Z przyjemnością prezentuję Wam kolejną recenzję, którą napisał MójCiOn (namawiam go do założenia bloga literackiego, na razie bez skutku). Wiem, że to mój mąż i może nie powinnam tego tu pisać, ale uważam, że jego recenzje są świetne. Słowa płyną wartko jak woda w rzece, a ja daję im się bez trudu porwać i na koniec żałuję, że się skończyły.
Dziś recenzja dotyczy autora, a nie pojedynczej książki.
W. G. Sebald - Poławiacz
historii.
W czasach,
kiedy w siedzibach ludzkich nie było jeszcze telewizorów ani radia, ba, zamiast
komfortowego, elektrycznego światła była kopcąca i mrugająca słabowicie świeca
lub ogień w piecu, rzucający rozedrgane cienie na przydymione ściany, kiedy czytanie
książek było ekskluzywną rozrywką ze względu na ich niedostępność i
powszechność analfabetyzmu, w tych czasach słowo mówione, przekazywane z ust do
ust, z pokolenia na pokolenie było warunkiem ciągłego istnienia każdej
historii. Żeby istnieć w czasie, historie musiały też przemieszczać się w
przestrzeni. Z chałupy do chałupy, ze wsi do wsi, z miasta do miasta. Wyobrażam
sobie, że w jakimś ciemnym pomieszczeniu, gdy gawęda właśnie miała się
rozpocząć, w przydymionym towarzystwie ognia zapadała cisza, oczy szeroko
błyszczały w oczekiwaniu na pierwsze słowo, a usta pozostawały w nieruchomym
rozwarciu, jakby to one, a nie uszy miały chłonąć to, co zaraz wybrzmi w gęstym
powietrzu. Widzę postać centralną w tym wydarzeniu - tego, który w Polsce nosił
miano bajarza lub gawędziarza, we Francji zwał się conteur, w Anglii -
storyteller, a w Niemczech - Erzähler, a na którego zwrócone były wszystkie
spragnione ciekawostek spojrzenia i który właśnie nabierał głęboko powietrza,
aby rozpocząć pierwszy akapit pierwszej historii...
Czemu
przedstawiam ten obraz? Ponieważ z ciekawskim pożądaniem małego dziecka, z
rozdziawioną buzią, błyszczcącymi oczami i wypiekami na policzkach spotykam się
każdorazowo, do tej pory trzykrotnie, z moim ulubionym gawędziarzem - Niemcem z
pochodzenia i Anglikiem z wyboru - W.G. Sebaldem. Ze względu na rozproszony na
wiele niezależnych wątków sposób narracji jest on właśnie dla mnie współczesnym
bajarzem. Niczym detektyw ludzkich losów przemieszcza się po, wydawałoby się,
przeciętnych i banalnych europejskich przestrzeniach, które w dzisiejszych
zagonionych czasach, oglądane pośpiesznie z okien samochodu czy pociągu, są
często dla nas jedynie punktami pośrednimi w służbowych podróżach, nawet jeśli
ciekawymi architektonicznie czy krajobrazowo, to anonimowymi i obcymi, i
odczarowuje te miejsca dla nas, opisując ich własne historie, które je
kształtowały i zmieniały, wydobywając z minionych czasów wydarzenia i postacie,
których obecność wpisała się w nie na przeróżne sposoby. Wśród miast, do których
Sebald (osobiście bądź za pośrednictwem jego bohaterów) zabiera czytelników,
znajdują się Antwerpia, Bruksela czy Willebroek w Belgii, Austerlitz na
Morawach, Praga, Pilzno lub Terezin w Czechach, a poza tym: Dublin, Londyn,
Lucerna, Amsterdam, Norfolk, ale także, swojsko brzmiące, Kazimierówka,
Warszawa czy Lublin. Lista odwiedzanych z nim miejsc wydaje się nie mieć
końca. Ani też początku. Ta podróż, ta opowieść, tkana jest z tak mnogich
