Bo dzień drugi i trzeci. Widzę, że muszę naparzać, gdyż normalnie nie nadążam. Nasi w Japonii wcale sobie nie odpuszczają, żadne zmiany stref czasowych im niestraszne, żadnego czasu na adaptację nie potrzebują. I jeszcze mają siedem godzin do przodu! To jak ja mam wyrabiać? Sklejam dziś piątek i sobotę, a u nich już niedziela wieczór! Mało tego - kiedy post się ukaże, będzie czas porannej poniedziałkowej kawy, gdy tymczasem u naszych globtrotuarów będzie się zbliżać pora na jakąś strasznie pikantną, gęstą zupę z tofu i makaronem. Nie wspominając o kolejnych przebytych kilometrach i dziesiątkach (jeśli nie setkach) zdjęć. ;)
A żeby jeszcze ten cały Blogger słuchał mnie bez szemrania. A to nie, coraz to staje okoniem i robi mnie w bambuko (stąd między innymi już od wczoraj wisi zapowiedź tego posta, za co uprzejmie szanowną blogosferę przepraszam). Ale już go chyba rozgryzłam (tego Bloggera), a przynajmniej nadgryzłam. :)
A teraz Gosia korespondentka. :)
9 maja, piątek:
Bardzo intensywny dzień drugi za nami. Bardzo, bardzo fajny. Już cieszę się ogromnie, że tu jestem, że będę na wakacjach tak długo. Nie musieć iść do pracy, nie martwić się o zakupy, czy co ugotować na obiad - jakie to przyjemne!
A żeby jeszcze ten cały Blogger słuchał mnie bez szemrania. A to nie, coraz to staje okoniem i robi mnie w bambuko (stąd między innymi już od wczoraj wisi zapowiedź tego posta, za co uprzejmie szanowną blogosferę przepraszam). Ale już go chyba rozgryzłam (tego Bloggera), a przynajmniej nadgryzłam. :)
A teraz Gosia korespondentka. :)
9 maja, piątek:
Bardzo intensywny dzień drugi za nami. Bardzo, bardzo fajny. Już cieszę się ogromnie, że tu jestem, że będę na wakacjach tak długo. Nie musieć iść do pracy, nie martwić się o zakupy, czy co ugotować na obiad - jakie to przyjemne!
Nasza stacja przesiadkowa
Japończycy grzecznie stoją na wyznaczonych dla wsiadających miejscach.
Dziś już podróżowaliśmy metrem i pociągami z o wiele większą wprawą. Oczywiście to dzięki Robertowi, bo ja bym raczej zginęła marnie. Kiedy o mało nie wysiadłam przez pomyłkę na jakiejś stacji sama, uśmialiśmy się, że R dokonałby przypadkiem doskonałego pozbycia się żony. Już nigdy bym się nie odnalazła, bo nie wiem nawet, gdzie mieszkamy. Nazwy dzielnicy wymówić nie potrafię, a telefon mi się wyładował z racji ciągłego umieszczania zdjęć na Instagramie! Postanowiłam nosić ze sobą adres - na wszelki wypadek. :)
A swoją drogą fajny ten Instagram, zaczynam go coraz bardziej lubić. Dostałam mejle, że miło jest iść z nami jego śladem.
Ty też idziesz tam z nami, Jolu? :)
Zaliczyliśmy zwiedzanie słynnej dzielnicy Asakusa, znanej ze ślicznych i bogatych w towary uliczek handlowych, a przede wszystkim shintoistycznego chramu Meiji.
