Czy nie mówiłam, że jak wrócę, to będę? Otóż wróciłam i... jestem! :) Co za słowna ze mnie osoba, he he. Jak można było domyślić się z poprzednich postów, byliśmy na nartach. Mam znowu pełno obaw, pisząc o tym, bo zdaję sobie sprawę, jak wiele osób nigdzie nie wyjeżdża. Mam nadzieję, że nie sprawię nikomu przykrości, opisując swój kolejny urlop.
Było tak, że przed tym wyjazdem wzbraniałam się, jak mogłam. Bałam się o swoją... zgagę w kolanie, że się uaktywni i nie da mi jeździć na nartach, aż MójCiOn powziął decyzję za nas oboje i oznajmił mi, że zarezerwował hotel w Selvie, we Włoszech, w tym samym miejscu, gdzie byliśmy jesienią.
- Ale przecież... - zaraz zaczęłam profilaktycznie marudzić.
- Ale hotel jest pod samym wyciągiem - ripostował.
- Ale...
- Stok jest tam łagodny, dasz radę, specjalnie wziąłem ten hotel, bo znamy stoki obok niego.
- Ale...
- W hotelu jest internet, spa, nie będziesz się nudzić...
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, jak nie będziesz mogła jeździć, to będziesz chodzić na spacery - zakończył "dyskusję" MójCiOn.
I w ten sposób, po przejechaniu gładko 1000 km w czasie 10 godzin, znaleźliśmy się znowu w tym samym mieście, co jesienią, choć w innym hotelu.
Co ciekawe, na autostradzie w Niemczech spotkaliśmy znajomych z tej samej ulicy!
Też jechali na narty.
Hotel przywitał nas świątecznym wyglądem, okolicę spowijała bialutka warstewka śniegu,
przystrojone nim choinki wyglądały jak z bajki.
W środku też znaleźliśmy świąteczne akcenty oraz
ślady bytności naszych rodaków, które zostawili oni w księdze gości.
Ponieważ jest to najtańszy sezon, a poza tym od ubiegłej soboty odbywa się w Selvie Puchar Świata w zjazdach narciarskich i wiele miejsc jest na tę okoliczność zarezerwowanych, dostaliśmy zniżkę za skrócenie pobytu do piątku. Pokój, jaki ukazał się naszym oczom, był naprawdę śliczny.
Wieczorny widok za oknem uroczy - jak ze świątecznej pocztówki.
Rankiem dnia następnego słońce nieśmiało wyłoniło się zza horyzontu,
by po chwili zaróżowić całe niebo
i oświetlając szczyty, całkowicie odmienić refleksyjny nastrój poranka
na energetyczny i optymistyczny.
Pozostało tylko ubrać się w cały narciarski ekwipunek, co,
jak wie każdy narciarz, jest zadaniem męczącym i upierdliwym,
dotrzeć do wyciągu położonego 50 kroków wyżej, zapakować do wagonika kolejki linowej
siebie oraz swoje narty,
by już za 10 minut znaleźć się na szczycie Dantercepies z możliwością zjazdu w dół kilkoma trasami
o różnym stopniu trudności.
To, jak one są przygotowane, jest nie do uwierzenia. Ani jednej nierówności, ani jednej muldy.
Trasy płaskie jak stół, równiutkie, pokryte świeżym,
bialutkim śniegiem, częściowo pochodzącym z armatek śnieżnych.
Dodatkowo na stokach pusto!
Często czuliśmy się jak zaginieni w górach turyści - wkoło ani żywego ducha,
całe stoki dla nas!
całe stoki dla nas!
Wszystko to niewątpliwe atuty, ale muszę się przyznać, że moje umiejętności jazdy na nartach nie są zbyt imponujące i mój styl można trafnie opisać słowami "ratuj się kto może" i "oby do przodu". Moją jazdą rządzi strach, abym nie wyglądała jak ten człowiek na znaku ostrzegawczym. :)
Pocieszeniem jest perspektywa przekąszenia małego "co nieco" w schronisku na trasie.
Na zdjęciu najlepsze na świecie tiramisu i kawa latte macchiato.
