wtorek, 28 kwietnia 2015

Seoraksan National Park - wpis dedykowany

Dedykowany Krzychowi ze Świata od podszewki, który w komentarzu pod jednym z ostatnich postów napisał: 

Nam w górach w całej Korei ZAWSZE trafiają się dzikie tłumy. W niektórych miejscach trzeba czekać na swoją kolej jak, nie przymierzając, na Trzy Korony czy Giewont. Może dlatego, że kiedy Małżonka ma wolne,  cały kraj ma wolne, a oni lubią wędrówki.

Otóż, drogi kolego blogerze z małżonką ;), zobaczcie sobie choć na zdjęciach, jak wyglądają góry w Korei, w popularnym przecież, jak dobrze wiecie, obszarze Parku Narodowego Seoraksan, w dzień roboczy, dokładnie 28 kwietnia 2015 roku. Zobaczcie i zazdrośćcie, bo przez WIĘKSZOŚĆ czasu byliśmy na szlakach sami! Szwendaliśmy się dziś wprawdzie po terenach dolnych, nie wjeżdżaliśmy kolejką na górę (to mamy w planie jutro), odwiedziliśmy tylko świątynię buddyjską, przeszliśmy ścieżkę medytacyjną (taka pętla przy oczkach wodnych, które miały być, a ich nie było - susza) i zobaczyliśmy wodospady. Było bosko! Ach, jak tu cudownie! 

Mała retrospekcja. Wczorajszy dzień raczej nas przygnębił i rozczarował z kilku powodów. Najpierw, gdy znaleźliśmy nasze nowe lokum, okazało się, że jest to z wyglądu sympatyczny domek (z "papierowymi" ścianami), ale w jego najbliższym otoczeniu sąsiedzi trzymają psy na łańcuchach. Serce pęka z powodu tych biedaków całymi dniami przykutych do bud, nie mówiąc już o tym, że one przez większość nocy szczekają. Też bym szczekała, a nawet wyła... 
Potem poszliśmy nad morze, do portu i mieliśmy problem ze zjedzeniem kolacji - chyba z powodu małego ruchu większość lokali była zamknięta, reszta przerażająco pusta i kiedy w końcu trafiliśmy na knajpkę, gdzie stołowali się jacyś miejscowi, byliśmy już nieźle wyczerpani. 

Za to dziś - bajka! Żadne zdjęcia tego nie oddadzą, ale może choć trochę przybliżą.
Wyczerpujące opisy, rzetelne sprawozdania i wykazywanie się wiedzą zostawiam MójCiOnemu, który znów nadaje. Hura!

Pogodę mamy przecudowną! Nie za gorąco, nie za zimno. 20 stopni, lekki wietrzyk.
Tylko chodzić i zwiedzać. :)
Takie zdjęcia robiłam z myślą o Krzychu. Pusto!
Pięknie. Czas kwitnienia czegoś różowego trwa.
I najaktualniejsza aktualizacja: po licznych konsultacjach, w tym społecznych,
wyszło, że to jednak wiśnia, i to piłkowana. A dociekliwa Ninka zostaje nominowana
do tytułu Nadwornego Cherloka Szolmsa. :)
Wielki Budda nie ma nawet nad kim panować. Tylko jedna pani bije mu pokłony...

Żaba, która łyka każdą monetę, przyjęła też moją: 100 wonów = 34 gorsze.
Wypowiedziałam przy tym proste życzenia (zakładając, że tak to działa):
obyśmy cali i zdrowi wrócili do domu, gdzie będą czekać na nas nasi bliscy cali i zdrowi.
- I obyśmy nie mieli sraczki - dopowiedział MCO, mając w pamięci stan swojego żołądka po wczorajszej kolacji. :)
Z żabą próbują też negocjacji kolejni turyści. 

Nawet na malowniczych mostkach tłumu nie ma. 
Trzeba uważać, żeby nie przestraszyć niedźwiedzi!
Istna bajka! Woda jak kryształ. 



Zbliżamy się do świątyni buddyjskiej. 
Ten cudowny budyneczek na terenie przyświątynnym to... toaleta! 
Mieliśmy szczęście, bowiem w świątyni odbywał się właśnie jakiś rytuał buddyjski.
Wprawne oko dojrzy wśród tych kolorów ptaszka. Wije sobie gniazdko pod belkami.
Powodzenia, kruszynko! :) 
Kilku małych chłopców zostało pozbawionych swoich czupryn, ubranych w mnisie szaty
i w asyście mnichów oraz przejętych rodziców, 
tudzież grona paparazzich, opuściło budynek świątyni. 
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie...






