Ciekawa jestem, czy ktoś to faktycznie będzie czytał... Kiedy skończę swoje sprawozdanie, chyba zrobię Wam klasówkę, moi drodzy czytacze. Proszę się nie oburzać, udział w klasówce będzie całkowicie dobrowolny. To proste, można będzie nie brać w niej udziału, ale kto nie weźmie, zostanie po prostu... wydziedziczony! :-))
Miłej lektury. :-)
(...) O dziesiątej umówiłem się z Rafałem, że zawiezie mnie na lotnisko do wypożyczalni samochodów. Po śniadaniu zdążyłem jeszcze przejrzeć mapy i przewodnik i w związku z widocznymi przebłyskami słońca postanowiłem, że pojedziemy do Gap of Danloe. Rafał zabrał nas punktualnie i po przejechaniu 15 km byliśmy w Avisie. Wzięliśmy najmniejsze i najsłabsze autko - Toyotę Yaris 1,2 litra za 180 € na pięć dni. Przestawienie się na lustrzany układ sterowniczy zaczęło się niefartownie od mojego ustawienia do zdjęcia. Dopiero kiedy Gosia* pstryknęła fotę, Rafał zapytał: A wiesz, że po złej stronie stoisz? Uśmialiśmy się, bo faktycznie łokieć oparłem o maskę po stronie pasażera (czyli po lewej).
Po sprawdzeniu świateł nastąpiło pierwsze ruszenie. Mimo dużego stresu poszło bezbłędnie, chociaż dziwnie było przekładać biegi lewą ręką i szukać wstecznego lusterka z lewej, a nie z prawej strony. Rafał, robiąc za pilota, wyprowadził nas z parkingu i wjechaliśmy na szosę. Umówiliśmy się z Gosią, że przy każdym skręcie będzie krzyczała "na moją, na moją!", co miało oznaczać, że mam się trzymać lewej, po której ona siedzi. Zadziałało - ani razu nie wjechałem pod prąd. W miarę spokojnie przejechaliśmy te 15 km do ośrodka.
W domku przy kawie z Rafałem omówiliśmy możliwe trasy na dzisiaj i jutro oraz kierunki wyjazdu z ośrodka (zawsze "na moją, na moją!"). Tuż przed wyjazdem odwiedziła nas Agnieszka z Rysiem-Misiem i w ramach zawiązywania relacji, ku mojej wielkiej radości, udało mi się wziąć jego piłkę i wykopać ją daleko w celu aportowym.
Rysiu pomknął ochoczo za piłką, ale niestety wrócić do mnie już nie chciał. Wolał bezpieczny azyl w bagażniku swojego auta (!) - dosłownie wskoczył tam i dyszał zadowolony.
Kiedy próbowałem podejść i ponownie zabrać piłkę, skulił się zatrwożony. Biedny psiak, musiał być bardzo źle traktowany przez poprzednich właścicieli i ta trauma tkwi w nim, ujawniając się w każdym kontakcie z obcą osobą. Mam nadzieję, że w ciągu następnych kilku dni zdołam uzyskać choć odrobinę jego zaufania. Jest cudnym kudłaczem i fajnie byłoby się z nim poczochrać.
Po krótkiej rozmowie z Agnieszką i Rafałem nadszedł czas na samodzielną jazdę do Gap of Danloe. W orientacji miał mi pomóc nawigator GPS pożyczony od Rafała. Pierwsze skręty i skrzyżowania pokonywane według zasady "na moją, na moją!" pokonaliśmy bez zakłóceń i szybko, bo po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się u pierwszego celu.
Był to lokalny cmentarz. Usytuowany jest na wzniesieniu z widokiem na miasto, jakby rolą zmarłych było czuwanie nad jego bezpieczeństwem. Nad cmentarzem górują ruiny Aghadoe Church - kościoła datowanego na XII wiek, zbudowanego z kamienia, podobnie jak wiele innych obiektów lokalnej architektury (zarówno zabytkowej, jak i współczesnej). Ponoć jego poprzednikiem był kościół drewniany, datowany na VII wiek, a więc niemal z początków chrześcijaństwa w Irlandii. Z kamiennej wersji kościoła do dzisiaj zachowały się jedynie ściany szczytowe i boczne, portal wejściowy oraz wąskie, ale wysokie otwory okienne w ścianie wschodniej.
