Kto nie czytał, zachęcam, bo to wyjątkowa lektura.
Część pierwsza (TU - klik) kończy się tak:
Pamiętam, jak uczył mnie dziadunio jeździć konno – miałam może wtedy nie więcej jak pięć lat. Koń wydał mi się olbrzymem - trochę się go bałam.
Dziadunio jechał obok i popędzał mego konia, mówiąc, że Polka musi być odważna, musi od maleńkości wyrabiać w sobie męstwo i hart ducha – takie są nam potrzebne kobiety! „Boisz się - jak to! Przecież jesteś Polką, nie możesz się bać!”. No tak, myślę, nie mogę się bać, bo przecież jestem Polką!
Część druga.
Kochany Dziadunio umierał w zimie w 1928 roku i Jego dusza uleciała ku łanom szczęśliwych pól!
Było nam bardzo smutno i pusto bez Dziadunia. Wszyscy Dziadunia kochali i cenili, nie wyłączając oczywiście służby, która ogromnie była przywiązana i ceniła Dziadunia. Po śmierci zapanowała w majątku cisza i głucha pustka.
Jeszcze napiszę, jak Dziadunio zbierał wnuki i młodzież (kuzyni) w „salonie”, gdzie stało pianino – akompaniował, a młodzi śpiewali pieśni patriotyczne różne: "Wojenko, wojenko…”, „Maszerują chłopcy, maszerują…”, „Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń…”. Wszyscy już ucichli, a ja kończyłam „bolszewika goń, goń, goń…” etc. Było wesoło i szczęśliwie, bezpiecznie…
Wakacje
Na wakacje przyjeżdżała masa młodzieży – kuzynów, znajomych i nieznajomych. A wiec towarzystwo miałam zawsze, co prawda starsze ode mnie, niestety byłam najmłodsza, nad czym bardzo cierpiałam, szczególnie wtedy, kiedy nie chciano się ze mną bawić, mówiąc, że taka smarkata nic nie potrafi. Ale nic! Znalazłam sobie towarzyszkę i przyjaciółkę w osobie mojej ciotecznej siostry Helci i odtąd stale przebywałyśmy razem. Jeździłyśmy konno na spacery i stale ścigałyśmy się – oczywiście czułyśmy się mężczyznami – baby to dla nas „ciepłe kluski”, płaksy itp. Miałyśmy z Helcią włosy obcięte po męsku – bawiłyśmy się w Indian, wyrywałyśmy watyńskim indykom pióra z ogonów potrzebne do pióropuszy. Skórę malowałyśmy czerwoną farbą (notabene do podłóg) i w takim stroju biegałyśmy z dzidami i ze zgrają psów po polach – ileż to było uciechy! Czułyśmy się tak mężnie i odważnie jak Indianie w prawdziwych stepach.
Helcia była starsza ode mnie o 5 lat, a ja pod jej urokiem i mądrością czułam się jak "Sancho Panczo". We wszystkim ją naśladowałam. Ale Helcia lubiła mnie przestraszyć – opowiadała, że przyjaźni się z Babą Onufrą – Babą Jagą, Pękatą etc. i że jej nie zjedzą, ale mnie, kto wie? Czy nie zrobią ze mnie pysznego obiadku? Ale ona mnie obroni – tylko muszę jej słuchać. Trzymałam się jej jak rzep psiego ogona.
Lubiłyśmy o zmierzchu jeździć kucykiem na spacer na „kurhanek Reni” jeszcze z czasów tatarskich Tuhaj-beja obok drogi skureckiej. Teraz dlaczego nazwałam kurhanek „Reni” – otóż było to miejsce spotkań zakochanej pary – Reni i Janka Felińskiego z Wojutyna. Zauważyłyśmy z siostrą, że Renia wymyka się wieczorami konno w stronę kurhanku i pewnego razu jadąc za nią, odkryłyśmy tajemnicę dwóch serc – to było bezczelne z naszej strony, ale cóż, takie już z nas zimne dranie. Rodzice moi nie byli zadowoleni z tej znajomości, bo choć Janek pochodził z dobrej rodziny, to był jakby upośledzony; lekkomyślny i infantylny.
I znów wakacje… Tyle młodzieży… Upał nie do wytrzymania – leżymy sobie w trawie nad brzegiem jeziora, utkwiwszy wzrok w prześliczny lazur nieba, owiewa nas leniwe, ciężkie i gorące powietrze. Bierze nas na własność miękka, aksamitna cisza. Od czasu do czasu przeleci nad nami sennie i leniwie ważka lub gdzieś w trawie odezwie się konik polny, poza tym spokój i cisza. Tylko dobrotliwe słońce maluje wszystko na złoty kolor. Leżymy leniwi, wymęczeni spiekotą. Od czasu do czasu opuszczamy swoje legowisko i zagłębiamy nasze ciała w chłodnej wodzie jeziora.