wątków, że szybko na jej kartach traci się poczucie chronologii i nie wiadomo,
co było początkiem i dlaczego jest się tu, gdzie zastało czytającego
zaskoczenie chwili. W tym swoistym fotoplastikonie wszystko jest ważne,
zadziwiające, interesujące. Każdy detal może zwrócić uwagę Sebalda i pochłonąć
bez reszty uwagę czytelnika. Może to być fragment architektury, atmosfera
prowincjonalnego miasteczka, stara fotografia, nadmorski pejzaż czy jakaś
drugoplanowa postać, która efemerycznie przemknie przez kilka akapitów,
zostawiając jednak w czytającym nostalgiczną zadumę albo ponadczasową
refleksję. I mimo że każda z przeczytanych przeze mnie książek Sebalda posiada
swoją narracyjną oś, której nie będę zdradzał czytelnikom niniejszej notatki,
kanwę będącą zasadniczym szlakiem podróży, to jednak właśnie te fragmenty jak małe
szybki w doskonałym witrażu stanowią o niezwykłym uroku jego opowieści. Każdy
z tych wersetów, choćby obejmował jedynie kilka linijek tekstu, a tak u Sebalda
z miniaturyzacją bywa, przekazany jest z sercem i wrażliwością, a także
wnikliwością będącą szczególnym darem tego poławiacza historii.
Sebald
operuje również wyjątkowym warsztatem literackim. Jego słownik jest przebogaty,
jego myśli są klarowne, a narracja precyzyjna. Mimo bez wątpienia wkładanego
w każdy akapit serca emocje są wyciszone, a logika wyostrzona do granic
satysfakcji czytającego. Argumentacja Sebalda jest tego typu, że po
przeczytaniu dowolnego fragmentu czytelnik przyznaje, że lepiej by tego nigdy
nie wyraził. Czysta przyjemność obcowania z tekstem! Radość z uczciwej mocy
słowa! Czytając Sebalda, tak jak kiedyś, wyobrażam sobie, słuchano bajarzy,
wpadałem w zachwyt połączony z naiwną nadzieją, że to piękne opowiadanie świata
nigdy się nie skończy. Niestety mój mentor zmarł w 2001 roku, na długo zanim
go poznałem. Zostawił po sobie krótką, liczącą zaledwie kilka sztuk, listę
książek. Trzy z nich, z których wrażenia tu opisuję, to "Pierścienie
Saturna", "Austerlitz" (ostatnia, wydana w roku śmierci autora)
oraz "Wojna powietrzna i literatura". Przede mną jeszcze zaledwie
dwie: "Czuję. Zawrót głowy" oraz "Wyjechali". Obiecuję
sobie, że będę je smakował powolutku jak niedawno pitą w Brukseli kawę mojego
życia z utopioną w niej gałką lodów waniliowych, małymi łyczkami, ale z jakim
zachwytem! Potem wszystkie te historie staną na najważniejszej półce mojej
biblioteki, na optymalnie dostępnej wysokości, aby po wielokroć, już przy
jakiejś innej kawie, do nich wracać, i wracać, i wracać...
Na deser
jeszcze jeden szczegół jego opowieści, wcale albo bardzo rzadko spotykany w
dorosłej literaturze: wszystkie jego teksty są ozdabiane wykonanymi lub
opracowanymi osobiście przez autora fotografiami. I, jak w bogatym
kalejdoskopie, mogą to być miejsca, pejzaże, obiekty, wnętrza, postacie, a
nawet mapy. Czy to dzięki tym obrazom, czy też dzięki nostalgicznej, wiele
mówiącej o przemijaniu, często wzruszającej narracji czułem się jak
przeniesiony w dzieciństwo, wpatrzony w bajarza, świadek niezwykłej podróży.
Witaj Aniu,
OdpowiedzUsuńZ dużym poślizgiem przesyłam, acz szczere życzenia urodzinowe. Wszelkiej pomyślności, Kochana.
