Strony

wtorek, 21 sierpnia 2012

W.G. Sebald - Poławiacz historii.

Dzień dobry. :)

Z przyjemnością prezentuję Wam kolejną recenzję, którą napisał MójCiOn (namawiam go do założenia bloga literackiego, na razie bez skutku). Wiem, że to mój mąż i może nie powinnam tego tu pisać, ale uważam, że jego recenzje są świetne. Słowa płyną wartko jak woda w rzece, a ja daję im się bez trudu porwać i na koniec żałuję, że się skończyły. 
Dziś recenzja dotyczy autora, a nie pojedynczej książki.


W. G. Sebald - Poławiacz historii. 

W czasach, kiedy w siedzibach ludzkich nie było jeszcze telewizorów ani radia, ba, zamiast komfortowego, elektrycznego światła była kopcąca i mrugająca słabowicie świeca lub ogień w piecu, rzucający rozedrgane cienie na przydymione ściany, kiedy czytanie książek było ekskluzywną rozrywką ze względu na ich niedostępność i powszechność analfabetyzmu, w tych czasach słowo mówione, przekazywane z ust do ust, z pokolenia na pokolenie było warunkiem ciągłego istnienia każdej historii. Żeby istnieć w czasie, historie musiały też przemieszczać się w przestrzeni. Z chałupy do chałupy, ze wsi do wsi, z miasta do miasta. Wyobrażam sobie, że w jakimś ciemnym pomieszczeniu, gdy gawęda właśnie miała się rozpocząć, w przydymionym towarzystwie ognia zapadała cisza, oczy szeroko błyszczały w oczekiwaniu na pierwsze słowo, a usta pozostawały w nieruchomym rozwarciu, jakby to one, a nie uszy miały chłonąć to, co zaraz wybrzmi w gęstym powietrzu. Widzę postać centralną w tym wydarzeniu - tego, który w Polsce nosił miano bajarza lub gawędziarza, we Francji zwał się conteur, w Anglii - storyteller, a w Niemczech - Erzähler, a na którego zwrócone były wszystkie spragnione ciekawostek spojrzenia i który właśnie nabierał głęboko powietrza, aby rozpocząć pierwszy akapit pierwszej historii...

Czemu przedstawiam ten obraz? Ponieważ z ciekawskim pożądaniem małego dziecka, z rozdziawioną buzią, błyszczcącymi oczami i wypiekami na policzkach spotykam się każdorazowo, do tej pory trzykrotnie, z moim ulubionym gawędziarzem - Niemcem z pochodzenia i Anglikiem z wyboru - W.G. Sebaldem. Ze względu na rozproszony na wiele niezależnych wątków sposób narracji jest on właśnie dla mnie współczesnym bajarzem. Niczym detektyw ludzkich losów przemieszcza się po, wydawałoby się, przeciętnych i banalnych europejskich przestrzeniach, które w dzisiejszych zagonionych czasach, oglądane pośpiesznie z okien samochodu czy pociągu, są często dla nas jedynie punktami pośrednimi w służbowych podróżach, nawet jeśli ciekawymi architektonicznie czy krajobrazowo, to anonimowymi i obcymi, i odczarowuje te miejsca dla nas, opisując ich własne historie, które je kształtowały i zmieniały, wydobywając z minionych czasów wydarzenia i postacie, których obecność wpisała się w nie na przeróżne sposoby. Wśród miast, do których Sebald (osobiście bądź za pośrednictwem jego bohaterów) zabiera czytelników, znajdują się Antwerpia, Bruksela czy Willebroek w Belgii, Austerlitz na Morawach, Praga, Pilzno lub Terezin w Czechach, a poza tym: Dublin, Londyn, Lucerna, Amsterdam, Norfolk, ale także, swojsko brzmiące, Kazimierówka, Warszawa czy Lublin. Lista odwiedzanych z nim miejsc wydaje się nie mieć końca. Ani też początku. Ta podróż, ta opowieść, tkana jest z tak mnogich wątków, że szybko na jej kartach traci się poczucie chronologii i nie wiadomo, co było początkiem i dlaczego jest się tu, gdzie zastało czytającego zaskoczenie chwili. W tym swoistym fotoplastikonie wszystko jest ważne, zadziwiające, interesujące. Każdy detal może zwrócić uwagę Sebalda i pochłonąć bez reszty uwagę czytelnika. Może to być fragment architektury, atmosfera prowincjonalnego miasteczka, stara fotografia, nadmorski pejzaż czy jakaś drugoplanowa postać, która efemerycznie przemknie przez kilka akapitów, zostawiając jednak w czytającym nostalgiczną zadumę albo ponadczasową refleksję. I mimo że każda z przeczytanych przeze mnie książek Sebalda posiada swoją narracyjną oś, której nie będę zdradzał czytelnikom niniejszej notatki, kanwę będącą zasadniczym szlakiem podróży, to jednak właśnie te fragmenty jak małe szybki w doskonałym witrażu stanowią o niezwykłym uroku jego opowieści. Każdy z tych wersetów, choćby obejmował jedynie kilka linijek tekstu, a tak u Sebalda z miniaturyzacją bywa, przekazany jest z sercem i wrażliwością, a także wnikliwością będącą szczególnym darem tego poławiacza historii.

Sebald operuje również wyjątkowym warsztatem literackim. Jego słownik jest przebogaty, jego myśli są klarowne, a narracja precyzyjna. Mimo bez wątpienia wkładanego w każdy akapit serca emocje są wyciszone, a logika wyostrzona do granic satysfakcji czytającego. Argumentacja Sebalda jest tego typu, że po przeczytaniu dowolnego fragmentu czytelnik przyznaje, że lepiej by tego nigdy nie wyraził. Czysta przyjemność obcowania z tekstem! Radość z uczciwej mocy słowa! Czytając Sebalda, tak jak kiedyś, wyobrażam sobie, słuchano bajarzy, wpadałem w zachwyt połączony z naiwną nadzieją, że to piękne opowiadanie świata nigdy się nie skończy. Niestety mój mentor zmarł w 2001 roku, na długo zanim go poznałem. Zostawił po sobie krótką, liczącą zaledwie kilka sztuk, listę książek. Trzy z nich, z których wrażenia tu opisuję, to "Pierścienie Saturna", "Austerlitz" (ostatnia, wydana w roku śmierci autora) oraz "Wojna powietrzna i literatura". Przede mną jeszcze zaledwie dwie: "Czuję. Zawrót głowy" oraz "Wyjechali". Obiecuję sobie, że będę je smakował powolutku jak niedawno pitą w Brukseli kawę mojego życia z utopioną w niej gałką lodów waniliowych, małymi łyczkami, ale z jakim zachwytem! Potem wszystkie te historie staną na najważniejszej półce mojej biblioteki, na optymalnie dostępnej wysokości, aby po wielokroć, już przy jakiejś innej kawie, do nich wracać, i wracać, i wracać...

Na deser jeszcze jeden szczegół jego opowieści, wcale albo bardzo rzadko spotykany w dorosłej literaturze: wszystkie jego teksty są ozdabiane wykonanymi lub opracowanymi osobiście przez autora fotografiami. I, jak w bogatym kalejdoskopie, mogą to być miejsca, pejzaże, obiekty, wnętrza, postacie, a nawet mapy. Czy to dzięki tym obrazom, czy też dzięki nostalgicznej, wiele mówiącej o przemijaniu, często wzruszającej narracji czułem się jak przeniesiony w dzieciństwo, wpatrzony w bajarza, świadek niezwykłej podróży.


27 komentarzy:

  1. Witaj Aniu,
    Z dużym poślizgiem przesyłam, acz szczere życzenia urodzinowe. Wszelkiej pomyślności, Kochana.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam tego pisarza, może warto to naprawić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry Kochana! Dziękuję Twojemu MójCi za recenzję :) Miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  4. TwójCiOn ma świetne, lekkie pióro, oj zrobiłby Ci konkurencję tym blogiem, pewnie dlatego tak rycersko odmawia :), choć z przyjemnością poczytałabym inne Jego teksty ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Namawiaj, namawiaj! Może w końcu Ci się uda! TwójCiOn pisze piękną polszczyzną, czytam jego recenzje z przyjemnością nawet wtedy, kiedy mam wrażenie, że sama książka nie jest " w moim typie".
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
  6. po takiej recenzji pozostaje tylko zdobycie ksiązek. Aneczko, dopilnuj, zeby ten blog zaistnial bo rzadko ktos tak ciekawie potrafi zachecac do czytania...

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście, czyta się bardzo przyjemnie. Ale uważaj na konkurencje :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co za recenzja! Tak świetnie napisana :)

    OdpowiedzUsuń
  9. dziękuję za troskę ;)
    kolano zdecydowanie lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspieranie męża, zawsze jest szlachetne i odważne :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Koniecznie musisz Go namówić na tego bloga!
    Po takiej recenzji, bardzo chętnie sięgnę po Sebalda.
    Już nie mogę się doczekać:)

    OdpowiedzUsuń
  12. To się nazywa mistrzowskie zachęcenie do literatury

    OdpowiedzUsuń
  13. Będę tu zaglądać .... potraficie zachęcić do czytania :-)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobry z męża jest recenzent :). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wow, jestem pod ogromnym wrażeniem...Tobie wypada czy też nie, ale zgadzam sie że małżonek pisze świetne recenzje!!!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. No masz! A tymczasem jeszcze tego o byłym hodowcy jedwabników nie dopadłam. Hm, ogromnie żałuję, że nie jestem teraz w stanie czytać tyle, ile kiedyś. Zmęczenie materiału? Lub ile czyta mój syn (czytaj: wnuczek ;). Ech!

    Pozdrówka marchewce z groszkiem. :)

    JolkaM

    OdpowiedzUsuń
  17. Pięknie napisana recenzja, myślę że warto mi będzie zapoznać się z tym autorem.
    dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Juz Was widze: na kanapie Ty z komputerem i swoim blogiem i Twoj, jak nazwany przez Ciebie, ONCI po drugiej stronie kanapy z komputerem i konkurencyjnym blogiem. Ma maz zaciecie ONCI... do pisania! Gratulacje!
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  19. Powiedz temu swojemu TwójCiOnemu, żeby ruszył dupsko i tego bloga założył. Szkoda, by te recenzje gdzieś leżały i się kurzyły, a i sam zobaczy jaką frajdę sprawia pisanie własnego bloga. Lubię literackie blogi, tym bardziej że w tych czasach jest więcej piszących niż czytających. Więc warto w całym morzu książek odnaleźć jakąś perełkę, którą się nie czytało do tej pory, a którą ktoś w ciekawy sposób poleci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekazałam mu Twoją opinię:) Jego recenzje są za dobre na mojego bloga, rzadko ktoś przeczyta do końca, choć uważam, że dla tych paru osób warto je umieszczać:)

      Usuń
  20. masz bardzo lekkie pióro. może sama powinnaś napisać jakąś książkę... :)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)