Łuki nad otworami w prosty sposób skonstruowano z ułożonych na ścisk płaskich łupków o naturalnych kształtach, zaś pionowe części ościeży zostały obrobione przez kamieniarzy i ułożone w stosownym porządku w kolumnę ościeżnicy. Pozostałe części ścian wypełniono naturalnym, nieobrabianym kamieniem na wapiennej zaprawie. We wnętrzu kościoła mimo braku zadaszenia umieszczone są grobowce, z których najwcześniejsze, dające się odczytać, kryją zmarłych z XVIII wieku.
Nieopodal kościoła stoją ruiny jego rówieśniczki - baszty na planie okręgu, skonstruowanej również z nieobrabianego kamienia. Otaczająca obie ruiny nekropolia dzieli się na trzy sektory.
Najbliższy zabytkowemu kościołowi jest oczywiście najstarszym sektorem. Znajdowaliśmy tam nagrobki z XVIII wieku, co nie wyklucza jeszcze starszych, ponieważ wiele płyt jest całkowicie nieczytelnych. Porozrzucane dosyć chaotycznie pośród wysokiej trawy, pochylone w różne strony, a niektóre nawet leżące, stanowią znakomite dopełnienie czuwających nad nimi ruin kościoła i baszty. Wiek tej części cmentarza wprowadza odwiedzających w kontemplacyjny nastrój.
Kolejny sektor to groby z XX wieku, a także współczesne. Charakteryzują się kwadratowym planem o długości każdego boku ok. dwóch metrów, obwiedzionym kamiennym krawężnikiem i wypełnionym grysem w różnych barwach. Od wschodniej strony każdego grobu wystawiona jest płyta nagrobna opisana nazwiskiem zmarłego oraz datą śmierci (bez daty urodzenia). Częstym dodatkiem jest poetyckie epitafium autorstwa bliskich zmarłego (nie tylko rodziny, ale też przyjaciół). Wzruszyły nas niektóre teksty, bardzo osobiste i pełne bólu.
Ciekawostką jest fakt, że w odróżnieniu od naszych nekropolii krawężniki sąsiadujących pól nagrobnych stykają się ze sobą, nie zostawiając bocznego przejścia. Tak więc chcąc przejść do innej alejki, trzeba obejść cały rząd.
Trzeci sektor, jeszcze niezapełniony, a wręcz w większości wolny i obsiany trawą, to współczesne groby. Tu miejsce pochówku znaczą jedynie pionowo ustawione płyty nagrobne, podobnie jak na amerykańskich cmentarzach. Płyty podobne kształtem do tych ustawianych na polskich współczesnych grobach w porównaniu do starszych, zmurszałych i oryginalnych formą sąsiadów wydały nam się banalne.
To, co przyciąga nas w nekropoliach, to wyczuwalna wielopokoleniowa czasoprzestrzeń, silne doświadczenie jednego z ważniejszych aspektów życia - sztafety tradycji i genetycznego continuum, duchy przodków w miejscu ich ostatniego pożegnania. Współczesność i banał formy to martwość nekropolii. Życie nekropolii to wyczuwalna w formie i treści obecność wielu minionych pokoleń. Pożegnaliśmy Aghadoe Church w skupieniu, dodając je do naszej kolekcji cmentarzy różnych tradycji.
Po wyjściu z cmentarza zatrzymaliśmy się jeszcze przy położonym niedaleko punkcie widokowym na jezioro Lower Lake (irl. Lough Leane). Widok na rozległe jezioro, na brzegu którego leży goszczące nas Killarney, to przestrzeń zasysająca i zawracająca w głowie swoją głębią i rozległością. Doprawdy trudno ocenić oglądane z najwyższego po tej stronie jeziora punktu, jakie odległości dzielą nas od miasta i od drugiego brzegu. Pewne wskazówki, jako małe punkty odniesienia o znanej skali, dają jedynie łodzie i statki kursujące między brzegami jeziora i wieloma rozległymi wyspami na nim położonymi. Widok zamyka znajdujący się po przeciwnej stronie Park Narodowy Killarney i pochylone nad nim od południa góry Tomies, Purple, Sheby oraz Tore.
Po opuszczeniu punktu widokowego wykonałem kolejne praktyki prowadzenia pojazdu po niewłaściwej stronie drogi, siedząc na niewłaściwym fotelu, zmieniając biegi niewłaściwą ręką (niejednokrotnie szukałem drążka zmiany biegów prawą ręką, trafiając na butelkę coli sterczącą w kieszeni drzwi), a także znajdując odbicie wstecznego lusterka po niewłaściwej stronie (chwilę mi zabierało zorientowanie się, co ono właściwie mi pokazuje). Żona moja, też jakby nie z tej strony, krzyczała co chwilę "na moją, na moją!".
