W komentarzu pod poprzednim postem Magda z Konwalii w kuchni między innymi napisała tak:
Jolu, a Ty obiecywałaś, że będzie spokojniej, i że będę mogła nadrabiać zaległości, a tymczasem one się mnożą. ;)))
Jako zarządzająca tym wirtualnym poletkiem pod nieobecność Gosi zadysponowałam więc dzień przerwy. :)
Czy Magda nadrobiła zaległości? Na pewno nadrobiła.
A inni śledzący wyprawę odpoczęli? Na pewno odpoczęli. Bo ile można odpoczywać!
No to jedziemy z tą Japonią, bo czas nie stoi w miejscu, a nasi nie stoją w nim jeszcze bardziej. Co zresztą doskonale widać na Instagramie, w którym Gosia niemal na bieżąco dokumentuje fotograficznie tę niezwykłą podróż.
A do mnie w czwartek napisała tak:
21.05.2014
Licho nas podkusiło! Diabeł jakiś do ucha szepnął, żeby ten dzień spędzić przewodnikowo, żeby dać mu się prowadzić za rękę. I poprowadził nas jak owce na rzeź śladem najważniejszych zabytków Nary, a tam... potop, tsunami, nawałnica!
Wycieczka za wycieczką, chyba wszystkie szkoły z całego Nipponu postanowiły przysłać tu swoje delegacje!
Nawet miejscowe święte jelenie* o słodkich oczach nie zdołały w pełni wynagrodzić nam tego armagedonu.
A tak naprawdę, to mimo że ledwo przyczołgaliśmy się do domu z powrotem, nie żałuję. To był fajny dzień, spędzony na obserwacjach socjologicznych i na podziwianiu zabytków uznanych za Dziedzictwo Światowe Ludzkości (a jest ich tutaj w Narze aż osiem. A jaka zaprawa treningowa! Ledwo się ruszam. :)
A to było tak:
Poprzedniego dnia siąpił deszczyk, mimo to poszliśmy na pierwszy spacer w nowym mieście i okazało się, że pAgoda jest piękna, chociaż pOgoda, zgodnie z utartymi stereotypami na ten temat, nie bardzo. Spędziliśmy czarowne, pełne oddechu chwile, obserwując kropelki deszczu rozbijające się o taflę jeziorka, podziwiając perfekcję wykonania tej drewnianej konstrukcji i spokój tchnący z tego miejsca.
Było to dobre przygotowanie przed mającym nastąpić dniem następnym, który zaczął się równie spokojnie przed jedną z bram tori Tōdaiji - głównej świątyni sekty buddyjskiej Kegon w Japonii, zarazem jednej z największych atrakcji turystycznych kraju.
(Wybudowana w połowie VIII w. stanowi kwintesencję buddyjskiego stylu architektury świątynnej. Słynna na cały świat z powodu tysięcy kamiennych latarni ufundowanych przez wiernych prześcigających się w przekupywaniu bogów, aby im sprzyjali - na całym świecie to działa tak samo.)
Od wieków daniele uznawano za święte zwierzęta i boskich posłańców i trzymano na terenach świątynnych. W tej chwili w Narze jest około 1500 sztuk tych zwierząt i stanowią one wielką atrakcję turystyczną. Ludzie karmią je specjalnymi krakersami (shika-senbei), które to często gaijini zjadają sami, biorąc je za miejscowy specjał. Dobrze, że przeczytaliśmy o tym wcześniej i nie daliśmy plamy! :)
W świątyni można załatwić swoje sprawy z opatrznością, zapisując modły na deseczce w kształcie serduszka, zawieszając je na specjalnym wieszaku, no i oczywiście wrzucając pieniążek do skarbonki. Jakie to praktyczne! :)
Omszałe, stareńkie latarnie położone w prastarym, od wieków chronionym, świętym lesie prowokują do zadumy i do tego, aby je... miziać jak koty! Chyba tęsknię za kimś...
Drzewa są tak niesamowite, wiekowe, powykręcane i okazałe, że zrobię kiedyś o nich osobny post!
Drzewa są tak niesamowite, wiekowe, powykręcane i okazałe, że zrobię kiedyś o nich osobny post!
(Las Kasugayama leży tuż obok chramu Kasuga-Taisha. Jako miejsce święte dla shintoizmu był chroniony od 841 roku przed wyrębem i polowaniami. Jest to więc chyba najstarszy park narodowy na świecie, oaza pierwotnej przyrody w obrębie samego miasta!)