Po takim przerywniku miło jest wrócić na pustą, szeroką, pięknie przygotowaną trasę narciarską.
Zachwycić się widokiem na niepojętą górską potęgę
i pomknąć w dół, w dolinę,
zostawiając niebo, chmury, góry i towarzyszące im wieszczki (ptaki, które żyją w tych surowych warunkach, a które jadły z nami z talerza podczas naszych jesiennych wędrówek).
Wieczorem w hotelu mała partyjka bilarda (przekonałam się, po raz kolejny, że uderzanie bil "jak leci" nie zdaje się na wiele, nie chcą wpadać do łuz, wredne!) podczas której dostałam kilkakrotne sromotne baty
i podziwianie zachodu przed kolacją,
podawaną w przytulnej sali.
Na prośbę Ani, która koncertowo, za pierwszym razem, zdała egzamin na prawko
(gratuluję raz jeszcze!) przygotuję więcej informacji o jedzeniu. :)
Zapalają się światła, senne miasteczko kładzie się do snu, a my wraz z nim.
Bolą nas nogi nienawykłe do takiego wysiłku na co dzień.
Dziękuję mojemu kolanu, że pozwoliło mi dziś jeździć i proszę o więcej. :)
cdn.
PS 1. Kolejna zwierzolubna rodzinka to pod numerem 94: Mięta z http://papillon-motylkowo.blogspot.com i kot Henio, przedstawiciel rasy Maine Coon. Henia jeszcze u nas nie było! :)) Witamy!
PS 2. Jutro znowu post dla kociarzy, a także dla osób, które kibicują moim podopiecznym, a na... cedeen zapraszam w środę.
PS 2. Jutro znowu post dla kociarzy, a także dla osób, które kibicują moim podopiecznym, a na... cedeen zapraszam w środę.
Witaj Kochana
OdpowiedzUsuńMam mętlik że nie wiem już co mnie zachwyciło :)
Chyba wszystko po trochu a najbardziej chyba właścicielka tego bloga która jak się okazuje , szusuje bez strachu po stoku , chylę czoła , tym bardziej że ja ostatni raz na nartach nie jeżdżę , bo się boję i tyle , taki cykor ze mnie :)
Miłego i idę pooglądać widoki :)Ilona
No proszę! Znowu ujawnia się terapeutyczna moc bloga, bo myślałam, że ja jestem tchórz, a okazuje się, że wiele osób ze strachu wcale nie jeździ!
UsuńMiłego i dla Ciebie Ilonko :)
Gdzieś mi się wątek zapodział bo chciałam napisać że ostatni raz na nartach jeździłam jak miałam naście a jako dorosła baba to się boję , zaraz myślę o najgorszym , tak więc strach siedzi w głowie :)
UsuńA Ty Aniu tchórzem ? coś podobnego zdjęcia nie kłamią :)
Tak, strach potrafi zepsuć każą przyjemność. Ja jeżdżę tak ostrożnie, że od lat nie zaliczyłam upadku :)
UsuńAniu, jakie pocztowkowe widoki, cudne! :-) ja na nartach niestety nie umiem jeździc i nie wiem czy kiedykolwiek się naucze, bo mam złe wspomnienia... może kiedyś :-)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, warto! Teraz te narty carvingowe są takie, że bardzo ułatwiają jazdę, a i stoki i cała infrastruktura bardzo pomaga w uprawianiu tego sportu. To bardzo przyjemna forma ruchu, polecam!
Usuń:)
Jak pięknie!!! :)!.... Podziwiam... Ja póki co, nawet dla takich widoków, nie dałam się skusić do wyjazdu na narty, a K. jeździ co roku... :). Urlop dobra rzecz :)!.
OdpowiedzUsuńI Ty też? Niesamowite! Koniecznie daj się skusić mężowi! To świetna sprawa, a z tego co wiem kondycję masz dobrą, więc raz dwa będziesz śmigać z górki:)
UsuńNigdy nie kusiły mnie narty , więc popatrzę tylko ...
OdpowiedzUsuńU nas wody za dużo :-)))
Jeziora i morze te klimaty dobrze znam...
