Czy zdarzyło Ci się, Czytelniku,
paść kiedyś ofiarą biernej
przemocy z użyciem
funkcji, stanowiska lub pozycji?
Nie wiesz, o co chodzi?
No to może znasz scenę z filmu
"Poznaj mojego tatę", w której Ben
Stiller zrozpaczony i sfrustrowany niedawnym rozstaniem z narzeczoną, zmęczony
fizycznie do granic wytrzymałości, staje sam
jeden w wielkiej hali odlotów (jest bardzo późna godzina) przed uśmiechniętym obliczem
stewardesy odprawiającej pasażerów (czyli jego
jedynego) na najbliższy lot? Nie
znasz? To idzie dalej tak: Nieszczęsny, zniecierpliwiony i wyczerpany
Ben dowiaduje się z komunikatu
wydobywającego się w
syntetycznym tonie spomiędzy
rozchylonych sztucznym uśmiechem warg
panienki, że musi
poczekać, bo
aktualnie odprawiani są pasażerowie wyższej klasy, kobiety
z dzieckiem na ręku itp.
uprzywilejowana klientela tychże linii lotniczych. Zrozpaczony i skołowany Ben
rozgląda się wokół w jakiejś naiwnej
nadziei, że tuż obok wyrosła jednak
kolejka tych, którzy mają niezbywalne
prawo zapakować się do maszyny
przed nim, co dałoby mu jakąś wiarę w sens
procedury zastosowanej przez wciąż uchachaną, jakby w żadną stronę nieewoluującym uśmiechem, strażniczkę lotniskowego
ładu.
Niestety, żywej duszy!
Ben prosi więc: Kobieto,
wpuść! Tu nikogo
nie ma poza sympatycznymi nami (tekst dialogu zmyślam z niczego, czyli z głowy, starając się trzymać meritum)! Uśmiech
Giocondy pozostaje niewzruszony, ale w zimno-szklistych oczach pojawiają się dwa nagie
sztylety. Proszę się cofnąć za żółtą linię! Obecnie
odprawiamy pasażerów z prawem pierwszeństwa! (Czy
muszę dodawać, że wciąż, oprócz Bena, nikt
nie pali się do tego
samolotu?) Ben zaciska szczęki, wprawia je w ruch posuwisto-zwrotny, docierając w ten sposób w ciągu minuty
przez nabłonek,
szkliwo, zębinę do komór swojego uzębienia, ale z
grzecznością przyprawioną dymem
wydobywającym się z uszu cofa
się za rzeczoną linię. Następuje bliżej nieokreślony okres
(czasu oczywiście), kiedy
między
bohaterami sceny zalega tzw. krępująca cisza.
Jedynie od strony Bena ciszę tę subtelnie
zakłóca niemal
niesłyszalny
zgrzyt i świst. I kiedy
chwila ta zaczyna przeradzać się w wieczność, następuje
kulminacja sceny. Panienka pobiera z kontuaru mikrofon i oznajmia przez liczne
megafony, bardzo donośnie, całkowicie
pustej hali odlotów (oczywiście nie licząc Bena,
wpatrzonego wściekle w
demiurga swego losu), że pozostali
pasażerowie mogą przystąpić do odprawy.
Odkłada mikrofon,
obdarza Bena nieco szerzej rozciągniętą szczeliną swojego
otworu gębowego,
wydaje mu kartę pokładową i z urokiem
godnym osobowości Barbie życzy mu miłego lotu.
Ta scena ma jeszcze swoje następstwa na pokładzie
samolotu. Krótka znajomość stewardesy
Barbie z wycieńczonym
psychicznie i fizycznie Benem kończy się nieomal zabójstwem ikony
plastikowego piękna z rąk naszego
bohatera, metodą uduszenia,
ale finał ten nie ma
znaczenia dla rozwikłania
zagadkowego pytania "padniętego" na wstępie.
Domyślasz się zapewne, uważny
Czytelniku, że lotniskowe
zajście jest dla
mnie podręcznikowym
casusem biernej przemocy z użyciem funkcji, stanowiska lub pozycji.
Ale dlaczego, pytasz, Czytelniku, to
pytanie padło?
Otóż moja skromna osoba miała ostatnio wątpliwy
zaszczyt być ofiarą aktu stawiającego mnie na
równi ze
wzmiankowaną wyżej sławą Hollywood.
