wtorek, 27 lutego 2018

Już jutro

Pomarudzić troszkę przyszłam...


Już jutro jest dzień operacji Bonifacego. Myślę o tym bez przerwy. Wiem, że trzeba być dzielnym, ale tak bardzo mi go szkoda... Jednak dziś rano zobaczyłam coś, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że diagnoza czterech lekarzy jest trafna i nie ma wyjścia, trzeba pogodzić się z losem.  Mianowicie rano znalazłam w pokoju ślady szaleństw kocurka, po pierwsze świadczące o tym, że panicz miewa się coraz lepiej psychicznie, a po drugie, że rana na boliłapce nigdy nie ma szans się zagoić. Widocznie słabiej zabandażowałam chorą boliłapkę, bo bandaż zsunął się na tyle, że kot przemieszczając się po pokoju, zostawiał krwawe ślady. Były wszędzie! I na drapaku, i na słupko-drapaku, i na podłodze, i na drabince prowadzącej na górę do wysokości łóżka piętrowego! Bonifacy najwyraźniej szalał wraz z Dymkiem i Dumką! Bardzo, bardzo mnie to cieszy, ale jednocześnie pokazuje jeden z problemów: bezwładna łapka uderza jednym miejscem na nadgarstku za każdym krokiem kota i rana się odnawia. I nie wiem, ile bym jej nie smarowała balsamem Szostakowskiego, okładała srebrem, dezynfekowała i owijała specjalnymi gąbkami, to ona nie ma szans się zagoić na tej bezwładnej łapinie... To jeden z problemów, bo drugim jest to, że ona po prostu nie działa. Kot jej nie używa. 




Dziś rano - rozkwaszona rana. 


Amputacja jutro o osiemnastej. Bonifacego czeka bardzo ciężki dzień. 

Myślę, że dopiero około 20. będę coś wiedzieć. 
Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło dobrze.

PODPIS

PS. Może komuś Kajunię? Świetna psinka, kochana, kapitalna! Zabraliśmy ją z Przytuliska dla psów w Oławie, żeby nie marzła w te okrutne mrozy. Już się rozgościła na kanapie. :) 
Sunieczka szuka domu. 


niedziela, 25 lutego 2018

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością

Nikt chyba nie zaprzeczy, że ten zwrot udał się genialnej Agnieszce Osieckiej. Ech, mieć choć cząsteczkę jej talentu...

Kim są ci tytułowi bohaterowie na kocim blogu? No jasne, że kotami!




Dymek - facecik z przeszłością, bo i bezdomność zaliczył, i tymczasowość domu tymczasowego. Znane są mu niewygody mieszkania pod krzaczkiem oraz strach przed innymi kotami w przepełnionym mieszkaniu. Chłopak nie przepada za spędami ziomali, o wiele lepiej czuje się, mając przestrzeń dla siebie, choć ugodowy z niego gościu! U mnie dogadał się błyskawicznie z Bonifacym, panowie nie wchodzą sobie w drogę, a jednoczy ich tylko strach przed Łysą na pys(zcz)ku, czyli mua.

Na górze Bonifacy, na dole Dymek.

Dymek

Bonifacy reklamuje mój śliczny kubeczek. :)
Brunecik jest zachwycająco piękny, lśniący, czarny, z długimi nogami, ładny i powabny, to myśli, że mu wszystko wolno. Ot, próżność! Młody jest, to i głupi być jeszcze może, choć przyznam szczerze, że takiego czajnikowania się po nim nie spodziewałam! Mija piąty dzień, a on daje się głaskać, będąc tylko zagonionym w kąt. Przydałaby mu się taka łysa na pys(zcz)ku obsługa, która by na początku wspólnego życia tylko donosiła (jedzonko) i odnosiła (skarby z kuwety). Generalnie łatwo z nim na początku nie ma, ale może ktoś lubi wyzwania?


Mina Dumce groźna wyszła, ale to zmyła. Owieczka z niej.