A tego morza, to Ci trochę zazdroszczę. Nigdy mi go nie dość:)
UsuńŁadnie to tak chwalic się zagranicznymi wyjazdami, gdy wiekszośc ludzi ledwo wiąże koniec z koncem ?? No ale szpan na blogu musi byc ...
OdpowiedzUsuńRozumiem, że jesteś jedną z tych osób. Współczuję. Czy pomoże Ci, jak nie będę pisać o moich wyjazdach? Zwiążesz koniec z końcem łatwiej? Może lepiej będziesz sypiać, jak będę udawać, że nigdzie nie byłam?
UsuńBędę kasować podobne komentarze. Musisz sobie poradzić z tym sama. Proponuję nie odwiedzać mojego bloga.
Proponuję Ci Anonimowy Zazdrośniku nie chodzić po ulicach, bo być może Twoje chodzenie obraża tych, którzy jeżdżą na wózkach, ładnie to tak chodzić, gdy inni nie mogą???
UsuńProponuję także nie jeść i nie pić, ponieważ np. w Sudanie ludzie na masową skalę cierpią z powodu głodu i pragnienia. Ładnie to tak się najadać i napijać, gdy inni umierają z głodu i pragnienia?
Nie przelewaj swoich frustracji na innych, jeżeli nie podoba Ci się "szpanerska tematyka bloga" - po prostu go nie odwiedzaj i nie czytaj. Proste, prawda?
Anko, dobra odpowiedź. Ja ciągle nie mogę się nadziwić ile w ludziach zazdrości i zawiści. Jak wiele osób ma klapki na oczach i jest krótkowzrocznych! "Ona była na nartach, więc wszystko w jej życiu MUSI być wspaniałe - na każdej płaszczyźnie". Dżizas...
UsuńChyba nie wszyscy zdają sobie sprawę, że blog to tylko WYCINEK życia, często ten najfajniejszy wycinek, bo i po co epatować nieszczęściem?? Po co narzekać? Co nam to da? Nic. A nie, da - rozgoryczenie.
Anko, pamiętaj, że Twój blog to przede wszystkim Twoje miejsce. Jakże pozytywne miejsce i pisz o wszystkim co Ci się żywnie podoba, a tego typu bzdury kasuj bez mrugnięcia okiem! :)
O kurczę, więc i tu trafił/a jakiś/aś frustrat/ka. Że też się komuś takiemu podoba bywać w miejscach, których nie akceptuje, które mu się nie podobają. Hm. Po co? Po co sobie robi taką krzywdę biedactwo. Przecież nikt tu nikogo pod pistoletem nie trzyma. ;) Zawsze mnie tylko ciekawi, dlaczego taka osoba nie ujawnia swojej tożsamości. A właściwie to nie ciekawi mnie to. Żartowałam. :)
UsuńJolkaM
Dziewczyny, wystarczy. Nie podejmujcie już tej gry.
UsuńFajnie oderwać się od rzeczywistości i pojechać sobie gdzieś, gdzie oczy poniosą :)) TwójCiOn zrobił naprawdę dobrą robotę, podjął za Was decyzję i już :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją determinację związaną ze zjazdami, ja kiedyś próbowałam i sobie odpuściłam. I niestety, niestety - nie rozumiem, jak można pasjonować się zjazdami na nartach ;) Ale może jeszcze nic straconego.
Co do zazdrości - pewnie, że nie każdy może sobie pozwolić na jakikolwiek wyjazd, ale z drugiej strony, zorganizowanie wyjazdu za granicę na tydzień, to znowu nie wymaga nie wiadomo jakich środków i zabiegów. To już nie te czasy.
A koteczki w oknie siedziały i czekały na Was??
Lidka
Lidko, to jest niezwykle przyjemny sport! Jak już nabierze się ciut pewności siebie i zaufania do swoich umiejętności, to takie szusowanie jest magiczne! Ja tym bardziej to doceniam, im bardziej dokuczają mi kolana, bo wiem, że może to już ostatni raz... Ten "ostatni raz" brzmi okropnie, ale cóż i na takie stwierdzenia przychodzi czas.