W późnej przemierzając Wrocław porze,
upewniwszy się zawczasu, że w domu nie
czeka mnie żona z
obiadem, a jedynie żona jako
taka, zdecydowałem się zajechać do
nieznanego mi wcześniej
przybytku będącego
elementem dużej sieci fast
(właśc.
"fat") foodu, który w skrócie nazwę: McD, żeby się nikt nie domyślił i mnie nie pozwał. :)
Było ciemno, zimno, mokro i cholernie głodno, więc skierowałem się na tzw.
drive w celu skonsumowania na szybko, niezdrowo i byle jak tego, co tam
szkodliwego serwują. Na drivie
natknąłem się na obiecująco, ciepło, sycąco (Boże, jaki byłem głodny!) rozświetlone od
wnętrza okienko.
Tak jak niestety się spodziewałem (z
niewiadomych powodów te pierwsze
okienka są w całym nadwiślańskim kraju
wykute w ścianie, ale i
na stałe zamknięte), okienko
oferowało jedynie to
miłe oku i żołądkowi światło oraz
karteczkę obowiązującą również w całym kraju,
instruującą, aby
podjechać do kolejnego
okienka (czasem są trzy otwory
i wtedy sprawy się zapewne
komplikują). Jak
kazali, tak zrobiłem. Z nadzieją godną wielodniowej
uczty podjechałem do
wskazanego wcześniej okienka.
Jakaż była radość moja i moich
ślinianek,
kiedy oprócz światła nadziei
ujrzałem w okienku
uśmiech
zlokalizowany obok mikroportu, wkomponowany w górną część sylwetki mojej potencjalnej,
incydentalnej karmicielki.
W tym miejscu nadmienię, że w związku z późną porą oraz zapewne
w związku ze
sztormową pogodą mój samochód był jedynym
pojazdem nie tylko na drivie, ale w całej okolicy "restauracji".
Zresztą, o ile mogłem z poziomu
mojego siedziska zlustrować surowo-kiczowato-plastikowe wnętrze
przybytku, kręciło się tam wyłącznie kilka
sztuk kolorowo przybranego personelu.
Okienko uchyliło się, owiewając mnie na ogół mocno
krytykowanym odorem wielokrotnie używanego oleju, który jednakże w tamtej
chwili był dla mnie jak
zapach łąk alpejskich,
wpadający w nozdrza
bohaterek reklam wiadomej czekolady z charakterystycznym motywem fioletu. Walcząc ze ślinotokiem,
kierowany nieokiełznaną już żądzą zatopienia
siekaczy w czymkolwiek, co spłynie w następstwie do żołądka, złożyłem zamówienie na POWIĘKSZONY
ZESTAW!!!
Uśmiech z mikroportem nieznacznie się powiększył, ale wydało mi się, że moje zamówienie przepłynęło przez
receptory mojej karmicielki absolutnie niezarejestrowane, niczym neutrino przez
skorupę ziemską w drodze z
CERN do Gran Sasso w aferze nadświetlnej.
"Czy złożył pan zamówienie do
mikrofonu?" - zapytał uśmiech.
"Niestety, przepraszam, nie, bo
podjechałem bezpośrednio do
tego pierwszego okienka, gdzie był jedynie napis, żeby podjechać tu, do pani.
No więc jestem i
poproszę o POWIĘKSZONY
ZESTAW!" - powiedziała mniej więcej w tych słowach moja
zagłodzona osoba.
"Musi pan złożyć zamówienie do
mikrofonu, który znajduje
się po
przeciwnej stronie obiektu restauracyjnego." - zakomunikowała
proceduralnie moja nadzieja na pełny żołądek.
Nieszczęśliwie dla mnie moja niezredukowana
przez głód
spostrzegawczość kazała mi zwrócić uwagę (tym razem świadomą) na
mikroport przyczepiony do karmiącego uśmiechu oraz komputer zlokalizowany pod dłońmi, które miały mi wkrótce wydać, w co wciąż jeszcze
wierzyłem, paczkę
gastronomicznego zbawienia.
