Panie i Panowie! Ladies and Gentlemen!
Proszę się nie tłoczyć, nie przepychać, nie krzyczeć!
Na nic zda się proszenie, łzy i lamenty!
Ani brylanty czy komplementy.
Nie pomogą wielkie bukiety ani koperty na parapety!
Ta kociczka już nie jest do wzięcia ani nawet do wynajęcia. :-)
Ona ma już swój domek, swoich dużych, swoją miseczkę i łóżeczko
(a że ludzka z niej pani, użycza go domownikom - widać to na ostatnim zdjęciu).
A to było tak:
Wlokłam się w strasznym korku na jednej z najbardziej zakorkowanych ulic Wrocławia, gdzie non stop płynie rzeka samochodów. Ulica jest wąska, po jednym pasie w każdym kierunku jazdy. W pewnym momencie ruch prawie się zatrzymał, a kierowcy przede mną zaczęli po kolei wymijać jakąś przeszkodę. Kiedy była moja kolej, z przerażeniem zobaczyłam, że tą przeszkodą jest małe kocię! Zrobiło mi się słabo! Kocię siedziało pół metra od krawężnika, wprost na jezdni! Gdy tylko mogłam, zatrzymałam samochód i zasłaniając ręką oczy, zaczęłam iść w jego stronę. Naprawdę nie mogłam na to patrzeć! Po prostu widziałam już, jak przestraszony kot robi jakiś gwałtowny ruch i wpada wprost pod koła. Szłam, zerkając przez rozcapierzone palce, bałam się, że za chwilę będę świadkiem czegoś tak okropnego, czego nigdy nie zapomnę.
W domu natychmiast chciała rozrabiać. Niemalże zero strachu przed nowym otoczeniem. Próby izolacji kończyły się lamentem. Psa ustawiła po jednym dniu, po dwóch wyjadała z misek kotom (Amisia bała się jej jak diabeł święconej wody, Kajtek omijał ją, próbując zachować dumę). Koteczka szalała, bawiła się i podbijała nasze serca. Cudowna rozkocha! Zupełnie inna niż Dziadek - mój ulubieniec, przebojowa i odważna, a przy tym bardzo milusia. Oczy szybko się goiły. Jak to niewiele czasem trzeba, żeby pomóc zwierzęciu - parę smarowań maścią za 5 złotych...
A potem już normalnie: ogłoszenie, telefon "Mam domek z ogrodem, zobaczyłam, pokochałam, biorę i już!", zawiezienie, ból serca, tęsknota, radość, a potem maile, telefony i ostatni z nich:
Dzień dobry,
przepraszam, że tak długo nie dawałam znać. Nie mam swojego maila, a dzieciaki nie zawsze są w domu. Wysyłam Pani kolejną porcję zdjęć. Niestety obróżka od Pani zaginęła, tzn. któregoś dnia po prostu wróciła do domu bez niej. :( Ale ma już nową. :)
Kicia była u weterynarza, oczka są zagojone, została odrobaczona i zaszczepiona, a za miesiąc najprawdopodobniej będziemy ją sterylizować.
Jak widać na zdjęciach, lubi spać ze mną i z mężem. :) Uwielbia wchodzić na wysoko położone punkty widokowe - patrzy na nas z góry. :) Ma nawet kolegę do zabawy. Jak jest rozbawiona, to szaleje po całym domu i cieszy się z towarzystwa ludzi. Im więcej ludzi w pomieszczeniu, tym lepiej.
Gdybym się długo nie odzywała, proszę się nie gniewać. Jak tylko będę miała możliwość, wyślę następny e-mail.
Wszyscy kochamy Minię! :)
Pozdrawiam,
Izabela
TAK WSZYSCY!!!!!!!!!!!! JA TEŻ:)))...MINIA KOCHA LUDZI JAK MOJA MILKA(JUŻ ZA TM)...A Z URODY PODOBNA DO KLUŚKI(WYSZŁA Z DOMU I POSZŁA W ŚWIAT)
OdpowiedzUsuńAAAA...ROZWALIŁÓ MNIE ZDJĘCIE Z RUFIĄ MORDZIĄ NA PIERWSZYM PLANIE
OdpowiedzUsuńJa też je lubię;-))
UsuńPiękna historia:)
OdpowiedzUsuńSerce rośnie jak się czyta o kolejnym uratowanym kotku, który znalazł szczęśliwy dom!:)
Pozdrawiam
Wspaniałe zakończenie strasznej historii :-)
OdpowiedzUsuńNie ma to jak dobry domek...
Uwielbiam takie historie ze szczęśliwym zakończenie! Uratowana - Hura!
OdpowiedzUsuńAle super. Jak to dobrze, że kicia znalazła kochający dom :-)).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ależ piękna kicia. Dobrze, że jej historia się skończyła
OdpowiedzUsuńI to wspaniałe zakończenie - pozdrawiam kicie :))
OdpowiedzUsuńWzruszające takie historie ;) I od rana się popłakałam... Ech... A strach Twój rozumiem..., mi wiele razy brakło odwagi :(...