Powłóczyliśmy się wokół świątyni, podglądając tamtejsze zwyczaje, a nawet uczestnicząc w nich - skorzystaliśmy z shintoistycznej wróżby i obojgu nam wyszła niestety zła przepowiednia. Nic to jednak! Wystarczyło karteczkę z kabałą złożyć w paseczek i zawiązać na wystawionym do tego celu wieszaku - zła wróżba już odczarowana. Bardzo wygodne. :)
Potem podziwiając prześliczne tereny zielone obok świątyni, udaliśmy się na obiad. Tym razem udało nam się zjeść naprawdę pysznie, bardzo japońsko. Podglądanie jedzących Japończyków to przyjemność. Podczas gdy my zadowalamy się dwoma-trzema półmiskami, im obsługa donosi wciąż nowe potrawy. Potrafią zamawiać wiele razy, aż dziw bierze, gdzie to mieszczą. To wszystko jest przeważnie podlane dużą ilością piwa. Już drugi raz, gdy wracamy wieczornym metrem, mamy wątpliwą przyjemność wdychania alkoholowych oparów i oglądania wielu zawianych pasażerów. To też część folkloru. :)
Kolejne spostrzeżenia:
- dziś, w samym centrum miasta, było już bardziej kolorowo, jeśli chodzi o ubrania, choć podtrzymuję główną charakterystykę tokijskiej ulicy, o której pisałam poprzednio,
- wszędzie jest bardzo czysto; doszukałam się jednego peta, jednego plastikowego kubka w metrze i tam też kilku papierków. Na ulicach, na stacjach metra można jeść z chodników! :)
- gościnność i uczynność tych ludzi jest wielka. Znów kolejny pan zainteresował się zagubionymi w sklepie z elektroniką (szukaliśmy karty sim do rozmów telefonicznych lokalnych) gaijinami i obszernie udzielił nam informacji, a potem zaprowadził do sklepu, gdzie kupiliśmy kartę telefoniczną do korzystania w budkach telefonicznych i jakby tego było mało, zaprowadził nas do budki, żeby pokazać, jak z niej korzystać (tak samo jak wszędzie, he, he). :)
Kącik samochwały:
- odbyłam dziś rozmowę z inną gaijdżinką po angielsku w... toalecie na stacji metra. :) Przy okazji wspomnę, że toaleta ta jest bardzo higieniczna, ponieważ jest w stylu arabskim: dziura w podłodze, na dodatek spłukuje się automatycznie, więc nie trzeba niemal niczego dotykać. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
Whera are you from?
I'm from Poland.
Oh! For how long are you here?
Today is my second day in Tokyo.
How do you like it here?
Many people...
Many very nice people. -:)
I'm from Poland.
Oh! For how long are you here?
Today is my second day in Tokyo.
How do you like it here?
Many people...
Many very nice people. -:)
To prawda, człowiek czuje się tu bardzo przyjaźnie i bezpiecznie.
Uch, jestem z siebie dumna, że wydukałam te trzy proste zdania. :)
Aha! I zapomniałam, że przeżyliśmy nagłą i niezapowiedzianą burzę. Naraz zagrzmiało, zaryczało i zerwał się niesamowicie porywisty wiatr. Wszyscy zaczęli uciekać i chować się pod zadaszeniami, a wielu ludziom połamało parasolki. Powiało tak mocno, że nie można było iść! Szybko przeszło, ale było strasznie. :)
I jeszcze fotka z czwartku - bo takie ładne te tablice z krzakami.
Auta też grzecznie stoją w wyznaczonych miejscach. Całkiem jak Japończycy. ;)
10 maja, sobota, 15:53 - Gosia pisze:
Cześć, Jolu!
Jest 21:30 i jesteśmy w domu. Powiedzenie, że nogi wchodzą w doopę ze zmęczenia, jest jak najbardziej życiowe i prawdziwe. Dziś czuję to wyraźnie. Kostki mam opuchnięte jak balony, bolą mnie stopy, łydki, kręgosłup i kolana. Nachodziliśmy się jak jacyś pielgrzymi! Teraz jeszcze Robert poszedł spotkać się z naszym gospodarzem, Japończykiem Koji, od którego wynajmujemy nasze mieszkanko. Musi załatwić przechowanie roweru i dużej walizki przez miesiąc. Współczuję mu, że musiał iść, bo dziś naprawdę daliśmy sobie w kość. Przemierzyliśmy chyba setki kilometrów metrem i dziesiątki piechotą, przemieszczając się między dzielnicami Tokio i ich atrakcjami.