"Czy jeśli objadę obiekt dookoła i przemówię do mikrofonu,
prosząc tym samym,
co w tej chwili, głosem o ten
sam POWIĘKSZONY
ZESTAW, to pani odbierze to wołanie o ratunek tym genialnym wynalazkiem przymontowanym do
pani szlachetnego ucha i wklepie przybyłe przez nieodgadnioną plątaninę kabli zamówienie do
widocznego poniżej
komputera?" - zapytała w o wiele
prostszych słowach moja,
co by nie powiedzieć, coraz
bardziej kąśliwa osoba.
"Musi pan złożyć zamówienie do
mikrofonu." Moja wybawicielka najwyraźniej się zacięła i jakby w wyraz zacięcia przerodził się również jej uśmiech. A może to brak
jakichkolwiek innych klientów i spowodowana tym nuda zrodziły w niej chęć podjęcia takiej
zabawy w specyficzną odmianę „pomidora"?
Ja jej: zamówienie/pytanie/wywód/pretensję/skowyt/rzężenie, a ona
mi: "pomidor”, czyli „złóż zamówienie do
mikrofonu"!
Mój spryt przerzucił mnie w tryb
manipulacji o wyższości logicznego
postępowania nad
entropią:
"Czy pani nie widzi bezsensowności tej
sytuacji, że zamiast
przyjąć zamówienie in situ, do żywego ucha,
widząc mnie,
zalewającego się śliniankowym
produktem trawiennym i jednocześnie nie widząc, od kiedy tu jestem, żadnego innego
klienta, wrzucić to żywe słowo biegłymi palcy do
oczekującej na
rozkazy maszyny oraz zapakować czym prędzej tę POWIĘKSZONĄ BUŁĘ, POWIĘKSZONE FRYTY
I POWIĘKSZONY
PRZECZYSZCZAJACY-WSZELKI-ZARDZEWIAŁY-ZAWIAS PŁYN, że tak nazwę już moje zamówienie po
imieniu, a tym samym uratować od śmierci głodowo-frustracyjnej
niniejsze wywodzącego, to wysyła mnie pani
dookoła wojtek, abyśmy się w tej samej
materii skomunikowali z przeciwnych stron obiektu? Jaki to ma sens, proszę pani? Jaka
tu i czyja potrzeba jest realizowana? Bo na pewno nie ta, która wydobywa
się z pustych i
burczących czeluści tu konającego!" -
w o wiele krótszym i
prymitywniejszym, ale niepozbawionym logiki wywodzie moja osoba zmiażdżyła słuchającą. Teraz już musiał nastąpić nieunikniony
moment refleksji, przebudzenia, radości z uczestnictwa w rzeczywistości
przyczynowo-skutkowej...
"Niestety, musi pan złożyć zamówienie do
mikrofonu." Obok mikroportu znowu pojawił się uśmiech…
Nie wiem, skąd w tak niedożywionej w
tamtej chwili osobie pojawiła się tak nieokiełznana
eksplozja energii. Między uchylonym
oknem mojego auta i, wciąż jeszcze,
uchylonym okienkiem nr 2 obiektu, przepłynęły armagedońskie fale i
treści. Treści te, niemające już nic wspólnego z uporządkowanym światem
przyczyny i skutku, bliższe naturze
plazmy, z uzyskania której CERN
dostałby
Super-Nobla, nie podlegają żadnym prawom
publikacyjnym w naszym obszarze kulturowym i jako takie zostaną we
wstydliwej pamięci piszącego te słowa.
Dosyć na tym, że moja,
niedoszła już,
karmicielka, tkwiąc wyjątkowo silnie
w świecie
procedur, życzyła mi miłej nocy, po
czym zasuwając okienko nr
2, z powiększającym się wyraźnie uśmiechem,
partnerem mikroportu, odwróciła się do przyglądających się tej
niewinnej scence przyjaciółek, zanurzając się w oceanie
sadystycznej satysfakcji, podsyconej niewątpliwym podziwem koleżanek. Moja klęska była całkowita.
Kryształowa logika,
skuteczna manipulacja, gra na współczucie - to wszystko rozbiło się w puch o
niewzruszoną skałę biernej
przemocy z użyciem
funkcji, stanowiska lub pozycji.
Jedynym pocieszeniem był zanikły głód...
Gacek, trochę spóźniony, ale również wniósł swój wkład w spisową Orkiestrę :) |
Nie kazdemu dany jest talent, by z banalnej scenki pod McD, stworzyc zajmujacy esej. Brawo, JejCiOn, dobrze sie czytalo!