UsuńNa narty jeździ cała masa ludzi, nie jest to już jakiś ekskluzywny sport. Rozumiem, że komuś może być przykro, nie będę jednak grała tu jakiejś udawanej roli, żeby spełnić oczekiwania innych ludzi. Dostałam maile z prośba o relację, o opis hotelu, jedzenia... Niektórzy to lubią, inni nie. Trudno.
Koteczki żywiołowo przywitały się z nami:)) Postaram się umieścić filmik z tego wydarzenia. W środę. Zapraszam!
Miłego dnia Lidko :)
Dzięki, Aniu :)
UsuńFilmik na pewno będzie super, z przyjemnością go obejrzę.
A narty, może kiedyś .... może musiałabym iść na jakąś oślą łączkę z instruktorem ..... bo mój mąż lubi jeździć, ja niestety, póki co - nie.
Zazdrośnikami nie ma co się przejmować, zresztą, ujęłaś to bardzo dobrze w odpowiedzi owej anonimce.
Czekam zatem na ciąg dalszy i filmik z kociambrami :)
L.
Raz w życiu dałam się obuć w narty i na nich stałam.
OdpowiedzUsuńAle bardzo krótko :D!
W związku z tym jakoś nie zdołałam wzbudzić w sobie miłości do czynnego narciarstwa, natomiast wszelkie zawody oglądam pasjami.
Widoki cudne! Te wschody i zachody...
Zazdroszczę wrażeń. Bardzo malownicze i fotogeniczne miejsce.
I Ty też?? Mam nadzieję, że odezwie się też ktoś kto jeździ na nartach! :)
UsuńTo prawda, że fotogeniczne, narobiłam setki zdjęć i zamierzam Was tym epatować:)
ja n igdy nart nia miałam na kurzych odnóżkach:)))...ale widoki Aneczko cudne...no i jedzonko:))))))))))))
OdpowiedzUsuńJedzonko, Qrko będzie w środę, najedz się przed wizytą u mnie :)
UsuńNo to mi narobiłaś smaka. Oj...
OdpowiedzUsuń:) Aga
Na narty, czy na tiramisu?
Usuń:)
Ba! Narty, zdecydowanie na narty. Tiramisu to ja sobie na miejscu mogę zapodać.
UsuńW tamtym sezonie też po pucharowych stokach sobie pomykałam, niedaleko Waszej górki, w Bormio. Było puuusto, a sztruksik przed południem taki, że miałam masaż wibracyjny gratis ;)
No to siup z 3 800 m.n.p.m. w dół. Żadne tam zawijasy carvingowe. Śmigiem proszę, śmigiem. Ciao bella!
Wspaniała relacje :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, Kamilo.
UsuńCóz mozna napisać?! Przepiękne zdjęcia, ciekawa opowieść, cudowny, zimowy nastrój...Nic, tylk oczekać na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńŚciskam serdecznie!:-)
Doczekasz się Olgo. I ja Cię ściskam serdecznie : )
UsuńA ja lubię, kocham...nawet, wszystkie dobre wiadomości i każdy zachwyt nad tym co pięknego nas otacza, że się ludziom dobrze powodzi, że są szczęśliwi, że robią to co lubią ...itd...:))
OdpowiedzUsuńJa nie jeżdżę na nartach, choć stoki mam rzut beretem od mojego domu, ale jak jest piękny dzień, to jeździmy sobie, żeby podziwiać widoki, żeby się poopalać i doładować energetycznie słoneczkiem, żeby pospacerować i zjeść pizzę na werandzie jakiejś restauracji wysoko w górach. Góry są piękne :)
W obecnych czasach, tak mało jest dobrych wiadomości, że ze świecą szukać.
A one podnoszą energię do góry, te straszne ściągają ją w dół...
Nie jeździsz na nartach, za to chodzisz z kijkami :)
UsuńMasz rację, że góry są piękne. To wielki przywilej, że można się napatrzeć na te ośnieżone szczyty. Uwielbiam to. Odpoczywam i nabieram sił do życia, a jeśli dodatkowo można zjeść włoskie jedzenie, we włoskiej knajpce, to naprawdę "żyć, nie umierać".
U mnie wciąż będą dobre wiadomości, bo tak mam, że je widzę i chcę o nich pisać i nimi się dzielić.