Szczęśliwie jednak i z coraz większą pewnością siebie dotarliśmy do punktu głównego naszej dzisiejszej wyprawy - Gap of Danloe, a konkretnie do miejsca startu wypraw - do wyboru: pieszych, rowerowych, konnych (wierzchem lub bryczką) przez uroczą dolinę wiodącą właśnie do przełęczy Danloe.
Droga do przełęczy liczy kilka kilometrów, mijając kilka malowniczych, dzikich jezior opasanych łąkami o zielonych, brunatnych i żółtych trawach. Zabudowań niemal nie ma, chociaż dolina nie jest częścią Parku Narodowego. Urokiem tego szlaku są pasące się muczące, rżące i beczące zwierzaki.
Jednocześnie z tego samego zwierzęcego powodu szlak ma upierdliwy mankament - wszystkie pastwiska są opasane płotem, więc całą przyrodę, łącznie z jeziorami, podziwiamy z dystansu, idąc wąskim asfaltowym korytarzem.
Nie wiadomo ostatecznie, kto tu jest zagrodzony, a kto wolny. Trochę jak zakupy w Ikei - wytyczonym traktem do kasy. No właśnie, z powodów kondycyjnych do "kasy", czyli do przełęczy, nie dotarliśmy. Zawróciliśmy w miejscu, gdzie asfalt zagina się w górę, zamieniając się w serpentynę meandrującą do kuszącego z dala przełomu między dwiema górami.
W takich chwilach trzeba sobie zmniejszać dysonans poznawczy formułkami typu "przynajmniej będzie po co tu wrócić". My jednak poszliśmy na turystyczną bezczelność i automobilowe grubiaństwo. Postanowiliśmy wspiąć się na przełęcz mocą ok. 60 koni mechanicznych naszego rachitycznego autka. Oczywiście po zmechanizowaną pomoc należało wrócić te kilka kilometrów, które już przebyliśmy per pedes. Nasze nogi zajęczały solidarnie, ale równie zgodnie zawróciły, woląc iść te kilka kilometrów w dół, niż wspinać się na wyższe partie przełęczy. Pocieszając się, że nasza słabość jest świadectwem naszego człowieczeństwa, dotarliśmy do parkingu zasileni batonami z czekolady. A tu spotkała nas przykra niespodzianka.
Otóż lobby dorożkarskie (eufemistycznie nazywając tę związkową grupę) wystawiło na wjeździe w dolinkę straż, która zabroniła nam wjechać w głąb, tłumacząc uprzejmie, z ustawionym przed maską auta guardianem, że jest wyraźny zakaz opisany na widocznej przed nami tablicy. Chwilę próbowałem dowodzić znajomości angielskiego, tłumacząc równie uprzejmie, że słowo primarily nie oznacza wyłączności lecz pierwszeństwo, ale ponieważ panowie lobbyści w końcu ratowali nasz honor pieszego turysty, a ponadto byli w grupie, w której każdy wydawał się wyższy i cięższy ode mnie, a akcja działa się na terenie Irlandii, a nie Biskupina we Wrocku, postanowiłem dżentelmeńsko ustąpić.
Tak zaczął się ostatni, niezwykle emocjonujący rozdział naszej dzisiejszej wyprawy. Dzięki stanowczości związkowców bryczek musieliśmy znaleźć skuteczny objazd prowadzący do wcześniej obranego celu. Z pomocą mapy i nawigatora GPS wytyczyliśmy szlak wiodący od parkingu na zachód od Gap of Danloe i następnie skręcający na południe, aby złączyć się mniej więcej z Gap of Danloe u jej południowego wylotu. Chcieliśmy w ten sposób przechytrzyć strażników północnej bramy do doliny i wedrzeć się na przełęcz naszą mechaniczną bestią od południa. Ciekawie zrobiło się od samego początku. Ledwie skręciliśmy na zachód, znaleźliśmy się na drożynie szerokości naszego małego autka, obrośniętej gęsto z obu stron krzakami i meandrującej jak Amazonka u źródeł. Z hasła "na moją, na moją!" nic nie zostało, bo nie było "mojej" ani "twojej". Cała szerokość jezdni była "nasza", tzn. Gosi, moja i każdego ewentualnego pojazdu jadącego nam na spotkanie. Obraliśmy limit prędkości na poziomie ok. 20 km/h, a moim zadaniem było teoretyczne powtarzanie odruchu skrętu w lewo w przypadku spotkania czegokolwiek vis á vis. W tak stresującej sytuacji mogło mi się przecież zdarzyć odruchowe pójście w prawo - wprost na czołówkę. Kolizyjną sytuację ratowały zlokalizowane co kilkaset metrów wątłe mijanki, przy których zatrzymywaliśmy się, regulując oddech i ocierając pot z czół. Szczęśliwie zadupie było tak zadupiaste, że na odcinku kilkunastu kilometrów tego obustronnego buszu spotkaliśmy tylko kilka pojazdów, których kierowcy zachowali wystarczającą przytomność i albo oni, albo my wycofywaliśmy się do najbliższej mijanki.
Po skręcie na południe i wyjechaniu na otwartą przestrzeń czułem się po lewej stronie jezdni jak zawodowy taksówkarz z Dublina z trzydziestoletnim stażem. Co prawda jezdnia wciąż była, że tak powiem - singlowa, ale można było dostrzec czołówkowe zagrożenie z daleka i obrać najbliższe poszerzone pobocze na chwilowy azyl.
Po wyjeździe z gęstego buszu roztoczyły się przed nami bezkresne, falujące miękkimi zboczami krajobrazy, pełne traw i obrośniętych zielenią i brunatnością głazów. Kilkakrotnie podziwialiśmy wspinającą się przed nami lub opadającą drogę ginącą za zakrętami i pojawiającą się w dalszej perspektywie, i znów ginącą, i tak wielokrotnie.
Dzikość tych miejsc (przez kilkanaście kilometrów nie natknęliśmy się na żadne zabudowania), ich koloryt, falujące miękko zbocza okolicznych gór, a na nich falujące z wiatrem trawy i cisza zmącona jedynie szumem wiatru dawały poczucie jakiejś pierwotności, były autorskim przedstawieniem natury mówiącej nam: zobaczcie, taka dla was kiedyś byłam.
W mojej ateistycznej głowie rodziły się zaś kąśliwe pytania typu: A więc na pewno? To wszystko jest tylko czystym przypadkiem? Sama fizyka i chemia? Zadziałały tu jakieś magiczne siły. Włączył się mechanizm powodujący, że kiedy zostawiamy za sobą nasze codzienne zobowiązania i troski, kiedy, choćby na krótką chwilę, pozwalamy sobie zostać wędrowcami bez źródła i celu, wtedy dajemy szansę na pojawienie się niepowtarzalnego poczucia wolności i zachwytu nad ożywionymi i nieożywionymi formami naszego ziemskiego świata. Wtedy, w oddaleniu od cywilizacyjnego zgiełku i chaosu, nawet w tak sceptycznej jak moja głowie może zakiełkować ziarno pokory wobec niepoznawalnej siły sprawczej tego, co stanowi nasze naturalne środowisko.
Cdn.
*Tak mówi do mnie mąż - to pewnie dlatego, że tak właśnie naprawdę mam na imię. ;-)
zdjęcia przepiękne! Opisy małżonka Twojego również bardzo ciekawe :) Zastanawiam się tylko czy ja dałabym rade przestawić się na "drugą stronę" kierując samochodem :)))) to musiało być straszne przeżycie :)
OdpowiedzUsuńBuziaki zasyłam z przedmieścia :) :***
Wszędzie piszą Emko, że to nietrudne i faktycznie, potwierdzam. Najgorzej jest na rondach, bo trzeba jechać w lewo, ale nasz przykład pokazuje, że i to można przezwyciężyć.
UsuńDziękuję za buziaki:)
Widoki przepiękne, ale ja zaszyłabym się na długie godziny w ruinach i na cmentarzu. Mnie też fascynuje ta sztafeta pokoleń.
OdpowiedzUsuńTo masz jak ja. Lubię się zadumać nad przemijaniem w takim miejscu. Lubię porównać zwyczaje. W Irlandii na grobach jet tylko data śmierci. Czasem wiek osoby zmarłej. Podobają mi się też te osobiste dedykacje. Dzięki nim wiem już czego chcę dla Taty.
UsuńNie czytam !! Więcej nie czytam !! Bo mnie z zazdrości skręci na jament !! Dzisiaj już nie czytam...Poczytam sobie jutro...:o)
OdpowiedzUsuńGordyjko, ale przecież oblejesz klasówkę! Bój się żóby, kobieto!
UsuńWarto jechać czasem do zamorskich krajów i pokontemplować inne niż u nas widoki :)
OdpowiedzUsuńI wszystko byłoby ok., gdyby nie ta lewa strona, ale patent opracowaliście niezły, skoro zdało to egzamin i bez przygód oddaliście samochód do wypożyczalni. Grunt to współpraca :)
Co racja, to racja, a za tym zamorskim krajem już tęsknię. Tu się nie da żyć w tych ponad 30 stopniach!
UsuńA to dopiero początek upałów, a tam - miły chłodek i orzeźwiający deszczyk ;)
UsuńCo za widoki! Aż czuję ten górski wiatr na twarzy i... tę zadyszkę:) Po górach jednak chodzi się zupełnie inaczej; nigdy nie zapomnę mojego pierwszego dnia pierwszego górskiego rajdu, a przecież byłam wtedy dużo młodsza i miałam świetną kondycję.
OdpowiedzUsuńNinka.
To prawda, że MójCiOn przegonił mnie równo przez tą przełęcz, zobaczysz jednak co się działo dalej. W czwartek będzie kolejna część :)
UsuńJa jestem paskudna i wredna, ale się przyznam, nie przeczytałam. Obejrzałam zdjęcie, które są nieziemskie. Ale nie przeczytałam, bo za chwilę wychodzę do pracy. A czytanie zostawię sobie na popołudniową kawusię nianiową;) Wiem, że się nie gniewasz;) Miłego dnia:)
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to jakżebym mogła!
Usuń:)
Okres wakacyjny sprzyja takim wyprawom, ale Wam fajnie, też bym chętnie odwiedziła Irlandię!
OdpowiedzUsuńI ja jeszcze mam niedosyt. Czuję, że to nie ostatnia nasza tam wizyta...
UsuńCiekawe co na to Agnieszka? :)
Się bardzo cieszy!!! Rafał już zbiera informacje o innych ciekawych miejscach i planuje następne wycieczki:) Jeszcze zostało duuuuużo do zwiedzenia:)
UsuńZ pewnością. Ja osobiście chętnie do Irlandii wrócę. :-))
UsuńOj, ojojoj, pozazdrościłam Waszej Irlandii :) Może i nam się uda za jakiś czas wybrać w tamte rejony, jeśli tylko można dopłynąć tam łódką;) Aniu, zaraz, zaraz, jak mówi do Ciebie mąż??? No żesz, co brak subordynacji;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aga
Prawda? No i co ja mam z tym zrobić?!
Usuń:)
No nie wiem, może poważnie porozmawiaj;)
UsuńJaka ta Irlandia zielooona. Pewnie cali w lokach byliście:)
Piekna podroz, piekne zdjecia, wspaniale sie czyta TwojegoCiOnego. Jeszcze, jeszcze...
OdpowiedzUsuńKatarzyna
Kasiu, miło mi!
Usuńmelduję, że przeczytane i obejrzane! a ściślej, pochłonięte z wielkim apetytem :) i wczoraj, i dziś!
OdpowiedzUsuńpomysł z pilotką nawołującą "na moją" świetny :) że też potrafiłaś, Gosiu, utrzymać uwagę na szosie, mając takie widoki dookoła.. podziwiam :) ale przede wszystkim gratulacje dla kierowcy - tak się po prostu przesiąść z prawa na lewo, to naprawdę nie byle co!
przyznam, że i we mnie taka dzika przyroda, egzystująca bez człowieka (a przynajmniej z minimalnym jego udziałem) wyzwala mistyczne nastroje.
Nawet po komentarzu patrząc nie można mieć wątpliwości, że przeczytałaś uważnie :) Dziękuję :) Zapowiada się dobra ocena z klasówki :)
UsuńDobrze, że zostałam już raz wydziedziczona,
OdpowiedzUsuńdrugi mi nie grozi...chyba?;)
Nie to żebym się od klasówki wykręcała;P
Cudna ta Irlandia i Wasza z niej relacja.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:)
A Ryszarda chętnie bym Casablance ukradła;)
Kurczaki i co ja mam z taką począć?!
UsuńJuż wiem. Przywracam Ci dziedziczenie, więc dbaj o nie, moja droga!
He he :-))
Ej, no tak nie można!
UsuńSię wydziedziczyło kogoś, to teraz trzeba ponosić konsekwencje!
Nie ma letko;)
Kurza twarz! To się nazywa wpaść we własne sidła... :(((((
UsuńMam nadzieję, że weźmiesz udział w klasówce bez groźby wydziedziczenia, a tylko dla zabawy, choć rozumiem, że bez tego dreszczyku emocji, to już nie będzie to! :D ;-)
No to się zapędziliście. Mój znajomy Irlandczyk mówi że "tam nic nie ma, tylko trawa i deszcz" - no widać że coś jeszcze jest, na przykład owce :-)
OdpowiedzUsuńTrawa, krzaki (rododendrony jak stodoły!), zwierzaki, widoki, mili ludzie... Mnie tam wystarczy :)
Usuń...przeczytane i obejrzane do końca, widoki superaśne, opis ciekawy, tradycyjnie czekam na więcej...
OdpowiedzUsuńTwoje życzenie się spełni :)
UsuńDziękuję.
Ależ ten Twój Ony potrafi opowiadać, z taką podróżniczą pasją to opisał, że czułem się jakbym tam z Wami łaził po tych wzgórkach i pagóórkach, a stwierdzenie "na moją, na moją" przejdzie o historii budyniowego świata :) i choć wiem, że Wam do śmiechu nie było, że się tak wyrażę z "obrotnością kierownicy", to parę razy zdążyło mi się parsknąć śmiechem :) "ma moją, na moją :)
OdpowiedzUsuńjeszcze tu dziś pewnie zajrzę coby se popatrzeć:)
Dziękuję, że wzięliście mnie ze sobą, było, jest! REWELACYJNIE!
pozdrawiam do jutra :)
aha, żeby nie było dotarło mi się do ostatniej kropki :P
Rafał vel lipton_ER
Liptonie, nawet dla Ciebie jednego warto było pracować nad tym postem. Dzięki!
Usuńzgodnie z powyższym jestem raz jeszcze :) nie ma za co i pracuj z przyjemnością ożywiając wspomnienia na nowo :)
UsuńLipton_ER
Czytajac, caly czas balam sie! Chyba bardziej od Was bylam zdenerwowana ta lewostronnoscia, ciasnota i czolowkami. Jesuuu... Jak tu mozna wczytywac sie w opisy i podziwiac pierwotna nature, kiedy przez caly czas trzeba uwazac na droge?
OdpowiedzUsuńJeszcze tu wroce poogladac uwazniej obrazki. :)))
:))) Pantero, jeździsz ze mną już drugi dzień! Przyzwyczaj się trochę :)
UsuńNie ma takiej opcji! Chociaz, jako lewicujaca antyklerykalka powinnam te lewizne latwiej przyjmowac.
UsuńJednak, na ile sie znam, przez caly tydzien podczas czytania bede musiala Was pilnowac. Takie zboczenie. :)))
Czytałam i oglądałam z zapartych tchem. Chcę jeszcze! (a potem chcę tam pojechać!)
OdpowiedzUsuńSłuszna kolejność. Będzie jeszcze, choć nie wszystko na raz, bo mnie wyklniecie z budyniowego świata... :)
Usuń:)) Piękne zdjęcia i opis... :)...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Lucy :)
UsuńAj... aj... to aż Irlandii trza było, by gawiedź dowiedziała się, że Anka to nie Anka, tylko Gosia :))) Aniu-Gosiu, a cóż to? Anka się znudziła? I jak my teraz mamy z tym żyć???
OdpowiedzUsuńA Irlandia oczywiście wspaniale zielona :)
Pozdrówki :)
Gdyby nie to, to jakbym się dowiedziała, że mnie odwiedza niejaka Frutina? Podstępem wyciągnęłam Cię z podziemia :)
Usuńproponuję formę przejściową GOSIANKA ;)
UsuńGenialna jesteś! Wkrótce zmieniam nick. Ta Anka już swoją rolę spełniła, może nie muszę się za nią więcej ukrywać...
Usuń:)))
UsuńAle przyznaj, ani razu się nie pomyliłam:)))
Przyznaję, przyznaję :) Ja też się nie pomyliłam, ha :D
UsuńO, przepraszam, GosiAnka to mój patent, choć go nie upubliczniałam. W razie skorzystania z tej nazwy, GosiAnko, będziesz musiała wykupić prawa autorskie od nas obu, ode mnie i od Tempo Giusto. Co Ty na to, Tempo? :)
Usuńpewnie! chętnie się podzielę :)
UsuńBędę w takim razie musiała być Ankosią :) Fajnie tak móc być kim się zechce :)
Usuń:)))
UsuńGosianka może być, jakoś się z tym uporam :)))
UsuńPozdrowienia z podziemia :))))
Wspaniała wprawa, cudowne miejsca, rewelacyjny post:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCałe szczęście,że lobby dorożkarskie nie pozwoliło Wam tak spokojnie wjechać na przełęcz.Dzięki temu zobaczyłam wspaniałą przyrodę i poczułam "irlandzki"wiatr we włosach no i ta kręta droga -bajka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i proszę o jeszcze tych cudownych chwil:)
Buziak, Lucy :)
UsuńTam by mi się podobało:)))
OdpowiedzUsuńIrlandia z pewnością się cieszy z takiej deklaracji :)
UsuńCudownie sie czytało, powinienes pisac bloga jak nic! Byłaby podwojna porcja przyjemnosci czyli Gosi i Twoje wpisy...buziaczki dla Was:)
OdpowiedzUsuńTeraz, Basiu, będzie próbka tego, jakby wyglądał blog prowadzony przez MCO. :-)
UsuńBuziaki i dla Ciebie :)
Uwielbiam takie miejsca,cisza spokój
OdpowiedzUsuńKawałek o ulicy gdzie nie ma mojej ani twojej bardzo mnie rozbawił:)
Dla mnie jesteś Anka i już!!!
Wiem, wiem, zasłużyłam na to :)
UsuńA dla tych co przeczytali dwa razy jest nagroda? Bo jeśli tak, to się zgłaszam. I żeby nie było- nie ze strachu przed oblaniem klasówki, ale cmentarze, ruiny starych budowli mogę oglądać na żywo i na zdjęciach bez końca. Nie bez powodu obleciałam na własnych nożynach większość Kotliny Kłodzkiej. Część szlakami, a część według własnego "widzimisia". Jakże było ciekawie wspinać się na górę, niby bez powodu i odkrywać w lasach ruiny budowli, a czasem tylko zarośnięte trawą fundamenty i wyobrażać sobie co tam było wcześniej. Stare cmentarze przy kościołach z porośniętymi mchem tablicami, stare zagrody zamykane ogromnymi bramami. Dziś pewnie już bym tak nie dała rady bo... góry urosły. :)
OdpowiedzUsuńOboje z TwójCiOnem piszecie z taką pasją, że ja już do Irlandii jechać nie muszę, bo byłam tam dziś i wczoraj.
Dla mnie już zostaniesz Anką Wrocławianką bo mi się Gosia nie rymuje. U mnie też trochę zamieszania z imieniem. W dokumentach Joanna, w pracy- Ania, w najbliższej rodzinie- Hanka. Ta Hanka to od Hanki Bielickiej. Że niby ja gaduła jestem? Hmmm
Joanna
Gaduła? Czemu?? Nie mam pojęcia jak może Cię tak rodzina pomawiać??
Usuń:-)))
Nagrodą jest dla Ciebie milion moich ciepłych myśli i to że czytałam MCO Twój komentarz i uśmiechnęliśmy się przy "urośniętych górach" ;-)
Dla mnie góry niestety też "urosły",a bardzo lubiłam po nich łazić.
UsuńNo to już nie czekam na milion w totka, milion od Ciebie w zupełności wystarczy. :) Czekam na dalszą podróż po Irlandii.
UsuńJoanna
Aktualnie zzdroszczę Ci pobytu...Tęsknię za zieloną Irlandią...
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci wielu jeszcze wrażeń:))
Pozdrawiam
M.Arta
Tylko że ja już wróciłam i wrażeń teraz dostarcza mi życie we Wrocku :)
UsuńWspanialy reportaz, tym bardziej, ze do Irlandii wybieram sie, wybieram i wybrac sie nie moge! wspaniale zdjecia, uwielbiam zwiedzac cmentarze.
OdpowiedzUsuńA tobie powiem, ze jestes kochana, rozbroilo mnie jedno zdanie, na amen: "Jest cudnym kudłaczem i fajnie byłoby się z nim poczochrać." :):):):)
Pisz, pisz! tez cie podjudzam do pisania! :)
Hmm, to nie ja jestem autorką tego tekstu. :)
UsuńSmakowicie ten MójCiTwójCiOn pisze z poczuciem chumoru tak lubię. A klasówkę to ty możesz sobie robić, ja i tak nie przyswoje sobie tych wszystkich nazw. Dla mnie najważniejszy jest klimat ,w sensie metaforycznym ,tej krainy. Jazda ta drogą w napierającej z obu stron zieloności robi wrażenie jakby przyroda chciała nas pochłonąć.