Pozdrawiam
Mario, dziękuję najserdeczniej jak potrafię;)
UsuńNie znam tego pisarza, może warto to naprawić...
OdpowiedzUsuńDzień dobry Kochana! Dziękuję Twojemu MójCi za recenzję :) Miłego dnia!
OdpowiedzUsuńRecenzja zachęcająca, no no!
OdpowiedzUsuńTwójCiOn ma świetne, lekkie pióro, oj zrobiłby Ci konkurencję tym blogiem, pewnie dlatego tak rycersko odmawia :), choć z przyjemnością poczytałabym inne Jego teksty ;)
OdpowiedzUsuńNamawiaj, namawiaj! Może w końcu Ci się uda! TwójCiOn pisze piękną polszczyzną, czytam jego recenzje z przyjemnością nawet wtedy, kiedy mam wrażenie, że sama książka nie jest " w moim typie".
OdpowiedzUsuńNinka.
po takiej recenzji pozostaje tylko zdobycie ksiązek. Aneczko, dopilnuj, zeby ten blog zaistnial bo rzadko ktos tak ciekawie potrafi zachecac do czytania...
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, czyta się bardzo przyjemnie. Ale uważaj na konkurencje :)
OdpowiedzUsuńAaaach!
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńCo za recenzja! Tak świetnie napisana :)
OdpowiedzUsuńdziękuję za troskę ;)
OdpowiedzUsuńkolano zdecydowanie lepiej ;)
Wspieranie męża, zawsze jest szlachetne i odważne :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie musisz Go namówić na tego bloga!
OdpowiedzUsuńPo takiej recenzji, bardzo chętnie sięgnę po Sebalda.
Już nie mogę się doczekać:)
To się nazywa mistrzowskie zachęcenie do literatury
OdpowiedzUsuńBędę tu zaglądać .... potraficie zachęcić do czytania :-)))
OdpowiedzUsuńDobry z męża jest recenzent :). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWow, jestem pod ogromnym wrażeniem...Tobie wypada czy też nie, ale zgadzam sie że małżonek pisze świetne recenzje!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No masz! A tymczasem jeszcze tego o byłym hodowcy jedwabników nie dopadłam. Hm, ogromnie żałuję, że nie jestem teraz w stanie czytać tyle, ile kiedyś. Zmęczenie materiału? Lub ile czyta mój syn (czytaj: wnuczek ;). Ech!
OdpowiedzUsuńPozdrówka marchewce z groszkiem. :)
JolkaM
Pięknie napisana recenzja, myślę że warto mi będzie zapoznać się z tym autorem.
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
Recenzja mocno zachęcająca:)
OdpowiedzUsuńJuz Was widze: na kanapie Ty z komputerem i swoim blogiem i Twoj, jak nazwany przez Ciebie, ONCI po drugiej stronie kanapy z komputerem i konkurencyjnym blogiem. Ma maz zaciecie ONCI... do pisania! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Powiedz temu swojemu TwójCiOnemu, żeby ruszył dupsko i tego bloga założył. Szkoda, by te recenzje gdzieś leżały i się kurzyły, a i sam zobaczy jaką frajdę sprawia pisanie własnego bloga. Lubię literackie blogi, tym bardziej że w tych czasach jest więcej piszących niż czytających. Więc warto w całym morzu książek odnaleźć jakąś perełkę, którą się nie czytało do tej pory, a którą ktoś w ciekawy sposób poleci.
OdpowiedzUsuńPrzekazałam mu Twoją opinię:) Jego recenzje są za dobre na mojego bloga, rzadko ktoś przeczyta do końca, choć uważam, że dla tych paru osób warto je umieszczać:)
Usuńmasz bardzo lekkie pióro. może sama powinnaś napisać jakąś książkę... :)
OdpowiedzUsuńO i tu właśnie widać, kto nie czyta tekstu:)
Usuń