Ależ pięknych widoków się naoglądaliście - wspaniale! Mam nadzieję, że wypoczęłaś i naładowałaś akumulatory :)
OdpowiedzUsuńJa na nartach nie byłam nigdy, więc się nie znam, ale co do bilarda - też walę w te kule jak leci i czasem jakimś psim swędem wleci któraś do dziury ;)
O, i mnie wpadnie czasem bila, ale to i tak zawsze za mało, żeby wygrać :)
UsuńWypoczęłam Alu wspaniale. Te włoskie góry są zawsze gwarancją że będzie słońce, że wszystko będzie przygotowane na tip top. Kocham te rejony. Uwielbiam tam być, więc urlop musiał być udany.
:)
Ale super!
OdpowiedzUsuńKapitalna fotorelacja :)
Cieszę się Aniu, że umieszczasz wpisy z wyjazdów. Fajnie sobie tak blogowo z Tobą podróżować :-) No i dziękuję bardzo za gratulacje :-) Czekam na te jedzeniowe posty i oczywiście na kocią radość po powrocie :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBędzie, kochana, wszystko będzie :)
UsuńsiemAnko:)
OdpowiedzUsuńten stok z któregośtam zdjęcia wbrew pozorom wcale mi się pusty nie wydąje, bo przynajmniej ja szusuję na nim razem z Wami, o!
Rafał vel lipton_ER
fajnie że wróciłaś bo sę stęskniłem :)
Liptonie! Jak mi miło, czytając takie wyznanie:))
UsuńOh oh, zazdrość, ale taka pozytywna: skoro ja nie mogę, to dobrze że ktoś innym z tych gór korzysta, szkoda, żeby się takie góry marnowały ;)
OdpowiedzUsuńFajna relacja.
Tylko te nierówne deski zasłaniające wannę to mnie jakoś estetycznie nie przekonują, chociaż ocieplanie wnętrza przez drewno popieram szczerze.
Też mi się one nie podobały, tak, jak ten pomysł z wanną w pokoju. Nie jestem zwolenniczką takiego wystroju.
UsuńZ tych gór korzysta taka ilość ludzi, że szok, ale to miejsce tak wspaniale zorganizowane pod kątem turystów, że cały rok jest tam co robić.
:)
Widok miejscowości nocą - czuć święta. Zazdroszczę bujania się na desce i pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńDziękuję, pokażę więcej takich zdjęć.
Usuńcudowny urlop, coz moze byc lepszego przed swiątecznym obzarstwem niz taka dawka niesamowitej energii?
OdpowiedzUsuńMasz rację. Chętnie bym zamieniła świąteczne obżarstwo na ponowny wyjazd :)
UsuńCudowne zdjęcia, bardzo zazdroszczę, nie tych nart bo ja do nart jeszcze lepsza jestem.Ale tych widoków, tych klimatów. Cudnie!
OdpowiedzUsuńTu na blogu jest ich namiastka, ale popatrzeć można i do tego Cię zachęcam :)
UsuńPiekne widoki!! Ale najpiekniejsze to jednak tiramisu:)))
OdpowiedzUsuńOj, tak!
UsuńKiedyś dla mojego W. nauczyłam się jeździć na nartach (ale On nie nauczył się jeździć konno ;) ) i nawet kilka sezonów korzystałam z zimowego szaleństwa, ale upierdliwość stroju i myśl o korzystaniu z toalety w pełnym rynsztunku spowodował, że narty zostawiłam W. i Maleństwu. Choć zimowe widoki gór zawsze mnie zachwycają, zwłaszcza jeśli sama nie muszę tego doświadczać ;)
OdpowiedzUsuń:)) Kurczaki! Wychodzi na to, że ja powinnam jakiś medal dostać za te narty! Znoszę ta upierdliwość ubieranie się i wszelkie trudy (prawie) bez marudzenia:)
UsuńZdecydowanie, medal Dzielnej Narciarki jest Twój :)
UsuńTobie to dobrze...:)
OdpowiedzUsuńTo prawda! :)
UsuńTak sobie myślę, że polubiłabym narty, ale że wcześniej odkryłam koniki, to już mnie nikt od nich nawet wołami nie oderwie. A na jedno i na drugie to już nie znajdę czasu.