Kobietka po przejściach to Dumka. Też bezdomność zaliczyła. I życie w stadzie dzikich kotów gdzieś pod Wrocławiem, gdzie Ola z Pręgowanej Fundacji interwencję przeprowadzała. Złapała tę piękną i zanim się okazało, że to kotunia w typie do rany przyłożyć, to wet przy kastracji uszko jej przyciął - na wypadek jej powrotu "na wolność". Trochę mu się ciachnęło, ale znów mam nadzieję, że może ktoś lubi takie z malutkim defektem? Twierdzą różne ciotki na fejsie, że to jej nawet dodaje uroku, a ja się czepiam. Może i tak, bo to stworzenie, nad którym tylko piać można; miłe, delikatne, mruczące, nieprzebojowe. U Oli w łazience siedziała i mimo otwartych drzwi przez tydzień na dom nie wyszła. W tym to ona podobna jest do Dymka, nie mówiąc już o narzucającym się wprost pokrewieństwie imion... U mnie raz dwa w towarzystwo chłopaków weszła, bez żadnych zgrzytów. Koteczka skarb.




Marzyć ponoć wolno, no to ja sobie marzę, że Dymek i Dumka razem, no wiecie, ten, tego, owego, żeby nie zapeszyć nic nie napiszę, tralalalala! :)

No i jeszcze marzę sobie, że to tralalala stanie się ciałem przed środową operacją Bonifacego. Chłopak miałby całkowity spokój, nie musiałby iść do innego pokoju, którego nie zna, byłoby super...
Jasna sprawa, że poradzimy sobie w każdej sytuacji, ale... No wiecie: tralalala. ;)


PODPIS

Trochę danych technicznych, he, he:
Dymek: 1,5 roku, testy ujemne, dwa razy szczepiony, odrobaczany, odkarmiony - nie rzuca się na jedzenie, wychuchany.
Dumka: 2-3 lata, testy ujemne, szczepiona, odrobaczona, jeść lubi, bo wie co to głód.



czwartek, 22 lutego 2018

O łapce Bonifacego


Bonifacy
Wczoraj wraz z dr wet. Katarzyną Dulik, która leczyła do tej pory Bonifacego, z czasów gdy jeszcze zwany był głównie Tatuśkiem, pojechałyśmy na konsultację do pana dr. Jakuba Nicponia - ortopedy i chirurga
Dr Kasia dobrze zna kocura i jego całą historię. Wie o nim wszystko. Przez wiele miesięcy (w sumie półtora roku) próbowała mu tę łapę ratować. Bonifacy miał intensywnie leczoną ranę, która mu się, z racji ciągłego w tym miejscu ocierania, zrobiła na nadgarstku. Oczywiście były wymazy, celowane leczenie odpowiednimi antybiotykami i naświetlanie rany biotronem. Historia choroby kota ma kilkanaście stron! 
Liczba zastrzyków, jakie przyjął ten kot, jest nie do zliczenia. Ostatnio brał dwa dziennie. Był niedawno czas, gdy pani doktor usztywniła kotu nadgarstek specjalną siatką, która tworzy coś w rodzaju rusztowania - gipsu i ma za zadanie symulować sytuację, gdyby wykonano takie usztywnienie chirurgicznie - artodezę, aby kot mógł się na nadgarstku podpierać. W tym "rusztowaniu" Bonifacy miał zrobioną dziurkę na ranę, by mogła oddychać i aby można było ją dezynfekować. Miał to kilka tygodni. Nic to nie dało. Paluszki nadal pozostały podkurczone do wewnątrz, bez czucia, nadgarstek nie pracował ani trochę, rana się nie goiła. Ile tak można? Ile miesięcy (lat?) kot może być kłuty? Ile miesięcy trzeba leczyć żywą ranę, w której jest cały bakteryjny "syf"  - gronkowce, paciorkowce i sama nie chcę wiedzieć co jeszcze. Łapa kota jest już uschniętą gałązką, mięśnie praktycznie zaniknęły. Kocurek jej wcale nie używa, unosi ją do góry, porusza się na trzech, gdy trafia na jakąś przeszkodę (poduszka na parapecie), zahacza tą bezwładną łapką. Pan dr Jakub Nicpoń nie miał wątpliwości, że amputacja jest tu jedyną drogą. 




Nie, ja nie marzę o tym, żeby ją mu zrobić.
Tak, boję się jego cierpienia, rekonwalescencji, tego, czy się uda.
Tak, zrobiłabym wszystko inne, gdyby to miało sens.
Nie, nie chodzi o mój czas/pieniądze/wysiłek/(tu wstaw, co uważasz jeszcze za stosowne).
Chodzi o kota, o realną pomoc dla niego.
Jeśli tak trzeba, to nie ma z tym dyskusji.
To, co ma być zrobione, ma być dla niego dobre - to podstawa.




Chciałam dopisać coś jeszcze, ale stwierdziłam, że to już wszystko, co mam do napisania na ten temat. 
A może jednak jeszcze jedno zdanie.
Tak, dla spokoju sumienia pojedziemy na jeszcze jedną konsultację.



Edit 23.02.18, godz. 12:00:
Jesteśmy po konsultacji u jednego z polecanych mi (a polecono mi ich kilku) weterynarzy. Wybrałam go ponieważ mam duże zaufanie do osoby polecającej, a poza tym nie musiałam jakoś specjalnie się umawiać na wizytę i mogłam to załatwić od razu, dzisiaj. 
Byliśmy u dr Krzysztofa Biołego. Diagnoza została potwierdzona. Łapka nie działa jak powinna, choć RTG nie wykazało złamań, to nadgarstek jest usztywniony, nie pracuje. To, oczywiście żadna nowość, wszystko to wiedzieliśmy wcześniej. Pan doktor również nie ma wątpliwości, że jedyną, słuszną decyzją jest amputacja tej łapki. Na tym zamykam w swojej głowie wszelkie wątpliwości. W środę zabieg. Przykre, ale na szczęście to jedna z czterech nóg, na szczęście przednia - to ciut lepiej, kot i tak od dawna chodzi na trzech, a uporczywe i permanentne dalsze leczenie rany jest tylko dręczeniem go.

PODPIS

niedziela, 18 lutego 2018

Tatulek Bonifacy

Przypominam Coco Channel, czyli nasze Koko i Szanela. Pamiętacie "doopkę zza słupka"? Pamiętacie to wycofane rodzeństwo, które po dziesięciomiesięcznym pobycie w piwnicy u pewnej starszej pani, która je zabrała z podwórka, trafiło do mnie?

http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2017/02/koko-szanel-za-moimi-drzwiami.html

Rodzeństwo wydobyte trochę podstępem dłuuuugo się ośmielało, myślę, że miesiąc spędziło Za Moimi Drzwiami, a potem znalazło wspólny dom. Pamiętacie?

Szanel - wielki atramentowoczarny kocurek długo siedział w kącie, na łóżku piętrowym, za takim słupkiem, który tam jest i stąd jego przezwisko.

Co to była za radość, gdy kotki znalazły wspólny dom, a były wciąż jeszcze pełne obaw co do człowieka! To był prawdziwy cud - pojawienie się tej rodzinki, mającej w sercach nauki dr Sumińskiej, że jeśli koty, to tylko dwa! I mimo moich obaw, jak dadzą sobie radę -  świetnie sobie poradziły. Piękna historia!
Retrospekcja:


Wracamy do teraźniejszości:  wyobraźcie sobie, że jest u mnie w tej chwili ich tatuś!
Oto on! Tadam!


A więc tyle już wiecie, że Tatusiek jest ojcem Koko i Szanela, a to ojcostwo widać jak na dłoni, po prostu skóra zdjęta z... syna! :) Szanel wyglądał identycznie! Wiecie też, że jest wielkim kocurem ważącym ponad sześć kilo, że ma piękne zielone oczy i jest ogólnie zachwycający. 
Nie wiecie, że półtora roku temu kotek najprawdopodobniej uległ wypadkowi samochodowemu, w wyniku którego uszkodził sobie lewą przednią łapkę...
Od tego dnia prowadził życie, jakiego żadnemu zwierzakowi nie życzę.