Najważniejsze wydarzenie dnia to wizyta w teatrze kabuki. O ile samo przedstawienie to dla kogoś, kto nie rozumie ni w ząb języka, nic ciekawego, to sama organizacja przedstawienia, przyjmowania gości, począwszy od kupowania biletów, poprzez wprowadzanie ich na salę, udział w widowisku, aż po zachowanie obsługi i widzów podczas spektaklu to temat na osobną, długą i bardzo ciekawą relację (mam nadzieję, że Robert to opisze z właściwymi sobie zacięciem i wnikliwością). Z racji nieznajomości języka przedstawienie to takie "chińskie kazanie", ale i treść dość banalna. Z folderu wiemy, że opowiadało ono o rybaku, który mimo że poprzysiągł sobie nie pić, to pod wpływem osobistej tragedii upija się i robi aferę na dworze możnego pana (daimyo). Głównie dłużyzny. Teatr kabuki ma długą i ciekawą historię, więc Japończycy odbierają go na pewno inaczej. W każdym razie śmiali się czasem w głos.
Sala teatralna to kilkupiętrowa otwarta przestrzeń z mnóstwem siedzeń. My siedzieliśmy na samej górze i miałam trochę problemów z lękiem wysokości i przestrzeni. Mimo to cieszę się, że dane mi było to widzieć.
Przed teatrem natomiast, na jednej z głównych ulic miasta, bardzo dużo dziś ludzi. Tym razem widziałam całe mnóstwo pięknie ubranych kobiet i mężczyzn, niezwykle eleganckich, szykownych, w brylantach i perłach, na bogato i modnie. Wiele kobiet w kimonach. Wielka szkoda, że te piękne stroje, w których kobiety wyglądają jak barwne kwiaty, nie są ich strojem codziennym, że strój europejski wypiera tę zachwycającą tradycję. Może zresztą tak nie jest, może ona jest kultywowana, a Japonki zdają sobie sprawę z tego, jak zjawiskowo wyglądają ubrane w jedwabie, przepasane szarfami, z przyozdobionymi włosami. Co ciekawe, kobiety, które widziałam, zdawały się czuć bardzo wygodnie w opływających je miękko kimonach, co kłóci się z moim o tym stroju wyobrażeniem.
Widziałam tylko jednego mężczyznę w tradycyjnym męskim stroju, pięknym, szarym kimonie, i to też był bardzo miły dla oka widok.
Potem pojechaliśmy, metrem oczywiście (to miejsce, gdzie spędzamy zdecydowanie najwięcej czasu), na wieżę widokową do rządowych budynków Tokio Tocho, znajdujących się w dzielnicy Shinjuku, gdzie podziwialiśmy miasto z lotu ptaka - z wysokości 45. piętra. Wjazd na wieżę jest darmowy i najważniejsze, że bez kolejki. Z góry dobrze było widać, że jesteśmy w największym mieście na ziemi. Ogrom Tokio przykuwa wzrok. Miasto ciągnie się w każdą stronę aż po horyzont. Widać, jaką jest wielką, betonową dżunglą, mimo kilku zielonych plam - parków. Dla mnie to przerażające, jakoś tragiczne i przykre.
Widok na bezkresne miasto.
Myślę o tym, że praktycznie nie ma tu zwierząt, ani dzikich, typu ptaki (widzieliśmy tylko wróble i gołębie przy świątyni Senso-ji w Asakusa), ani domowych. Widziałam kilka kotów (do dziś 4 sztuki) i kilka psów. Jak na wielomilionowe miasto to niewiele, przyznasz sama. Z góry i od razu żal mi tych zwierzaków. Koty muszą przemykać pomiędzy budynkami w ciasnych uliczkach, a psy to jakieś ofiary ludzkiej próżności: żywe zabawki. Wystrojone w ubrania, wożone w wózkach, z kokardami na głowach. Dla mnie to kolejny przygnębiający widok i powód do nieoptymistycznych refleksji.
O ile ludzie są tu wyluzowani, spokojni, nieprawdopodobnie zdyscyplinowani i przyjaźni (kolejny Tokijczyk podszedł dziś do nas i pomógł nam, widząc nas zagubionych), o tyle wydaje mi się, że nie ma miejsca dla zwierząt w tym betonowym świecie. To, co tak męczy, to, co czuję teraz w głowie, to to mrowie ludzi, które dziś przewinęło się przed moimi oczami. Pełne wagony kolejki, pełne ulice, pełne wnętrza budynków. Gdyby ci ludzie byli napastliwi czy nietaktowni, stanowczo nie dałoby się tu wytrzymać, a tak... Czy uwierzysz, że w metrze nie usłyszysz ANI JEDNEGO dzwonka telefonu? ANI JEDNEGO esemesa? W metrze, mimo czasem gęstych tłumów, panuje cisza! Jeśli ktoś rozmawia, to półgłosem, jednak przeważnie każdy jest zajęty sobą - albo czyta, albo grzebie w telefonie, albo śpi. Panuje miła cisza, przerywana komunikatami o bieżących i nadchodzących przystankach, o miejscach, w których należy się przesiąść na inną linię, nawet o stronie, na którą otwierają się drzwi na następnej stacji. Czy uwierzysz, że w całym mieście jest nieprawdopodobnie czysto, że w metrze, na stacjach metra, w toaletach publicznych wszystko wręcz lśni czystością? Japończycy muszą przeżywać szok nawet w Europie, o innych Indiach nie wspominając...
Lśniąca czystość w metrze.
Na koniec dnia, po pysznym obiadku w bardzo prostym i tanim barze, pojechaliśmy jeszcze oglądać targowisko próżności i pokaz nastoletniej mody na słynną ulicę Harajuku, gdzie w niedzielę można spotkać młode dziewczynki, tzw. cosplayerki (http://en.wikipedia.org/wiki/Cosplay), na mostku w Harajuku. Mimo że dziś sobota, widzieliśmy kilka takich przebierańców, i jak dla mnie to wystarczy. Tłum taki, że nie da się przejść!
Dzielnica Harajuku.
I tamtejsze tłumy.
To na razie tyle. Jutro kolejna wielka atrakcja, czyli sumo!
PS. Zapomniałam dopisać, że na ulicy nie zobaczysz człowieka z papierosem! Piękna sprawa. :)
Dobraaanoc...
o! Fantastycznie się czyta. Jolu jesteś wielka, że udało Ci się stworzyć taki post :D... :)
OdpowiedzUsuńDroga Abi, toż przecie to Gosia pisze, ja tylko czasem wetknę jakiś przecinek gdzieniegdzie. To gdzie ta moja wielkość? Chyba że masz na myśli zwycięstwo nad technicznymi perturbacjami z programem. :) To i owszem, sama siebie podziwiam. ;)
Usuń:*
...z opisu wynika, że to piękne miejsce a i za razem smutne. Ta cisza w metrze, wylewna uprzejmość, chyba jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego. Miejsce piękne a za razem klaustrofobiczne. Pozdrawiam naszych podróżników...
OdpowiedzUsuńTak jak mówisz, Trzyikselu...
UsuńNiesamowita ilosc wrazeń, zdjec, przezyć...Cudownie, ale męcząco zarazem! Do zmeczenia fizycznego dochodzi psychiczne. Myslę, ze bardzo dobrze iz Gosia robi zapiski, pisze do Ciebie, pstryka fotke za fotką, bo w tym natłoku wszystkiego dwie trzecie wyleciałyby jej z głowy.
OdpowiedzUsuńPodziwiam japonska czystość i spokój, dobre maniery, smaki i zapachy. Urbanistyka betonowa i nadmiar ludzi mnie przerażają. Zreszta, ja na tej mojej wsi zupełnie odwykłam od takich rzeczy. Malutki, po nowoczesnemu wyremontowany Rzeszów to teraz juz dla mnie za dużo!
Pozdrawiam gorąco Gosiankę i Ciebie Jolu - dzielna sprawozdawczyni!:-))
P.S.(A dzisiaj u mnie pada, z czego bardzo sie ciesze, bo jmi świezo posiane roslinki podleje!_
Och, jak ja Ciebie rozumiem, Olgo, tę Twoją radość z deszczu - bo i ja tak tęskniłam jeszcze niedawno. Teraz to już mam przesyt. ;)
UsuńRozumiem też Twoje przerażenie nadmiarem betonu i tłumu w otoczeniu. Już chyba trochę zdziczałam na tej wsi. :)
I ja Was pozdrawiam, Jawory z przyległościami. :)
Jak fajnie, że Gosianka nadaje, a Ty Jolu podajesz dalej:)) Gosianka to dobra obserwatorka i z pewnością dużo dzięki niej zobaczymy i się jeszcze dowiemy. Psy w wózeczkach......tak widziałam kiedyś taki film o Japonii, są specjalne przedsiębiorstwa pogrzebowe dla zwierzaków, trumny, pomniki, ubrania, kosmos. Japończycy zabiegani, a dla zwierząt trzeba mieć czas to i odpowiedzialnie ich nie biorą.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Was dziewczyny i Gosianki MCO.
Taaak, co kraj, to obyczaj. Ja tam się ogromnie cieszę z mojej przestrzeni i czasu, które mogę dzielić ze zwierzakami. Myślę, że im to też bardziej odpowiada niż gustowne wdzianko i pomnik.
UsuńUściski, Mnemo, mam nadzieję, że zdrowiejesz. A nawet, że jużeś całkiem zdrowa. :)
Zaznaczam, że czytam i towarzyszę w ten sposób w podróży. I pozdrawiam oczywiście :)
OdpowiedzUsuńTeż zaznaczam, że przeczytałam komentarz. ;)
UsuńNie wiem, czy Gosia zagląda zbyt często, raczej nie ma czasu (bo przecież musi obsługiwać Instagram, he, he), ale sądzę, że nawet jeśli nie śledzi komciów na bieżąco, cieszy ją to, że jest sporo osób, które z zainteresowaniem śledzą ich podróż. :)
Cudowny kraj z magicznym klimatem. Jednak ja jestem za spontanicznością jaka mamy w genach. Tam (mam wrażenie) chyba wszystko musi być zaplanowane i w/g zasad. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCóż, na geny nie poradzisz. ;)
UsuńTyle wrażeń aż dech zapiera.Oby nam się nasza Aneczka nie zgubiła tylko.Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńHalszko, Gosia już teraz nosi przy sobie kartkę z adresem, więc jakby co, to jakiś życzliwy (a takich tam większość) tambylec po prostu zaprowadzi ją do JCO. :)
Usuńz przyjemnością czytam relacje. i czekam na następne. miasto na zdjęciach wygląda jak mrowisko:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
:)
UsuńNastępna relacja się pojawi może nawet jeszcze dziś, więc zapraszamy. I odzdrawiamy.
Przeraza mnie ta betonowa dżungla....i brak zwierząt :(
OdpowiedzUsuńTak, Aniu, i ja mam podobne odczucia...
UsuńDzięki Waszej, Jolu i Gosiu, świetnej kooperacji, nie będziemy - jak wcześniej podejrzewałam - pozostawieni sami sobie na cały miesiąc, z rzadka tylko otrzymując skąpe wiadomości. To mi się podoba! I podobają mi się Wasze wspólne raporty podróżne.
OdpowiedzUsuńNinko, bardzo miło przeczytać, że się podobamy. ;)
UsuńCzytam z rozwartą paszczą, bo to gratka takie czytanie bezpośredniej relacji stamtąd. I kiedy tak czytam, zaczyna mnie nosić - jak Wałka.
OdpowiedzUsuńA może Gosia powinna nosić tekturkę z imieniem, nazwiskiem i adresem na szyi? Z kieszeni może wypaść przecież i koniec pieśni?
Hano, pracuję nad jeszcze bardziej bezpośrednią relacją, więc polecam zajrzenie jeszcze dzisiaj. :)
UsuńA widziałaś dzikie kury na Instagramie?
Jeśli zaś idzie o wypadanie z kieszeni przedmiotów, to mi przypomnij, jak będę u Ciebie, żebym opowiedziała o skarpetce. ;)
Jolka, spróbuję pamiętać, żeby Ci przypomnieć:)))
UsuńLecę zobaczyć kury na I. jeszczem tam dzisiaj nie była.
Od dziś już wiem, że moja poranna kawa musi być naprawdę WIELKA. Z ogromną przyjemnością czytam Wasze posty zwłaszcza, że o Japonii nie wiem nic, albo prawie nic..Gosianka jest bystrą obserwatorką i jej relacje są po prostu ciekawe. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńO, to może ja się postaram zorganizować coś już na wieczór. ;)
UsuńJolu i Gosiu, wspaniałe są te relacje! To był rewelacyjny pomysł, byś Jolu nam tu donosiła o naszych podróżnikach. :D
OdpowiedzUsuńGosiu, podzielam Twoje zdanie na temat zieleni, zwierząt i betonowego miasta. To bardzo smutne! A ostatnie zdjęcie takie wymowne...