OdpowiedzUsuńNie mogę Go namówić na odpowiadanie na komentarze, tak, że dziękuję tylko w Jego imieniu:)
UsuńPomimo empatii i wspolczucia usmialam sie do lez:-))
OdpowiedzUsuń:) To najlepsza pochwała!
Usuńprzepraszam za nieczułość, ale też się uśmiałam :D
UsuńMcD i spółka. He, he, znam to. Ręce opadają. Można by pokusić się o zrobienie korelacji między a. ilością makijażu, b. pustym wzrokiem, c. niezadowoleniem ze swojej pracy a poziomem obsługi u rożnego typu "obsługujących". Już dawno przestałam tracić czas na rozmowy z takimi "osobami". Od razu odchodzę, albo proszę kierownika:)Hmm, trochę inaczej jest na lotnisku, bo tam procedury są nie do nagięcia i to rozumiem, z tego powodu szczególnie serdecznie pozdrawiam ekipę z niedalekiego lotniska nie raz odprawiającą mnie na legitymację;)Ale to było daaawno temu;)
OdpowiedzUsuńP.S.
w domu czekała żona jako taka, bez obiadu - świetne:)))
Myślisz, że ekipa z lotniska mnie czytuje? :)
UsuńCiekawe, że akurat zwróciłaś uwagę na to sformowanie o żonie. Rozmawialiśmy o tym, że jest bardzo udane :)
No masz! A kto by nie zwrócił na nie uwagi! :)) Poza innymi smaczkami, których tu przecież nie będę wymieniać szczegółowo, ujęło mnie jeszcze "w późnej przemierzając Wrocław porze" Ten rytm! :)
UsuńA w ogóle to mimo całego dramatyzmu sytuacji i współczucia dla TwojegoCiOna rodzącego się podczas lektury (współczucia rodzącego się, nie TCO) nieźle się ubawiłam. :)
"Myślisz, że ekipa z lotniska mnie czytuje?"
UsuńPewnie tak:)Dlatego przezornie napisałam, że to było daaawno temu;) Teraz tam pracują sami proceduralni ludzie w garniturach.
Powiedz TwójCiOnemu, że ma ksiązki pisać albo chociaż bloga założyć albo coś....
OdpowiedzUsuńNo ja się uśmiałam, ale też dorzucę coś.
Rozmawiam ostatnio w pracy przez telefon - mówię panu, że pismo wyślę wtedy i wtedy. Pan prosi, by wysłać później, bo to bo tamto. Uprzejmie mówię, że nie mogę, bo wszystkie pisma w danym temacie wychodzą WTEDY i ja nie mam na to wpływu. Pan wkurzony rzecze "na wszystko jest wpływ!". Ja mniej uprzejmiej rzekłam, że moją dobrą wolą jest fakt, iż do rzeczonego pana w ogóle zadzwoniłam...
Procedury. Niestety. A ja to tylko taki trybik w machinie ich realizowania, z czego rozlicza mnie cała rzesza różnych instytucji.
A Ty droga żono już lepiej zastosuj PROCEDURĘ obiadową w domu ;))
Nie powiem Mu, bo fajnie jest jak czasem coś u mnie napisze :) Wartość mojego bloga rośnie.
UsuńProcedura generalnie jest, ale coraz częściej mi się nie chce... Ale po 27 lata gotowania obiadków, chyba mogę, co? :)
:))
OdpowiedzUsuńSuper - uśmiałam się do łez - prosimy o więcej taki historii :))))))
OdpowiedzUsuńMimo że została tu opisana straszliwie denerwująca sytuacja, opowiadanie wprawiło mnie w dobry humor, a to - jak napisała Pantera - dzięki niewątpliwemu talentowi autora. Dobrze przeczytać taki udany kawałek do porannej kawki!
OdpowiedzUsuńMnie też kiedyś spotkała może nie tyle bierna przemoc, ale coś z tej samej beczki; otóż pani urzędniczka miała wielkie wątpliwości, czy pokazałam jej własny dowód osobisty i wmawiała mi, że to w ogóle nie ja jestem na zdjęciu. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy byłam wściekła, bo mało brakowało, a nie załatwiłabym sprawy i to po odstaniu swojego w długiej kolejce.
Ninka.
Mnie by też nikt nie poznał na zdjęciu w DO :)
UsuńSuper opis wkurzającej sytuacji.
OdpowiedzUsuńRozumiem procedury, ale chyba niektórzy zbytnio się w nich zatracili. Albo ktoś im kawał duszy zamienił na PROCEDURĘ. I wtedy już koniec, nic się z takim stworzeniem nie ugra.
Lidka
Właśnie. Procedura jest najważniejsza, ale jeśli tak, to stracili klienta.
UsuńCzytało się świetnie. Jednak co zrobić dalej z tym fantem? Tylko się posmiać i iśc dalej w ten zbiurokratyzowany, zmechanizowany, obojętny i zidiociały świat? Bo przecież takich sytuacji zdarzają się setki i wciaz jakieś boginie czy też bogowie bawią się świetnie naszym kosztem, robiąc nas w balona. I tkwią na swoich stanowiskach bogów, nieusuwalne i pewne siebie jak Zeus i hera na swych tronach. A ja uważam, że mozna i trzeba cos z tymi paniusiami zrobić. W tej konkretnej sytuacji trzeba pójśc albo napisać do zarządu McD i mówiąc kolokwialnie - niech wywalą babę na zbity pysk! Na jej miejsce czeka mnóstwo milszych i kompetentniejszych osób. Niech i one sie wykażą. Niech i one jeszcze podziałaja, póki z ludzi nie zamienia sie w bezduszne cyborgi!
OdpowiedzUsuńJa podejrzewam, Olgo, że to są odgórne procedury i ta sprzedająca dziewczyna musi się ich trzymać. Przykre, ale prawdziwe.
UsuńFantastycznie opisane, nie po raz pierwszy zachwycam się talentem tego konkretnego opowiadacza. Głęboki podziw!
OdpowiedzUsuńJeśli natomiast chodzi o treść przekazaną w owej sytuacji, cóż... kochany Nasz kraj. :)
Dziękuję :)
Usuńno cóż "pani tu nie stała" można powiedzeć :) u Nas w tym naszym graydołku, to się wszystko rozbija o procrdury i nawet po kubek z colą się trzeba wykłucić, CiJEJ to juź lepiej było jechać do tej nieczekającej z obiadem żony taaniej by Cę wyszło, a i gwarancja sytości byłaby stu% Gwarantuję, że Anka by Cę w skarpetkach z głodu nie puściła patrząc na jej wyczyny kulinarno-okołoblogowe :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
PS widzę że KotŚ na Waszym "blogowym interesie:)
Rafał vel lipton_ER
KotŚ? Niestety mam chyba niż umysłowy, bo nie rozumiem:(
UsuńA w domu zawsze coś do jedzenia jest, na szczęście. :)
A ja myślałam, i myślałam, i myślałam, i wymyśliłam, że chyba idzie o tego czarnuszka na górze, co to go tak zawzięcie obgłaskujesz, Aniu (a co, nie mogła mnie ponieść wyobraźnia, że to Ty?). Czy o takim właśnie głaskaniu Pani_Enki marzysz? ;)
UsuńO tak, marzy mi się, że ona sama do mnie przyjdzie, a nie że ja ją będę musiała łapać po całym domu. :)
UsuńAnko, to jwst tak że miał być ktoś ale, że na zdjęciu jest rozumiesz kot, to zamiast ktoś wymyśliłem KotŚ, taki twór midzy kotrem, a ktosiem, moja logika bywa pokrętna :)
UsuńRafał vel lipton-ER,
i miało być, że KotŚ Wam łapę położył na "blogowym interesie" mam nadzieje, że teraz już ciut jaśniej się napisałem :)?
Dobre, dobre! KotŚ :)) Na moim blogowym interesie trwa zakocenie przez cały czas :)
Usuń:))))))
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie przygoda niezbyt przyjemna,
OdpowiedzUsuńale tak napisana, że nieźle się uśmiałam:)
Czyż nie o to chodzi w nowoczesnym świecie,
aby to procedury nami rządziły,
a nie rozum i ludzkie uczucia?!
Taaa, sytuacja wyśmiana już we wspomnianym filmie. Okazuje się, że bardzo życiowa.
UsuńNo nie.... a co z zasadą "klient nasz pan"? :/
OdpowiedzUsuńAle pomimo całej powagi sytuacji, to się uśmiałam :)
fajny tekst! :D
Pozdrawiam!
Od czasu do czau trafia się na takie indywiduum ...
OdpowiedzUsuńFilozof by rzekł; szukaj sensu, gdzie go nie ma, przy załozeniu, ze jak sie uprzesz to go znajdziesz...wspolczuje tego stresu ale jak widzac dziala tworczo, a nam przyjemnej lektury dostarcza. Pozdrowka
OdpowiedzUsuńStresu dużo nie było, głównie sporo śmiechu w domu. Pozdrówka też :)
UsuńJANAWETJAKTOCZYTAMTOJUZSIEDENERWUJĘ:))))
OdpowiedzUsuńWidzę, widzę! Nawet spacji nie miałaś czasu zrobić:)
UsuńJeszcze mam wypieki!!!!
OdpowiedzUsuńa tak to, MojCiOnie, moznaby doniesc na panienke, z e nie rozumie ludzkiej mowy i jest niegietka. Ja zawsze takie donosy robie zgodnie z zasadami dobrego wychowania jaszczurek (jedna taka juz o mnie kiedys powiedziala, jak przyszlam do roboty - ooo, jak to dobrze, ze to PANI, mam tu problem z tubylcami a pani tak pieknie zabija oczami) mano a mano, nie racjonalizuje czy tlumacze tylko grzecznie przytaczam fakty absurdalne.
I co w koncu zjadles? jajko w domu?
Zjadł coś, dał radę! :)
UsuńUśmiałam się z tego dobrego wychowania jaszczurek, cudne!:)
Oj głupoto, głupoto.... A ja myślałam,że czasy PRL - u już minęły...., że klient nasz pan!!!!
OdpowiedzUsuńTeraz PROCEDURA nasz pan. :)
UsuńDobrze, że TwójCiOn nie zjadł tej pani:)
OdpowiedzUsuńAaaaa! Dobre! Właśnie, mógł ją pożreć. Byłoby, że zbrodnia w afekcie. Jakoś by się wybronił - z takim talentem przekonałby do siebie każdego sędziego. ;)
UsuńŚwietne opowiadanie. Ma talent!!!!
OdpowiedzUsuńMówi się, że Polak jest wściekły kiedy jest głodny?
A tutaj?żadnej reakcji stoicki spokój.
Pozdrawiam
Oj, wkurzył się, wkurzył! Za to potem była z tego kupa śmiechu. :)
UsuńNo zacięła się, i już! Dobrze, że nie korzytam
OdpowiedzUsuńchyba wyszłabym z siebie :P
podziwiam spokój Twojego onego
Twojego onego ci, fajna odmiana:) Ta ksywka daje wiele możliwość słowotwórstwa. :)
UsuńJa tam wyszłam z siebie zaczynając czytanie i w związku z tym-nie skończyłam:(
OdpowiedzUsuńKiedyś wracając obładowana zakupami musiałam jeszcze kupić papierosy.Stanęłam przed kioskiem,pani rozmawia przez komórkę,postawiłam torby,wyjęłam portfel,pani dalej gada,czekam,pani dalej gada,skończyła:słucham?-zwraca się do mnie-niech sobie pani wykręci kolejny numer-zebrałam torby i papierosy kupiłam w sklepie...
Hmm, szkoda, może byś się pośmiała z nami ;)
Usuń.Opowiadanie świetnie się czyta i na koniec przychodzi taka myśl,że to naprawdę się wydarzyło.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo się wydarzyło naprawdę. :)
UsuńBardzo fajnie opowiedziana historia, plastycznie i z humorem :). I rzeczywiście jest ewidentny przykład przemocy.
OdpowiedzUsuńMoże mają jakies nagrywanie i system kontroli przy tym mikrofonie - ale to mogła choć słowo wyjaśnienia podać.
OdpowiedzUsuń:))))))))))))))
OdpowiedzUsuńObśmiałam się jak norka. Warto było, mimo przeokrutnego zmęczenia, choć na chwilę zasiąść do kompa.
OdpowiedzUsuńJoanna
sytuacja stresująca, ale tak zabawnie opisana, że wprawiła mnie na noc w doskonały humor! Pozdrawima!
OdpowiedzUsuń