Po wypadku kocurek został złapany, umieszczony w klatce w piwnicy. Spędziłby tam półtora roku, ale w międzyczasie dwa razy zwiał i został ponownie złapany. Włącza mi się od razu empatia i wyobrażam sobie, co przeżywa zwierzę, które było królem swojego podwórka, myślę o tym, jak okrutny to dla niego los być narażonym na kontakty z człowiekiem, na klatkę w piwnicy, na ciągłe wizyty u weta...



Uszkodzenie łapki było na tyle trwałe, że nie chciała ona wrócić do sprawności. Dodatkowo, gdy kocur wymknął się drugi raz swojej opiekunce, poobijał gdzieś łapkę w brudnej piwnicy, pogłębił i rozpaskudził sobie ranę na nadgarstku, która jest leczona do dziś. 

Oczywiście kotek będzie konsultowany, ale ryzyko amputacji łapki jest bardzo duże. Dotychczasowa opiekunka - starsza pani, bała się podjąć taką decyzję, stąd trzymanie go w zamknięciu. Ja wiem i rozumiem ten strach, ale kotek musi zacząć żyć! Jeśli trzeba, jeśli naprawdę nie ma innego wyjścia, to trzeba będzie to zrobić.

Czy Tatusiek na trzech łapach znajdzie swój dom? Czy ktoś pokocha takiego kotka? 
Oczywiście nie czas teraz na martwienie się tym. 



Ta cała historia nie jest czarno-biała. Ma wiele odcieni. Chciałabym, abyśmy nie skupiali się na tym co niedobre. Ważne, że to piękne zwierzę trafiło na swojej drodze na wiele osób, którym na nim zależało, począwszy od starszej pani, która zajmowała się nim z wielkim oddaniem, lecząc ranę, konsultując i targając go (a jest co!) do weterynarza - nawet codziennie, jeśli trzeba było. A że nie umiała się z nim rozstać i trwałoby to pewnie jeszcze latami... W międzyczasie kocurkiem opiekowała się dr Kasia z pobliskiej lecznicy, nie dość, że robiła to za darmo, to z prawdziwym sercem  - zależało jej na jego losie. To wszystko było, minęło, bo zjawiły się jeszcze inne osoby, które wręcz zawalczyły o wydostanie Tatuśka z "więzienia": Kasia i Bernadeta. No i jest! 

Napiszmy mu nowy rozdział historii, tym razem dobry!

Oby, oby! Baaaardzo bym chciała! 



Tatusiek, dzień drugi. 
Nie da się ukryć: kotek jest przerażony. Ukrył się w kąciku, a kiedy go znalazłam i chciałam pogłaskać, postraszył mnie pozorowanym atakiem. Musimy dość szybko się zaprzyjaźnić na tyle, abym mogła go dotykać, ponieważ niestety kocurkowi trzeba robić zastrzyki, i to aż dwa...


Kotek odkrył parapet i widok na ptaki buszujące na świerku. Tyle dobrego na razie!

Zapraszam do śledzenia historii Tatuśka na FB i w jego albumie


PODPIS


18:00
Uff, jesteśmy po zastrzykach, choć lekko nie było. Chłopak uciekał, aż bałam się, że sobie coś zrobi. W końcu wylądował na parapecie. Podstępem - najpierw dotykałam go patyczkiem z piórkami (taką sztywną wędką); syczał i groził, potem zamieniłam patyczek na szczotkę - udało mi się trochę uśpić jego czujność... Potem zamieniłam patyczek na dłoń, a wreszcie na strzykawki...
Całość trwała 40 minut.
Jeszcze czeka mnie zmiana opatrunku. Nie wiem, jak to zrobię...



20:00
Uffff!!! Melduję wykonanie zadania! Opatrunek zmieniony, choć spociliśmy się ze strachu oboje. 😲

Nie podoba mi się ta rana ani cała łapka. Kot jej nie używa, ona tylko mu przeszkadza i jest wciąż urażana. Oczywiście to na moje - laika - oko.

Kocurek dostał nowe imię; Bonifacy!


sobota, 17 lutego 2018

Grzejąca serce historia Sylwestrowej Rodzinki

Za Moimi Drzwiami zaczęła się już nowa historia - dzieje pisane mruczeniem, miauczeniem kocim włosem i poważniej: budowaniem zaufania, leczeniem, które może okazać się najtrudniejsze w losach ZMD, ale nie uprzedzajmy faktów!

Nowa historia już się pisze, a ta, która dopiero, co była, na blogu nieuwieczniona!

Och, jak pięknie ułożyły się losy tych cudnych kotów!



Witek i Basia grzecznościowo zabrali kotka do Łodzi. :)
Sylwester trafił do Łodzi, do rodziny pani Moniki, która ujęła mnie opowieściami o swoim pomaganiu zwierzętom, a potem przeszła próbę najcięższą; Sylwek po kilku dniach w nowym domu zaczął sikać... do łóżka!

Z nową koleżanką Leią w SWOIM domku. 
Pani Monika nie załamała się, nie wpadła na pomysł, by kotka oddać (co bym przyjęła bez słowa), nie! Pani Monika zaczęła działać i szybko kocurka wykastrowała, by ukrócić jego dominujące zapędy do znaczenia swojego terenu! Dziękuję za to! To dla mnie wiele znaczy. 

Brokat

Cekin




Brokat z Cekinem dłużej czekali na ofertę życia, aż nadeszła w całej swojej wspaniałości; oba kocurki, razem - tak, jak chciałam, zamieszkały w pełnym ludzi domu pani Mirki, której siostra - Basia jest weterynarzem! 



Opiekę będą, więc miały najlepszą. Super! Moja radość jest wielka! Z nowego domu płyną dobre wieści. :)






No i Dosia, Dosieńka, Dosiunia - kochana, uwielbiana przez wszystkich kocia mamusia. Kotka dzięki wielkiemu zrywowi "fanów" zebrała w siedem godzin, to, na co przeznaczyłam siedem dni - zebrała 200% potrzebnej kwoty! Cudny był komentarz pod postem ze zbiórką pani Moniki (od Zeldy) "Pani, Gosiu, pani w nas chyba nie wierzy! Siedem dni! Siedem godzin wystarczy!". Tak było, prorok z tej Moniki, jak nic! ;)

Paskudne zapalenie gruczołów meiboma. 

Po operacji, chwilowo ślepa...

Za zebraną kwotę Dosia przeszła operację w klinice okulistycznej, gdzie podczas długiego zabiegu oczyszczania gruczołów meiboma oraz kastracji, stanęło jej serduszko... Nie byłoby jej wśród nas, gdyby nie to, że podczas operacji monitorowano pracę serca przy pomocy kardiomonitora, więc mogła być natychmiast reanimowana...
Potem nastąpiły dramatyczne chwile, bo chwilowo straciła wzrok, martwiłam się, że jej to zostanie, ale na szczęście minęło. Jak zły sen. Gładko się o tym teraz pisze, ale to były ciężkie chwile. 


Dosia zdrowiała, czekała na TEN telefon, no i on zadzwonił! Nie wiedziałam jeszcze wtedy jak wspaniały to dom! Teraz, wiedząc miłość i troskę Agnieszki i Pawła, już wiem, że to dom idealny, szyty na miarę! 



Nowi ludzie zorganizowali Dosi osobny "koci" pokój, gdzie aklimatyzowała się, a potem pojechali z naszą gwiazdą do kontroli. Pani dr Natalia Kucharczyk była pozytywnie zdumiona, jak pięknie zagoiły się jej oczka! Uff!!

Całkiem inny kot!
Takich historii sobie życzę. Tak mają się kończyć wszystkie! Zamawiam sobie same takie zakończenia! Do końca świata i o jedną historię dłużej!

A teraz zaczęła się nowa era ZMD; era Tatuśka, ale o tym w następnym poście. Kiedyś. Hre, hre... :)


PODPIS


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...