Za to kawałek dalej, w drodze do największego zabytku Nary, o zadumie mowy już być nie może. Zaczyna się szaleństwo turystyczno-jeleniowe (jakkolwiek to rozumieć).
Nie wiadomo już, kto tu turysta, a kto jeleń. :)
Nie wiadomo już, kto tu turysta, a kto jeleń. :)
Choć wszędzie porozwieszane są tablice z ostrzeżeniami, że zwierzęta te mogą zrobić krzywdę (ja też w to nie wierzę), nikt się tym nie przejmuje i każdy bierze sobie za punkt honoru nakarmić i pogłaskać jelonka. A one są gorsze niż koty! Nienażarte! Nie wiem, jak mogą zmieścić takie ilości jedzenia, nie wiem, jak mogą żyć w tym tłumie i nie zwariować! Ja po pięciu minutach miałam dość...
Mam tradycyjnie mieszane uczucia co do koegzystencji na ulicach tych zwierząt i ludzi. Kłóci się to z moim wyobrażeniem szczęśliwego jelenia. Ale co ja w końcu wiem o jelenim szczęściu! One wydają się zadowolone ze swojego losu. :)
Mam tradycyjnie mieszane uczucia co do koegzystencji na ulicach tych zwierząt i ludzi. Kłóci się to z moim wyobrażeniem szczęśliwego jelenia. Ale co ja w końcu wiem o jelenim szczęściu! One wydają się zadowolone ze swojego losu. :)
Skalę turystycznego szaleństwa pokazują te zdjęcia; można się zmęczyć samym oglądaniem!
To jest właśnie przyczyna tego zamętu: centralny pawilon Daibutsuden, uważany za najwyższą i największą drewnianą konstrukcję sakralną na świecie,
a mieszczący 15-metrowy brązowy posąg Buddy Wajroczany. Trochę ciekawszych informacji dla chętnych: rzeźba ta zwana jest również Nara no Daibutsu, co oznacza Wielki Budda z Nary. Proces tworzenia tego posągu rozpoczął się w roku 747. Z powodu ograniczonych możliwości technicznych łączny czas pracy nad nim wyniósł ponad 5 lat, rujnując budżet państwa i prywatny rodziny cesarskiej. Posąg miał 16 metrów wysokości, ważył z postumentem 380 ton. Ozdobiono go przy tym złotem (58,5 kilograma) oraz srebrem (30 kilogramów). Oryginał nie przetrwał do naszych czasów, gdyż z powodu kataklizmów i katastrof poszczególne części rzeźby były niszczone. Odlewano je następnie ponownie i przyłączano do całości. Posąg, który dziś oglądamy, pochodzi z 1628 roku i jest o metr mniejszy od pierwowzoru.
Mnie się spodobały motylki. :) |
Jak wspomniałam, na żadną zadumę miejsca tam być nie może, panuje atmosfera głośnego (jak na Japonię) pikniku, no i wszyscy robią zdjęcia - setki tysięcy zdjęć na minutę, rozmawiają, śmieją się, nawołują... W takich miejscach traci się poczucie sensu dokumentowania swojej podróży...
A ten olbrzymi drewniany pawilon jest naprawdę zachwycający! Szkoda, że uroda ta ginie w ludzkim tumulcie.
Wokół jest czarno-biało od szkolnych mundurków. |
Pośród tłumu łażą dziesiątki zwierząt! |
By jeszcze wieczorem wsiąść na rowery i pognać (bo z górki) na naszych dwukołowych rumakach do wieczornego miasta, mijając po drodze "naszą" altanę w cudnych okolicznościach przyrody
i kolejny zabytek - ponad 50-metrową pagodę (drugą pod względem wysokości w Japonii) stojącą w ciszy wieczoru...
Ale, ale, czy aby w ciszy?? To nie do uwierzenia, ale jest po 20.00, a oni wciąż chodzą i zwiedzają! Minęło nas kilka szkolnych wycieczek!
W mieście też sporo ludzi. Na stoiskach z pamiątkami sam chłam w stylu odpustowym.
Po miejskim spacerku pozostało "tylko" podjechać kilka kilometrów pod sporą górę, by znaleźć się w naszym uroczym maleńkim domku i zapaść w zasłużony sen.
Jazda na rowerze to też była dla mnie niezła adrenalina! Po ciemku, tylko z przednim światłem, w ruchu lewostronnym, miejscami wśród samochodów, za gnającym MCO, oesu!
"Oesu" to moje nowe turystyczne zawołanie. Powiedziałam to wczoraj milion razy, jęcząc podczas powrotu ze zwiedzania, przekręcając się na futonie i podczas każdej innej czynności angażującej mięśnie. Bolą mnie wszystkie kości! Oesu!
Dla tych, którzy nie widzieli na Instagramie filmiku pokazującego,
co dzieje się na drodze prowadzącej do Wielkiego Buddy z Nary.
W drugiej części jest krótki filmik z "przemysłu zdjęciowego"
- jest takie miejsce, gdzie ustawiają się grupki młodzieży, całe klasy z nauczycielami,
specjalnie przydzielony do tego zadania pan chodzi z koszykiem pełnym jelenich krakersów,
a za nim maszeruje stado tych wiecznie głodnych zwierzaków.
Od jednej grupy do drugiej, od drugiej do trzeciej, i kolejna już się ustawia, i kolejna...
I tak godzina za godziną, dzień za dniem...
Gdybym była jeleniem albo tym panem z obsługi, tobym oszalała!
PS. Czytałam wczorajsze komentarze. Super, że tyle osób jest z nami poprzez te relacje! Dziękuję i wszystkich czytających pozdrawiam serdecznie! Cieszę się, że wcześniej chciało mi się zapisać moje pierwsze wrażenia i obserwacje, bo teraz wszystko powszednieje i to, na co zwracałam uwagę na początku, nie budzi już mojego zdumienia.
Odpowiem słówko:
Mario, Ewo - tak, ta plątanina kabli napowietrznych jest tu koniecznością. Ze względu na liczne trzęsienia ziemi na całej wyspie nie zakopuje się ich pod ziemią, tak jak i, za drobnymi wyjątkami, nie robi się przejść podziemnych ani nie buduje piwnic.
Alu - kiedy robiłam zdjęcie tego zakazu palenia, właśnie mijał nas Japończyk z fają w zębach. :) Byliśmy też w knajpce, gdzie się paliło i wszyscy jarali na potęgę (trzeba było potem prać wszystkie ciuchy). Generalnie jednak ludzie na ulicach nie palą. Przy pawilonie Wielkiego Buddy np. było wyznaczone miejsce przy toaletach i tam stało kilka osób z papierosami. Byłam też świadkiem nieładnej sceny w Kioto. Grupka Japończyków - rodzina z dziećmi - stanęła w bocznej uliczce, wypaliła po papierosie, dzieci napiły się coli z puszek, po czym dorośli skiepowali niedopałki wprost na ulicy, dzieci zostawiły tam puszki i wszyscy poszli sobie. Mam podejrzenie, sądząc po sposobie ich ubierania, że to nie byli stali mieszkańcy Japonii, a jacyś turyści spoza niej.
Wpis o jedzeniu będzie, ale chyba jak już wrócę. :)
Wpis o jedzeniu będzie, ale chyba jak już wrócę. :)
* W Japonii zwykło się mówić na nie daniele, ale to, jak wyczytałam, jelenie wschodnie, zwane także shika.
***
Co Wy na to? Bo mnie to chyba się dziś przyśnią te wschodnie jelenie.
Że co, że brzmi dwuznacznie? Cóż...
I może jeszcze motylki. :)
JolkaM
Że co, że brzmi dwuznacznie? Cóż...
I może jeszcze motylki. :)
JolkaM
Nie poszłam na zakupy, bo mi się zachciało zajrzeć do Japonii i wsiąkłam. Doskonale rozumiem zmęczenie tłumem, niezły hałas też tam był. Może te jelenie już stworzyły nowy podgatunek jelenia świątynnego żarłocznego?
OdpowiedzUsuńEnklawy ciszy i parki strasznie mi się podobają i motylki też zachwyciły.
Serdecznie pozdrawiam Podróżników i nieustanne dzięki Joli za przekaz.
I co, Ewo, żałujesz tych zakupów? ;)
UsuńPozdrówka! :)
Piękna jest altana "wasza".. Naj! piękna :)!...
OdpowiedzUsuńA jelenie sympatyczne :). Tłumu ludzi współczuję...
Całusy :*
Joluś piękne dzięki za Twoją pracę :).
Taka tam praca, Abi, kopiuj-wklej. Nie ma o czym mówić.
UsuńUściski. :)
Podobną altane ,tylko w mikroskopijnym wydaniu mamy w naszym Ogrodzie Japońskim , klimat też troche podobny ,mam na myśli klimat ogrodu .
OdpowiedzUsuńTe jelenie mnie urzekły :) Widok ich szwendających się w takich ilościach po ulicach jest niesamowity . Gosianka ,ze zwierzętami jest jak z ludzmi ,przyciąga pełna micha , a mozliwości adaptacji do róznych warunków ogromne . I tak jak u ludzi jest w nich tęsknota za wolnością ,ale najczęściej zwycięża jednak pełna micha ;)
Twoja teoria jest przekonująca, Marija, obietnica pełnej i łatwej michy potrafi uziemić nie tylko jelonka...
UsuńPozdro! :)
Strasznie tam pięknie, bardzo. Ale jeleni mi żal. Jakby nie patrzeć, są w niewoli. A co się dzieje w okresie rykowiska? One wtedy są niebezpieczne. I ciekawi mnie, czy rozmnażają się bez kontroli? Bo w tej sytuacji nie mają naturalnych wrogów. Co się z nimi dzieje, kiedy jest ich za dużo w jakimś miejscu? Bez człowieka już sobie nie poradzą:(
UsuńJak przystało na tak zorganizowany i perfekcyjny naród ,pewnie zorganizowali to wszystko perfekcyjnie ,jeżeli by tak nie było ,to przecież już dawno by nas o tym poinformowali obrońcy zwierząt .
UsuńWyglądają na zadowolone ze swojego losu .
Oczywiście dziękuję i odzdrawiam :)))
UsuńZ tym karmieniem"leleni"przez turystów to jest nie kiepski pomysł.Pewnie już nie dostają nic innego do jedzenia a owe krakersy są tak przygotowane żeby były zdrowe dla onych świętych leleni:)))
OdpowiedzUsuńTe tłumy to nie dla mnie.
Pozdrawiam Zwiedzających Japonię i Kopiującego Reportera:)
Dziękuję, Orko, odzdrawiam. Także w imieniu. :)
UsuńRzeczywiście, można zwariować w takim tłumie. A ja, naiwna, myślałam, że wieczorem będzie spokojniej :) Ale i tak piękne to wszystko.
OdpowiedzUsuńEwa2 ma rację, ewolucja zachodzi na naszych oczach; "jeleń świątynny żarłoczny" - świetne!
O tak, jeleń święty żarłoczny udał się Ewie! :)
UsuńA te tłumy, cóż, coś za coś.
Oesu ;) co za dzikie tłumy, wcale nie dziwię się Twojemu , Gosiu zmęczeniu. Ale chociaż nie padało.
OdpowiedzUsuńOni mają jelonki, a my żarłoczne mewy, które z ręki ci jedzenie wyszarpną. Widocznie dostosowały się do takiego bytowania i krzywda się im nie dzieje.
Altanka bardzo ładna, zdjęcia tchną spokojem.
P.S. Pociąg dla mnie znalazłam, serdecznie dziękuję, Gosiu :))) Pozwoliłam sobie skopiować go do specjalnego folderu na kompie ;))
Zrobiło się mi naprawdę miło :)
Chlip ....
No co chlipie? Gosia wkrótce wraca. :) Nie puakaj. Dobra, dobra, wiem, to wzruszenie od pociągu. ;)
UsuńNie inaczy ;)
UsuńNie dość, że nie nadrobiłam zaległości, to zupełnie nie zauważyłam, że przerwa jednodniowa w relacji nastąpiła;) GosiAnka wróci, zrobi klasówkę, a ja znów będę musiała wymówek szukać!;)
OdpowiedzUsuńJelonki nie wyglądają na nieszczęśliwe, ale skoro nie wiedzą, że mogłyby żyć w cichym lesie, z dala o tych dzikich tłumów i jeść coś o wiele zdrowszego niż krakersy...
GosiAnko bądź dzielna! Na 'Catsickness' jeszcze nie pora!
Jolu, nie dziwię się, że i u Ciebie wystąpiły pewne zaległości. Gdybym to ja miała relacjonować tę podróż, to chyba nie miałabym już czasu na nic innego;) Tym bardziej doceniam!:))
No wiesz, robię przerwę specjalnie dla Ciebie, a Ty... Ręce opadają z tymi Konwaliami. :D
UsuńZaległości to ja mam głównie z powodu, że nie jestem tak biegła w blogowaniu. Ale nauczyłam się już podłączać linki. ;)
Buziaki, Magdo. :)
Chyba te jelenio-daniele uciekałyby ode mnie na sam mój widok, zagłaskałabym.:)
OdpowiedzUsuńAle tłumy ludzi o rety.
:)
Ja też bym głaszczyła, jeju! :)
Usuńja mam daniele pod domem prawie. wprawdzie dzikie, ale zawsze. ja bym w tym tłumie oszalała.
OdpowiedzUsuńAha, to u Ciebie, Ewo, chyba jak u mnie. Włażą nam na zagony i obżerają co lepsze warzywka, łosie jedne! Żeby to chociaż jakieś święte były jak ichnie, a to zwykłe nasze kochane sarenki... Ech!
UsuńUściski. :)
u mnie nie obgryzają warzywek, bo u mnie ogrodzone. za to zżerają młode, nieogrodzone drzewka, osie jedne!
UsuńOesu, osie!
Usuń...oesu, oesu jaki harmider, ale jaka dyscyplina. Chwila moment i grupki się przemieszczają... :)
OdpowiedzUsuńFakt, wygląda to... profesjonalnie. ;)
UsuńZmeczyly mnie te tlumy od samego ogladania. Ale zobaczyc to wszystko mus, wiec trzeba sie pomeczyc, nie ma to-tamto. Filmik mi nie chodzi, calkiem nie wiem, dlaczego.
OdpowiedzUsuńJolka, Ty nie rob zadnych przerw, tylko lec codziennie z tym koksem, bo popadlam w nalog japonski i zaczyna mi czegos brakowac, kiedy nie ma postow :)))
To i dobrze, że Ci nie chodzi, bo zmęczyłoby Cię to jeszcze bardziej - tam te tłumy się dodatkowo ruszają. :]
UsuńNo masz, jedna narzeka, że za często, druga, że ma być bez przerwy, a ja biedny miś pomiędzy. ;)
Rzeczywiście daniele nie wyglądają na bardzo nieszczęśliwe.
OdpowiedzUsuńNo i - wyobraziłam sobie Gosię miziającą świętą latarnię :)
Prawda, że urocze wyobrażenie. :)
UsuńJelenio-daniele są piękne! Głaskałaś i nakarmiłaś jak na turystę przystało? ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację papierosową! Czyli standard - zakazy są po to, by je łamać. ;)
Z wielką ciekawością czekam na jedzeniowy post.
Dziś lakonicznie, bo się umordowałam pracą i upałem... Buziaki! :*
P.S. Fajnie, że rowerami tyle jeździcie i że jest taka opcja. :)
No, pięknie, pięknie, a do mnie ani słowa, lakoniczna Alu. Ale się wnerwiłam...
Usuń:P
Jak to? Dla Ciebie najważniejsze - buziaki! :D Nno! :P
UsuńNno!
UsuńTeraz to i ja mogie: buziaki! :)
A ja mam pytanie do GosiAnki:))
OdpowiedzUsuńBylo tu i na instagramie juz tyle zdjec zakazow palenia, bylo juz tyle zachwytu w komenatrzach nad tymi zdjeciami i domyslam sie, ze jeszcze bedzie:)))
A mnie ciekawi dlaczego w tak czystym od palaczy kraju Japonczycy nosza maski na twarzach?
I zreszta nosza te maski nie tylko w czystej Japonii, ale tez np. tutaj gdzie palaczy mozna spotkac z nieco wieksza czestotoliwoscia niz jeden na dwa tygodnie:)))
Co takiego wiedza Japonczycy o atmosferze ze sklania ich do noszenia masek, bo chyba nie nosza ich z powodu palaczy skoro... no jeden na dwa tygodnie to chyba nie grozi smiercia.
Temat mnie nurtuje nie od dzis, a nawet powiem wiecej, ze ja chyba znam odpowiedz;) Ale chcialabym przeczytac jakie jest zdanie naszych podroznikow.
Star, chyba mogę Ci na to pytane odpowiedzieć. Gosia już gdzieś w początkowych relacjach pisała, że to noszenie masek przez Japończyków to po to, by nie zarażać innych (współpasażerów na przykład) podczas jakiejś infekcji, choroby. Ale może ktoś wie coś jeszcze na ten temat. Znawców Japonii się uprasza do odpowiedzi. :)
UsuńPS. Dziergasz? ;)
Nie sadze, zeby to bylo "po to, by nie zarazac innych" raczej zeby samemu nie zarazic sie OD innych. Sama nosilam przez jakis czas maske wlasnie z tego powodu, zeby sie nie zarazic od innych. Ale moi tutejsi Japonczycy twierdza jeszcze cos innego co akurat nie ma zupelnie zwiazku z paleniem czy tez nie paleniem papierosow przez wspoluzytkownikow tej samej ziemi:)))
UsuńNie, nie dziergam:)
Zrobię dokładniejsze rozpoznanie i napiszę wkrótce. Bo to ciekawe jest rzeczywiście.
UsuńPowietrze w dużych i mocno zagęszczonych miastach Japonii jest mocno zatrute i stąd te maski.Czytałam gdzieś,że może i w Krakowie ze względu na owe zatrucie powietrza a wiąże się to również z położeniem Krakowa/niecka/gdzie powietrze jest trudno wymienialne,można się będzie w taki sposób zabezpieczyć przed smogiem:)
OdpowiedzUsuńHm, to ja sobie myślę, że taka wioseczka jak moja, to samo szczęście. Choć niestety czasem czuję, że sąsiedzi spalają coś podejrzanego. :]
UsuńBrawo Orka!!! Dokladnie o to chodzi, nie dosc ze Japonia sama sobie zatruwa atmosfere to jeszcze co najgorsze swinstwo przychodzi z Chin, no ale najlatwiej zwalic wszystko na palaczy.
UsuńA jak sie samemu pali ogniska z lisci to niby nie jest szkodliwe? Zwlaszcza jak do lisci dorzuci sie jeszcze inne smieci a moze i opony? bo to przeciez na wlasnym terenie, na wlasnej dzialce... to niby wolnoc Tomku...
Ale ze wiatr niesie na cala okolice to nikomu nie przeszkadza, przeszkadza natomiast dym z papierosa. Zawsze mnie smieszy jak narod kupuje takie bajki.
Czytałam wszystkie posty o glądałam zdjęcia, mimo, że nie komentowałam, bo tak się akurat złożyło. Fajnie :):):) Rozumiem tempo i ilość zwiedzania, bo sama jestem zapalonym zwiedzaczem, ale Gosia - że masz jeszcze siłę i czas opisywać to wszystko, wstawiać zdjęcia - to podziwiam :):) Ale relacje fajne :) Agnieszka z Lublina
OdpowiedzUsuńBo Gosia to mróweczka. :)
UsuńOesu ! :-)))
OdpowiedzUsuń:)))
UsuńZjeleniałam i ztłumialam oglądając te zdjęcia...
OdpowiedzUsuńOżeż! I jak to teraz odwrócić?! ;)
UsuńMałgoś, dziękuję...pięknie, myślę, że i w Japonii końcówka roku szkolnego wypycha wycieczki to tu to tam, na jakimś blogu japońskim czytałam, że wyprawy do wielkiego buddy to coś takiego jak u nas do święteh panienki do częstochowy, pomyślność egzaminów i blalbla, pewnie te wycieczki szkolne to tak jakoś...
OdpowiedzUsuńjelonki, sarenki - oszołomiłaś mnie tym widokiem
pozdrawienia for all
GosiAnko, wyindywidualizuj się z tego rozentuzjazmowanego tłumu ... i odpocznij trochę :)))
OdpowiedzUsuńStrasznie mi szkoda tych ślicznych jelonków, to raczej niezgodne z ich natura tak żyć?
OdpowiedzUsuńNie wiem czy jelonki wschodnie tak maja, ale nasze sarenki przez całą dobę szukają jedzenia i jedzą, śpią tylko 3-4h na dobę, może tamte dlatego takie nienażarte?
W takim tłumie ja się nie umiem znaleźć, ulatnia się cała przyjemność z oglądania, z powodu takiego tłumu znielubiłam Wenecję.
Widzisz, dlatego tak prosiłam żebyś na bieżąco notowała, potem wszystko powszednieje.
Kurczę, ale Ci zazdraszczam :)
OdpowiedzUsuń