Niedawno Baltazar Gąbka, a dziś „Koło
życia – rozmowy o życiu i umieraniu” Elisabeth Kübler-Ross. Obie te lektury są
w jakiś sposób dla mnie cenne. Każda inaczej.
Dr Elisabeth Kübler-Ross, urodzona w Szwajcarii w 1926
roku, w swojej autobiografii przedstawia się jako osoba niezwykle empatyczna,
konsekwentna, poświęcająca się pracy dla innych oraz jako pionierka badań nad
śmiercią i umieraniem. Swoją wydaną w 1969 roku książką "On death and
dying" wywołała trwającą do dziś dyskusję nad życiem po śmierci, ale
przede wszystkim przyczyniła się do zmiany traktowania umierających ludzi przez
lekarzy.
Ona, której poczucie bezsilności i okrucieństwa było znane
z dzieciństwa, potrafiła dostrzec w śmiertelnie chorych nadal czujące, głęboko
nieszczęśliwe istoty ludzkie, które z powodu strachu i niewiedzy były okrutnie
traktowane przez lekarzy, a często i przez swoich bliskich. Zatajano przed nimi
prawdę, oszukiwano do ostatniej chwili, izolowano, ignorowano, unikano,
faszerowano lekami psychotropowymi - to tylko niektóre ze sposobów. Rutyną
było, że kiedy umierający na raka pacjent pytał: Czy ja umieram? w odpowiedzi
słyszał od lekarza: Ach, niech pan się nie wygłupia.
Autorka zmieniła to swoją pełną oddania wieloletnią pracą.
To cenię i podziwiam. Jednak w swojej autobiografii zawarła też wątki tak
kontrowersyjne, jak te o duchu masującym jej krzyż, że nawet nie mam
ochoty się z nimi mierzyć. Zamiast tego spróbuję odpowiedzieć sobie na moje
ulubione pytanie: czego nauczyłam się z tej książki i jakie refleksje ona we
mnie budzi?
EK-R zaobserwowała, że ludzie, którzy muszą zmierzyć się
ze swoją lub swoich bliskich śmiertelną chorobą, lub ponoszą jakąkolwiek inną
dotkliwą stratę, przechodzą przez podobne etapy. Zaczynają od szoku,
zaprzeczenia, wściekłości i gniewu, by wejść w etap żalu i bólu. Potem targują
się z Bogiem, czy losem (ale nigdy nie dotrzymują słowa!). Następnie popadają w
depresję, zadając pytanie „dlaczego ja?, dlaczego mnie to spotkało?”, zamykają
się w sobie, izolują od innych, by w końcu, jeśli udało im się przejść przez te
wszystkie etapy, osiągnąć spokój i akceptację.
Wszystkie te fazy są naturalnym, zdrowym sposobem radzenia
sobie z tak ogromnym ciężarem, jakim jest świadomość własnej nieuniknionej
śmierci, czy śmierci bliskiej osoby.
EK-R pytana, czego nauczyła się od umierających ludzi,
powtarzała zawsze, że nauczyła się od nich bardzo wiele o… życiu. Szczególnie
ci, którzy pogodzili się z nieuchronnym, mieli do przekazania dużo o tym, co
mogli zrobić, co powinni byli zrobić, czego nie zrobili, aż było za późno. To
cenne dary i bezcenna lekcja dla żyjących. Ludzie ci byli niesamowicie
wdzięczni za zainteresowanie, jakim ich obdarzała lekarka, za pytania, które im
zadawała, za możliwość opowiedzenia o swoich uczuciach.
Czy nie jest tak, że często unikamy poważnych tematów i z
kimś, kto jest w trudnej sytuacji, rozmawiamy o błahostkach, ponieważ boimy się
go urazić, ale też nie wiemy, czy poradzimy sobie z taką rozmową? Chciałabym
umieć inaczej, wierzę, że tylko szczera i autentyczna relacja ma wartość.
Podoba mi się w jej historii jeszcze coś. To niesamowite
tak „czytać” własne życie, jak to zrobiła Elizabeth. Pod jego koniec potrafiła
już wyraźnie zidentyfikować znaczące momenty i wydarzenia w swoim życiu, które
ją ukształtowały i sprawiły, że stała się sobą. Wiele zrozumiała, wiele
zobaczyła. I to mi imponuje. Uważała też, że żyjemy po to, aby się rozwijać i
że wszystkie lekcje, jakie daje nam życie, możemy spożytkować dla naszego
wzrostu i korzyści. To pogląd, który jest mi bliski.