OdpowiedzUsuńŚliczne miejsce, Aniu, ale najśliczniejsze to chyba to tiramisu. Mateńko! Muszę pójść i przegrzebaać zakamarki pod kątem jakiejś zawieruszonej czekoladki. ;)
JolkaM
Wiem o czym piszesz, miłość do koni to coś tak wyjątkowego, że żadne narty czy inne nurkowania nie są w stanie wytworzyć tak wielkiej dawki endorfin jak właśnie obcowanie z konikami :)
UsuńNoo... Jedyne, czego żałuję w związku z konikami, to tego, że od momentu pierwszego z nimi kontaktu (cokolwiek strachliwego niestety) czekałam jakieś dwadzieścia lat ze zbliżeniem się do tych zwierząt. Ale jak mówi najmądrzejsza z mądrych mądrość ludowa, lepiej późno niż wcale. :)
UsuńBardzo ciepło Cię pozdrawiam, Basiu. :)
J.
Mnie do koni ciągnęło od zawsze a przygodę z nimi zaczęłam jak miałam 34 lata, niestety zdecydowanie za późno. Teraz ograniczam się już jedynie do podziwiania tych fantastycznych zwierząt i obcowania z nimi, ale strach przed kalectwem jest zbyt silny (byłam świadkiem wypadku konnego mojego Maleństwa, na szczęście skończyło się ulgowo, kilkoma dniami w szpitalu i strachem, ale mogło być tragicznie)abym znów mogła jeździć, zwłaszcza w teren a dopiero taka jazda to frajda na maksa (o czym pewnie sama doskonale wiesz)
UsuńRozumiem Waszą fascynację, ale ja z kolei nie przełamię sie już, jeśli chodzi o konie, tym bardziej, że zawsze mam obsesję, że koniowi jest ze mną ... za ciężko :))
UsuńAniu, demonizujesz z tym ciężarem. :) Koniki są silne. Owszem, może im przeszkadzać, kiedy (zwłaszcza początkujący) jeździec, który nie opanował jeszcze tzw. podążania za ruchem konia, trzyma się kurczowo wodzy (to dopiero z czasem dociera do nas, że wodza nie służy do przytrzymania się, aby nie spaść z konia, tylko do delikatnego wskazania mu drogi, pokierowania nim). Ciężar jeźdźca ma mniejsze znaczenie, a już Twój ciężar zdecydowanie mniejsze. :)
UsuńBasiu, to ja Cię przebiłam z momentem rozpoczęcia nauki jazdy konnej, zaczęłam bowiem, mając 42 lata! Ale fakt, trafiłam na konie, które na co dzień pracują w hipoterapii, więc są specjalnie dobrane pod względem charakteru do pracy z osobą niepełnosprawną i odpowiednio przygotowane, co poprawia komfort w kwestii bezpieczeństwa. Choć oczywiście zawsze należy pamiętać, że to są zwierzęta, w dodatku płochliwe. Potrzeba tak zwanych koniogodzin, żeby poczuć się swobodniej, a i tak nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć każdej możliwej sytuacji. Zwłaszcza w terenie. Ale też teren to najlepszy sposób na oswojenie się z różnymi "końskimi" sytuacjami.
No, to sobie pogadałam. :)
Pozdrówka, dziewczynki drogie. :)
J.
Jolu, co byś nie pisała, mnie i tak żal konika, co mam mnie dźwigać :)) Z resztą ta rozmowa jest czysto teoretyczna, bo na koniach już jeździć nie będę. Zostawię to Tobie, żebyś miała mi co opowiadać :))
UsuńUwielbiam teoretyzować. :)) Dziś już nie, ale kiedyś jeszcze może trochę poteoretyzuję. A jeszcze jak mnie Basia wesprze, to może Cię jednak na tym koniku usadowimy. ;)
UsuńBuźka. I odgłos paszczowo. :)
J.