I przemarsz alejkami parku. 
Chłopcy byli bardzo przejęci tym, co ich spotyka. :) Wcale się nie dziwię. 
Ciekawi mnie, co za zioła zbierają te kobiety przy rzece...
Można powiedzieć, że od tego momentu zaczęliśmy swoją niemal samotną wycieczkę
w kierunku pobliskich wodospadów. 


Kolejką pojedziemy jutro. 
O! Właśnie takie zielone zbierały tamte kobiety!
Urocze spotkanie z przyrodą ożywioną. 
I nieożywioną. Pstryknęłam dla sowolubnej Joli i Damykier. 
Strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła... kwiecień.
Żałuję, że nie mogę pokazać ciszy i uroku tego miejsca. 
Wspinaliśmy się i wspinali w prześlicznych okolicznościach przyrody. 

Aż dotarliśmy 
na słynny wiszący most. 
Most fajnie bujał się przy każdym kroku.
W drodze powrotnej na chwilę położyłam się na nim i zamknęłam oczy. Mmm...
Endorfiny! Szczęście!  
Byliśmy sami. No dobra, przeszły może z trzy osoby. :)
Ostatnie 0,4 km MCO przebył sam. Wymiękłam na kolejnych schodach. :(
I zejście; ostatni rzut oka na góry,
kolacja na ławce przy porcie 
 powrót do domu przy słynnej kociej balustradzie, którą zauważyłam dzięki Waszym uważnym oczom. :)
Jak widać, w góry w Korei należy jechać w dni powszednie. Jest naprawdę pięknie i nietłoczno. Czy Świat od podszewki widzi? Wierzy? Nawet autobus, który wiózł nas do domu, był niemal pusty. Żyć - nie umierać, a podróżować po Sokcho!

Padam z nóg! Czas iść spać, bo jutro znów będzie się działo. Pozdrowienia dla wszystkich miłych czytaczy. Fajnie, że jesteście. Dobranoc. :)

PODPIS

Na Instagramie można śledzić nas na bieżąco. LINK.





60 komentarzy:

  1. No,może być:)Ładnie,zielenina z bliska całkiem jak swojska,na ten"bujany"most to ja za chińskiego cara bym nie weszła,no chyba jako zwłoki.Powiedz TCO,że poprawnie to siem mówi:praczka:)))
    Ten rytuał to pewnie tak jak u nas I Komunia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to, to! Słynna Praczka (dla nieuświadomionych - zamienić pierwsze litery :)))))

      Usuń
    2. jeszcze Domki w Słupsku i Pradziadek przy Saniach. Znam więcej ale nieparlamentarne :-D

      Usuń
  2. O to, to, też pomyślałam o komunii. Tyle, że tam bez przepychu.
    Na kładkę też jako zwłoki wejdę. Nie mówiąc o kładzeniu się. Na samą myśl mi niedobrze i mam PRACZKĘ ze strachu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tak oglądam to mi się marzy. Znowu mję dupoświąd dopadł. Ja tak już mam. Jak się znam to skończy się palcem po mapie albo raczej myszką po googlach. Bo sama się boję a nikt ze mną nie chce jechać. Taka karma.
    Już czekam na ciąg dalszy. Gosiu, piękne zdjęcia, co za aparat masz że tak cudnie robi? No to buźka, czymcie się tam i nie wymiękaj więcej. Tfardom czeba być nie mientkom, no! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonka, mam Nikona D7100, ale to już osttani raz go biorę. Wielkie i ciężkie to, nie do noszenia ze sobą.

      Masz rację, żałuję, że nie weszłam do końca. :(

      Usuń
    2. I dziś, myśląc o twoich słowach, nie poddałam się i weszłam do końca! Yupi!

      Usuń
  4. co za bogactwo wrażeń! pokontempluję wieczorem. teraz tylko o zielsku - fakt, wygląda swojsko, podobne do pietruszki. a że młodą pietruszkę można pomylić z młodym tojadem (ale raczej tylko raz), to nie polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. uo matku bosku, ze zdjec i widoczko buchal cudny wiosenny spokoj.
    a te male chlopaki to albo na mnichoch chrzczone albo taka 1 komunia, tez mi sie skojarzylo

    ten mostek jakis krzywy jest albo co, ja bym praczke dzielila (!!!) z Hana...moze jakby mnie glodny tygrys/niedziwedz gonil, to moze, ze zamknietymi oczyma zanim sie na to wejdzie, ale i tak najsamprzod z tym tygrysem/niedziwedzem bym negocjowala...

    ptaszek bedzie miec gniazdko z widokiem, ho ho.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mostek wcale nie krzywy! Wręcz przeciwnie, prosty i solidny, a jakie efekty! Na pewno milsze niż spotkanie z niedźwiedziem, wierz mi :)

      Usuń
  6. Się śledzi, się śledzi.

    Mam pytanie: te wodorosty w porcie suszą się na Waszą kolację? :P

    I mam wątpliwość, czy to na pewno wiśnie tak soczyścieróżowo kwitną. Reszta się zgadza. ;) Ptaszka dojrzałam, tego drugiego też - wygląda na kowalika, który lubi spacery głową w dól. :) Co by tu jeszcze? Aha, ten mostek... Aż mnie coś przeszywa, ale może bym się odważyła. Zielska nie rozpoznaję - ni to lubczyk, ni to seler - chwaścior jakiś ichni na Wasze śniadanie prawdopodobnie. :D
    Jeszcze w sprawie żaby - czy TCO zabrał tę swoją japońską Kaerui, czy tylko Ciebie? :)
    I dziękuję za sówkę. :)

    Pozdrawiam Wasze żołądki! :) Buzkaikiki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, jeszcze te urocze łysolki - przystojniaki! A ta wypasiona sławojka! Boszsz!

      Usuń
    2. Toż ona prawie jak mój kakuar!

      Usuń
    3. Jola, czy to śliwa kwitnie? Może popraw, cio?
      Ale wiśnię też dziś pstryknęłam dla ciebie. :)

      Usuń
    4. Przypomina mi to raczej migdałek, ale pewności to, kurna, nie mam. W takiej Korei to może być wszystko. ;)

      Usuń
  7. Tez mam niby lek wysokosci, ale nie mostowy. Zreszta most wyglada calkiem solidnie, wiec weszlabym, bo widoki z niego pozwolilyby mi zapomiec i przepasciach pod spodem.
    To ziele to pewnie jakas ichnia pietruszka, tak podobnie wyglada. A ptaszek wedrujacy po pniu lebkiem na dol to musi byc kowalik, tylko one maja takie wlasciwosci.
    Bardzo podobaja mi sie te male lysole, uroczo przejete. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Aniu, już się chciałam zastanawiać, która od której "przejęła" łysolki, ale nie ma co się zastanawiać, wystarczy spojrzeć na godzinę publikacji. Zadziwiający synchron - jak i kowalik zadziwiający, że taki czerepkiem w dół. :)

      Usuń
    2. Slowo honoru, ze nie widzialam Twojego komcia, przeciez bym sie nie powtarzala! :))))))))

      Usuń
    3. No masz! A w życiu! Po prostu coś nam się ostatnio postrzeganie świata upodobniło. :)

      Usuń
  8. Rzeczywiście czuje się spokój i ciepełko :) Woda jak kryształ przejrzysta, w ogóle jej nie widać :) Na most bym wlazła pierwej się uchlawszy ! Może bym zapomniala, że mam lęk wysokości :) I jeszcze to bujanie ! ...Może i chłopczyki na mnichów chrzczeni, bo chyba jako dzieci ich do zakonów dają. Czekam na jutrzejsze fotki z kolejki !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że MCO rozpracuje tę ceremonię bo też się troszkę obawiam o losy chłopców. Chyba nie zaczęli już klasztornego życia???

      Usuń
  9. Niesamowite niebo, ciepełko aż czuć ze zdjęć :)
    To zielsko również się mi z pietruszką skojarzyło. I tłumów nie było - rzecz nie do przecenienia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja chętnie posiedziałabym koło strumienia płynącego po wielkich płaskich kamieniach, gdzie taka cudowna panuje cisza. Krajobrazy bajkowe. Chyba Koreańczycy też tacy zapracowani jak Japończycy, skoro w końcowym odcinku wycieczki minęliście tylko 3 osoby.
    Okropne, że nie szanują zwierząt, mimo, że tak blisko jest buddyjska świątynia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zwierząt to oni mają podejście raczej nieciekawe. Psy to albo zabawki, albo stróże przy budach, albo... potrawa. Pewnie jest też tu grupa osób, które traktują je jak my.
      W Korei jest wiele wyznań, w tym bardzo wielu katolików. http://swiatodpodszewki.blogspot.kr/2015/04/druga-wielkanoc-w-korei-buddyzm-kontra.html

      Usuń
  11. Jak tam pięknie, jak tam jest zielono, kolorowo, słonecznie, kwieciście i drzewiaście równiez :) Mam jakiś uraz do gór, polskich gór, właśnie dlatego, że te kolejki mnie po prostu dobijają. Idzie człowiek trzy godziny pod górę tylko po to, żeby przez trzy kolejne czekać, aż łaskawie na momencik będzie można wejśc. No ale cóż, dobrze z drugiej strony, że natura zachwyca aż tylu ludzi. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zwiedzać góry w samotności to jest ich prawdziwy urok!

      Usuń
  12. Endorfiny, opowiadasz Gosiu i leżakowanie z bujaniem na wiszącym moście....
    Zeszłabym wcześniej zanim endorfiny a nawet praczka zdążyłyby mnie dopaść. Jestem pewna!
    Zostałabym już na wieki w tej cudnej scenerii.
    Kilka lat temu poddałam się przy próbie zdobycia Mostka Pokutnic w Twoim Wrocławiu.:)
    Relacje Twoje i TCO śledzę, podziwiam i zachwycam się. Zdjęcia jak zwykle piękne.:)
    Gosiu, zauważyłam na (chyba) 11 zdjęciu kamyki poukładane w piramidki- to coś znaczy czy tylko zwykły przypadek?
    Ptaszek - esteta, bardzo widokowe miejscówkę sobie wybrał...:)
    Podobne zielsko rosło w sposób dość natarczywy na mojej działce ale chwilowo zapomniałam nazwy.
    Spijcie szybko i do następnego fotoreportażu.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te piramidki ludzie układają zazwyczaj z kilku powodów: na pamiątkę, żeby coś zostało po ich wizycie, taki rodzaj ekologicznego oznakowania "tu byłem" zamiast drapania inicjałów w korze drzew, może to być też modlitwa, a także oznakowanie szlaku - wskazówka dla kolejnych piechurów gdzie iść.
      Nie wiem które znaczenie ma to w Korei, może jeszcze jakieś inne?

      Usuń
    2. piękny zwyczaj, cokolwiek oznacza. I zawsze mnie zadziwia, że gdzie indziej tacy sami ludzie, a jednak można nie drapać drzew... Czy my jako naród rzeczywiście jesteśmy w wielu punktach tak "inni" że to aż boli? Tyle spraw zastanawia. Aż gdzieś tam wyżej bardzo nieładnie pomyślałam, że przynajmniej te psy na łańcuchach trzymają jak dobrzy chrześcijanie u nas, bo to jednak się załamać można czasami :-(( Jednak dziwi, buddyści podobno nawet nad robaczkiem się pochylą, w sensie że nie w takich celach jak ja na przykład ;-)

      Usuń
  13. Piękne zdjęcia! Szczególnie te wiosenne górskie krajobrazy. I fajnie, że pusto. Ptaszek to zdecydowanie kowalik, a most wygląda całkiem solidnie :) Zielsko jest trochę swojskie, trochę obce... gdzie by tu poszukać, pomyślę...

    OdpowiedzUsuń
  14. Te roślinki zbierane przez kobiety podobne są do piołunu ,ale tylko troche podobne , więc może to coś inszego . Swego czasu jak miałam jeszcze woreczek żółciowy robiłam piołunówkę ,pomagała przy niestrawności .
    Na mostek bym weszła i może bym sie nawet na nim położyła pod warunkiem ,że znalazłby sie ktoś ktoby mnie podniósł ,bo sama nie dałabym rady ;)
    Okoliczności przyrody wspaniałe i zdjecia także :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dałabyś radę - wiem! Co za doświadczenie! Warto je przeżyć, choć niestety szedł jakiś dziad, więc nie poleżałam długo. :(

      Usuń
  15. Poproszę o jeszcze więcej kolorków...

    OdpowiedzUsuń
  16. Piękne zdjęcia ślicznych okolic. Podziwiam kondycję.

    OdpowiedzUsuń
  17. Jeeezuu
    No chyba na tyle mnie stać, tak tam pięknie. Dawaj tych zdjęć jak najwięcej proszę.
    Dziękuję 💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tam wyżej to serduszka były ale z telefonu i mi nie zamieściło
      ♥♥♥
      proszsz bardzo :-)

      Usuń
    2. Ewo, będzie na Ciebie, bo zdjęć mam co niemiara!

      Usuń
  18. Wydaje mi się, że ci mali chłopcy, to ci wybrani do szkolenia na mnichów i będą przez lata uczyć się w klasztorze. Tak przynajmniej słyszałam, że jest w Indiach.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zielona zazdrosc przez mnie przemawia: Cieszcie sie, cieszcie tym brakiem tlumow. My mielismy tak maly wybor noclegow u wrot parku kiedys, ze po wejsciu do pokoju Malzonke tylko obietnica diademu z brylantow udalo mi sie zatrzymac, tak byl czysty. A zeby bylo smieszniej, to dzwonilismy wczesniej poprzez koreanska kolezanke, bo opinie byly mieszzne, zeby uprzedzic, ze marudne bialasy przyjada i chca czysta posciel.
    Udalo sie zagonic pokojowke do roboty, ale i tak potem w zebach donioslem ze sklepu Domestos ;)

    Dziekuje pieknie w imieniu wlasnym i Malzonki, ze mysleliscie o nas. Bardzo, ale to bardzo nas cieszy, ze ktos wykorzystuje nasze spostrzezenia, bo nam przed wyjazdem do Korei tego wlasnie brakowalo w sieci. W jezyku angielskim informacji mnostwo, a po polsku za wyjatkiem Ani z bloga W Korei i nie tylko juz niewiele.

    NA kolacje naprawde polecam opisywana przez nas potrawe ojingo sundae-czyli faszerowana kalamarnice, gotowana na parze, a potem plastry smazone w jajku. Poezja!
    Tylko moze poszukajcie miejsca, gdzie zamiast serwetek bedzie rolka papieru "twarzowego" na scianie, wtedy nie bedzie ryzyka, ze to pulapka dla turystow.
    Zreszta same sundae jest dobre, to ichniejsza"kaszanka, tyle ze z makaronem szklanym, a nie z peczakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdrość uzasadniona! Dziś było trochę więcej osób, ale naprawdę nie można narzekać. Wracaliśmy całkiem sami. Ptaszki, wiewiórki, wietrzyk wśród listków, mmmmm... Mniodzio!

      Blog wasz zaczytuję z każdej strony po kilka razy. Robiłam to już w Polsce, ale dopiero teraz, w konfrontacji z rzeczywistością nabiera on innego wymiaru. Czego szukam - jest w Świecie od podszewki! Gratuluję, świetna robota, nic dziwnego, że te splendory i nagrody na Was spływają :)

      Usuń
    2. Niestety nie zjemy już ojingo, mimo, że czaiłam się na to. W pierwszy wieczór z trudem znaleźliśmy knajpkę (papier toa wisiał na słupku zgodnie z Waszymi zaleceniami ;) i tam wybraliśmy danie na chybił-trafił (opis na Oswajaniu drogi). W drugi byliśmy tak głodni, że najedliśmy się w pierwszym stosiku na targu warzyw i krewetek w tempurze. Były też pyszne rolki opisane przez Olę http://swiatodpodszewki.blogspot.kr/
      Dziś wylądowaliśmy na zupce. Było pycha łącznie z kimczi, którego się najadłam i teraz czekam co będzie. :)

      Usuń
    3. No i jeszcze o tej czystości (piszę na raty, bo mi zeżarło komentarz i boję się powtórki). Wnioskuję z tego co piszesz, że pościel niewiadomo czy wyprana to standard? Zaczynam się przyzwyczajać. Z ciekawostek, w naszym wynajętym domeczku - baraczku nie ma lodówki, suszarki do włosów, noży, pralki, a ręczniki są wielkości chusteczek do nosa (nie brałam ręczników z Polski...). Poduszki to takie małe, twarde wałeczki, a zamiast prześcieradła jest druga kołdra (prana?). Zaczynam się przyzwyczajać. :)

      Usuń
    4. I wlasnie dzieki nie- weekendowym turystom jak Wy, mozemy sie dowiedziec i zobaczyc, jak wygladaja miejsca, w ktorych my przepychamy sie lokciami. Oczywiscie w przenosni przepychamy, bo oboje mamy do tego awersje.
      Nie dla splendorow piszemy, choc lechtaja one mile, to prawda.

      Moze nie tyle standard, co sie zdarzyc moze i to czesciej niz w naszej kulturze. Nam sie zdarzyla wlasnie w Sokcho.
      Recznikom daleko do puchatosci, jak znamy z domu. W DAISO kupujemy reczniki na wyjazdy. A te chusteczkowe robia za myjke.
      Te male, twarde waleczki, pieknie haftowane, kupowalismy dla Mam. Ciesz sie, ze poduszka nie jest ceramiczna lub drewniana, jak drzewiej w Korei i Japonii bywalo :)
      A dzieki fascynacji Malzonki zapachem chloru, zawsze mamy go ze soba. Ja nawet w samolocie mam 100ml atomizer z rozwodnionym wybielaczem :D
      Uwierz mi, sa kraje, w ktorych wypada mi sie zatrzymac z racji obowiazkow sluzbowych, gdzie ta flaszeczka domestosu pozwala zasnac ;)

      Usuń
    5. Wierzę :) myślałam po prostu że bliżej Korei do Japonii niż do Polski w tym względzie.
      No i bez przesadyzmu. Nie jest źle. Da sie wytrzeć takim ręczniczkiem, choć jest co wycierać. :))))

      Usuń
    6. Zdalem sobie sprawe, ze powyzsze moglo zabrzmiec, iz wypijam malpke domestosu przed snem.
      Nie, nie wypijam :D

      I jestes pierwsza mi znana kobieta, ktora po wyjsciu z kapieli nie potrzebuje recznika wielkosci malego, afrykanskiego kraju ;)
      Na niekoniecznie czyste warunki natknelismy sie tylko raz. W Busan w motelu, za przystepna cene wszystko lsnilo, a w lazience byla sauna i jaccuzi. W Gyeongju w hostelu lazienka byla na 2 pietrze, a pokoj na parterze, ale wszystko az pachnialo czystoscia. W Andong w HanokStay tez bez zarzutu.
      Tylko w Sokcho, w pensjonacie w stylu pozny Gierek nie bylo za ciekawie. Generalny obraz in plus.

      Usuń
    7. No tak, sformułowanie, że "flaszeczka domestosu pozwala ci zasnąć" można odczytać dwojako, ale uznałam, że nawet koreańska kuchnia nie przyzwyczaiła twojego gardła do aż takiej ostrości jaką ma ten wypalacz wszystkiego :)

      Wiesz, w domu to ja potrzebuję takiego wielkiego ręcznika (jak wspomniany afrykański kraj) tylko do włosów, bo do reszty potrzebuję równie wielkiego szlafroka! Ale cóż, wycierając się chusteczką do nosa myślę sobie jak będę potem doceniać mój kochany szlafroczek ;)

      Wróciliśmy na Itaewon, odpływ nadal zapchany, pościel nie zmieniona (ale za sprzątanie policzone dwa razy), he he :))

      Usuń
  20. Piękna przestrzeń, a to zielone, to jak pietruszka wygląda :) I piramidki z kamieni dla zmarłych, jak u nas :) przynosisz kamień i dokładasz, piękne! Dziękuję Małgoś za kolejny dzień wrażeń :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie to jedna z możliwości. Widziałam dziś że tak po prostu bawiły się dziewczynki. Dopasowywały kamyczki, śmiały się, robiły zakłady czyja piramidka wyższa :)

      Usuń
    2. u nas jest zwyczaj i nie dla zabawy, efekt końcowy podobny :* Miej wspaniały czas Małgoniu :)

      Usuń
  21. Jakże piękne fotografie:)) A ten most w górach - uroczy:) Pozdrawiam Was ciepło:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że to różowe to migdałek (migdałowiec) trójklapowy, który pochodzi z Chin i Korei.

      Usuń
  22. A to zielone to jak wiekszosc z Pan slusznie zauwazyla - pietruszka. Tyle, ze japonska(ang.water dropwort, pol.kropidlo) zwana tez chinskim selerem.
    Widzialem ja w Korei w zupie rybnej, w salatce, w lesie i na polce w supermarkecie :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ale dziś Ci TCO daje w kość. Podziwiam. Ja bym się nie dała gonić po takich skałach za nic w świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to czemu? Za nic nie odpuściłabym takich widoków i możliwości zobaczenia tych wszystkich cudnych widoków! ledwo przywlokłam się do domu, ale nie żałuję ani sekundy! :)

      Usuń
  24. To prawda. Teraz i ja widzę, że było warto. Ta buddyjska świątynia tak wysoko w górach nagrodziła wysiłek. Dziś wycieczka była rzeczywiście wyjątkowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Właśnie szykuję nowe zdjęcia, zobaczysz, że warto było. :)

      Usuń
  25. Endorfin zazdroszczę, a bramę-kotka pamiętam z pierwszego posta. Super jest!

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...