Mimo tych niewątpliwych atutów Autorka jawi mi się jako
osoba niezwykle samotna, niepotrafiąca nawiązywać autentycznych relacji, wbrew
pozorom niemająca poczucia własnej wartości, która wciąż musi udowadniać, że
nie jest „jednokilogramowym nic”, jak ją nazwano w momencie urodzin.
Przypuszczam, że mogła znowu się tak czuć, kiedy umierała
w 2004 roku jako ciężko chora, sparaliżowana i zależna od innych osoba. Może
właśnie w ten sposób jej życie zatoczyło koło, o którym pisała w swojej
autobiografii.
Kajtuś już od małego też wiele rozmyśla na różne tematy...
Ten Twój słodziak jest uroczy :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe przemyślenia - przekonałaś mnie żeby zajrzeć do tej książki
OdpowiedzUsuńKajtuś - upodobnił się do swojej Pani - pozdrawiam :))
Dziękuję, ale ta książka raczej nie znalazłaby się na liście polecanych przeze mnie. Chyba, że interesują Cię aspekty o jakich napisałam:-)
UsuńNiedawno przeczytałam: "Nic nie zdarza się przypadkiem"... (http://dziennik-abigail.blogspot.com/2012/02/nic-nie-zdarza-sie-przypadkiem.html)..., pomogła mi odrobinę zbliżyć się do zrozumienia ludzi umierających, ludzi, których bliscy są ciężko chorzy... Może któregoś dnia sięgnę także po książkę o której piszesz... Sama bardzo boję się śmierci (niebycia), choć to zupełnie irracjonalne ;)... :D.
OdpowiedzUsuńcześć Abigail:-) Odpisałam Ci u Ciebie, ale tu powtórzę:
UsuńCzytałam tą książkę. Pamiętam szczególnie jedną naukę, jaka z niej płynie: świat dzieli się na świat ludzi chorych i ludzi zdrowych. To są dwa zupełnie inne światy. Jest to inna wersja starego przysłowia, że "zdrowy chorego nie zrozumie". Na każdym kroku widzę, że tak jest.
Pozdrawiam;-)
Ciekawa książka.
OdpowiedzUsuńWarto ją przeczytać, chociażby po to ,
żeby zrozumieć czyjś inny sposób patrzenia na śmierć i życie.
ot...mysliciel////..a może w duchu się śmieje z takich rozważań??-pozdrawiam wiosennie:))
OdpowiedzUsuńMyślę, że tak! Śmieje się z tego i po prostu cieszy się życiem;))Też pozdrawiam!
UsuńAnko, tak naprawdę wszyscy jesteśmy bardzo samotni.Nikt nie jest w stanie zrozumieć dogłębnie drugiego człowieka, a dzieje się tak z tej prostej przyczyny, że wszystko "filtrujemy" mimowolnie poprzez własne doświadczenia. I tak już jest,że nasz największy ból, strach, żal, zawsze przeżywamy sami,nawet gdy obok nas jest najbliższa nam osoba,która chce pomóc. Osobiście nie boję się śmierci- utożsamiam ją ze stanem swoistej narkozy- sen bez śnienia, koniec,kropka. Boję się tylko sposobu umierania, choroby, która może mnie skazać na uzależnienie od innych.
OdpowiedzUsuńKiciuś - zabójczy.
Miłego,;)
Ja też się tego boję. Co do samotności: myślę, że jej stopnie mogą być różne. Można być samotnym samym ze sobą, lub mieć samemu w sobie oparcie. Sprawa oczywiście bardzo subiektywna, ale widać to często jak różnie ludzie sobie radzą z trudnymi sytuacjami.
UsuńPozdrowienia;-))
haha jaki kociak! mistrz planu, uroczy jest :)
OdpowiedzUsuńKajtuś ma tu takie spojrzenie, że nie wiem gdzie się schować :D
OdpowiedzUsuńPoruszająca problematykę straty książka, może być ciekawa...
O śmierci nie pisze się zbyt wiele i zbyt wiele się o niej nie mówi. To naturalne, że póki nie puka do naszych drzwi unikamy myślenia o niej, bo inaczej trudno byłoby żyć. Nic nie zmieni faktu ,że każdy z nas przeżyje ją na swój sposób i na szczęście nie wiemy jaki on będzie. Nie lubię takich książek. Drażnią mnie, bo wiele razy przerabiałam już na własnej skórze odchodzenie bliskich.
OdpowiedzUsuńKot piękny:) Taki rysiowaty:)))
Pozdrawiam słonecznie:)