Pierwsza uwaga: ten post nie jest proszeniem o pieniądze.
Druga uwaga: ten post nie jest chwaleniem się "ile to ja nie robię"; zdaję sobie sprawę, że ludzie pomagający zwierzętom robią o wiele, wiele, wiele więcej! Czynności, które wymieniam są normalne, nic szczególnego - ten post ma to tylko razem zebrać do kupy.
___________________________________
Korzystając z tego, że Basia, siostra pani Mirki, która zabiera dziś Cekina z Brokatem, jest weterynarzem, więc doskonale zdaje sobie sprawę z kosztów i trudów leczenia zwierzaków, przedstawię Wam, jakie są realia finansowe niektórych akcji pomagania zwierzętom - konkretnie ratowania Sylwestrowej Rodzinki. Zazwyczaj nawet o tym nie wspominam, bo nie chcę nikogo wpędzać w zakłopotanie. Kotki Zza Moich Drzwi są zawsze wydawane do nowych domów bezpłatnie i z wielką wdzięcznością.
W ich piwnicy. |
Kiedy 31 grudnia ubiegłego roku, czyli dokładnie w sylwestra, jechaliśmy do Strzelina po, nazwaną tak później, Sylwestrową Rodzinkę, kompletnie nie wiedziałam, jak to się wszystko ułoży i jak zwykle miałam niemałego stracha... Kociaki i mama były bardzo chore. Koci katar nieleczony prowadzi do wielu powikłań, spada odporność, a wtedy mogą się przyplątać inne choroby, w tym ta, której nazwy nawet nie wymawiam! Bałam się tego okropnie!
Jeszcze tego samego dnia wylądowaliśmy na ostrym dyżurze w całodobowej klinice wrocławskiej Interwet. Tam po odczekaniu 4 godzin w kolejce zostaliśmy wspaniale obsłużeni przez przemiłą i kompetentną panią doktor. Z wizyty wyszliśmy biedniejsi o 345 zł oraz bogatsi o baterię leków do podawania kotkom. Na FB wybraliśmy imiona rodzince; mama - Dosia, od "do siego roku!", bracia Sylwester, Brokat i Cekin. Już dziś nie wyobrażam sobie, że kotki mogłyby się nazywać inaczej. :)
Sylwuś |
Brokacik |
Cekinek |
Dosia |
codzienne mycie, zakrapianie i podawanie maści do oczu - cztery razy w ciągu doby, czterem kotkom;
codzienne podawanie zastrzyków z lekami przeciwzapalnymi i kolejne z antybiotykiem czterem kotkom. Sylwek 7 dni, Cekin i Brokat 10 dni, Dosia 10 i potem tabletki;
codzienne podawanie środków uodparniających, rano dwóch - lizyny i betaglukenu, wieczorem - tylko lizyny;
codzienne smarowanie Dosinego noska, który od spływających ciągle łez z ropą był całkiem łysy, a od pocierania przez nią łapką - w strupkach...
Po kilku dniach. |
Oprócz tego oczywiście normalne codzienne czynności, czyli karmienie, sprzątanie, pieszczenie i zabawianie kociego towarzystwa (i chodzenie do pracy, dom, rodzina, nasze zwierzaki - oczywiście!).
Mniej więcej po tygodniu nastąpiła wizyta z Dosią u weterynarza na usg i testach - na szczęście ujemnych. Ta wizyta i kolejne leki "na wynos" dla rodzinki: antybiotyki, odrobaczenia, krople to kolejne 160 zł. To i tak nieźle, bo nauczyłam się robić zastrzyki i nie musieliśmy latać codziennie do weta, co by oczywiście kosztowało dodatkowo.
Dosia z powodu zapalenia gruczołów Meiboma (powikłanie po kk) wymagała konsultacji okulistycznej. Byliśmy w klinice Viva - 221 zł + leki 79 zł. Od tego dnia do kropli doszła Dosi maść 3 razy dziennie i nagrzewanie powiek rano i wieczorem; nagrzewanie 10 minut, przerwa - następne 10 minut, krople, 10 minut przerwy - maść.
Za kolejny tydzień do swojego domu pojechał już pierwszy, najzdrowszy, zachwycający sylwestrowy braciszek - Sylwester.
Cekinek. |
Sylwek w nowym domu w Łodzi zachował swoje imię. :) |
Brokata i Cekina zaszczepiłam przeciwko chorobom zakaźnym - 140 zł, jednocześnie do dziś podaję im wciąż VetoMune i Felisę, co bardzo gorąco polecam osobom, których koty mają problemy z kocim katarem.