OdpowiedzUsuńmi niestety też...:-(
Usuńpozdrawiam kicie super słodkie stworzenie
OdpowiedzUsuńWzruszające, wspaniałe! Kota piękna, ach te oczy:)
OdpowiedzUsuńNasz śpi identycznie;)
Wygląda na to, że głuptasek nie był bezdomny przedtem, lecz już miał kontakt z ludzmi i raczej miłe doświadczenia w tych kontaktach. Żaden bezdomny kot nie przychodzi na "kici,kici", przynajmniej warszawskie nie. Przez moment myślałam,że przygarnęłaś na stałe.Śmieszna i bardzo skośnooka.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Już prawie została u nas na stałe, ale zadzwoniła Pani Izabela i oddałam z bólem serca to urocze stworzonko;-)
UsuńNa pewno miała kontakt z ludźmi, tylko oni nie dbali o nią, jeszcze trochę i by oślepła...
... Czasami ludzie myślą, że ich kotek wybrał się na wiosenne harce i albo mu teraz dobrze na wolności, albo że poszedł do innego domu i nie zdają sobie sprawy, że zwierze zabłądziło. Koty wychowane w domu nie potrafią trafić z podwórka do mieszkania i tułają się w krzakach. Ten miał szczęście, że na Ciebie trafił.
UsuńOstatnio ruszałam ze skrzyżowania samochodem rownolegle z tramwajem, do którego jeszcze na przystanku wszedł przestraszony pies. Widziałam to i nie miałam jak zareagować. Wątpię aby umiał wrócić do domu po kilku przystankach i zatraceniu tropu... A koty w obróżkach widzę przejechane codziennie na trasie dom praca.
Nie wypuszczajmy naszych pupili na źle pojmowaną przez nas wolność... Proszę :(
Zgadzam się z Tobą. Moje mają specjalny płot, przez który nie mogę wyjść - kiedyś o tym napiszę;-)
Usuńktoś ją wyrzucił albo się zgubiła, jakie to szczęście, ze trafiła na Ciebie, bym Cię z radości uściskała, i serdeczności dla Izabeli:)
OdpowiedzUsuńbyła bardzo zaniedbana, patrząc na nią niewidzącą przez te oczy i siedzącą na drodze, miałam wrażenie, że ona chce ze sobą skończyć.. ale przecież zwierzęta nie działają jak ludzie, tak myślę.
UsuńAle z niej pieknotka! Wspaniale, ze na Ciebie trafila, szczesciara..;-)))
OdpowiedzUsuńPrzeżyłaś horror... ale dobrze że trafiło kocie do Ciebie, Aniu nic nie dzieje się bez przyczyny, pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńPiękna, cudownie umaszczona;) wspaniale że ma nowy dom;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJeszcze jedna historia ze szczęśliwym zakończeniem:) Ślicznota.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że na Ciebie trafiła na tej drodze.
:)
Ale wzruszająca historia i nas szczęście (dzięki Tobie) z happy endem. Co takiego mają w sobie te znalezione szylkretki, Lusia u moich rodziców była identyczna. Bardzo się cieszę, że kicia ma dobry domek. Powodzenia w nowym życiu koteńko :-)
OdpowiedzUsuńAniu - jesteś wielka :-)
Ależ Ty msz szczęście do tych kociaków !
OdpowiedzUsuńJaka ta pannica jest śliczna, zawsze marzyła mi się trikolorka, ale ta jest wyjątkowa, bo im czarniejszy kociak tym mi sie bardziej podoba :)))))
Brrrryy.... co kociak musiał przezyć. To nawet nie do pomyślenia w jakiej desperacji musiała być skoro do Ciebie przyszła na zwykłe "kici, kici". Żaden kot w chwili strachu tak nie reaguje. Dobrze, że to historia z happy end'em :)
OdpowiedzUsuńFotogeniczna!
OdpowiedzUsuńśliczna...no i miała farta... a my Blogerki mamy 12 maja spotkanie w ogrodzie japonskim we Wrocku ...zaparaszamy, będzie nas kilka...
OdpowiedzUsuńWtedy właśnie wracam z urlopu i jadę prosto na ślub, ale dziękuję za zaproszenie. Nie wiem też, czy jestem na to gotowa;-)
Usuńuff, o mało nie umarłam, czytając ten początek...
OdpowiedzUsuńWielkie szczęście, że to TY jechałaś tamtędy... Pozdrawiam najserdeczniej, a kicia cudna:-)
tak, początek był przerażający!
UsuńDziękuję i tez pozdrawiam;-)
Wcale się nie dziwię, że bez problemu znalzła kochający dom, bo nie dość że piękna to jeszcze przymilna :) Sama dałabym się adoptować takiemu kociakowi
OdpowiedzUsuńjaki malutki słodziak ;) szczęściarka mała ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały wpis, pełen napięcia i z takim szczęśliwym zakończeniem - kicia niesamowicie umaszczona
OdpowiedzUsuńWspaniale postąpiłaś. Zwykle tak jest, że każdy odjeżdża, zawalony swoimi sprawami, po co mu kolejny problem :/ Na początku wpisu myślałam, że macie nową współlokatorkę, ale najważniejsze, że ma dom! Naprawdę świetna historia. Dużo szczęścia, Maleńka!
OdpowiedzUsuńWspaniale się zachowałaś, nie każdy niestety by tak zareagował. Trzymam kciuki, żeby kolejne wrocławskie kocie bidy miały szczęście akurat na ciebie trafić i szybko znależc domek. Masz wielkie serce:).
OdpowiedzUsuńJest cudna.
OdpowiedzUsuń:)
fajna ślicznota :) a te pierwsze zdjęcie to mistrzostwo świata!!
OdpowiedzUsuńMiło, że chciało Ci się czytać tę starą historię :)
Usuń