarej.
Poszłyśmy z Kasią zobaczyć, jak się sprawy mają, a Kasia, jak to ona, zabrała ze sobą klatkę-łapkę. Zanim zajmiemy się matką, trzeba zabezpieczyć byt kociętom, a na nie miejsca nie miałam, więc Kasia spróbowała złapać dla pani wymarzoną kotkę.
Już po chwili do zastawionej pułapki złapał się kto? Jedyny czarny kotek! Czy to nie pech? Kasia spróbowała raz jeszcze i niedługo na jedzonko w klatce skusił się kotek szary. Uff. :) Pani była przekonana, że to malutkie szare, takie śliczne, to kociczka i już chciała ją brać, gdy Kasia zobaczyła, jak bardzo zapchlone są maluszki i postanowiła najpierw jechać z nimi do weta. Wcześniej umówiłyśmy się z panią, że zabierze na jakiś czas również czarnuszka, dopóki u mnie nie zwolni się miejsce po zasmarkańcach. Nie miałam wtedy pojęcia, że leczenie zasmarkańców potrwa jeszcze miesiąc.
Kasia pojechała do weta, a tam okazało się, że obaj to chłopcy. Zadzwoniła z tą wieścią do pani.
"To ja ich nie chcę" - usłyszała. Te słowa wciąż brzmią jej w uszach...
Jeszcze przez tydzień znalazło się dla nich miejsce w innym DT, bo przecież nie sposób było wypuścic ich na działkę, skoro już złapane, a zima idzie, ale potem kotki, jako zdobyte niejako z mojej inicjatywy, musiały trafić do mnie. Wtedy kiedy to się stało, a więc 15.09.2013, kociaki były jeszcze zdrowe.
Kasia obcięła im pazurki. Fajnie jest mieć taką pomocnicę. Coś wspaniałego!
Mój zachwyt, z racji chwilowego przesycenia czarnuszkami, wzbudził ten burasek.
Z tyłu wygląda jak warchlaczek! :))
Z drugiej strony czarny chłopaczek też jest niczegowaty. Zupełnie inny niż Tutli i Putli oraz ich brat Hokus Pokus (aktualnie posiadacz wyników w NORMIE!).
Bracia razem prezentują się naprawdę uroczo, sami przyznajcie.
Niestety radość ze zdrowych kotów nie trwała długo, już na trzeci dzień zaczęły się przeboje. Mimo że były odizolowane od chorych zasmarkańców, to musieliśmy przenieść wirusy na nie podczas codziennej pielęgnacji. Do weta pojechaliśmy wiec nie z trójką, a z piątką kotów... To właśnie ta odpowiedzialność, o której pisałam wyżej... Nie przyznawałam się do tego, bo nie chciałam się dorobić przydomku druga Villas.
Tymczasem zaczęło się zwykłe badanie.
Podczas niego burasek wyglądał jak siedem nieszczęść. "Cierpienia młodego Wertera" - zażartowałam, i w ten oto sposób mały otrzymał swoje imię: Werter. :) Werter Działkuliński.
Czarnuszek za to dzięki swojej szerokiej buziuni dorobił się cudownego imienia: Leonardo!
Działkuliński oczywiście.
Kociaki cudownie razem się czuły, choć to dzikuski, szybko zaaklimatyzowały się w domu, ale nie mogłam im poświęcać za dużo czasu, więc do ich całkowitego oswojenia jeszcze im trochę brakuje.
Po jakimś czasie Werterek i Leo zostali w końcu wyleczeni (lekko przeszły to zarażenie), zaszczepione i nadszedł czas na umieszczenie ogłoszenia. Ukazało się ono w poprzedni piątek. Cytuję je tu dla porządku, dla pamięci, dla siebie, bo zawsze tak robię i mam w ten sposób kronikę adopcji moich tymczasków.
Leonardo to ok 2,5-miesięczny kocurek urodzony na działkach. Udało się go odłowić przed zimą. Leo będzie dużym, dorodnym kotem jak lew, stąd jego imię. Ma piękną budowę pysia. Jest kotkiem, który dopiero pokaże, na co go stać, na razie jest dzikuskiem, choć robi wielkie postępy. Fajnie by było, aby pokochał od razu właściwą osobę, która otoczy go miłością i opieką. To wyjątkowo słodki, kilogramowy na dziś, maluch. Pięknie się bawi ze swoim braciszkiem Werterem, jest bardzo ugodowy i opiekuńczy. Będzie dla kogoś wielką pociechą.