Kolejne dwa tygodnie upłynęły nam na cieszeniu się z niebywałego uroku maluchów, martwieniu się, czy pozostaną zdrowe oraz na oczekiwaniu na operację Dosi.
Ten dzień, jak wiecie, nastał wczoraj i był bardzo ciężki dla tej kochanej i nadzwyczaj spokojnej kotki. Podczas operacji stanęło jej serduszko i tylko natychmiastowa reanimacja sprowadziła ją z powrotem na ziemię. Chyba kocia opatrzność oraz gorące wsparcie blogowych ciotek czuwały nad nią; była operowana pod okiem anestezjologa, podłączona do aparatury monitorującej pracę jej serca. Gdyby nie to... I tak najedliśmy się strachu, bo Dosia chwilowo straciła wzrok. Na szczęście dziś jest dobrze i koteczka widzi.
Operacja, wraz z RTG zębów, udrażnianiem kanalików, kastracją - kosztowała 1.164 zł. A to jeszcze nie koniec! Jeszcze czeka nas konsultacja kardiologiczna i oby ona pokazała, że był to incydent, a serce Dosi jest zdrowe.
A domku dla Dosi na razie nie widać...
A domku dla Dosi na razie nie widać...
Policzmy jeszcze suplementy (które dostałam od hojnych darczyńców), szacunkowo:
VetoMune - 45 zł.
Felisa - 4 op. - 38 x 4 = 152.
Policzmy orientacyjnie jedzenie (również w dużej części dostałam), szacunkowo:
suche + puszki + RC convalescence dla Dosi po operacji = 250 zł.
Żwirek - 80 zł.
Orientacyjna łączna kwota - 2.636 zł...
A to tylko cztery chore kotki!
Razem to daje wiele troski, wiele strachu o zdrowie, wiele miłości, jaką im dałam i wcale się tego nie wstydzę. ;)
Wszystko to dlatego, że ktoś nie wysterylizował swojej kotki. Mało tego: porzucił ją, kiedy była w ciąży i ona, bidulka, przebywając w fatalnych warunkach, zachorowała, i jej dzieci też zachorowały... Sami widzicie jak to się dla nich mogło skończyć. Dosia jest przykładem ile musi wycierpieć takie niewinne zwierzątko.
Ten post nie jest proszeniem o pieniądze, ponieważ wszystkie te koszty zostały pokryte z Waszych wpłat bądź ze zrzutki zorganizowanej dzięki uprzejmości Oli z Pręgowanych i skrzydlatych, bądź też z Waszych zakupów i prowizji, którą dostaję za to od sklepu Zooplus.
Ten post nie jest wpędzaniem nikogo w poczucie winy czy coś w tym rodzaju.
Jakoś tak jest, że wielu ludzi po adoptowaniu ode mnie zwierzaka wspomaga mój dom tymczasowy... Część z nich często mogłoby za te wpłaty kupić rasowe zwierzę z wypasionym rodowodem!
Za to inni adoptujący czasem potrzebują chwilowego wsparcia, na kastracje, na jakieś niespodziewane zabiegi. Mogę śmiało powiedzieć, że zawsze je ode mnie dostają. Tak to we wzajemnej wymianie dobra toczą się losy zwierzaków Za Moimi Drzwiami...
Oby tak dobrze zakończonych historii było jak najwięcej!
Brokat - dziś, w dniu wyjazdu do nowego domku. |
Cekin - dziś, w dniu wyjazdu do nowego domku. |
Dosia dzisiaj (dzień po operacji). |
Nadal proszę o trzymanie kciuków za Dosieńkę, bo od dziś, kiedy to jej cudni synkowie Cekin z Brokatem pojechali na swoje, jest samiutka w kocim pokoju. Przydałby się pomału domek, który byłby na zawsze jej. To bardzo spokojna kicia, kompletnie niekłopotliwa, grzeczna, cichutka, nieruchliwa. Mam nadzieję, że dobrze zniesie rozstanie. Włączę jej w pokoju Feliway, to kolejne koszty, ale skoro mogę jej pomóc - to pomagam, ile się da.
Pełen album Sylwestrowej Rodzinki TU (klik).
Dziękuje Gosiu za to co robisz, za przyjęcie Boruty i jego rodzinki, za wszystkie kociaki które ratujesz. Wiem ile poświęcenia wymaga wyprowadzenie chorych kotków na prosta, przy moich dwóch pierwszych koteczkach leczenie trwało każdej z nich koło miesiąca..... Przy okazji bardzo się cieszę , ze miałam okazje poznać Ciebie osobiście :-). Trzymam kciuki za Dosieńkę i przesyłam moc pozdrowień.
OdpowiedzUsuńI ja się cieszę, że cię poznałam, Aniu, no i że Borutek/Czupurek, zdrowo się chowa. :)
UsuńJa wiem, ile to kosztuje. Wydaliśmy fortunę na leczenie Dinusia, jednak to były najlepiej wydane pieniądze. Och Ależ ja tęsknię. Trzymam kciuki za Dosieńkę. Jesteś niesamowitą kobietą, musiałam to napisać.
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam. :)
Dziękuję, Agnieszko. Również cię pozdrawiam. :)
UsuńAneczko...jesteś wielka:))))dziękuję
OdpowiedzUsuńIleż to już lat nie jestem "Anką"... :) Buziaki, Qrko!
UsuńZadomowieni na blogowym i fejsbukowym ZMD wiedzą, jak wiele wysiłku, serca i pieniędzy trzeba, żeby pomóc. I doceniają! Naprawdę! O szacunku, podziwie, sympatii i takich tam już nie wspomnę! ;)
OdpowiedzUsuńGalia Anonimia
Wiedzą, wiedzą, ale czasem warto o tym napisać. :) Dzięki!
UsuńGocha - jestes wielka! i przypominaj ludziom o kosztach. Ludzie (jak ja) pukna sie w sklerotyczny globus, ze moznaby przeslac pare zlotych....
OdpowiedzUsuńHOWGH
UsuńZ tym przypominaniem to zawsze jest niezręcznie. Fajniej by było wcale o tym nie wspominać i żeby kasa rosła na drzewach, ale jak widać z tego posta koszty są ogromne, nie da rady ich udźwignąć nie przypominając... Krysia, całuski ślę. :)
UsuńGosia, nigdy nie obawiaj sie prosic, jesli potrzebne sa pieniadze na cito. Kazdy z nas da, ile moze i zawsze uzbiera sie potrzebna suma, a nawet naddatek.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za dobry dom dla malej Dosi.
Dzięki, Ania. :)
UsuńOj tak, koszty powalają, przy jednym kotku to już sumy wysokie a przy kilku...
OdpowiedzUsuńNo tak, widać to na przykładzie tej rodzinki. Wczasy na Karaibach można by za to kupić!
UsuńGosia, dziękuję. Jesteś wielka.
OdpowiedzUsuńCoraz większa, niestety... ;)
UsuńTak jakoś smutno mi się zrobiło bo teraz dotarło do mnie ze chłopaki do Nowego domu mam nadzieję ze będziemy dalej śledzić ich szczęście.Wyrazy ogromnego szacunku dla Pani za ta piękna robotę bo to tak można nazwać za Pani serce i poplakalam się DZIĘKUJĘ ❤
OdpowiedzUsuńNie podpisałaś się, szkoda. :(
UsuńNiestety, ciężko będzie ze zdjęciami z nowego domku, bo pani Mirka niekomputerowa. Trzeba liczyć na rodzinkę, mam nadzieję, że nie zawiedzie. :)
Dziękuję za miłe słowa.
Zawsze czytam to co napiszesz Gosiu dwa razy albo więcej...nie dlatego, że za pierwszym razem nie rozumiem...tylko dlatego, że bardzo lubie Twój prosty sposób na przekazanie trudnych spraw i wyborów..uwielbiam Cię i widze, ze moi znajomi widząc co czytam i komentuje..wchodzą na stronę Za Moimi Dzwiami i tak samo cię wspierają i cieszą szczęściem ludzkim i zwierzęcym.
OdpowiedzUsuńI nie wiem kto jest autorem tego bardzo miłego dla mnie komentarza! Buuuuuuu!
UsuńKochana Pani Małgosiu, choć post jest o kosztach leczenia tej jednej kociej rodzinki, powinien być dla każdego także powodem do przemyśleń o obowiązkach wobec naszych podopiecznych. Warto by powiększając rodzinę o kudłatego przyjaciela pamiętać, że przyjdzie dzień, w którym konieczne będą nakłady finansowe na jego leczenie. Najczęściej pojawiają się one na starość naszego zwierzaka, ale co jeśli nasz przyjaciel choruje przez całe życie? Sama mam trzy koty, z czego dwa są przewlekle chore. Alfonso jest alergikiem i właściwie wszystko może go uczulić (ostatnie przykłady - pasta odkłaczająca i lizyna spowodowały tak silną reakcję, że pojawiły się guzy). Yoli ma dziurę w sercu i wymaga stałej opieki kardiologa. Taka wizyta to koszt ok 200 zł plus codziennie przyjmowany lek wspomagający serce. A co jeśli pojawią się zdarzenia losowe (jak np. leczenie silnych objawów alergii)? Od października nasze dwa starsze koty są diagnozowane z powodu nieustającego kaszlu i zmian w oskrzelach. Każdy miesiąc kolejnych testów to koszt ok. 500zł, a do tego dochodzi jeszcze specjalistyczna karma weterynaryjna czy żwirek. Pamiętajmy, że każda z tych słodkich puchatych kuleczek będzie któregoś dnia staruszkiem wymagającym specjalistycznej opieki lekarskiej, która wiąże się z dużymi kosztami i przede wszystkim bądźmy na to gotowi. Zwierzak w domu to nie tylko przyjemność, ale i obowiązki.
OdpowiedzUsuńA tu znam autorkę!
UsuńPani Ewo, bardzo słusznie. Zazwyczaj o tym nie myślimy, ale powinniśmy mieć to na uwadze. Czasem długie lata jest dobrze, a potem się coś trafi i drenuje nam portfel. Zdarzają się niestety oburzające historie jak taka, o której czytałam niedawno; pani adoptowała kota, kotek po kilku miesiącach dostał kociego kataru, pani kotka oddała, bo nie "umawiała się" na leczenie...
Dzięki za mądre słowa.
Patrząc na zdjęcia można zobaczyć, jak się te kotki zmieniły dzięki Tobie, jakie są ładne i zdrowe:) Teraz jeszcze trzymam kciuki z Dosię:) ale jestem pewna, że bez takiego,jak Twoje, zaangażowania, na nic zdałyby się wszystkie pieniądze świata.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ninko, kocham te futrzaste stworki. :)
UsuńJAk sie Sylwuś pięknie uśmiecha na zdjęciu!
OdpowiedzUsuńCudownie, że znalazły domy!
A post, chyba przez nikogo nie zostanie źle odebrany. Wręcz przeciwnie, niech ludzie zrozumieją, że opieka nad kotem to nie jest takie "nic". Zdrówka dla Dosi! <3
Sylwuś jest prześliczny, taki dystyngowany i duży, ale dziad daje popalić swojej pani - zaczął posikiwać na łóżko... Martwimy się czy się opamieta...
UsuńGosianko, serce jakie okazujesz zwierzakom przywraca wiarę w ludzi.
OdpowiedzUsuńWielki szacun.
Pozdrawiam wraz z Miłką i Heksorkiem.
Odwzajemniam pozdrowienia, Iza. :)
UsuńA co tu tak mało komciów?! Gdzie te czasy, że ich liczba dochodziła do pięćdziesiątki, a nawet więcej? Wszystko przez tego Twarzaka, kurna, już nawet ja się dałam wkręcić, choć na razie to takie bardziej rozpoznanie niż fejsbukowanie na serio. ;)
OdpowiedzUsuńAle przecież nie o to, nie o to, tylko o to, że dzięki Twojej relacji, Gosiu, widać ogromną, olbrzymią różnicę w wyglądzie koteczków! Jak one się zmieniły! Zresztą widzieliśmy już tutaj wiele takich odmian, nie tylko wyglądu zwierzaków, ale, co jeszcze ważniejsze, ich losu. Ale to nie dzieje się z dnia na dzień, i nie na pstryk paluszkami. Potrzeba do tego empatii, troski, starań, czułości, no i tej najzwyczajniejszej fizycznej pracy. Nie wspominając o biletach Narodowego Banku Polskiego. :]
I dlatego dodam na koniec: jesteś kochanym, wspaniałym człowiekiem, Gocha! :)
To pisałam ja, JolkaM, niepomna pogróżek o wydziedziczaniu za laurki dla Ciebie, he, he.
Buzkaiki!
Oj, Jolu, ja sama już nie zostawiam komentarzy na innych blogach... Jakoś nie znajduję już na to czasu, wiec nie dziwię się, że i innym nie chce się tu komentować.
UsuńTa różnica, o której piszesz to moja największa satysfakcja. :)
No i takie słowa jak Twoje, nie ukrywam, że też sprawiają mi wielką radość. :)
W komentarzach powyżej zostało powiedziane wszystko, cóż nowego mogę napisać? Oby więcej takich jak Ty, świat byłby lepszy.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ewo, zebrałam masę pochwał, a ten post miał być i jest o czymś zupełnie innym. :)
UsuńPodziwiam za wielką wrażliwość, którą widać w każdym pani słowie!