Na obiad! Dochodzi nas głos cioci z werandy. W ciągu 5 minut byliśmy już wszyscy przy stole. Krzyk, harmider – każdy z nas chciał jak najwięcej zjeść i Tadzik gałgan zjadł 2 półmiski pierogów z serem! Ten to już pobił rekord, nawet Julek nie mógł mu dorównać.
Po zaspokojeniu naszych apetytów wracaliśmy znów nad jezioro, by trochę odpocząć po sutym obiedzie… A watyńskie słońce tak nas rozleniwiało…
Pod wieczór płyniemy łódką - Helcia, ja i Janusz Miłoszewski - na polowanie na kaczki, bekasy – piękny wieczór sierpniowy. Słońce ma się już dobrze ku zachodowi i taka cisza w powietrzu… Płyniemy powoli, rozsuwając szuwary coraz dalej i dalej, aż na wysepkę. Stop! Wyłazimy i szukamy wzrokiem naszych ofiar. Janusz z zapartym tchem śledzi lot każdego z ptaków. Pif! Paf! Jest już jedna kaczka, jest i bekas, ale w szuwarach trudno znaleźć. Bekasa wyżeł przyniósł. Czekamy jeszcze – lecą kaczki – trach – jest jedna. I znów cisza. Raptem krzyk jaskółki, był to sygnał ostrzegawczy dla wszystkich ptaków jeziora, bo oto zleciał z nieba ogromny jastrząb i wypłoszył wszystkie ptaki.
To ci pech! Chcąc nie chcąc, musieliśmy wracać, bo już nasze dalsze polowanie byłoby bezskuteczne.
Na obiad! Dochodzi nas głos cioci z werandy. W ciągu 5 minut byliśmy już wszyscy przy stole. Krzyk, harmider – każdy z nas chciał jak najwięcej zjeść i Tadzik gałgan zjadł 2 półmiski pierogów z serem! Ten to już pobił rekord, nawet Julek nie mógł mu dorównać.
Po zaspokojeniu naszych apetytów wracaliśmy znów nad jezioro, by trochę odpocząć po sutym obiedzie… A watyńskie słońce tak nas rozleniwiało…
Pod wieczór płyniemy łódką - Helcia, ja i Janusz Miłoszewski - na polowanie na kaczki, bekasy – piękny wieczór sierpniowy. Słońce ma się już dobrze ku zachodowi i taka cisza w powietrzu… Płyniemy powoli, rozsuwając szuwary coraz dalej i dalej, aż na wysepkę. Stop! Wyłazimy i szukamy wzrokiem naszych ofiar. Janusz z zapartym tchem śledzi lot każdego z ptaków. Pif! Paf! Jest już jedna kaczka, jest i bekas, ale w szuwarach trudno znaleźć. Bekasa wyżeł przyniósł. Czekamy jeszcze – lecą kaczki – trach – jest jedna. I znów cisza. Raptem krzyk jaskółki, był to sygnał ostrzegawczy dla wszystkich ptaków jeziora, bo oto zleciał z nieba ogromny jastrząb i wypłoszył wszystkie ptaki.
To ci pech! Chcąc nie chcąc, musieliśmy wracać, bo już nasze dalsze polowanie byłoby bezskuteczne.
CDN.
(Niestety nie potrafię powiedzieć, kto jest na tych zdjęciach rodzinnych.)
Ujął mnie w tym pamiętniku sposób w jaki autorka pisze o swoim dziadziu, ja też mojego wspominam z takim wzruszeniem.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze "odcinki" Aniu. Ale masz skarb w swoich zbiorach.
Mnie też to bardzo wzrusza i ujmuje.
UsuńPiękny poranek...:o) Dzięki
OdpowiedzUsuńMiło mi.
UsuńIndianki z Watynia - miały fantazję dziewczynki - przecież to jeszcze przed erą westernów. :)
OdpowiedzUsuńA ten opis lenistwa nad jeziorem... Tymczasem upały się skończyły, urlop mi się kończy - trzeba będzie czekać rok, żeby spróbować przeprowadzić taki beztroski wywczas. :)
Opis lenistwa mnie zaczarował...
UsuńZawsze chętnie czytam takie wspomnienia; nie wiem, czy pisałam, ale też zamierzam spisać to, co pamiętam ze wspomnień moich starszych i młodszych krewnych, nieco wspomnień z mojego własnego życia, a przede wszystkim poopisywać zdjęcia, bo niedługo większość z nich będę mogła podpisać tylko: "ktoś z rodziny"!
OdpowiedzUsuńNinka.
Tak, tak, zdjęcia trzeba opisywać. Siąść przy jakieść cioci czy babci, pytać kto jest na zdjeciach i pisać na odwrocie. To potem jak skarb! Wdzięczna jestem mojwj Babci, że opisywała zdjęcia, nawet szerzej, nie tylko imię i nazwisko, ale też czyj mąż/żóna, kim byli rodzice...
Usuńszkoda, że dowiadujemy się o tym często już za późno.
UsuńWspaniała lektura Aniu! Dziękuję, że się z nami dzielisz tym pamiętnikiem.
Jest tak wspaniałym świadectwem dawnych czasów, że szkoda aby leżał w szufladzie.
Usuńpowiem tylko, eh...
OdpowiedzUsuńRafał vel lipton_ER
Eh, Rafale...
UsuńJa też bawilam się w Indian z kuzynkami... A moje dzieci jednak już nie.. inne czasy (?)
OdpowiedzUsuńI ja się tak bawiłam, choć w miejskiej dżungli, moje dzieci jeszcze też, ale ich dzieci jak już będą pewnie będą to robić na ekranie kompa :(
UsuńAtmosfera jak w Dolinie Issy, Miłosza, chociaż w przypadku pamiętnika Anny bardziej pogodnie to wszystko wygląda.
OdpowiedzUsuńCzas zatarł złe wspomnienia i wypogodził wszystko...
Usuńczasami mi się marzyło, żeby żyć w tamtych czasach. jako "panienka z bogatszych sfer". bez konsekwencji następnych lat oczywiście. bez wojny...
OdpowiedzUsuńczasem czytam spisane własna ręką wspomnienia moich ciotek i mamy. te z okresu międzywojennego i wcześniejsze, przekazywane z ust do ust...
ehhhh...
Od tych panienek z "wyższych sfer" wiele wymagano, głównie wysokiej moralności.
UsuńMasz też takie pamiętniki rodzinne? Super!
Czy traktujecie te wspominki tylko jako pamiątkę, czy będziesz zainteresowana Anko aby zgłębić temat? Sprawdzić kto jest na zdjęciach?Kolega po tym jak znalazł zapiski swojego wuja zaczął szukać po internecie, po kościołach, cmentarzach i urzędach i stworzył przepiękne drzewo genealogiczne. Odnalazł w internecie zdjęcia bardzo dalekiej rodziny, które zostały zeskanowane do archiwum. Polecił mi strony http://www.myheritage.pl/genealogia oraz http://histmag.org/W-poszukiwaniu-wlasnych-korzeni-Poradnik-poczatkujacego-genealoga-cz.-3-887
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie skorzystałam ale gdyby ktoś był zainteresowany to zostawiam linki :)
Miłego dnia!
To już zadanie dla MójCiOnego. Mam nadzieję, że kiedyś się za to zabierze, bo mamy sporo materiałów. Dzięki.
UsuńMy szukamy i zbieramy.
UsuńGłównie to jest własnie przeglądanie stareńkich ksiąg parafialnych i cmentarzy. Rok temu szukałam daty slubu pradziadków i ich rodziców w jednej z podwarszawskich parafii i byłam szczerze zaskoczona stanem tamtejszych ksiąg parafialnych. Te z osiemnastego, dziewiętnastego wieku, które tak wiele przeszły, miały powyrywane kartki, terazniejsze, nie zawsze mądre dopiski (np. przy zapisach w cyrylicy), walały się na podłodze w kompletnym nieposzanowaniu. A przecież to nie tylko nasze korzenie ale i dziedzictwo narodowe...
Zboczyłam lekko z tematu, a chciałam napisać, że bardzo mi się podoba pamiętnik. Ja mam tylko listy pradziadków.
Za to jak byłam dzieckem, nagrywałam dużo opowiadań babci na kasety. Częsć już spisałam, a przy częsci pracuje Rafał, żeby doprowadzić je do stanu "odsłyszalnosci". Znowu usłyszeć jej głos- bezcenne..........chociaż zawsze się złosciła jak widziała magnetofon:)
Pozdrawiam bardzo jesiennie:)))
Coś wspaniałego, Agnieszko! Tak bardzo chciałabym usłyszeć głos babci. Gratuluję mądrości i że Ci się chciało!:)
UsuńOdebrano nam tę cząstkę naszej obyczajowości, dobrze, że choć we wspomnieniach Babci została utrwalona, jak np.: zapomniane i zakazane pieśni.
