Dziś zapraszam na wyjątkowy post. Zawdzięczam go dwóm miłym komentatorkom (choć dla nich będzie to pewnie spore zaskoczenie). Obie są bezblogowe i nie mogą tego opublikować u siebie (na moje szczęście). Hura! Szkoda, aby te kapitalne zdjęcia i ta ciekawa przygoda nie ujrzały światła dziennego. Mam rację? :-)
Zdjęcia są autorstwa Oleny (w spisie zwierzaków nr 8), a tekst napisała w komentarzu pod niedawnym moim wpisem Joanna. Miłego czytania i oglądania!
Sylas leci przywitać się z Zaklinaczką Kotów Oleną, swoją pańcią. |
Przygoda Zaklinaczki Kotów Joanny:
W sobotę była u nas ładna pogoda, więc sobie postanowiłam, że czas dokończyć porządki na balkonie. Miałam do posadzenia jeszcze kilka kwiatów, pałeczki nawozowe do powtykania i co nieco do umycia. Na gaz postawiłam gar rosołu, mąż pojechał z samochodem do rejestracji - zabrałam, co trzeba na balkon i wzięłam się do roboty.
Odpięłam "kociosiatkę" od balustrady i zaczęłam sadzić kwiaty. Kiedy siatka odpięta, wiadomo, koty wstępu nie mają. Przyciągnęłam mocno od zewnątrz drzwi balkonowe, żeby mi żaden kot nie wyszedł i spokojnie pracowałam.
Po jakimś czasie chcę wejść do domu, popycham drzwi, a tu... doopa blada. Na parapecie okna stoi kotka i mizia sobie łepek o klamkę drzwi balkonowych. Widzę, że klamka nie jest w pozycji poziomej, tylko ciut zepchnięta w dół! To ja w kucki i pukam w szybę poniżej klamki, kombinując, że jak kot się zacznie miziać od spodu tej klamki, to ją podniesie... Owszem, ona łepek opuściła, popatrzyła na mnie i dalej ociera się od góry. :-)
Klnę na siebie, że wyłażąc na ten balkon, zamknęłam okno obok drzwi - wcześniej nie było domknięte. No, ale pomyślałam, że będę zajęta, a okno uchylone + kot = nieszczęście. Zadzwonić do chłopa nie mam jak - kto bierze ze sobą telefon na balkon! Nasłuchuję, czy nie ma sąsiadki z dołu, ale cisza. No dobra, rosołu spory gar, gaz malutki, to się może nie wygotuje, zanim mąż przyjedzie. Jak mi się zechce siku, mam wiadro na balkonie. :)
Nie, nie panikuję jeszcze, w końcu ile mogło minąć? Pół godziny? No tak, mam jeszcze sąsiadkę z boku, może jeśli się wydrę, to mnie usłyszy. Ciepło, to pewnie balkon ma otwarty. Zadzwoni do mojego męża i sprawa załatwiona. Już miałam się wydrzeć i... olśnienie: on nie ma zwyczaju odbierać połączeń z nieznanych numerów. Szkoda fatygi.
Wybić szybę? Hm... Drzwi mam z belką, więc wybiję tę dolną - mniejsza jest, koszt nie będzie taki duży. Ale jak wybić, kiedy pod drzwiami zebrały się koty i pies i gapią się na miotającą się babę. No to może jeśli będę te drzwi popychać mocniej, zamek jakoś się odegnie lub wyłamie? Pić mi się chce, siku mi się chce. Mam wodę w konewce. Uff, bez nawozu, może być.
Stoję więc pod tymi drzwiami i zaczynam je popychać, czuję, że one trochę zaczynają się ruszać. No to se tak ruszam - ja popycham, one wracają, i tak może jakieś 15-20 minut. W końcu coś odskoczyło. Jestem wolna!
Mąż przyjechał o czternastej - bo sobie jeszcze pojechał do sklepu po części do samochodu. Gdybym na niego czekała, pewnie bym skisła na tym balkonie.
Joanna
Łapka, Mraś, Pirat, Sylas i ich personel: Olena - Zaklinaczka Kotów. :-) |
Nooo, Olena przebila sprytem nawet samego Galaxy´ego! Ja mialabym mniejszy problem, bo wyskoczylabym przez balkon na ziemie, z nadzieja w duszy, ze nie polamie sobie nog, bo chociaz to parter, to jednak troche wyzszy.
OdpowiedzUsuńPrzyjemnej niedzieli!
Wiedziałaś gdzie zamieszkać, spryciulo!
UsuńSkakanie z szóstego piętra byłoby trochę ryzykowne. Musiałabym rozważyć czy mnie zeskrobią z chodnika pod balkonem. No, gdybym miała trochę szczęścia, mogłabym wylądować na trawniku, ale głupio tak straszyć dzieci, a pod oknami mam plac zabaw. :)
UsuńJoanna
hehehe :-)))))
OdpowiedzUsuńubawiłam się, dobrze, ze historia z happy endem ;-)))
Ja też się nieźle uśmiałam :)
UsuńAgnieszko, też się cieszę, że z happy endem. Z tej złości, że taka "mądra inaczej" jestem, umyłam potem jeszcze okno i drzwi balkonowe. Robota pali mi się w rękach kiedy jestem wkurzona.
UsuńJoanna
Dobrze,że to zimą się nie zdarzyło...nawet kilka minut na mrozie, brrrr
OdpowiedzUsuńFakt, słyszysz, Joanno, jakie masz szczęście? ;-)
UsuńM.Arta- zimą balkonu używamy tylko jako dodatkowej lodówki i czasami koty puszczam kiedy śniegu napada. Ale ja wtedy spoglądam zza szyby. Brrrr, ciepłolubna raczej jestem. Nawet sobie nie chcę wyobrażać jak by to było zimą.
UsuńJoanna
Ostatnie zdjęcie rewelacja!!!
OdpowiedzUsuńMogę się podpisać ... dwoma kotami :-)))))))))
Ta wygląda też moja pobudka CODZIENNIE .
Nie narzekam :-)
Nie dziwię się, toż to sama radość ;-)
UsuńAlison- a u mnie pięć takich futer.
UsuńJoanna
Ha !!!!
UsuńMusiałabym bardzo wcześnie wstawać aby wszystkich zdążyć wymiziać przed pójściem do pracy ... ;-)
Moje dwa to już pół godziny :-)
Pozdrawiam
Bardzo fajna historia - nieżle się uśmiałam , ale Olenie wtedy chyba nie bardzo było do śmiechu - Ja bym się wściekła. No ale wszystko dobrze się skończyło więc można się pośmiać hahahahahhahahah :)
OdpowiedzUsuńWszytko dobre co się dobrze kończy:)
UsuńCo prawda, nie Olenie, ale mnie. Jednak nikomu chyba nie byłoby do śmiechu.
UsuńJoanna
:))))
OdpowiedzUsuńA na zdjęciu Sylas rzeczywiście LECI :)
Leci i patrzy prosto w oczy, widać jakie jest zdeterminowawszy, aby dotrzeć jak najszybciej :)Założę się, że jest... głodny, he he
UsuńAnko to zdjęcie pstryknęła moja córka, wtedy była już "wyprowadzona" z domu. Sylas to jej ukochany kot i chyba z wzajemnością - to z nią lubił spać. On tak leciał do niej, nie było jej wtedy w domu ok. 2 tygodni :)
UsuńAle nie będę już poprawiać w tekście, cio? :-)
UsuńOczywiście, do mnie też tak leci jak z pracy wracam. Tyle, że ja nie umiem zdjęć robić :)
UsuńOlena
:)ha ha to się nazywa popołudnie z atrakcjami:)
OdpowiedzUsuńSadzenie kwiatków może być groźne!
UsuńFakt, koty atrakcji mi dostarczają codziennie, ale TAKICH mam nadzieję więcej nie przeżywać.
UsuńJoanna
Hrerere, niezle, niezle...ale ze koty jednak nie pomogly, a to zgagi! :)
OdpowiedzUsuńja kiedys, jak mieszkalismy w Walii i drzwi byly na zatrzask, wyszlam z dziecmi z domu i zatrzasnelam drzwi. I potem na oczach w/w dzieci unioslam okno z trudem wielkim(starodawne byly, podnosne w polowie)i sie do domu wlamalam na sledzia.
Ha! A ja kiedyś zapomniałam klucza i działając jak Joanna, pchnięcie po pchnięciu wytrwale przez długi czas, otworzyłam drzwi balkonowe! Teraz już mamy roletę :)
UsuńKoty nie pomogły, pies nie pomógł, chłop mnie olał bo wolał zakupy, ,życie jak w Madrycie. :(
UsuńJoanna
To chyba byla 'przeklinaczka' a nie 'zaklinaczka' kotow? Po tej przygodzie pewno baaaardzo dobrze bedzie rozumiala swoje koty zasiadczone na balkonie, bez mozliwosci siku. Tylko pomiauczec nad tym humorystycznym jednak tekscikiem :D Miau! Miauuuuu! Mia!
OdpowiedzUsuńTo też jest chyba humorystyczna sugestia, że Joanna zamyka swoje koty na zasiadczonym balkonie bez możliwości siku? A tekścik faktycznie śmieszny :)
UsuńNo, no- przepraszam bardzo, ale koty są wypuszczane na balkon tylko wtedy, gdy jestem w domu. Nie są zamykane na balkonie. Drzwi są otwarte i kuwety mają w zasięgu wzroku, a raczej w zasięgu... no wiesz. A siatkę zdejmę kiedy mi udowodnią, że potrafią dobrze fruwać. Póki co żaden się nie popisał. :)
UsuńJoanna
O nieee, uśmiałam się do łez, Kota odstawia różne kombinacje, ale na balkonie jeszcze mnie nie zamknęła:D
OdpowiedzUsuńNie znasz dnia, ani godziny... ;)
UsuńMnie też nigdy przez myśl nie przeszło, że tak się może stać. Dobrze, że udało się otworzyć.
UsuńJoanna
Wyobraziłam sobie jak koty i pies ciekawie przyglądały się swojej Pani,która tak długo siedziała na ich balkonie.:)Fajna przygoda:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I dziwiły się, o jej chodzi?? Czemu zachowuje się tak dziwnie? :-)
UsuńNo, pięć kotów na oknie i pies pod drzwiami. Fajnie to mi było dopiero wtedy, kiedy weszłam do domu.
UsuńJoanna
Może koty okupu chciały...?? :o)
OdpowiedzUsuńCzyli nie wychodź na balkon sadzić kwiatków bez czegoś co może służyć za okup:-)
UsuńA wiesz, że możesz mieć rację? Skończyło im się ulubione żarełko z Royala i musiały się Puriną zadowolić. Wczoraj im kupiłam ich ulubione i jakby grzeczniejsze są.
UsuńJoanna
Hahahha :D
OdpowiedzUsuńKolejna bezblogowa, która pięknie opowiadać potrafi!
Joanno do roboty, bloga zakladaj albo Ance historyjki podsyłaj ;))
Pozdrawiam ciepło obydwie zaklinaczki :)
P.S. Ja nad jednym kotem dumam, a Olena z czterema w łożu!
Ance podsyłaj, Joanno, Anka będzie miała z Tobą dobrze :-)
UsuńAlucha zlituj się, ja techniczna jestem. Remonty, malowanie, tapetowanie, to moja specjalność. No, jeszcze pisanie nudnych protokołów. Już wolę Ance podesłać historię, ale gdyby ją Ania przerobiła po swojemu, to byśmy tu pampersów potrzebowały.
UsuńJoanna
Cwane koty,niby takie niewiniątka,niech sobie pańcia troszkę pokiśnie na balkoniku.Szczerze powiem że się uśmiałam.Jakiś miesiąc temu mój syn właził oknem kuchennym,pis skacząc na klamkę zaczepił o kluczyk i stój sobie pod drzwiami do woli.Na szczęście okno kuchenne było rozszczelnione i troszkę gimnastyki trzeba było uskutecznić.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo to też niezła przygoda z dreszczykiem? ;)
UsuńNo widzisz, czyli nie tylko mnie spotykają takie przygody.
UsuńJoanna
No jak pięknie! Zgadzam sie z Aluchą -Joanno - bloga zakładaj;))
OdpowiedzUsuńAnka -świetny pomysł;)
miłej niedzieli
Dzięki, Miśko!
UsuńMiśko, póki co, wolę czytać Ankę. Może jak już będę na emeryturze, a to bliżej niż dalej, niestety, założę bloga. Może pt. Jak mnie łupie w kręgosłupie. Bo łupie już teraz i to przez własną głupotę. Chciałam pewnemu małolatowi pokazać jak ciotka, kiedy była młoda, zjeżdżała po schodach na tyłku. Tylko ciotka zapomniała, że to było ...ehedzieści lat wcześniej.
UsuńJoanna
To miałaś nie lada przeżycie , najważniejsze ,że wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTo przygoda Joanny, nie moja, a za pozdrowienia dziękuję. :)
UsuńAlina, to się mnie przydarzyło. Bo ja fajtłapa jestem.
UsuńGdyby to spotkało Ankę, to byśmy tu boki zrywały. Ona ma lekkość pisania, której tylko pozazdrościć.
Joanna
Marnuje sie talent...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Też mi się bardzo podobało. Wzajemnie :)
UsuńJudith, jestem cichą czytelniczka twojego bloga. To Ty pięknie piszesz. La vie est belle et tu es très belle. Kibicuję Ci z całego serca.
UsuńPozdrawiam
Joanna
Ostatnie zdjęcie mnie rozbawiło....urocze...pozdrawiam i nie myślę o poniedziałku....
OdpowiedzUsuńPrawidłowo :D
Usuńbastamb- mówisz, że poniedziałek? A on kiedy? Tylko nie mów, że jutro bo się pochlastam.
UsuńA zdjęcie cudne, fakt.
Joanna
No kurdebalans, na jeden dzień sobie człek kompa odpuści, a tu mu już u Wrocławianki doopkę obrabiają.:)
OdpowiedzUsuńDziś pierwszy dzień długiego weekendu bez deszczu i mogłam trochę pobyć z kotami na balkonie, choć jeśli chodzi o temperaturę, szału nie ma. Muszę futrzaki pilnować, bo mi clematisa obżerają, a on zbyt zdrowy dla nich nie jest. Jutro dostaną na balkon skrzynkę trawy, niech się pasą na zdrowie.
Karę za wybryk też miały. Odrobaczanie. Hmmm, a właściwie to nie wiem kto został ukarany, bo odrobaczenie mojej piątki i kota mamy, bagatela- 130 zeta.
A pozostając w balkonowym temacie- mamy wesoło. Na balkonie u sąsiadki z góry jest gniazdo gołębi. Wczoraj wieczorem znalazłam w skrzynce balkonowej nieżywego, małego gołębia. Brrrr...
Kotom się podoba, ciągle słychać gruchanie, rodzice latają i znoszą żarełko. Mnie podoba się mniej. Szczególnie upstrzona balustrada. Dobrze, niech już wychowają te młode, ale potem niech spadają.
Pozdrowienia Aniu, dziękuję, że se za gwiazdę mogłam "porobić" na Twoim blogu. :)
Joanna
Fajnie że się zobaczyłaś, że robisz dziś za gwiazdę :-)
UsuńGłaski dla kociastych za zrobienie mi posta ;-)
Rany jak ja się cieszę, że moje koty bezproblemowo łykają tabletki... za podwójną dawkę na cztery 6-cio kilowe okazy zapłaciłam 36 zeta. I zapodałam im w ramach Święta Pracy ;) A potem jeszcze dołożyłam Frontline. Był MEGA foch i już myślałam, że się wyśpię ;) Poranny obrazek wyglądał jednak znów jak na dolnym zdjęciu :)
UsuńWczoraj jakoś nie miałam nastroju pisać. Już pewnie każdy czwarty dzień miesiąca taki będzie. Byłam na cmentarzu i nawet deszcz był sprzymierzeńcem.
UsuńTwoje kociaste również pogłaszcz. Ja czekam baaaardzo na post o Wisience. Nie mogę zapomnieć tego jej noska. A tam, cała jest cudna. Mam nadzieję, że jej dobrze i powoli się przystosowuje. Teraz jednak masz dbać o siebie. Jasne?
Joanna
Olena- nawet paragon wyjęłam żeby sprawdzić ceny. Dwie tabletki Drontal- 26 zł, krople dla dużego kota Advocate- 35, mniejszej kotki 29, pasta dla dwóch kotek Vetminth 33, porada-wydanie leku- 4zł. No jak w pysk strzelił- 127 zł. Może tak drogo, bo to klinika jest. Szczerze powiedziawszy od dawna omijam tą klinikę szerokim łukiem z powodu cen. Jednak zachciało mi się w sobotę podać kotom prochy, a innego weta w pobliżu nie mam. Jadę tam tylko robić konieczne badania, bo mają porządną aparaturę i własne laboratorium, a badanie krwi na robi się na poczekaniu. Moje koty nie są wychodzące, więc Frontline nie dostają, pies tak.
UsuńJoanna
Moje dostały Pratel, zapłaciłam tyle za 6 tabletek. W sumie cena mnie miło zaskoczyła... poza tym ja mieszkam na wsi (pod Warszawą co prawda ale jednak to wieś) i tam też mam moją przychodnię weterynaryjną. Może to troszkę i od tego zależy? Choć i tu mam badania na poczekaniu i inne cuda - USG, RTG. Jedynie w nagłych świąteczno-nocnych wypadkach trzeba jechać do Warszawy do 24h kliniki. Na szczęście taka potrzeba była tylko raz z kotem sąsiadki.
UsuńCudna przygoda:) i cudnie napisana! Czytałam z wypiekami na twarzy i znakiem zapytania w oczach: Co dalej z tym rosołem?! Zycie bez zwierzaków byłoby takie smutne i pozbawione kolorów! Najlepsze antydepresanty. Kotka chyba nie dostała bury za uwięzienie pańci? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
M.
Kotka dostała... krople na sierść przeciw robalom. Dostałaby tablety, tańsze są, ale ona z tych niedotykalskich, a mnie jakoś widok pooranych pazurkami rąk słabo rajcuje. Zimą to pół biedy, przykryjesz rękawami, ale ciepło się robi. Musiałabym mówić, że chłop mnie bije.
UsuńJoanna
Hm, czyli dobrze przeczuwałam - nigdy nie wychodzę do ogrodu bez telefonu. Przed przeczytaniem o przygodzie Joanny głównie dlatego, żeby w razie kolejnego ataku lumbago przy robocie, móc sprawnie wezwać pomoc. Teraz wiem, co jeszcze może mi grozić, i to od moich skarbów. ;)
OdpowiedzUsuńA zdjęcia skarbów Oleny - kapitalne! :)
Obie zaklinaczki bardzo ciepło pozdrawiam. :)
O lumbago, fajna sprawa. :( Na szczęście nie miałam takiego porządnego nawrotu, ale pierwszy raz pamiętam do dziś. Teraz tylko przy niektórych pracach kręgosłup daje w kość, albo przy zmianie pogody.
UsuńPozdrawiam
Joanna
Zmęczyła się baba pierwszego pogodnego dnia w ogrodzie, poszła odpocząć chwilkę u Wrocławianki a tu na nią z monitora własny kot skacze! No cuda! :) Zastanawiałam się Anko kiedy i jak wykorzystasz moje kociambry :).
OdpowiedzUsuńJoanno piękny masz zwierzyniec, jak widać kota ma poczucie humoru ;). Cieszę się, że moje futra mogły posłużyć za ilustrację to Twojej opowieści. Ja aż tak ciężkich przejść nie miałam, choć jak się przeprowadziliśmy tu gdzie mieszkamy Łapa wyskoczyła z domu i za chwilę była na czubku sosny u... sąsiada (do dziś nie wiem jakim cudem, u nas też parę sosen po drodze miała). Nie znaliśmy jeszcze wtedy nikogo a ja w kaloszach i w szlafroku o 1 w nocy stałam pod siatką sąsiada i patrząc w górę wołałam "kici, kici". Wiosna była, okna uchylone... w pewnym momencie u sąsiada uchyliło się bardziej... jeju jak mi głupio było... teraz się z tego śmiejemy :).
Muszę w końcu obfocić moje koty i zapisać się do zwierzolubnych. Tak mi szkoda, bo w dwóch kompach zostało mnóstwo zdjęć, a kompy padły. Póki co, nie wyrzuciłam ich i chyba w końcu poszukam jakiegoś speca, może będzie mógł te zdjęcia odzyskać. Podziękuj kotom, razem za gwiazdy żeśmy sobie u Anki porobili.
UsuńJoanna
Joanno, koniecznie.
UsuńOleno, zrobiłam Ci niespodziankę! :-)
A już się bałam, że rosół się spali... świetna historia i dobrze, że się tak skończyła ;-)
OdpowiedzUsuńZdjęcie Sylasa fenomenalne! Rzeczywiście szkoda by było, żeby się takie skarby zmarnowały ;-))
O rosół to ja się mniej bałam, bo gar był dość spory, a gaz malutki. Bardziej bałam się żeby koty nie odkręciły innych kurków gazowych, co się niestety zdarzyło. Ponieważ mam płytę gazową, to kurki są na górze. Tuż obok jest zlewozmywak, do którego koty lubią włazić i lizać wodę. Kiedyś kot stanął na kurku i kiedy schodził do zlewu, łapka lekko mu się przekręciła, a kurek pod nią też. Gaz zaczął się ulatniać. Gdybym tego nie widziała na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła. Od tego czasu ZAWSZE po skończonym gotowaniu zakręcamy główny zawór gazu.
UsuńJoanna
Hmm, dobry pomysł. Muszę kiedyś też opowiedzieć o mojej przygodzie z kuchenką z kotami w tle :)
UsuńNiezła historia! tez mielismy kiedys podobną balkonowa sytuację :) świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, Joanno...
UsuńFajna historia :-))) Ja też się zawsze tego boję, jak wieszam pranie na balkonie ;-)
OdpowiedzUsuńSuper łóżkowa gromada :-)))
:))
OdpowiedzUsuń