OdpowiedzUsuńJeśli to widać to... dobrze widać. :) Poprzez obcowanie ze skrzywdzonymi zwierzętami wrażliwość na pewno rośnie, choć kiedyś myślałam, że nabiera się rutyny i ona maleje.
UsuńDzięki!
Gosiu moja Gosiu.Radość przeplata się ze stresem.Nie tylko wyjazd kotków do nowych domków.Ale ich choroby i walka o te istoty.Nie wiem jak Ty to robisz.To jest Twoja Wielka Pasja i bez niej nie umiałabyś funkcjonować.Ja ze względu na małą Lunkę miałam tydzień urlopu.Niestety nie mogłam mieć więcej.Bardzo się stresuję jutrzejszym dniem.Dobrze,że szykuje się Tobie ten wyjazd.Musi odpocząć ciało i dusza.Jak wrócisz to przyjdę.Przez te dwa miesiące nie byłam gotowa by mówić o Lunie.A na początku stycznie znów miałam stres.Całuję Was Wszystkich.Wygłaszcz Dosieńke .
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Dośkę i nieustannie podziwiam Cię za to co robisz.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że tak mało Cię tu, na blogu.
Uścisków moc!
Gosiu, a wpłata na konto podane w prawym górnym rogu?
OdpowiedzUsuńcudne kociaczki
OdpowiedzUsuńsuper są :)))
OdpowiedzUsuńZawsze, gdy traciłam wiarę w ludzi, ten blog mi ją przywracał. Dziękuję, Pani Gosiu, w imieniu swoim i wszystkich zwierząt, dla których Pani Dom był i jest Przystanią.
OdpowiedzUsuńDroga Gosianko!
OdpowiedzUsuńDokarmiam kilka podworkowych kotkow i zauwazylam, ze jeden z nich kuleje coraz bardziej i bardziej. Zlapalam, zawiozlam do weta. Mloda kotka, 7-8 miesiecy, nie ma zlamania, lecz chroniczna zmiane w kolanie lewej tylnej lapki, co swietnie widac na rtg. Przyczyn moglo byc kilka, na razie dostala antybiotyk na 14 dni i srodek przeciwbolowy na 5 dni (oba w zawiesinie). Wg weta moze pomoze, mam ja trzymac w domu, przecibolowe podawac rano, antybiotyk wieczorem. Antybiotyk prawdopodobnie bedzie powtorzony na kolejne 2 tygodnie, ale nie ma gwarancji, ze kicia wyzdrowieje, trzeba sie liczyc z jej kalectwem. Problem jest taki, ze ona jest bardzo dzika, inne kotki daja sie glaskac, ona syczy i bije lapka i zawsze uciekala na wszelkie proby zblizenia. Mam juz wychodzacego kota, zero dodatkowego pomieszczenia, gdzie moglaby przebywac tylko ona i zerowe doswiadczenie w podawaniu kotu lekow. Zorganizowalam duza klatke bytowa, czy mam ja tam trzymac caly czas? Na dzien moge ja zamykac w mojej sypialni, ale jak ja pozniej zlapac, zeby kot nie zwariowal ze strachu? Jak wytrzymac miauczenie od 3-ciej nad ranem? Jak to ogarnac i nie zwariowac?
Po kilkuletniej przerwie startuję na nowo i odwiedzam ponownie, a Za Drzwiami huczy od działania.
OdpowiedzUsuńKocinki prawie nie do rozpoznania po leczeniu. To chyba najlepsze podziękowanie za cały wysiłek włożony w ratowanie. Teraz mogą odwdzięczyć się życiem pełnym mruczenia. :) Szkoda tylko, że czasem przychodzi nam przy tym płacić za błędy innych.
Pozdrowienia od (kiedyś) Psich Perypetii.
Świetny post! Dwa dni temu właśnie też wykastrowałam swoje kocury, ponieważ się gryzły i ciągle trzeba było biegać do weterynarza po pomoc. Hubert- jeden z kotków przybłąkał się do mnie i teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego. Cieszę się, że jest dużo osób, którzy tak troszczą się o zwierzaki. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki bardzo mocno
OdpowiedzUsuńAle masz wielkie serce! Takie leczenie potrafi wiele kosztować, niezależnie od zwierzęcia. Najważniejsza jest trafna diagnoza, bo tylko wtedy można zacząć skuteczne leczenie.
OdpowiedzUsuńwazne by robić chociaz cos !
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń