Po wczorajszych emocjach dziś zapraszam do kuchni.
Chodzimy z
MójCiOnem na wybrane obrazy.
We wtorek na przykład widzieliśmy Inori – film japoński.
Powolny, refleksyjny i czarowny. Dla cierpliwych.
Praktycznie nie dzieje
się tam żadna akcja, po prostu płynie życie.
Na tle oszałamiającej przyrody
dokonują się losy upadającego miasteczka zamieszkanego jedynie przez garstkę starych
ludzi.
Ich twarze są poruszająco piękne - jak rzeźby. Wyrzeźbione przez starość...
Byliśmy zadowoleni, że dane nam było ten obraz zobaczyć.
Przepis na te pyszne, idealne placuszki, dostałam od Ninki, a Ona od swojej Mamy.
Pisałam już o tym TU.
|
Nie mogłam odszyfrować, co to za słowo OŁADKI. Nie znałam. Dobrze się czegoś nauczyć. Przyda się do scrabbli. |
Zanim wyszliśmy do
kina, w szklance ciepłego mleka rozpuściłam pół łyżki cukru i 1 dkg drożdży. Wlałam do misy miksera. Stopniowo dodawałam do tego dwie szklanki
mąki, 1 jajko i szczyptę soli. Dokładnie wymieszałam całość mikserem i
zostawiłam, aby wyrosło.
Po powrocie starłam do tego dwa obrane jabłka
(ligol – te lubił najbardziej mój Tato i
tylko te teraz jem)
i usmażyłam placuszki na patelni na złoty kolor.
Posypałam cukrem pudrem
z wanilią.
Kiedy MójCiOn się już najadł, pozostałym zrobiłam w ogrodzie sesję zdjęciową telefonem. A przyglądał się jej sam Książę...
Dziękuję, Ninko, oładki Twojej Mamy to poezja!
Bardzo lubię tzw. niszowe filmy :)
OdpowiedzUsuńA oładki by się zjadło ;) aż dziw, że Amisia się na jakimś zdjęciu nie załapała ;)
Nie słyszałam wcześniej nazwy oładki, muszę wypróbować:)
OdpowiedzUsuń10 dag drożdży na 2 szkl mąki? loboga;)
OdpowiedzUsuńLaboga to właściwe zawołanie na tę niedorzeczność. :)
UsuńJuż poprawiłam, dzięki!
Smakowitości u Ciebie! Lubię takie sprawdzone stare przepisy! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMuszę wypróbować ten przepis, lubię takie placuszki...
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu dobrze jest obejrzeć jakiś inny normalny film :-)
Chociaż TV to nie oglądam albo bardzo rzadko.
Mniam... nie znałam wcześniej oładek, ale kojarzą mi się z racuchami. A do racuchów mam sentymentalne podejście, bo zawsze mam mi takie smażyła i od kiedy nie ma mamy nie jadłam racuchów. Muszę je chyba odczarować i sobie zrobić :))
OdpowiedzUsuńFajne są takie racuszki, możesz też użyć kefiru, jak napisała Ninka. Myślę, że odczarowanie może być bardzo miłe ;-)
UsuńI znów nowe słowo! :P
OdpowiedzUsuńO tak, do scrabli!! Choć ostatnio poszły w odstawkę, na rzecz pokera.
To takie do pączka podobne? :)
Nie powiedziałabym, choć może ciut z racji ciasta z drożdżami. Oładki zawierają starte jabłko, więc są o wiele bardziej wytrawne i soczyste.
UsuńCmok!
wygladaja pysznie..
OdpowiedzUsuńPlacuszki z jabłkami takie proste i jakie pyszne. Moja córka ostatnio nam serwuje takie bez drożdży:)))
OdpowiedzUsuńTo sama pychota!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
To ja Ci powinnam podziękować! Odkąd poznałam Twój blog, wciąż spotykają mnie tu jakieś miłe niespodzianki. Dzięki Tobie przepis na ołatki ujrzał światło dzienne, bo - przyznaję bijąc się w pierś - ja go nigdy w tej formie nie robiłam; jeszcze za życia Mamy został zmodyfikowany i drożdże z mlekiem zastąpił w nim kefir. Zachęciłaś mnie jednak swoim opisem i zdjęciami, więc z pewnością spróbuję zrobić oryginalne ołatki. Ścieżki losu doprawdy są niezbadane...
OdpowiedzUsuńNinka.
To prawda :)
UsuńJeszcze mam kilka przepisów do wypróbowania :)
Miało być: "oładki" oczywiście.
UsuńNinka.
Mogą być i przez "d" i przez "t", jak napisała niżej Jola ;-)
UsuńNo właśnie, zauważyłam; nawet zdawało mi się, że spotkałam się z taką pisownią, ale nie byłam pewna.
UsuńNinka.
Ligol to moje ulubione jabłka :-)
OdpowiedzUsuńNo popatrz!
UsuńTakie placuszki jemy, ale nie znałam nazwy oładki. Spodobała mi się ona i będę podawać od dziś oładki z jabłkami. Dziękuje Wam obu - Ninie i Ance i ślę wiosenne pozdrowienia z coraz bardziej zielonej wsi
OdpowiedzUsuńOczywiscie, ze najsmaczniejsze sa ligole ale do plackow uzywam antonowek bo lubie kwasno-slodko.
OdpowiedzUsuńKatarzyna
Muszę to zapamiętać. Jak się czepiłam tych ligoli, to inne nie istnieją.
UsuńOładki, słyszałam nazwę, u nas to raczej racuchy. Moje dzieci jednak zawsze wydłubywały z nich jabłka, więc robię bez :)
OdpowiedzUsuńZ tych nie wydłubią, bo są starte na tarce :)
UsuńTen film zapewne by mi się spodobał :)
OdpowiedzUsuńA placuszki bardzo smakowicie wyglądają... oj, narobiłaś mi apetytu :)
Film był zapadający w głowę. Wracam do niego.
UsuńWspaniałe oładki!
OdpowiedzUsuńPrzepis na każdy czas.
Lubię takie,bardzo.
Głodna się zrobiłam....
OdpowiedzUsuńJutro zrobię. Dzięki za pomysł i przepis.
Apetycznie! Z opisu-przepisu smak mi pasuje. Ze zdjęć - jeszcze bardziej. :) Jak ładnie je pokazałaś, Aniu! Cóż, wszak to nie jakieś zwykłe placki czy racuchy, lecz OŁADKI, a niekiedy OŁATKI. :) Ja już spotkałam się z tym określeniem - w jakimś cokolwiek archaicznym przepisie sprzed lat.
OdpowiedzUsuńBuźka!
PS. Właśnie, a gdzie inspektor nadzoru kulinarnego Amisia? Czyżby delegowała swojego plenipotenta?
No właśnie! Skleroza nie boli. Zapomniałam o niej, wyobrażasz sobie? Widać dawno nie było u mnie przepisu...
UsuńNa pewno jest to bardzo dobre :)
OdpowiedzUsuńTak smakowicie wygląda, oczy by jadły :P
pozdrawiam! :)
Robię dokładnie takie same!
OdpowiedzUsuńAsia
Inori to film dla nas, zaraz ściągnę sobie:)) Dziękuję za podpowiedź, pewno coś podobnego do Japun sądząc z opisu.......
OdpowiedzUsuńPlacuszki na razie nie dla mnie, bom postanowiła zrzucić parę wałków na lato. Unikam chlebka, słodkiego, ale czy to coś da?
Oby dało. Takie wyrzeczenie! :(
UsuńBój się Boga kobieto. Gdzie nie wlezę, do Ciebie, do Basi, wszędzie żarcie. U jednej ciasto z rabarbarem, tu placki z jabłkami i ja mam schudnąć. To na jakiś spisek zakrawa. Choć wiesz co? Może na placki się skuszę, bo coraz bardziej upewniam się , że to nie ja przytyłam, tylko wilgoć mam w szafie i ciuchy mi się przez zimę pokurczyły. O!
OdpowiedzUsuńDzwoniłam dziś do firmy, pan obiecał, że odzyskanie zdjęć z komputerów nie powinno być problemem i nie kosztuje fortuny. We wtorek zawożę mu te dwa graty. :):)
Joanna
Świetnie! To fantastyczna wiadomość, domyślam się, że się tym martwiłaś, ale najlepsza jest ta, że humor Ci wraca, prawda? :-)
UsuńPrawda Aniu, bo mam tam wiele zdjęć mamy. Kotów też. Hmmm, co do humoru- różnie to bywa. Może jutro uda mi się sprawdzić coś, co od śmierci mamy bardzo mnie martwi. Gdyby nie to, byłoby o wiele lepiej.
UsuńJoanna
Pysznie wyglądają oładki na pewno wypróbuję przepis.Zamyśliłam się,przecież moja Babcia Zosia robiła nam takie ołatki,ale to już tak dawno było..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ach te nasze Babcie Zosie...
UsuńCzyli coś w stylu racuchów,szybkie,proste a znika w pięć sekund.Lubię:)
OdpowiedzUsuńRobię takie racuszki. też wg przepisu mojej Mamy.
OdpowiedzUsuńSą przepyszne.
Serdecznie pozdrawiam:)