OdpowiedzUsuńWchłanianie atmosfery urokliwych miejsc pozwala gromadzić w sobie kapitał z którego możemy czerpać kiedy będzie nam to potrzebne ,to nasze wewnętrzne bogactwo,baza pięknych wrażeń.
UsuńW wiesz, że idealnie trafiłaś w moje przekonania? Staliśmy z MCO na pewniej niezwykłej plaży (będzie o niej w czwartek) i robiliśmy ćwiczenie: patrzeć na pejzaż, zamknąć oczy, odtworzyć sobie w wyobraźni, skonfrontować z rzeczywistością poprzez otwarcie oczu, zamknąć, odtworzyć w wyobraźni...
UsuńPamiętam ją teraz bardzo wyraźnie. Wystarczy, że zamknę oczy. :)
Klasówka będzie, szykuj się, Mario, nie ma żadnych uników, ale powiem Ci, że nazw pamiętać nie musisz, spokojnie :) To będzie jedyna w swoim rodzaju klasówka :)
:):):) Interesujące, bardzo... i fajnie opisane:)
OdpowiedzUsuńDzięki. :)
UsuńNo, to ja jeszcze tylko obkuję nazwy geograficzne i zgłaszam gotowość do pisania klasówki. :) A teraz idę poczytać, co w komentarzach piszczy.
OdpowiedzUsuńJolu, klasówka będzie na koniec, jeszcze duużo wkuwania przed Tobą :P
UsuńŁojeju, dobrze, że choć u Igora za chwilę wakacje... ;)
Usuńprzyznam się, obejrzałam zdjęcia:))))
OdpowiedzUsuńNo cóż... :D
UsuńDobry wieczór! I dobranoc!
OdpowiedzUsuńNie przeczytałam :P dostanę pałę na teście!
Ryszard - piękny futrzasty miziak z duluxa. Nie mogę się napatrzeć...
No dobra, przeczytałam wstęp :P. Jutro nadrobię ;)
Dobranoc, dobranoc, maszeruj spać. :-)
UsuńAnko, musisz TwójCiJego dopisać do twórców tego bloga ;))
UsuńMówisz, że przyszedł ten moment, by się ujawnić :). W blogowisku i tak już pewnie będziesz Anką :)
"Na moją" i loby dorożkarskie - moje ulubione teksty tego posta :D, choć jeszcze ta gwiazdka na dole mnie się bodobuje ;)
O, i masz pytanie do testu - ulubione teksty aluchy z posta wtorkowego :P
He he, może skorzystam...
UsuńDla tych, co chcą poćwiczyć przed klasówką:
OdpowiedzUsuńhttp://www.geography-map-games.com/geography-games-Cities-of-Europe-_pageid44.html
Co prawda Europa, a nie tylko Irlandia, no ale nadmiar wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodził :)))
Ale fajne! :-))
UsuńNo tak...w co ja sie wrobilam??? tak namawialam do pisania a teraz, od wczoraj w ogole nie moge spokojnie poczytac...moze zostawie sobie calosc i przeczytam jak ksiazke...hhhmmmmm
OdpowiedzUsuńopisy piekne, a zdjecia niezwykle przypominaja mi Walie, gdzie mieszkalam pare lat, w koncu z tego samego kawalka sie porozrywaly kawaly kontynentu a potem wyspy...pustkowie, goloborza porosniete tam glownie paprociami i wrzosami czyli jesien robi niesamowite wrazenie. waskie drogi to wszedzie na prowincji - ode mnie do autostrady jest 5 minut i do waskich pozawsiowych drozek tez 5 minut.
Twoja i moja strona to swietny pomysl na przypominanie :))))
No i ta pyszna zielonosc!
p.s. do klasowki sie przygotuje czytajac ksiazke jak juz skonczycie pisac ;)
Cieszę się, że znalazłaś czas. :))
UsuńTo są dzikie i wspaniałe miejsca Mocy, nie zawsze przyjazne ale jeśli poprosić grzecznie i jednocześnie pięknie podziękować to tamtejsze stare Energie mogą wesprzeć i dodać sił. I właśnie chyba to odczułaś "w ateistycznej głowie" nie skażonej dogmatami. Piękna podróż i relacja.
OdpowiedzUsuń