W sumie lepszy ten nasz środek Europy, nie tak sterylnie czysty, ale z ogromem natury, jak się okazuje.
Proszę się już więcej nie próbować zgubić i zawsze mieć tę karteczkę przy sobie! ;)
Jolu, gdybyś potrzebowała pomocy w okiełznaniu dziada blogera to wiesz! Daj znać. :))
Alutko, dziękuję za chęć pomocy. Dobrze wiedzieć, że jakby co, to mogę dzwonić do Ciebie o północy (dawaj numer telefonu!). :P Na razie sytuację chyba opanowałam, ale jak powszechnie wiadomo, strzyżonego...
UsuńCo do betonu i zwierząt, to myślę podobnie. Przeniosłabym jednak stamtąd kilka cech Japończyków. :) I zakaz palenia w miejscach publicznych.
69* *** **0 :D
UsuńJakby tak zebrać najlepsze cechy z wielu państw to byśmy mieli raj! :))
Podziwiam Japończyków za ich postawę i podejście do życia.Chyba w którymś wcieleniu byłam Japonką lub Japończykiem:)Mam również w sobie dużą dozę dyscypliny jeżeli chodzi o podejście do otoczenia i współobywateli ino brak mi japońskiej cierpliwości,no ale w naszych realiach:(....
OdpowiedzUsuńSerdeczne dzięki za spacer:)
Czyli brak Ci tamtych realiów, żeby stać się Japonką do końca. Nie planujesz jakiegoś wyjazdu, Orko? :)
UsuńWpadnij jeszcze na jakiś rekonesans. ;)
Ciekawe jak wygląda wieś japońska. :) Takie miasta molochy mnie przerażają, ale Japończycy nauczyli się żyć obok siebie w tych wielkich miastach, zagłębiając się w sobie medytacyjnie korzystając z chwil przerwy w pracy. I my i oni zapewne sporo musimy się od siebie nauczyć. :)
OdpowiedzUsuńA do Orki - jest taka zabawa: kim byłeś/łaś w poprzednim życiu, opracowana przez prof. Leszka Weresa, wyszło mi że Japonką/czykiem :), nawet na zdjęciach z młodych nastoletnich lat wyglądam jak japonka.:) Lubię tę kulturę tych ludzi.
Dla Gosi i jej męża serdeczności a dla Joli buziak za relacje. Jolu przyjmij proszę, bo serdeczny całus to. :)
Na mnie też w średniej szkole wołano"Japoniec":)
UsuńMnie też bardzo ciekawi tamtejsza rzeczywistość pozamiejska. Dziś podróżnicy wybrali się poza Tokio, choć niezupełnie na wieś. Jak się uda, to już jutro będzie relacja. :)
UsuńCałus pobieram chętnie. :)
Dziewczynki, a z czego wynikało to, że Ty, Elu, wyglądałaś jak Japonka, a Ciebie, Orko, wołano Japoniec? Sposób ubierania, uczesania, jakieś charakterystyczne rysy? Opowiadajcie. :)
Usuń:))Ponoć mam lekko skośne oczy do tego charakterystyczna fryzura;prosta grzywka i takaż cała fryzura-się mawiało u nas na"pazia" albo"polkę",ale to już daaawno było,jestem zdyscyplinowana,ceniąca wartość mojego słowa bardziej niż ewentualne korzyści czy ich brak-jeśli coś mówiłam czy mówię to trzymam się tego do końca,nie patrząc czy to mi szkodzi czy przynosi korzyść,zawziętość w dążeniu do celu i w obronie własnego zdania,umiejętność przyznania się do własnego złego postępowania i przeproszenia-jeżeli tego wymaga mój błąd,itd,itp:)))
UsuńJak trafię szóstkę w totka to wybiorę się w trasę koleją-wsiadasz w jednym mieście i po kilku tygodniach wysiadasz w tym samym miejscu,kiedyś nawet patrzyłam,że takie trasy są organizowane przez Rosję,Chiny,była by zarypista wycieczka:)))Na taką wycieczkę jak GosiAnka tom już ciut za stara:)))
Orka Japonka - dziękuję za uzupełnienie komcia. :)
UsuńI z całego serca życzę Ci wygranej! Nie poszłaby ona na zmarnowanie, wiem. :)
Ach! Och! Ach!
OdpowiedzUsuńTylko tyle? ;)
UsuńBrawo, Jola, doskonale sobie radzisz, jakbys w zyciu nic innego nie robila! Swietna sprawa z tymi relacjami na biezaco, przynajmniej mozemy uczestniczyc w tej wielkiej wyprawie na drugi koniec swiata i w miare aktualnie, biorac pod uwage roznice czasowe, przezywac z Gosia i MCO ich przygode. Wszystko to dla mnie takie egzotyczne, poczynajac od mentalnosci Japonczykow, poprzez zabudowe, po sterylna czystosc gdzie okiem siegnac i niezrozumiale pismo.
OdpowiedzUsuńNiezwykle zajmujace te relacje. Czekam niecierpliwie na nastepne. :)))
Otóż w takim razie, skoro tak, to chyba najprawdopodobniej już dziś wieczorem coś wrzucę na pożarcie tym, co tęsknią, łakną oraz tudzież także pragną. :)
UsuńCzytam wszystko "na jednym oddechu":))) I jestem bardzo ciekawa czy z czasem te Gosiankowe obsrwacje nie beda korygowane. Pamietajmy, ze to pierwsze wrazenie a te bywaja zgubne.
OdpowiedzUsuńKamienna pustynia?
To chyba tylko tak wyglada z tej wiezy, bo z tej wysokosci trudno dostrzec male skwerki, trawniki czy pojedyncze drzewa.... Oczywiscie tak sobie gdybam, bo wiem jak sie czulam przez pierwsze dni w NYC, tez mi sie wydawalo, ze to kamienna pustynia, a teraz wiem, ze nie tylko duzych, ale i malych parkow jest duzo i w sumie co kilka przecznic moge spokojnie znalezc miejsce gdzie da sie usiasc i zieleni tez mi nie brakuje na poziomie ulicy:)))
Inaczej to wyglada z wysokosci kilkudziesieciu lub stu pieter a inaczej z plaszczyzny ulicy... ale to sie dostrzega z czasem, no i zaznaczam - nie znam Tokyo, wiec moje gdybanie jest tylko oparte na doswiadczeniach nowojorskich.
Podobnie ze zwierzetami.
A niby co mialyby tak chodzic bezpansko po ulicach?
O czym by to swiadczylo? A glownie jak by to swiadczylo o Japonczykach?
Zwierzeta domowe sa jak sama nazwa mowi ;)) domowe:))) A wiec w domach, szczegolnie jesli mowimy o najwiekszej metropolii swiata. Co innego gdzies w malych miasteczkach czy wsiach, tam zwierzeta nawet domowe moga chodzic na zewnatrz, bo do domu i tak blisko:)))
Star, myślę, że te refleksje mogą ulegać modyfikacjom. I na pewno masz rację, że nie da się zaobserwować niuansów w ciągu kliku dni pobytu w tak wielkim mieście. To się dzieje na bieżąco.
UsuńJakby co, to właśnie oznajmiam, że wkrótce kolejny odcinek serialu. :)
Jolu, super wypełniasz "obowiązki" Korespondentki :)
OdpowiedzUsuńsuper, że wieści z wyprawy są dorstarczane na bieżąco - to naprawdę pomysłowe i tysiac razy lepsze od telewizyjnych relacji!
a Japonia widziana oczami naszych wędrowców podoba mi się coraz bardziej - chyba tylko jedna rzecz byłaby dla mnie trudna - krzaki i niemożność zrozumienia tego co jest w nich zapisane :(
Tak, krzaki wydają się takie skomplikowane! Ale popatrz na to inaczej - jak pięknie wyglądają np. reklamy w ichnim języku. :)
UsuńJolu, alez oczywiscie, ze caly urok polega na tym, ze to sie dzieje na biezaco. Ja tylko kolekcjonuje te spostrzezenia i ciekawa jestem ile z nich ulegnie korygacji w czasie ich pobytu tam. Podobnie zdaje sobie sprawe, ze ja w NYC mieszkam 30 lat wiec trudno zebym nie znala jak wlasna kieszen.
OdpowiedzUsuńAle co do zwierzat to sie upieram, ze szwedajace sie po ulicach wiekich miast bezpanskie zwierzeta swiadcza BARDZO zle o konkretnym kraju i jego mieszkancach.
To wcale nie swiadczy o milosci do zwierzat, a wrecz bardzo przeciwnie, jest to bardzo przykry widok.
Zdecydowanie tak. I sądzę, że Gosia miała raczej na myśli ogólnie brak, jakiś niedosyt obecności zwierząt, że jej ich tam brakuje, a nie to, że one powinny snuć się bezpańsko po ulicach. Wiadomo, jaki ona ma stosunek do nieodpowiedzialności ludzi wobec zwierząt, które wzięli pod swoją opiekę.
UsuńNo i ten urok, o którym wspominasz - samo sedno. :)
Najbardziej to ona chyba cierpi na brak wlasnych zwierzat:)) i stad te tesknoty;) Nawet widok bezpanskiego bylby milym i wskazanym lekarstwem na tesknote:P
UsuńJestem pewna, że tęskni ona za swoimi sierściami...
UsuńA jak Twoje zatoki, Star? Zelżało?
Rety, Ty jestes jak maszynka wieloczynnosciowa:))) Nie dosc, ze Cie Gosianka obdarzyla blogiem to jeszcze pamietasz takie drobiazgi:))
UsuńWlasnie wrocilam od mojego znachora, trudno powiedziec, na pewno jest lepiej, ale to dopiero bedzie wiadomo wieczorem. Noce sa najgorsze...
Dzieki za pamiec:***
Czasem pamiętam "drobiazgi", a czasem nie pamiętam, co się działo przed chwilą. ;)
UsuńWięc dobrej, lekkiej nocy, Star, i pamiętaj, jakie lekarstwo (na wszystko) zaleca Wspaniały. ;)
To Gosia musiała aż do Japonii wyjechać, aby zapędzić Cię JolkaM do pisania? :) i dobrze! Świetnie piszesz :) reklamy w krzakach to wręcz wyglądają jak dzieła sztuki. Idealnie współgrają z betonowym krajobrazem, czyniąc go egzotycznym i bajecznie kolorowym :) czekam na dalsze relacje :)
OdpowiedzUsuńAno widzisz, jaka leniwość jestem chodząca. Potrzebowałam dopiero takiego porządnego kopa. ;)
UsuńUściskuję Cię mocno. :)
O reklamach to samo powiedział mój synuś - takie dziełka sztuki. :)
Fajna relacja na żywo, niemalże :)
OdpowiedzUsuńTa czystość i spokój do mnie przemawia :)
O to to! Nie zaszkodziłoby tego trochę więcej u nas. :)
Usuńjola, moje gratulacje!
OdpowiedzUsuńa swoją droga nasi podróżnicy mają niezłą kondycję. a to dopiero początek.
ptrzeraża mnie ten beton. ja juz zapomniałam jak sie w beto nie mieszka....
Oj, Ewo, cieszę się, że jesteś. Doczytałam się wczoraj, że Cię niepokoi ta tajemnicza zajawka postu bez postu, ale miałam nadzieję, że wcześniej czy później dotrzesz do właściwego. :)
UsuńDzięki za gratulacje - rozumiem, że dotyczą okiełznania niesubordynowanego Bloggera. ;)
A jeśli idzie o podróżników, to fakt, mają kondycję, i nie oszczędzają się. Dziś też nie próżnują. :) Chociaż teraz to już (mam nadzieję!) odpoczywają. :)
Ha! Mało tego, że odpoczywają, to jeszcze wsuwają ciastko w krzaki! :) Niech żyje Instagram i pilna Gosia! :)
UsuńZaglądam, czytam, zachwycam się zachwytem Podróżników.
OdpowiedzUsuńŚwietnie sobie radzisz, wielkie dzięki za Twoje pośrednictwo. Mam nadzieję, że GosiAnka i MCO zafundują sobie jakiś lżejszy dzień, by nam się nie przemęczyli.
Pozdrawiam
Myślę, że tempo, z jakim wędrują po tym egzotycznym i ciekawym kraju, samo sprawi, że zechcą odpocząć. Na pewno zaplanowali czas także w spokojniejszych miejscach i stamtąd też nam coś nadadzą. :)
UsuńPozdrówka, Ewo. :)
Czyta się zajebiście :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że nie nadążasz Jolu, to trzeba przetrawić :))))