OdpowiedzUsuńZdziwisz się, ale lubię tzw.pieśni patriotyczne, polowań już nie.
Czekam....
Nie dziwi mnie to, są niezwykle nostalgiczne.
UsuńZ opisu bije beztroska dziecka tamtych czasow, przyjaznego i otwartego dla wszystkich domu, wielkich, ale zintegrowanych rodzin, gdzie dzieci wychowywaly sie razem i nie bylo podzialu na wasze i nasze. Troche wstrzasnela mna tesknota za taka normalnoscia, wyraznym podzialem rol, ale i wielka miloscia i poswiecaniem czasu dzieciom, wpajaniem im zdrowych zasad i madrosci zyciowej, patriotyzmu i manier. Bez zadecia, bez przymusu, za to z ogromem ciepla i milosci.
OdpowiedzUsuńSwiat byl jeszcze zdrowy...
Dokładnie tak!
Usuń"Trochę wstrząsnęła mną tęsknota za taką normalnością" - czyja? Twoja tęsknota?
UsuńAnna byla uwazna czytelniczka klasyki :) (Cerwantes) nie tylko mlodziezowej (o Indianach- James Fenimore Cooper?) oraz ogladaczka filmow animowanych typu "Przygód kilka wróbla Ćwirka" (zly jastrzab) i ...zdazyla nawet przeczytac Suzanne Collins wnoszac po tej jaskolce ostrzegajacej :) pewno przed polowaniem na bekasy (wspolczesnie) bo 'Gatunek objęty ochroną ścisłą', ale wtedy?
OdpowiedzUsuńMyślisz, że oglądała filmy animowane? :)
UsuńMyślę, że była uważną uczestniczką realnego życia.
:)
A jeszcze wczoraj zastanawiałam się czy przez nieuwagę nie ominęłam losów Anny.
OdpowiedzUsuńA dziś stanęła przed moimi oczami ta cudowna dziewczynka.
Tęskniłam
:)
Bardzo mi miło, że tak to odbierasz Mirabelko. Ja też tak mam.
Usuń...kiedyś to były czasy, aż chce się czytać...
OdpowiedzUsuńTo fajnie, bo będzie więcej.
UsuńCiekawa jestem czy młodzież teraźniejsza po przeczytaniu takiego opisu stwierdziła by że to musiały być cudowne wakacje???Dla mnie byłyby
OdpowiedzUsuńCiekawe, to prawda. Może wypowie się jakaś młodzież?
UsuńJak zwykle przeczytałam z zapartym tchem :) wspaniale jest się cofnąć w myślach do czasów młodości naszych dziadków. Te wielodzietne rodziny, beztroskie zabawy na dworze, wspólne obiady... to były czasy :)
OdpowiedzUsuńWydaje się, że to był raj...
Usuńehh... inne czasy... inny świat...
OdpowiedzUsuńNiby Anna - Polka... a jakby z równoległego świata...
Niby historia nie aż tak dawna a jakby z prehistorii...
Czasy, które bezpowrotnie odeszły... szkoda... bo to była tradycja, rodzina, patriotyzm, miłość... Wartości, które przez większość też zostały zapomniane
Szkoda, masz rację. Teraz to wszystko o czym napisałaś jest takie jakieś... tandetne...
UsuńPrzeczytałam obie części pamiętnika z uwagą. To jak podróż w czasie. Mam pod powiekami obrazy malowane przez Annę słowem. I choć nic mnie z nią nie łączy, wzruszyłam się. Tym bardziej, że przypomniała mi o siostrze mojego dziadka, którą znałam tylko z jej listów. Listów wyjątkowych, opisujących zwyczajne życie w sposób bardzo niezwykły - wierszem. Nawiasem mówiąc, żałuję, że sztuka pisania listów zanika.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne odsłony pamiętnika Anny.
Szkoda, ze juz nie ma Dziadunia, ale za to uczucie beztroski i bezpieczenstwa jest. Zdjecia fajowe i chyba nwet nie szkodzi kto jest kto.
OdpowiedzUsuńDawaj dalej! no moze nie dzis, bos zajeta :P
Piękne zdjęcia, szkoda, że nie wiadomo kto na nich :( Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuń