Rany, idzie ten szurnięty młodzian! Załatwię to w trzy minuty.
Szurasz, tak?
Majtek, twoja postawa mówi, że chcesz się bić.
Tak, Śliwa, stań do walki!
Wziuuu!
Majtek górą...
Poziom się wyrównał,
a nawet wypoziomował.
Zgoda buduje?
A nie, to taka strategia była...
Sytuacja się zaostrza,
obraca,
i kotłuje.
Aż następuje wnerw Śliwy właściwy. Uwaga!
Fangę chcesz?!
Proszsz!
Kto się lubi, ten się czubi, ale zaraz potem się przytula.
Zwłaszcza wobec tego dziwacznego Mieczysława,
który to wszystko widzi... I się na zieleni bieli.
który to wszystko widzi... I się na zieleni bieli.
Taka mała wrzutka w oczekiwaniu na wieści z Seulu. :)
Miłego piąteczku!
JolkaM
Taki poczatek piatku to ja lubie! Raz-dwa zleci, a potem juz laaabaaa!!!! :)))))))))
OdpowiedzUsuńTo niech Ci do laaaaby czas płynie miło, Aniu. :)
UsuńUmarnęła bym se strachu,że sobie krzywdę zrobią:)))
OdpowiedzUsuńNo to miłego łykendu i szczekamy na te wieści:)))
One to robią zabawowo, choć czasem Majtek trochę zaczyna przeginać. Wtedy Śliwa się mocniej angażuje albo wręcz przeciwnie - daje nogę. :)
UsuńMiłego :)) Kociambry zawsze człowieka rozbawią :))
OdpowiedzUsuńWedle instagrama - dojechali :) To jest jakaś wiadomość :)
Tak, około drugiej trzydzieści (po naszemu zegaru) zlądowali se w Ulu. :)
UsuńSuper zabawa,jeśli obydwa to lubią:)
OdpowiedzUsuńHelou Jolou:))
Dobrego dnia wszystkim!
Mam wrażenie, że lubią. Przy czym wolę, gdy się zapasują na mięciutkiej trawie niż na podłodze w chałupie. :)
UsuńSuper że dojechali, super te kocie wygibasy, moja kicia Pusia nie ma kolegi kota do wygibasów, czasem gonią się z moją suczką hasiorką . Pozdrawiam . Gosia z Wrocławia
OdpowiedzUsuńOdzdrawiam, Gosiu wkrótce z Jelcza, jeśli czegoś nie poplątałam. :)
UsuńCzy suczka hasiorka to suczka husky?
Tak jest to husky rodem ze schroniska. Idę się pakować . do usłyszenia !
UsuńJakbym widziała te moje czorty. Śliczne ma łaty ta Twoja Śliwa. Fajne ujęcia wyszły.
OdpowiedzUsuńDzięki, Luno. :) Mam już chyba setki takich ujęć - w końcu mi komp wybuchnie z przepełnienia. ;)
UsuńJoluś,jak bym widziała Mańka z Beniem ,cały czas na dworze są zapasy a Klusia tylko lata dookoła i jak jest zbyt ostro to bardzo krzyczy .Fajne te Twoje kociaki ,pisz częściej.Pozdrawiam Krystyna
OdpowiedzUsuńPani Krysiu, jeśli tylko swoimi wpisami będę Panią wywoływać z "ukrycia", to postaram się bardziej zmobilizować. ;)
UsuńUściski i pogłaski - według właściwości i upodobań. :)
łikend zaczął się wesoło ;)
OdpowiedzUsuńPozdrówka, Sonic! I pogłaski. :)
UsuńW Ulu mają teraz porę obiadową. Smacznego globtroterzy!
OdpowiedzUsuńTak, i chyba właśnie się najadają w barze na centralnym dworcu. Lecę podejrzeć na Insta, co podjadają. ;)
UsuńCzytając tytuł, przestraszyłam się, że Gosia w tej Korei brała udział w jakiejś walce:))))
OdpowiedzUsuńEkhm, jeszcze nie, w każdym razie nie mam jeszcze w tej sprawie doniesień... ;)
UsuńPozdro, Arte!
Te Twoje komentarze JolkoM przezabawne. Od razu robi się wesoło jak ogląda się tą kocią walkową historyjkę.
OdpowiedzUsuńPewnie nasi Seulscy bohaterowie odpoczywają teraz po podróży. Musimy więc uzbroić się w cierpliwość i czekać.
Bardzo nam miło. :)
UsuńZuza, według zapowiedzi to państwo Seulscy ;) teraz wciągają koreańskie żarełko w towarzystwie Oli i Krzycha - już się naodpoczywali, w samolocie, he, he. Na Instagramie nie ma jeszcze wprawdzie fotek z menu, ale jak znamy Gochę, to należy się spodziewać, że nie omieszka. :)
nie omieszkała :) z dedykacją "dla Joli" :))
UsuńTwoje Jolu zdjęcia świetne, trzeci raz oglądam i futra podziwiam :)
Taa, te "potrawy" mnie cokolwiek przeraziły. Zwłaszcza te zielonkawe placki, co wyglądają jak namoczona lignina. :] Ekhm, jak Gocha to przeczyta, to na pewno mnie wydziedziczy...
UsuńZdjęć kotów ci u mnie dostatek, tylko trzeba mnie dźgać, żebym pokazała. ;)
Pozdrówka, Elu! :)
Krzych niesmialo napomyka, ze go w Seulu nie ma. Malzonka czyni honory domu. Krzych obecnie w Kongo ;)
UsuńMam za slaby net, zeby otworzyc insta, ale placki z ligniny to pewnie nalesniki ze szczypiorkiem czosnkowym i sa pyszne :P
Krzychu, to jakaś rzepa marynowana, naleśniki jeszcze przed nami. :)
UsuńŻałuję, że jesteś w Kongo, gdzie Cie tam wywiało na drugi koniec świata?!
Z Olą zobaczymy się 2 maja, i dobrze, bo mój żołądek zadaje się nie lubi kimchi... a Ola obiecała nam wycieczkę na pierożki, m.in. :)
Pozdrowienia z Seulu! :**
Marynowana rzepa jest pyszna, ale jak wiekszosc rzeczy w samym Seulu- dodaja do niej cukru, blee.
UsuńPoza Seulem jest juz normalna, wytrawna.
Za chlebem wywialo, za chlebem ;)
Nasza koreanska kolezanka, po 7 latach w Europie, po powrocie do Korei zjadla kimchi.... i wyladowala w szpitalu, wiec Twoje sensacje wymagaja tylko adaptacji ;)
Zanim pojedziecie na pierozki- nie trzeba sie obawiac jedzenia na ulicy czy na targowiskach. Sanepid moze by i to zamknal, ale my nigdy nei mielismy zadnych problemow. Moze nasza flora bakteryjna szybciej sie adaptuje.
Ekhm, wygląda na to, że splątały mi się w jedną różne osoby... Albo pomieszałam terminy. Nie ogarniam tej kuwety. Wracam do ogrodu, nad którym też w zasadzie nie panuję, ale jest bardziej swojski niż ten cały Seul. ;)
UsuńPozdrówka z Pomorza - w Polsce! ;), Świecie od podszewki. :)
Światodpodszewki- to jedna osoba, czyli ja.
Usuńswiat-od-podszewki to druga osoba, czyli nie ja ;)
Ta druga osoba ma sie w Seulu spotkac z Gospodynia bloga za tydzien.
A ta pierwsza osoba bedzie na Pomorzu za dwa tygodnie :D
A potem w Seulu.
Świecieodpodszewki - czyli jedna osobo, czyli Ty ;) jutro będziemy próbować szczęścia na targowiskach czy na ulicy (jak to brzmi!), bo dziś zaliczyliśmy znów nieudany obiad. Na szczęście mój żołądek poddał się i nie protestuje, choć nie wiem czy zjem kimczi...
UsuńNa Pomorzu? Jola, słyszysz? :)
Polecam w takim razie Tongin MArket, to miejsce w ktorym kupuje sie sztony i wymienia na dania, ktore przypadna Wam do gustu. Pisalismy o nim w poscie Spacerkeim po Seulu, tak dla przypomnienia ;)
UsuńLinia metra nr 3,Gyeongbokgung Station , wyjscie 2, prosto jakies 700m. Zakladam, ze karte T-money juz macie :)
Słyszę, słyszę, czytam o Pomorzu. I wymiękam: Kongo, Pomorze Polska, Seul, i wszystko to w ciągu miesiąca?! A Pomorze dość rozległe i podejrzewam, że podróżnik Swiatodpodszewki nie wybiera się raczej do miasteczka Sławna. ;) Tak czy siak, pozdrawiam.
UsuńAha, pomału zaczynam się łapać w Światachodpodszewki/Światach-od-podszewki. :)
Kongo - praca.
UsuńPomorze, a dokladnie Chmielno i okolice - rekonesans.
Seul- dom :)
W Slawnie czesto przesiadalem sie na pekaes, do Darlowa, w latach w ktorych PKP nie jezdzilo.
A w Darlowie sie wychowalem(nie mylic z urodzilem) :)
Ale heca! W życiu nie przypuszczałam, że będę gadać, choćby wirtualnie, z obywatelem Polski (bo tak chyba jest?) mieszkającym w Seulu, pracującym (chwilowo?) w Kongu, a niegdyś często przesiadającym się w Sławnie (!) na autobus do Darłowa, w którym się wychował! Ale się porobiło! :)
UsuńA rzeczone Chmielno to na Kaszubach?
No na Kaszubach, ale skoro w pierwszym zdaniu napisalas, ze pozdrawiasz z Pomorza(bez sprecyzowania, ktorego Pomorza) to i ja Kaszuby na Pomorzu umiescilem ;)
UsuńA w Darlowie, a dokladnie w Darlowku - moj Dziadek byl pierwszym po wojnie latarnikiem :)
W pokretnie logiczny sposob tlumaczy to niejako moja obecnosc w Kongo.
I gwoli uscislenia lokalizacji w Korei(przypadek Pomorza niech sluzy za przyklad, ze wole uscislenia od generalizacji)- nie mieszkamy w Seulu. Tylko w Wonju :)
No dobra, to i ja uściślę: ja też nie mieszkam w Sławnie, tylko we Wrześnicy. ;)
UsuńNo i tym Dziadkiem latarnikiem jeszcze bardziej mnie "podbiłeś". Można gdzieś o nim poczytać - tak z pierwszej ręki? Moja wyobraźnia w sprawie latarnika, i to jeszcze powojennego, zaczyna galopować. Zwłaszcza że sobie gawędzę z jego wnukiem. Do czego to doszło... :)
Aha, a jak się wymawia Wonju?
UsuńSzkoła podstawowa we Wrześnicy obchodziła niedawno 70-cio lecie ;)
UsuńMożna, na przykład tutaj.
Łondżu w kasie biletowej powiesz i bilet dostaniesz :)
Łondżu, powiadasz? I to wystarczy? No to się pakuję! ;)
UsuńDla ścisłości - szkoła dopiero będzie obchodzić 70-lecie. :) Ale ja z nią jestem, a raczej byłam, związana tylko za siedmioletniej edukacji syna - my tu napływowi jesteśmy.
Życiorys Twojego Dziadka niezwykły. Przeczytałam z zaciekawieniem i jestem pod wrażeniem. To było/jest pokolenie! Poszedł pieszo z Kalisza do Gdyni, żeby spełnić swoje marzenie. Przy czym ta wędrówka wobec dalszych losów wydaje się spacerkiem. Ech!
Kiedy się wybiorę do Darłowa, to wreszcie (bo się od dawna zbieram) odwiedzę św. Gertrudę i poszukam Twojego Dziadka. Jeśli się nie uda, to tylko go wspomnę. :) Ach, i na latarnię w Darłówku też inaczej będę teraz patrzeć. :)
A czy dobrze sobie kombinuję, że Ty jesteś tym wspomnianym w artykule w ED wnuczkiem pływającym, czy zbyt prosty obrałam klucz? Tak czy siak, wszystko razem bardzo ciekawe. Mam jednak pretensje do redakcji Echa Darłowa - bardzo niechlujnie napisany tekst. Pomijam specyficzną budowę zdań, bo to jakiś wyróżnik autora - ma prawo, ale błędy ortograficzne, interpunkcyjne, a nawet merytoryczne (przekręcone nazwisko pana Zawadzkiego) to już na mnie działają jak... dopalacz? ;) Skrzywienie zawodowe, a jeszcze bardziej taki konik - obawiam się, że nieuleczalne, ale da się z tym mimo wszystko żyć. :)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. Jak nas tu Gosia nakryje i pogoni z tymi pogawędkami, to dopiero będzie. ;) Ale tymczasem bardzo mi miło. :)
Najwyżej pani w kasie Ci powie, że nie ma takiego miasta Łondżu, ale że jest Łondżu Zdrój ;)
UsuńDziadek wciąż jest bardzo ważny dla naszej rodziny, zresztą Babcia również. Może nie podejmujemy takich decyzji, jakie oni musieli ale na pewno geny pozwalają nam iść z uniesionym czołem :)
Klucz to znam wiolinowy na przykład, a obrany to ziemniak ;). W tekście ED nie ma mowy o innym wnuczku, więc.... :)
Co do redakcji- tekst napisała pani w 2006 roku. Internet widać wtedy nie był jej mocną stroną.
Wszystkich w rodzinie szlag trafił na widok tego "profesjonalnego dziennikarstwa". Ale żyjemy z tym dalej.
Również pozdrawiam serdecznie, w nadziei iż Gosia nie zastrzega sobie prawa do pogawędki na swoim blogu tylko dla siebie.
Ależ skądże, ależ nie! Ależ gadajcie se!
Usuń:)
Czytam z przyjemnością. :)
O, widzisz, mamy błogosławieństwo. ;) Ale myślę sobie, co będzie, jak nas ten drugi Świat-od-podszewki namierzy... ;)
UsuńWiesz, geny to jedno, a drugie to dać im szansę, dobrze z nich skorzystać, jeśli można tak to ująć.
Fajnie jest poznawać nowych ludzi, ich historie, zwłaszcza jeśli są tak nieprzeciętne jak zapewne także Wasze są, nie tylko wspomnianego przez Ciebie, a niepospolitego pana Zawadzkiego. Człowiek zaczyna patrzeć jakoś szerzej, widzi rzeczy i zdarzenia od innej strony. To, że mamy taką fantastyczną okazję, że możemy skrócić dystans w dzielącej nas przestrzeni, jest niesamowite. Ileż to więcej szans na poznawanie ludzi i świata - od podszewki? :)
Właśnie, à propos podszewki - pozdrawiam także ten drugi Świat-od-podszewki, czyli nie Ciebie, a Olę. :) Ależ to skomplikowane - nic dziwnego, że Was początkowo splątałam, co, mam nadzieję, zostało mi wybaczone. ;)
Blogoslawienstwo przyjete :)
UsuńNikt nas nie namierzy, bo nie musi namierzac, wystarczy, ze wie, gdzie"jestem". Wypowiadajac sie w pierwszej osobie liczby pojedynczej i tak reprezentuje Swiat od podszewki. Dla utrudnienia nie dodam, ktory to :P
Ani na szanse od przodkow, ani od losu(Opatrznosci, karmy czy jak tam sobie kto nazwie) nie narzekam.
Moja Mama od kolyski powtarzala, ze ma sliczne i madre dziecko. I jak widac- wyszlo jak chciala ;)
Tu musze nadmienic fakt, ktorym dzielilem sie u Mamy Ammara- odrozniam pewnosc siebie od zadufania :).
W naszym stadle to ja jestem od skracania dystansu i poznawania ludzi, Malzonka nie jest najwiekszym fanem intensywnych interakcji personalnych. A ja to tu sobie przepis podpatrze, to tam pomysl na wedke dla kotow(zakochaly sie) ukradne, jeszcze gdzies tam sie powymadrzam i dobrze mi z tym.
Pewnie, ze wybaczone. Ba, nawet nikt sie nie obruszyl, wiec nie bylo czego wybaczac.
Kurczę, drugi dzień się głowię, który Świat od podszewki reprezentujesz swoją pojedynczą osobą... No i nie zdołam chyba odgadnąć, więc przebiegle zmieniam temat. Wspomniałeś coś o wędce dla kotów, więc się natychmiast domyśliłam (bo nie zawsze mam z myśleniem problemy), że koty nie są Ci/Wam obce, Świecie od p. I już chciałam nieco podopytywać, kiedy tymczasem doczytałam w świeższych komciach, że, a jakże, koty - tak. Poznałam nawet imię jednego - tego bardziej przebiegłego być może, a może tylko bardziej przedsiębiorczego. :) Swoją drogą, jak się Robert dowie, co knujecie z Gochą... Rzecz jasna nie ode mnie! Szczegółowiej, zanim się przekopię przez posty na Śop (a być może wcale nie ma tam informacji o Waszych kotach), może coś jeszcze o nich napomkniesz? Bo, wiesz, koty to mój... konik. Inna rzecz, że koniki też, w tym morskie. O-o! I tu chciałam jeszcze dodać, że mam do tych ostatnich dużą słabość, choć też żadnej bardziej osobistej okazji poza jedną entuzjastyczną obserwacją w gdyńskim oceanarium nie miałam, ale się zreflektowałam, że w kontekście Twojej... morskości mogłoby to wypaść cokolwiek dwuznacznie, a przecież nie! nie, nie to chciałam powiedzieć. :)
UsuńJedna osoba z Pomorza pozdrawia Świat od podszewki w osobach jak najbardziej obu, nie wspominając o osobach kocich, ile by ich nie było! :)
Dla ułatwienia- są różne awatary i różna pisownia ;)
UsuńNasze światowe koty, jeden uratowany z farmy w Irlandii, drugi podrzucony jako osesek do naszego ogródka tamże- podróżują z nami. Przebiegły jest on na pewno i przedsiębiorczy, choć dobrze się maskuje i udaje kocią wersję blondynki, tyle że w niebieskim futrze.
Chłopskiego pochodzenia Sara jest zbyt dumna, żeby prosić człowieków o jakieś tam kulki.
Poczytać można o nich np tu
lub tu.
Wkleiłem dwa linki w jeden komentarz, mogą znaleźć się w SPAMie.
Z tych innych koników to najbardziej lubię kabanosy, a z jeszcze innych, jak się zahaczają ogonkiem o wodorosty ;)
Ja to raczej wilk morski :D z przymrużeniem oka oczywiście.
Jeju, ale mam opóźnienie! Może zrzućmy to na różnicę w czasie. ;) Za to jestem już po poczytaniu u Was tego i owego, w tym o Sarze i Saszce. I myślę, że Wasza koteczka to i z wyglądu, i z charakteru coś jak nasza Glizda, a Sasza co najmniej kolorem, a i płochliwością przypomina naszego Bazyla. Płochliwość i nerwowość Baza odbija się zresztą ostatnio na jego zdrowiu - zapalenie pęcherza, prawdopodobnie z powodu stresu. :(
UsuńTak się zastanawiam, czy miałabym zaufanie do wetów w klinice, w której dokonuje się takich wątpliwych upiększeń zwierzaków jak na przykład farbowanie futra. Brr! Ale, wiadomo, klient nasz pan. Oraz co kraj, to obyczaj.
Kabanosów nie wybaczam, nawet wilkom morskim. A zahaczanie ogonkiem o wodorosty to mam nadzieję niegroźne jest i nietrwałe, takie chwilowe bardziej. Bo jak nie, to zrywam naszą komentatorską... zażyłość - nie mogę przecież jej kontynuować z obywatelem, któren lubi, jak się zwierzątko uwięzi w morskim zielsku.
Tymczasem jednakowoż pozdrawiam WM z przymrużeniem oka. A także kłaniam się Małżonce, którą dziś miałam przyjemność poznać obrazkowo za pomocą specjalnego kanału. Ha, ma się tych tajnych wysłanników w świecie! :)
Roznica w czasie usprawiedliwiona, wszak to cala godzina, a miedzy ustami, a brzegiem pucharu-wiadomo.
UsuńMieszkanie z ludzmi w malym mieszkanu, bez wychodzenia na ogrod i okolice troche Saszy pomoglo, jest bardziej ufny, problemy z pecherzem mial, a jakze. Teraz oboje pija wode jak skacowane wielblady. No bo jak inaczej nazwac fakt, ze kot podkrada sie do kubka z woda( wmisce ma swoja) i chlipie? Przed przyjazdem do Korei miski z woda, codziennie zmieniana, w ogole nei byly obiektem zainteresowania.
Nie mam problemow z wetem, bo to nie wet farbuje. A ze gabinet pielegnacji zwierzat w jednym lokalu? Wygodniej dla klienta. Nie mnie oceniac ludzkie fanaberie.
Zywisz sie wylacznie produktami pochodzenia roslinnego? Czy tylko konkretnie o ukochane konie chodzi?
Przyjrzyj sie moze bardziej nastepnym razem w oceanarium, albo na jakims National G :)
Koniki morskie zahaczaja sie tymi slodkimi ogonkami, zeby ich prad nie porwal. Z wlasnej woli.
Pozdrowienia z entuzjazmem przyjete! I vice wersja!
Aj! I wydało się, że o pławikonikach nie wiem zbyt wiele, a moja do nich słabość bierze się przeważnie z wrażeń estetycznych. Teraz sobie przypominam, że one takie uczepione, fakt, i doczytałam, że im się tak właśnie żyć podoba. Przecież w oceanarium też je tak udrapowane przy wodorostach widziałam! Na usprawiedliwienie mam tylko to, że lat temu z dziesięć to było, więc mogło się nieco zatrzeć w pamięci mojej. Przyjmuję więc, że po to być może wdało nam się w tę rozmówkę, żebym pogłębiła swoją wiedzę o konikach morskich. :)
UsuńCo do jedzenia tych drugich oraz innych zwierząt - niestety jem je. Z wyłączeniem królików i koni - taka fanaberia. Lub raczej uwarunkowanie pewnymi okolicznościami. Wiele lat temu usiłowałam zostać wegetarianką, ale szybko się złamałam. Teraz nie próbuję, bo wydaje mi się to nierealne - musiałabym prowadzić oddzielną kuchnię dla moich chłopaków, a i tak bym się całkiem od tego nie zdołała przecież odciąć. Znaczy się od kontatu z mięsożerstwem.
Względem farbowania zwierząt w punkcie pielęgnacyjnym zlokalizowanym w klinice weterynaryjnej to jednak wydaje mi się, że taka lokalizacja może działać na ludzi nieco zachęcająco, bo niejako sankcjonuje to zjawisko przez bliskość gabinetu.
Wyobrażenie Saszy skradającego się do kubka z wodą mnie rozbawiło. :) U nas jest podobnie, to znaczy nie tyle koty skradaja się do kubków, co mają dostęp do wody w wielu miejscach i naczynkach. Na przykład niejaki Mietek ma swój osobisty kubeczek na blacie i to z niego pije najchętniej. Zauważyłam jednak, że czasem swoje dzioby wtykają tam też inne kotki, ale Mieczysław nie ma im tego za złe.
Nieustająco pozdrawiam Świat od podszewki. :) I lecę do chwastów, bo zanadto się panoszą w ogrodzie, oj, zanadto. Mam nadzieję, że dziś sąsiedzi nie będą mi jak wczoraj umilać czasu zapuszczaniem disco polo. :]
Kazdy powod jest dobry, by zatrzymac sie na chwile i porozmawiac z drugim czlowiekiem.
UsuńA chlopakow mozesz zawsze wydziedziczyc ;) I obsiac pole samymi straczkowymi :)
Teriery, sznaucery czy pudle, ze wymienie tylko kilka, wymagaja strzyzenia wg wzorca. Polaczenie tego rodzaju uslug z lecznica wydaje mi sie zasadne. Co nie znaczy, ze wet ma malowac pudlom paznokcie. Moze to robic psia fryzjerka. A moze tipserka?
Wymadrzam sie, bo w zamierzchlej przeszlosci bylem wlascicielem miejsca, w ktorym west higland terrier(i nie tylko) nabieral wokol pyszczka charakterystycznej chryzantemki. Uslug kolorowania nie bylo. Pranie nowofundlanda, po wizycie w stawach hodowlanych- miescilo sie w zakresie swiadczonych uslug ;)
Drugim ulubionym wodopojem jest prozaiczna umywalka.
Na perz nie ma sily, a na salatke sie nie nadaje, cholera. Podpal, ale tylko jak wiatr bedzie wial w strone muzykalnych sasiadow.
:)
UsuńI to jest myśl - jak się wnerwię, to wydziedziczę. Na razie za kilka dni (bez wnerwu) zamierzam nasiać strąków aże pod las. Sarny mieć będą znów wyżerkę. ;)
Przeciw strzyżeniu wg wzorca nie mam nic a nic - tylko to farbowanie wydaje mi się cokolwiek przesadzone i chyba nie niezbędne, szczególnie z punktu widzenia psa. I chyba nie całkiem mu obojętne. I zdecydowanie uważam, że czy przy lecznicy, czy nie pranie nowofundlanda po ekstremalnych spacerach jest jak najbardziej uzasadnione, natomiast farbowanie mu ogonka już niekoniecznie - ale jestem uparta, co? ;)
Sam też prałeś czasem takiego piesia, czy wyspecjalizowany personel? Jeju, to musi być przedsięwzięcie! :)
Moje też lubią pochłeptać z umywalki czy nawet jeszcze prozaiczniej - ze zlewozmywaka. :]
A z perzem to tak jak mówisz, nie poradzisz. U mnie akurat więcej podagrycznika (podobnie jak perz obdarzonego rozłogami), a ten akurat ponoć na sałatkę jak najbardziej. Z tym że ja go tak nie lubię od samej obecności w ogrodzie, że polubić go kulinarnie chyba tym bardziej nie zdołam.
I coś Ci powiem, nigdy tak nie robiłam, ale tym razem pokonałam "wroga" jego własną bronią: otóż zapuściłam na dużą parę koncertową płytkę Purpli z Japonii i u sąsiadów jakby trochę przycichło. W każdym razie ja ich już nie słyszałam. :) A jak mi się pracowało! Tylko wzgląd na sąsiadów od zachodniej i północnej strony powstrzymał mnie przed dalszym koncertowaniem - pół godziny uznałam za wystarczającą dawkę. I rzeczywiście - na wschodzie trwale przycichło. :)
Pozdro!
Jaki las, jakie sarny??
UsuńNie ma ktos w poblizu(szeroko rozumianym) jakiego siedliska, starej stodoly do sprzedania? Moze byc i las :)
Rozpusc wici w gminie, prosze.
A nuz cos ciekawego, w sieci wszystkiego nie ma. Bede na Pomorzu ;) to moge podjechac, zobaczyc. Agroturystyka moze? Dom szachulcowy? Powaznie mowie.
Bralem czynny udzial, choc przy mniejszych pieskach ja bylem ten dobry policjant, co dawal na koniec przysmaka.
Raz tez robilem usta-nos miniaturowemu sznaucerowi, ktory(po wlascicielce, a jakze) mial taki wsciekly charakterek, ze podczas strzyzenia zdecydowal sie na zawal :)
A wodolaz stal cierpliwie wyczesywany, przy drugim worze podszerstka po prostu szarpnal lekko glowa, wyrwal ze sciany hak, do ktorego byla przypieta smycz i sobie poszedl.
Przytrzymywanie bernerdyna do czyszczenia ucha tez bylo ciekawe. Dopiero czterech nas dalo rade, jak zrozumial, ze ma po jednym chlopie na kazda lape, to tez zrozumial, ze chyba jednak chcemy dobrze. Fajna ta lecznica byla, choc to dawne czasy. Z roznych wzgledow do nich nie wracam :)
Tez mnei korci, zeby mlodego ziela poprobowac w salatkach, testowalem mlecz, lebiode, komose, czy pokrzywy i z powodzeniem.
Ze wschodu to jeszcze do nas nigdy nic dobrego nie przyszlo ;)
;)
UsuńSarny mianowicie takie, które wychodzą z lasu, któren nam się wysiał na... zapleczu chałupy. Nie mamy ogrodzenia, więc się te cholery czują dość swobodnie i a to podeżrą trochę świeżutkich krokusów, a to młodych pędów truskawek, a i młodocianymi listkami i kwiatkami fasolek nie pogardzą. Na tyle jednak są lojalne, że zawsze i nam coś na ząb zostawią. :)
W sprawie siedliska mogę się rozejrzeć nieco i rozpytać. W mojej wsi to nie widzę niczego takiego, ale będę miała na uwadze, jeżdżąc choćby po okolicy. Rozumiem, że to nic pilnego, ale że chcesz zrobić rozeznanie w możliwościach. A jak duże by to miało być ewentualnie?
Ja na razie tylko krwawnik i pokrzywy, za to te ostatnie różnie: jako zupkę, herbatkę i na surowo. Ale czekaj, czekaj z tymi ziołami - wymieniona przez Ciebie lebioda to przecież to samo co komosa, więc Ci zaliczam tylko trzy - mnie nie zagniesz. :P
Psie perypetie higieniczno-zdrowotne opisałeś tak barwnie, że się nieźle ubawiłam, zwłaszcza że z perspektywy czasu to i Tobie się one wydają zabawne, choć wtedy pewnie mniej, co? ;) Czas to jest jednak magiczne zjawisko...
Fajny taki ogród, Mama też zostawia zawsze coś dla saren i zajęcy, a zimą podkarmia, jak i całe chmary ptactwa, gdy śniegu jest tak dużo, że same nic nie znajdą.
UsuńBędę niezmiernie zobowiązany. Nie, nie pali się, mamy gdzie mieszkać, A może być i hektar, nie lubię disco polo od sąsiada ze wschodu.
Widzę widzę, że nie dałaś się złapać na chwastach :) Pokrzywami młodymi, posiekanymi i wymieszanymi z gotowanym żółtkiem, dokarmiałem w zamierzchłych czasach(między prekambrem a ordowikiem) kaczęta. A co niektóre chodziły za mną jak psiak, bo im łapałem muchy.
A lebioda(komosa) świetnie się nadaje zamiast szpinaku, na przykład w towarzystwie ricotty jako wsad do pierożków czy makaronowych muszli, zapiekanych potem pod beszamelową kołderką.
Się rozmarzyłem :)
Zawsze patrzę, a przynajmniej staram się zawsze patrzeć na świat przez pryzmat szklanki w połowie pełnej, a nie pustej. To i historie trafiają mi się zabawne.
O, i z tą szklanką to jest jedynie słuszne nastawienie. :)
UsuńDokarmianie ptaszorków zimą też uskuteczniam. Uwielbiam obserwować i rozpoznawać, czasem całkiem egzotyczne lub raczej tutaj nie bywałe, nowe osobniki.
W sprawie gruntu będę się rozglądać i rozsłuchiwać, a czasem to nawet mogę rozpytać.
Od tych wymienionych przez Ciebie pierożków i beszameli zrobiłam się głodna i muszę się koniecznie oddalić w kierunku jakichś korzonków. ;) Zaraz idę gmerać w glebie, to sobie poszukam przy okazji jakiegoś zielonego wsadu. ;)
I coś jeszcze: aż wzruszyłeś mnie wspomnieniem - mimo groźnie brzmiącego prekambru między wierszami, a raczej między nawiasami ;) - o kaczętach. Bo i ja pamiętam, jak Bab przy mojej pomocy szykowała smakołyk jajo-pokrzywowy, tyle że dla kurczaczków. Do dziś snuje mi się gdzieś w zakamarkach pamięciowych ten apetyczny zapach i własne szczęście, że mogę uczestniczyć w wydarzeniu: takie cudne żółte popiskujące kuleczki w zasięgu! :) Szkoda, że na pomysł z muchami nie wpadłam... ;)
Dziekuje za pomoc, a w zasadzie za chec niesienia pomocy :)
UsuńPrzydomowa łąka potrafi byc zrodlem wielu inspiracji, nie tylko kulinarnych. Znalazlas cos godnego uwagi?
Swego czasu robilismy syrop z kwiatow mlecza, zwany popularnie miodem. Co nie zostalo zuzyte jako remedium na kaszel, poszlo z bialym rumem i sokiem z limonki jako letnie koktajle ;) Pyszotka!
Do dzis jestem przekonany, ze kaczki karmione ekstra bialkiem wyrosly wieksze od reszty stadka ;)
U nas to w zasadzie więcej jest chyba lasu niż łąki jako takiej. Bardziej to nieużytek ten nasz placyk bez drzew. A na kawałku Pan Mąż urządził sobie boisko do speed badmintona, bo kilka lat temu stał się fanem tej gry. :) Więc jakichś ciekawych okazów to tam nie ma, ale szczaw na wiosenną zupkę to i owszem, rośnie. I oczekuje na mnie. Pamiętam z dzieciństwa, jak Bab wysyłała mnie, żeby nazrywać tego zielska albo zrywałyśmy razem. Ech, prekambr, jak powiadasz... ;)
UsuńDobrze, że wspomniałeś o specyfiku z mniszka, może wreszcie w tym roku nie przegapię pory kwitnienia. Trzeba się wybrać na rekonesans gdzieś w las i poszukać, bo u nas niewiele go rośnie. Zimą byłoby jak znalazł, nie wspominając o mieszance z rumem, którą coś jakby między wierszami polecasz. ;)
Uśmiech od rana samego :) Dzięki JoluM. :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńFanga była pierwsza klasa :)
OdpowiedzUsuńNo, się udało mi pochwycić moment. :)
UsuńTy, Ala, co się tak rozgadałaś? :P
OdpowiedzUsuńTakie naparzanie na dworze to przyjemna i bezpieczna rozrywka ,ale w domu to chyba niezła demolka odchodzi :)))
OdpowiedzUsuńFajnie żeś to kuleżanko Jolu uchwyciła ,a przy tej szybkosci to rzecz niełatwa :) Gratuluje :)
Pierwsza moja myśl też było , że Gosię powalia koreańska rzeczywistość ,ale zaraz naszła refleksja ,ze to JolkaM niechybnie siem odzywa :))
Wiesz, Marija, demolki nie zdarzają się aż tak często, jednak kilka-kilkanaście szkód rzeczywiście należy odnotować. ;)
UsuńNa Instagramie są fotki i krótkie przy nich notki. Okazuje się, że pokój w Seulu rzeczywiście Gosię ciut znokautował. Miałam nosa? ;)
tak dla odmiany :D coby (co by?) nudno nie było ;)
OdpowiedzUsuńFajne te kociambry i ich zabawo-walki :) Jolu - dziękuję :) Ty już wiesz za co :) No i na wieści podróżne czekam, zieleniejąc z zazdrości, że Oni tam, a ja MUSZĘ tu :)
OdpowiedzUsuńWieści obszerniejsze pewnie wkrótce nadejdą, ale powiem Ci, że nie jesteśmy z Gosią w ogóle umówione co i jak, więc nie wiem, kiedy się zacznie raportowanie. Idziemy trochę na żywioł. :)
UsuńAniu, ściskam Cię bardzo mocno. Pogłaski dla Twojej bandy. :)
Gratuluję refleksu przy uwiecznianiu kocich zapasów. Ubawiłam się i zachwyciłam (po raz n-ty) niebanalną urodą zawodników.
OdpowiedzUsuńPodróżników lecę podglądać.
Miłego dnia.
Dziękuję, Ewo. Ja mogłabym całymi dniami gapić się na koty i ich zabawy, a nawet wtedy, gdy smacznie śpią - w bezruchu przecież. Bo to zachwycające stwory są. I tylko bym im zdjęcia robiła - mam ich tysiące. Szkoda, że nieuporządkowane.
UsuńA jakie dziś dwa cudowne kocury poznałam w lecznicy! Maksa i Szlomo. O tym drugim w szczególności to chyba muszę kiedyś wspomnieć, bo ma w życiorysie rzecz niezwykłą.
Północ pozdrawia południe. ;)
Jolka, a co ty robiłaś w lecznicy? wszyscy zdrowi?
UsuńGlizda miała powtórzenie zastrzyku odrobaczającego, bo NAPRAWDĘ nie ma mocnych, żeby jej podać tabletkę. A Śliweczka i Bazyl mają chore pęcherki i przyjmowały antybiotyk w zastrzykach. Od dziś tabletki, więc bez jeżdżenia - ciekawe, jak nam pójdzie, bo Bazyl coś jakby stracił apetyt. :( Ledwo zjadł swoje specyfiki na podniesienie nastroju i pastę zakwaszającą - wszystko upaćkane w mięsku z saszetki, które to porcje zwykle prędko i zachłannie pochłaniał...
Usuń:D
OdpowiedzUsuńA moje nie chcą się tak bawić.:(
Miłego piateczku!:)
Może już są starsze niż Majtek. Bo to on taki zaczepny jest. Ale Śliwka podchwytuje te jego zaczepki. Bazyl także, ale mniej żywiołowo to wówczas przebiega. Bazyl jest w ogóle bardziej... statyczny. Hm, a może stateczny? Jest starszy od Śliwki, ma prawo. :)
UsuńMagdo, mam chyba od dwóch tygodni otwartą Twoją stronę i się zbieram do napisania paru słów. Jeju, ale jestem spowolniona... To na pewno przesilenie wiosenne. Bo przecież nie leniwność. ;)
Miałaś rację JolkoM. Już można oglądać co jedli.
OdpowiedzUsuńZnam Gochę! ;)
UsuńGosianka nie zachwycona pokojem jaki dostali. Trochę się uśmiałam. Już sobie wyobraziłam ich miny.
OdpowiedzUsuńTak, może tym tytułem jakoś zaklęłam rzeczywistość i pokój Gosię znokautował. :) A tam, pomarudzi trochę i zapomni. W końcu nie pojechała tam, żeby przesiadywać w pokoju. :)
UsuńCoby, coby. :) Ale: co by nie zrobić, to zawsze źle. No, może nie aż tak... ;)
OdpowiedzUsuń:*
takie "wrzutki", to ja mogę łykać na śniadanie, obiad i kolację. i nie muszą być małe :)
OdpowiedzUsuńMajtek trenerem osobistym Śliwy, kondycja i figurka, że ho,ho..
leniwie snującego się czasu (żeby nie popędzał) wszystkim na weekend!
I wzajemnie, Joasiu, bardzo wzajemnie. :)
UsuńA Majtek rzeczywiście trenuje Śliweczkę. Chciałby też trenować Glizdę i Mieczysława, ale one jakieś niechętne. Za to dziś mało nie padłam - nakryłam Mieczysława, jak się miksował na podwórku przed Lesią! On, Mieczysław, który się do tej pory krygował z przejściem przed nosem Leśnej i przemykał na ugiętych łapach. Podszedł do niej leżącej, do samego nosa podszedł, powąchał, glebnął sobie obok i zaczął się przerzucać z boku na bok, powłócząc spojrzeniem. A ja nie miałam aparatu pod ręką!
jak już się raz odważył, to na pewno będzie powtórka, zdążysz sfocić!
Usuńczego nam wszystkim życzę :)
muszę przyznać, że Śliwka fangę wyprowadziła zawodowo - najpierw zmyłka lewą, potem cios prawą :))
Tak, cudownie sobie poradziła moja Śliwunia. :)
UsuńA powiem Ci, że Mieczysław zaskoczył mnie dziś nie tylko tą komitywą z Lesią. Otóż nieco później wybierałam się do zaprzyjaźnionej koniowej zagrody, w której trochę pomagam. Coś tam pakowałam do samochodu, a Mietek kręcił się obok, to przymknęłam drzwi, żeby nie wlazł i poleciałam na zagony po natkę pietruszki, żeby poczęstować Karolę z zaprzyjaźnionej zagrody. Wskoczyłam do auta, odpaliłam i jadę, bo się już spieszę dosyć. Aż tu nagle obok na szarym siedzeniu pasażera wyrasta... Mieczysław Białas. Jeju, dobrze, że jeszcze na podwórku, bo jakby się oznajmił trochę dalej, to już nie miałabym czasu zawracać i siedziałby gamoniak w samochodzie jak w pierdlu - jakieś dwie-trzy godziny. Te koty! ;)
No to Mieczysław wykazał się inicjatywą. I wyraźnie umie się niespodziewanie materializować w różnych miejscach. I "walki"kocie podgląda i psa urabia, no i chciał się na przejażdżkę samochodową wybrać.
UsuńMyślący kot, nie ma wątpliwości.
myślący i zapracowany :)
UsuńJeszcze jak! Aktua lnie tuż obok mnie (rozdzielenie wyrazu to jego sprawka). :)
UsuńAle tymczasem opuszczam wirtual i wracam do realu. Nie wiem jak Mietek, może on zostanie i popilnuje komentarzy. ;)
A ja na zdjęcia patrzę i nie bójkę ale zabawę widzę :)
OdpowiedzUsuńBo to jest zabawa, choć czasem Majtek naprawdę trochę przegina. Jest w nim potencjał, ekhm, młodzieżowy! I OK, ale niech sobie trenuje i przegania niejakiego Żabota (kota z sąsiedztwa), a Śliweczkę to niech zapasuje tylko subtelnie. :)
Usuńcoby i co by... ten nasz język ;)
OdpowiedzUsuń:*
Zapasy superowe ! Bardzo miła wrzutka :) Może dzięki urlopowi Gosi ogarnę wszystkie Twoje kociaste :)
OdpowiedzUsuńPostaram się, Ewo. :)
UsuńJoł ziomale i ziomalki!
OdpowiedzUsuńCzajnik
Joł, joł! Oraz jołnij tam Wałkowi i Frodkowi. A Grażkę ucałuj siarczyście, mniam! :D
UsuńMajtek
mrrrauuujołł, Czajnik, siema! pozdrów, kogo trzeba! nie mam czasu, lecę na kolację, chociaż Łysa twierdzi, że już była. jak to "była"?! głodna jestem!
UsuńLuna
Ty, Majtas, z Grażką tak łatwo Ci nie pójdzie... Joł!
UsuńPieeekne te kocie podchody :)))
OdpowiedzUsuńto Gosiankowie JUZ sa tam hen hen? Nooo to bedzie czytania podrozniczego, juz zacieram rece!
Tak, już są hen, hen, i zaraz wstają i lecą zwiedzać Se-ul. Na Instagramie jest już kilka obrazków z dziś. :)
Usuńjuzem wlasnie ogladala :))
UsuńKOCHANE CZYTACZKI I CZYTACZE Z WARSZAWY!!
OdpowiedzUsuńDziś NA TARCHOMINIE, ok. godz 17.30 ZNALAZŁAM PSA!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Duży, jasnobrązowy pies, prawdopodobnie owczarek belgijski, bardzo ufny i zadbany błąkał się od paru godzin po bazarku róg ul. Światowida i Ćmielowskiej. Był ogromnie zestresowany, obawiałam się, że w końcu wyskoczy poza bazarek na ruchliwe skrzyżowanie, a niestety nie mogłam go wziąć do domu, choć bardzo chciałam. Pies został odwieziony do całodobowej lecznicy weterynaryjnej VETKA, ul. Modlińska 65, tel 22 614 58 99. Tam okazało się, że pies nie ma chipa. Został w lecznicy w oczekiwaniu na EKOPATROL. Powiedziano mi, że prawdopodobnie zostanie odwieziony do schroniska NA PALUCHU. Dobrze by było, żeby nie musiał tam spędzić zbyt wiele czasu, więc jeśli znacie podobnego psa, zapytajcie, czy u niego wszystko w porządku.
jasnobrązowy, z imponującą sierścią.
UsuńTrzymam kciuki, żeby opiekunowie pieska szybko go odzyskali. I już nie zgubili.
Usuń27 years old Research Nurse Perry Laver, hailing from Haliburton enjoys watching movies like "Awakening, The" and BASE jumping. Took a trip to San Marino Historic Centre and Mount Titano and drives a E-Class. Strona glowna
OdpowiedzUsuń