Oj faktycznie przebiłaś mnie i to solidnie! Ja na koniu do hipoterapii jechałam raz i to tylko z pasem ze strzemionami bez siodła. Tamten teren pamiętam do dziś jak było świetnie. Z tymi godzinami jazdy masz całkowita rację. Ja jeździłam chyba 8 lat bardzo regularnie - co najmniej raz w tygodniu a w czasie wakacji zdecydowanie więcej. Bardzo chętnie Cię wesprę ;)
UsuńAnko ja miałam dokładnie ten sam opór na początku, ale kiedy się już przełamałam wiedziałam, że koń bez problemu sobie radzi z ciężarem jeźdźca, ale jak Jola pisze kiedy nie miotamy się po siodle tylko podążamy za ruchem konia - bardzo szybko łapie się ten rytm
Śliczne widoki:) Uwielbiam taką kawkę i coś do kawki też.
OdpowiedzUsuńU nas się zrobiła odwilż i snieg znikł :(
Hmm, to tak jak ja:)
UsuńI odwilż też u nas...
Jesteś z Wrocławia?
:)
Nie umiem jezdzic na nartach, ale chetnie bym sobie tam pospacerowala. Okolica urocza i tam zima nie bylaby mi tak straszna.
OdpowiedzUsuńNie straszna, bo pełna słońca! Cudowna.
Usuńależ cudny wypoczynek, dobrze, że dałaś się namówić TwójCiOnemu :), widoki przecudne...tyle energii na porządki świąteczne :P
OdpowiedzUsuńTylko żeby mi się chciało sprzątać...
Usuń:)
Od czasu złamania kości krzyżowej (właśnie na nartach), ten sport już nie dla mnie.Żałuję tylko, że kiedyś, gdy jeszcze byłam sprawna taki wypad był niemożliwy, a teraz gdy już to tylko kwestia finansów, możliwości fizyczne nie takie.Z zazdrością spoglądam zawsze na tereny narciarskie w Alpach i okolicach, gdzie nikt nie dostaje histerii i góry są dostępne dla ludzi, a nie tak jak u nas .
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
To prawda, mamy takie same refleksje. To ilu ludzi żyje tam z tych gór, jest budujące.
UsuńMiłego i dla Ciebie :)
Fajnie że jesteś zadowolona :)
OdpowiedzUsuńJa nie lubię nart, ale wspinam się wysoko :) skały, morze...ach :)
Baw się dobrze
:*
Skały, morze... Ach! (
Usuńależ piękne widoki! przepiękne
OdpowiedzUsuńPiękne widok, nie zaprzeczam i nie ukrywam, że zazdroszczę wycieczki baaardzo mocno;)
OdpowiedzUsuńWspaniale Aniu, jak zawsze przepiekne zdjęcia. Cudownie spędzony czas to najwazniejsze;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Jak człowiek sam nie może, to Ankę pośle!
OdpowiedzUsuńChyba w tym roku na narty nie pojadę,
ale za to u Ciebie sobie na ośnieżone stoki popatrzę.
Pięknie i pusto, to jest to co lubię w górach najbardziej:)
Fajnie, że mogłaś wyjechać:)
OdpowiedzUsuńW życiu nart na nogach nie miałam, ha, ha, ale popatrzeć, jak śmigają inni mogę:)
Ja jeździłam gdy me dzieci były małe i niestety stoki były tłumnie odwiedzane (bo przecież ferie szkolne). Potem przyszły lata "morskie", a teraz "wiejskie". Kto wie, może kiedyś jeszcze pojeżdżę sobie.
OdpowiedzUsuńCzekam na zdjęcia "gastronomiczne". To moje hobby od lat : fotografować wszystko co się je....
Fajnie sobie zrobić taka "przerwę na oddech" w tym okresie przedświątecznym
Pozdrawiam
Nika
Zdjęcia robiłam głównie telefonem, także kiepskie są :(
UsuńW ślicznym miejscu byłaś. Nie musiałbym tam jeździć na nartach, wystarczyły by mi spacery i widoki. Dobrze, że jesteś z wyjazdu zadowolona i kolano wytrzymało :)
OdpowiedzUsuńSuper!!
OdpowiedzUsuńNie miej najmniejszych oporów przed umieszczaniem postów z takimi fotorelacjami z Waszych wypadów!:)) Z wielką przyjemnością się je przegląda! Prawie tam z Tobą jesteśmy;)))