Leonardo jest zdrowy, odrobaczony, odpchlony, zaszczepiony. Był krótko przeleczony z powodu lekkiego przeziębienia.
Koteczek chętnie znajdzie dom ze swoim braciszkiem Werterem, z którym żyje we wspaniałej przyjaźni, jednak doskonale poradzi sobie sam.
Czekam na telefon od osoby, której na jego widok zabiło serce.
Werti to ok 2,5-miesięczny kocurek urodzony na działkach. Udało się go odłowić przed zimą. Jest wyjątkowo ciekawie umaszczony, ma podłużne prążki na grzbiecie trochę jak warchlaczek. :)
Jest kotkiem odważnym i bojowym (potrafi śmiesznie syczeć na człowieka), a jednocześnie bardzo szybko się godzącym z losem (czyli z głaszczącą ręką) i mruczącym wtedy ze szczęścia jak traktor. :)
Werterek wymaga jeszcze oswojenia, jest to kotek, który czeka, aby oddać swoje serce TEMU właśnie człowiekowi. Werter jest zdrowy, odrobaczony, odpchlony. Był krótko przeleczony z powodu lekkiego przeziębienia. Kotek jest przesłodki, wzruszający i przyjemnością będzie go uczyć obcowania z człowiekiem. Kotek waży na dziś równo kilogram! :)
Imię jest oczywiście tymczasowe.
Koteczek chętnie znajdzie dom ze swoim braciszkiem Leo, z którym żyje we wspaniałej komitywie, jednak doskonale poradzi sobie sam.
Czekam na telefon od osoby, której na jego widok zabiło serce.
Telefonów było sporo, głównie po Werterka, ale mnie się marzyło, że bracia będą razem, więc płakałam w sercu, gdy pojawiała się okazja dla jednego kotka. I jakoś tak nie chciałam, aby poszyły do bloku bez możliwości wychodzenia... Mimo to pojechaliśmy na wizytę przedadopcyjną do dwóch dziewczyn, do kamienicy. Myślę, że one przeżyły szok. Nie sądziły, że można mieć tyle wymagań. I zabezpieczone okno, i drapak, i porządną karmę, i szczepienia, odrobaczenia, kastracje... To była dobra wizyta, bo dziewczyny przemyślały sprawę, chociażby kosztów, i zrezygnowały. Powiem Wam, że kamień spadł mi z serca. :)
I wtedy zadzwoniła pani L. i zaoferowała obu koteczkom...
domek z ogrodem w... Polanicy Zdroju! :)) Absolutnie wspaniała oferta. Pani chętna do uczenia się, do przyjmowania rad, już wprowadzająca je w życie. To będą pierwsze jej i jej rodziny kotki. Chłopaki jadą już jutro! :)
Dopiero poznaliście się z Werterem i Leonardem, a już musicie się żegnać. :))
Możecie mi jednak wierzyć, że to słodkie jak miód kotusie.
Miłego dnia. :)
A rok temu Za Moimi Drzwiami Należę do wielkiej blogowej rodziny zwierzolubnych (klik). To moje kredo. :) Wciąż aktualne.
Dobra jesteś z tym ukrywaniem. :D Ubawiłam się, ale wiem, o co chodzi.
OdpowiedzUsuńWspaniałe zakończenie tej historii.
Anko, Ty pojdziesz zywcem do nieba! Co ja moge wiecej napisac? Jestes naprawde kobieta o tak wielkim sercu, ze zmiescilby sie w nim Jumbo jet z przyleglosciami.
OdpowiedzUsuńDodatkowo masz szczesliwa reke do znajdowania maluchom optymalnych warunkow w nowych domach, nie pozbywasz sie podopiecznych na chybil-trafil, to cenne dla ich dalszego zycia.
Sciaskam Was wszystkich, dwu i czworonoznych.
Pantero, litości!
UsuńNIE!
UsuńMoże i wariatka z Ciebie, że przyjęłaś kolejne kociaki pod swój dach, ale najważniejsze, że nie rozchorowały się na dobre i szybko znalazły razem wymarzony domek!!! :))) Kolejnym bidom odmieniłaś los!!! A to już są cudowne wieści!
OdpowiedzUsuńJa się zastanawiam co ludzie sobie myślą chcąc przyjąć zwierzaka pod swój dach, że podstawowe warunki bezpieczeństwa, opieki i szczepień to dla nich za dużo? A potem kończy się tak jak u mojego znajomego, który zaszczepił swoją kotkę tylko jak była mała i jako kilkuletnia kotka zachorowała na panleukopenię, bo ktoś wirus przyniósł na butach do domu... A potem rozpacz. Bo to taki wysiłek raz na 2 lata zaczepić kota? A może to zwykłą niewiedza i powinno się ludzi lepiej uświadamiać?
Ludzie są tak różni i tak mnie wciąż zaskakują, że nie masz pojęcia. Mówią, że mieli koty, że w domu były, że się znają, a potem oczy wybałuszają, że trzeba się nimi zajmować, bo w domu kiedyś tam przychodził jakiś kot czasem zjeść, a resztę czasu spędzał na dworze i noc się przy nim nie robiło. Mogłabym już wiele opowiadać. Teraz miałam pana który wpadł w szał na wieść o wizycie przedadopcyjnej. Ale krzyczał! :)
UsuńMam nadzieję, że szybko odłożyłas słuchawkę :)
UsuńOczywiście. Zrobiłam to z wielką ulgą.
UsuńBardzo się cieszę z tak szybkiego pozytywnego finału tej historii :)))
OdpowiedzUsuńA jak tam TwójCiOn w schronisku?
Anka oszczędza nam trosk;)
UsuńA tak serio, to brak mi słów uznania.
<3
Właśnie, co tam u TwójCiOnego?
Daje sobie radę?
buziole:***
Ze względu na możliwość przyniesienie tym naszym chorusiom kolejnych zarazków, chwilowo nie chodzi do schroniska. Natomiast organizuje coś fajnego. Niedługo o tym napiszę.
UsuńViki, jak to Jolka mówi - dom wariatów! Dom wariatów! ;))))
UsuńMi się udało zobaczyć jedynie łapkę Wertera jak byłam u Anki. Nawet mnie ta łapka zaatakowała ;). Czyli kotek z charakterkiem :D
Teraz to jeszcze bardziej mnie ciekawi co u TCO!
:***
no to trzeba będzie non stop sprawdzać notki;P
Usuńjak nigdy Viki :P
UsuńDziewczyny, w przyszłą środę będzie coś o tym i będziecie mogły pomóc, także proszę mi się stawić tłumnie! :)
Usuńtak jest! :)
Usuńtak jest! :)
UsuńAniu - uwielbiam Cię, wiesz? :-))))
OdpowiedzUsuńRozumie, że Ty kocich historii nigdy nie masz dość :)
UsuńOczywiście, że nie mam :-) I fotek kocich maluszków też :-)
Usuńjak zwykle ratujesz komus zycie, choc nie wyobrazam sobie , jak sie z nimi wszystkimi ogarniasz. Ja z jedną Lunką przeszlam ostatnio tyle, ze posiwialam w tydzien i choc teraz jest dobrze to i tak pogodzenie obowiązkow rodzinno szkolnych i Lunkowych wyciaga ze mnie wszystkie sily. Mysle, ze nie wszyscy zdaja sobie sprawe, ile to kosztuje w doslownym i przenosnym znaczeniu. Szacun ogromny, apropos, co z reszta kocich dzialkowiczow?
OdpowiedzUsuńBasiu, po kolei zajmiemy się nimi. Na razie są dokarmiane, mają mieszkanko w budce, krzywda im się nie dzieje.
UsuńA jeśli chodzi o czas, to faktycznie ostatnio bywało bardzo trudno!
Cieszę się niezmiernie z powodu Lunki :)
Jestem pełna podziwu dla Ciebie za tą pomoc koteczkom:) Jesteś wielka:)!
OdpowiedzUsuńŚliczne te maluszki:) Jak dobrze, że znalazły już dom:)
Moja koteczka jak ją znaleźliśmy była jeszcze mniejsza od nich, i choć nigdy nie chciałam kota to jak mąż ją znalazł to sumienia nie miałam ją na śnieg wypuścić i została i teraz już sobie bez niej nie wyobrażam domu:)
Jak bardzo mnie cieszy Twoja historia! Mam nadzieję, że nowa Pani kocurków też tak będzie mówiła za jakiś czas. :)
UsuńCudowna historia z pięknym zakończeniem - super :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Grażynko :)
UsuńKolejna historia pozytywnie zakończona! Cudownie czyta się takie wiadomości!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to ludzie są czasem bardzo, bardzo nie odpowiedzialni! Mam koleżankę, która przygarnęła kotki dwie. Mam dom, kotki są wychodzące. Jedna wyszła, wróciła, a po jakimś czasie okociła się. Koleżance udało się znaleźć dom dla prawie wszystkich kociąt. Mówię jej wysterylizuj te swoje kotki, bo będziesz miała młode regularnie. Nie, bo mam na co pieniądze wydawać... Jeszcze spróbuję ją przekonać, ale nie wiem czy mi się uda :/
Pozdrawiam serdecznie i gratuluję kolejnej udanej akcji :)
A może zaproponuj koleżance, żeby na początek szczepiła kotki antykoncepcyjnie? Pozornie to mniejszy wydatek i to co 3 miesiące, więc moze na to pójdzie?
UsuńChociaż niektórzy są oporni na takie działania, męża krewniacy też taki trochę niefrasobliwy stosunek do kotów mają.
zastrzyki antykoncepcyjne to ostateczność. bardzo zwiększają ryzyko zachorowania na ropomacicze, które bezwzględnie wymaga leczenia operacyjnego.
UsuńDziewczyny, pozwólcie, że tego nie skomentuję. Mam taki dobry humor, nie chcę go sobie psuć. :)
UsuńŚliczna historia i to z pozytywnym zakończeniem. Dziękuję za kartkę . Pozdrawiam :-) Beata bea2@onet.pl
OdpowiedzUsuńAnko, jesteś niesamowita :) Działkuńscy są przesłodcy, pyszczki mają niesamowite, narazie trochę smutne, ale niedługo się to pewnie zmieni. I wychowane na działkach, więc bardziej odporne już chyba. Do domu z ogrodem w Polanicy sama bym się przeprowadziła ;) :)))
OdpowiedzUsuńZmieniłam m nazwisko na Działkulińscy, chyba brzmi lepiej :)
UsuńFajny komentarz :)
A widzisz, myślałam, że mam omamy :)
UsuńZdążyłam się przyzwyczaić do Działkuńskich.
Słowo Działkulińscy wymawia się płynniej - tak się mi wydaje :)
UsuńJa też przyłączę się do Stara. W takich postach jak ten, oglądam zdjęcia. W Bergen koty chodzą po ulicach. Są wielkie, wypasione i puchate :)))
OdpowiedzUsuńTo możesz sie u mnie nudzić, Różo. Dużo tu kocich historii. :)
UsuńAle zdjęcia są fajne. I komiksy też :)
UsuńA ja się tak staram ciekawie opisywać te kocie historie, buuuuuuuuuu
UsuńWyrzucasz mnie? ;)
UsuńNaprawdę można to tak zrozumieć? :)
UsuńZapraszam serdecznie, Różo :)
Ach ten brak tonu głosu i miny! Nie wszystko można oddać słowami. Nie, dlatego na końcu było z przymrużeniem oka :)
UsuńNiesamowita historia,mój podziw dla Ciebie rośnie z każdym "podarowanym życiem".Jaki świat byłby piękny,gdyby Anek Wrocławianek było więcej! Malcy są tacy....że barak słów.
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam!
UsuńTo miałaś trudny miesiąc. Dobrze, że tak się to wszystko skończyło. I gratuluję, że znalazłaś braciszkom wymarzony domek z dobrą rodziną.
OdpowiedzUsuńFajnie jest, kiedy ktoś, kto oddaje kotki, sprawdza tak dokładnie ich przyszłe domy i właścicieli.
Gdyby tak dokładnie sprawdzano przyszłych rodziców, ale nie tylko na papierze, byłoby mniej nieszczęść w przypadku adopcji dzieci.
To był trudny miesiąc, a tera gdy kotki doszły już do siebie i są samą radością, czas im szukać domów... Tak to jest w tej robocie.. :)
UsuńCo do dzieci masz rację, Iw.
Jak się przyjemnie czyta takie wieści! Kociaczki cudne, a Twoje zdecydowanie, świetna organizacja, umiejętność działania i SERCE nie do przecenienia!!!
OdpowiedzUsuńJeszcze raz o kartce; stoi sobie na eksponowanym miejscu i im dłużej się jej przyglądam, tym bardziej mi się podoba:)
ocaliłaś kolejne kociaki :))
OdpowiedzUsuńi tak szybko znalazły nową, wspaniałą rodzinę! sama widzisz, że przyciągasz właściwych ludzi, czarodziejko :))
zauważyłaś, że wczoraj zameldowałam odbiór karteczki?
UsuńNo pewnie! Cieszę się niezmiernie, dziękuję za meldunek :)
UsuńŚliczne koteczki, prawie jak moje :-) A Ty to już naprawdę, tyle przed nami to ukrywałaś...
OdpowiedzUsuńHe, he :))
UsuńW zasadzie modelowa historia :))))))
OdpowiedzUsuńzdjecia z cieniami - super hiper i wogle.
No, jedna zauważyła! Dobre i to :))
UsuńNo bom przeca kobietom zauwazalnom. te cienie mi sie skojarzyly z papierowymi wycinankami a la cienie. "dobre i to" - pffftt ;P
UsuńNo piękna akcja... :). A czy mogę Cię prosić, abyś w wolnej chwili napisała coś więcej o tej nowej rodzinie i nowej Pani kotów, bo ja sama miałabym wiele wątpliwości, czy niedoświadczony, wychodzący dom, z jednej strony poradzi sobie z dwoma dzikuskowatymi kotami na raz, a z drugiej, czy je odpowiednio zaopiekuje?... Poczułam irracjonalny skurcz strachu gdy napisałaś, że domek jest niedoświadczony i że to rodzina..., co zawsze zwiększa ryzyko, że coś pójdzie nie tak... Napiszesz więcej? :).
OdpowiedzUsuńAbi, nic więcej nie napiszę. Nie mogę pisać o ludziach, którzy adoptują moje koty, nic poza ogólnikami.Napisałam dość myślę, aby wyrobić sobie zdanie. My też kiedyś miałyśmy kota po raz pierwszy, a kociaki nie są z tych dzikusów skaczących po ścianach. One nie podchodzą jeszcze do reki, ale złapane i głaskane od razu mruczą i rozpływają się z rozkoszy. Są niesamowite, bo już są tak nauczone, że jak tylko biorę do ręki mopa, który służył wygonieniu ich spod łóżka, to od razu wskakują do transportera. Kochane bardzo i mądre!
UsuńNo wiesz! Z mopem na koty?! Skandal! ;)
Usuńto chyba nic w porownaniu z tym, co kiedys napisalam w towarzystwie, gdzie byly dwie osoby zapapuziale - napisalam, ze musze zapukac do Kasi (2 pietro) z lazienki walac glowa papugi w sufit...zapomnialam bylam dodac, ze babuba byla drzewienna i na dlugim dragu....
UsuńHe, he, he:))) Boskie! Jakoś muszę te dranie wykurzyć spod łóżka. Z tymi idzie to bajecznie prosto :)
UsuńBurasek ma nos mojego Antka, a umaszczenie prawie Dyzia:D
OdpowiedzUsuńCudne są oba i niech im będzie dobrze w Polanicy:)
Jeszcze nie zdążyłam wyrazić moje go zadowolenia co do Hokusa,
więc wyrażam teraz...HURAAAAA!!!!!!!!
Jestem wydziedziczona, więc mogę sobie pozwolić...JESTEŚ WIELKA!:))
Nareszcie jesteś, Konwalio, i od razu rozrabiasz!
Usuń:)))))))))
burasek jak moja opera, tez taki malusi!
OdpowiedzUsuńaniu, czy twoja doba ma aby na pewno 24 godziny? kiedy ty masz czas na cos innego niz kociaki?
Nie jest tak źle, Ewo, daję radę. :)
Usuńja też zauważyłam te cienie, bo podobnie fotografowałam moje najmłodsze kocię!
UsuńSzkoda gadać, zwłaszcza że już to mówiłam i nawet już się mnie cytuje: dom wariatów. Żeby nie rzec dom kotów. ;)
OdpowiedzUsuńA te zdjęcia kotków z cieniem - świetne! :)
PS. I nie podpadam pod wydziedziczenie. :)
Brawo!
UsuńI druga zauważyła, hura! :))
Niezmiennie jestem pełna podziwu dla Twojego oddania i determinacji w ratowaniu naszych braci mniejszych...pokłony wysyłam !!!!!
OdpowiedzUsuńBeato, proszę cię, nie...
UsuńSzczęściarze, a właścicielka działki z lekka porąbana. A co z pozostałą szóstką kociąt? I nie bardzo rozumiem po co jej akurat samiczka- żeby dorobiła się kociąt? Bo sądząc po rozsądku tej pani z pewnością kotki nie wysterylizowałaby. Wczoraj przegoniłam nieletnią osobę, która chciała wziąć jednego z kotów - kazałam przyjść z matką lub ojcem i więcej panienka się nie pokazała. Poza tym panienka była szczera z natury - właśnie zdechł jej maleńki kotek, więc chciała wziąć następnego.Zapytałam dlaczego odszedł, czy była z nim u weta, ale oczywiście nie była i nie wie dlaczego kotek odszedł. Wiesz, ja chyba jestem jakoś
OdpowiedzUsuńmało przystosowana do rzeczywistości, skoro mnie to oburzyło i zdziwiło.
Miłego, :)
Aniu, idealnie wyczułaś jaka jest ta pani... Zgadłaś nawet, że nie zamierza przeprowadzać sterylizacji, bo kotka jest potem za spokojna... Tyle tylko, że to maiła byc domowa kotka...
UsuńDobrze zrobiłaś z tą dziewczyną, chwała Ci za to. Ludzie potrafią być beznadziejni...
Kochane koteczki. Dobrze, że pójdą razem do domku.
OdpowiedzUsuńDobrze, dobrze, będą miały siebie :)
UsuńJak napomknęłaś o niespodziance to czułam, że to będą dodatkowe sierotki. Burasek prześliczny a Leonardo ma ogromne oczyska. Dobrze ze znalazły dobry dom. Jeszcze tym razem się powstrzymam, następnym zaryzykuję wydziedziczenie.
OdpowiedzUsuńNie rób tego, ładnie proszę :) Wolę taki komentarz jak Twój. :)
UsuńJESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ WAM ZA SŁOWA UZNANIA. JESTEŚCIE STRASZNIE MIŁE, JESTEM WZRUSZONA.
OdpowiedzUsuńEwo, to nie koniec... Wysłałam maila...
Usuń:)
A ja tak zapytam bom ciekawa, ile już tych tymczasków uratowałaś. To zaczyna chyba iść w dziesięatki:)) Dzielna Anka Wrocławianka:)
OdpowiedzUsuńTutaj> są te z poprzedniego roku, a tych w tym nie liczyłam. Muszę to kiedyś zrobić. To łatwe bo wszystkie są na blogu. ;)
UsuńProponuję jakiś licznik:)) Może się znajdzie gadżet, który pomoże je liczyć:)))
UsuńCoś mi się zwiesiło i przycisk "odpowiedz" nie działa :). dziękuję :), chciałam napisać ;). Dobrego wieczoru.
OdpowiedzUsuńWzajemnie, Abi, dziękuję bardzo :)
UsuńAniu specjalnie o tym nie pisałaś, żeby nas też nie martwić co???
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znalazły wspólnie domek i to w dodatku z ogrodem:)))
Polanica Zdrój brzmi nieźle:)))
Teraz to już nie ma znaczenia. Już wszystko wyśpiewałam, jak na spowiedzi :)
UsuńZdjęcia jak zwykle superowe.Mimo,że zwierzyniec mój liczny /kotki Mela i Bella -mądralińskie niesamowicie oraz pieski bezrasowce Klekotek- letnią porą porzucony na Mazurach i przygarnięty przez mojego syna oraz Olek-pozostawiony pod supermarketem,u nas znalazł dom/,to od kocich historii pociągają mnie bardziej te ludzkie,często bardzo przygnębiające,pełne upokorzeń,naznaczone walką o w miarę godne życie,których też niemało.Wiktoria.
OdpowiedzUsuńWiktorio, zaparszam Twoje zwierzaki do spisu powszechnego. :)
UsuńPowiem Ci, że na te ludzkie nie mam już 34` 7777777777777777777777777777777777777777777611111111111111111111111111111111111111111111 (to napisał Werter) siły, ale rozumiem Cię.
Pozdrawiam :)
Dziękuję. Przymierzam sie, ciągle brakuje czasu,no i trochę słabo poruszam się w tym budyniowym świecie. Muszę podszkolić się.Moje Melka i Bella tez uwielbiaja mizianie,gdy akurat pracuję przy komputerze.Do spisu muszę jeszcze dołaczyć Agę zabraną ze schroniska mieszkającą z rodziną syna i dwie,dwumiesięczne,londyńskie koteczki córki:Charlie i Myszkę.Mam nadzieję,że do końca bieżącego roku zdążę.Pozdrowienia serdeczne:)Wiktoria
UsuńO rany, ale się narobiło. Wiem co to znaczy znaleźć kociętom dom i pisz jak najwięcej, dla mnie to cenne.
OdpowiedzUsuńZ powodów, o których piszesz kocięta nie powinny trafiać do schronisk, gdzie zarażają się wirusami..
Uff odetchnęłam ,na szczęśliwy koniec...
Podziwiam sposób w jaki znajdujesz im dom...
Dziękuję bardzo, Zofiajnno, za wsparcie :)
UsuńNie zdawałam sobie chyba wcześniej sprawy, że pożegnania mogą okazać sie tak budujące i miłe :) I Leo i Werter mieli ogromne szczęście :) A to, że będą razem cudowne!
OdpowiedzUsuń:) Masz Ty kobieto wielkie serce.
To zajmowanie się nimi daje mi radość i satysfakcję. Oby im się ułożyło jak najlepiej. Szaleją teraz tak, że coś pięknego! :)
UsuńTo naprawdę widać i czuć :)
UsuńDobrze będzie. :)
Znajomość z kociakami krótka :), ale teraz będą miały długie szczęśliwe życie w nowym domu. Chwała Ci za to!
OdpowiedzUsuń"To ja ich nie chcę" tak może powiedzieć osoba bez serca, bo czym to wytłumaczyć? może lepiej, że kotki do niej nie trafiły; cieszę się, że rodzeństwo znalazło dom, będą razem u życzliwych ludzi; a Tobie, Aniu, wielkie podziękowanie, że obchodzi Cię los bezbronnych braci mniejszych; pozdrawiam Cię.
OdpowiedzUsuńNo do Pani Villas to Ci sporo brakuje,swoją drogą bardzo ją podziwiam do dziś choć życie jej się pokomplikowało.Zastanawiam się jednak czy nie w moją stronę pijesz?Powtarzałam tyle razy że ja kociaków nie zbieram tylko są przywożone i zostawiane pod kocim domkiem.Miesiąc temu była 5 to może miałam wybrać sobie3 a resztę wywalić w pole,jak sądzisz.Zresztą długo by pisać.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie, nie do ciebie piję. Napisałam swoje przemyślenia, to czym ja się kieruję i czego ja zamierzam się trzymać. Ile ludzi tyle poglądów. Jestem pewna, że gdyby pod moim domem znalazło się 5 kotów, to bym wzięła 5 jak Ty. Jeśli to byłoby kolejne 5, to poszukałabym dla nich innego domu. Pewnie we Wrocławiu jest o to łatwiej, jest dużo organizacji pomagającym zwierzętom. Nie znam Twojej sytuacji, nie wiem jakie są Twoje możliwości, nie bierz tego do siebie. Napisałam o sobie. Ja również Cię pozdrawiam.
UsuńNiezłe przeboje miałaś . Ale kotki cudowne i w dobrych rękach , to musiało się dobrze skończyć :-D
OdpowiedzUsuńTakie posty mogę czytać codziennie ;))