środa, 7 stycznia 2015

Drzwi do pięknego świata

Zapraszam dziś tych, którzy nie czytali na pełny tekst wywiadu, który ukazał się w grudniowym magazynie Kocie Sprawy. Myślę, że niewiele osób miało go okazję przeczytać. Wywiad różni się od tego z gazety kilkoma zdaniami - jest dłuższy. Miłej lektury!

**********************************

Małgorzata od ponad dwóch lat kieruje blogiem Za Moimi Drzwiami (zamoimidrzwiami.blogspot.com). Autorka interesuje się fotografią, psychologią, literaturą, podróżami, kulinariami oraz gatunkiem sztuki zwanym vedic art, ale to koty zdominowały jej stronę internetową.


Kocie Sprawy: Jakie koty są bohaterami Twojego bloga?

MS: Wszystkie, które postawiły choć jedną łapę za moimi drzwiami! To wystarczy, by zaraz miały sesje fotograficzne, zrobiony rys psychologiczny i robiły za gwiazdy na blogu. Są jednak wśród nich gwiazdy najważniejsze i najjaśniejsze - to nasi koci rezydenci: władczy, o książęcych manierach kocur maine coon Kayron, delikatna i słodka Amisia, urwipołeć Hokus Pokus i wiekiem babcia, ale duchem kociak - Stefania Bąbel, zwana pieszczotliwie Kiełbaską. Jest jeszcze jeden niezwykle ważny bohater mojego bloga, również futrzasty, również na czterech łapach. To koci król, psi anioł - golden retriever - Rufi.

Kocie Sprawy: Oprócz własnych podopiecznych przez Twój dom przewijają się również koty, które szukają prawdziwych domów na zawsze. Co skłoniło Cię do tego, aby pomagać kotom w formie domu tymczasowego?

MS: Tak, dwa lata temu nasz dom stał się przystankiem do domów stałych dla potrzebujących członków kociego rodu. Mogę śmiało powiedzieć, że to spełnienie moich młodzieńczych marzeń o pomaganiu zwierzętom. Wcześniej uważałam, że jestem na to zbyt wrażliwa, że nie mogłabym znieść patrzenia na kocie nieszczęścia, że nie udźwignęłabym tego. Kiedy jednak los zdecydował za mnie i pierwsza kocia bieda, zgarnięta z ruchliwej ulicy, znalazła za naszym (bo mąż czynnie mi pomaga) pośrednictwem cudowny dom, dostałam skrzydeł i spróbowałam raz jeszcze. Znów się udało! Bezdomny kocurek z działki mojego taty doczekał się swojego amatora! To był uskrzydlający cud. Taki zwykły szarak, niemłody, trochę dziki, niedomowy, a jednak! I tak ziarnko do ziarnka, a raczej kotek do kotka, uzbierały się ich już dziesiątki.

Dziadek.

Historię każdego z nich można znaleźć na blogu - w zakładce o znaczącym tytule: Pokój Przemian. Kocham koty, jestem oczarowana ich delikatnością i inteligencją. Boli mnie, kiedy są krzywdząco oceniane stereotypami i źle traktowane, podczas gdy to cudowne, wrażliwe istoty, potrafiące kochać i okazywać to ludziom. Prowadzenie domu tymczasowego daje mi wiele radości i satysfakcji, choć jest też ogromnie obciążające emocjonalnie. Przeważnie jednak tak jest, że co łatwo przychodzi, nie ma wielkiej wartości. Nie ma szczęścia na skróty - to moje życiowe credo.
Chyba najbardziej do tej pory poruszająca historia dotyczyła kociego noworodka, którego mama, działkowa kicia, okociła się za naszymi drzwiami. Niestety kotka nie miała pokarmu i jeden z urodzonych przez nią kociaczków zmarł. Zaczęła się walka o życie drugiego. Koci osesek jest wielkości myszki. Jest zupełnie niesamodzielny, musi być co chwilę karmiony, musi mieć masowany brzuszek, no i nie można dopuścić, aby zmarzł. Wraz z Kasią, koleżanką, z którą łączy nas miłość do kotów, na zmianę, nie śpiąc w nocy, opiekowałyśmy się tym bezbronnym szkrabem, aż do momentu, gdy udało nam się znaleźć dla niego kocią mamkę. I to nie byle jaką! Adoptowała go kotka brytyjska! Vito, czyli życie (takie imię dostał od jednej z blogowych "cioć"), został przez nią i jej dwa tygodnie starsze dzieci cudownie przyjęty. Losy Vitusia Kropeczki na "brytyjskim dworze" śledziła z wielką radością i wzruszeniem cała rzesza czytelników mojego bloga.

Vito
To nie jest jedyna tak poruszająca historia Za Moimi Drzwiami. Lubię powtarzać, że koty to magiczne stworzenia, takie też są ich losy i oddziaływanie na ludzi. Można wiele zyskać w kontakcie z nimi! Często fascynujemy się z mężem, jak dużo uśmiechów generują koty w naszym domu każdego dnia. O ile uboższe byłoby nasze życie, gdyby nie ta codzienna dawka czułości, zachwytu i miłości. 

Stefcia z Amisią.

Kocie Sprawy: Jak reagują Twoje własne koty na "tymczasy"?

MS: Nasi rezydenci reagują bardzo różnie na kocich gości. Do niektórych od razu czują sympatię, odbywają się sceny, jakby witały dawno niewidzianych przyjaciół, całuski, tulenia i pogaduszki,  a z innymi nie bardzo im po drodze. Demonstrują to, okazując, co myślą o takiej "przybłędzie", która anektuje ich dom i przykolegowuje się do misek. Sykanie, łapoczyny i fochy są wtedy na porządku dziennym. Zazwyczaj to mija i w najgorszym wypadku koty się tylko tolerują. Zawsze dbam o to, aby ich wspólne przebywanie poprzedzone było początkową izolacją, mądrą socjalizacją, potem spokojnym poznawaniem się jednych i drugich. Mam nawet specjalne siatkowe drzwi zrobione za grosze, zza których tymczaski i moi domownicy mogą bezpiecznie na siebie spoglądać i poprzez przenikanie wzajemnymi zapachami uczyć się siebie, zanim się zetkną całkiem bezpośrednio.

Stefcia ze swoimi i przybranymi dziećmi.

Kocie Sprawy: Czy są koty, które u Ciebie miały zostać na chwilę, a zostały na zawsze? Co powoduje, że kot, który miał być tylko gościem, staje się domownikiem?

MS: To nieuniknione, jak myślę, że czasem opiekun tak mocno przywiąże się do swojego podopiecznego, że rozstanie staje się niemożliwe. Tak stało się w przypadku naszej czarnej pantery, Hokusa Pokusa, o którego życie walczyliśmy przez kilka miesięcy. Kotek mając pół roku, trafił do nas z uszkodzonymi nerkami. Trafił to nieodpowiednie słowo. On sam, podczas akcji odławiania maluchów przy przemysłowym baraku, wsunął się do kontenera, jakby czując, że musi ratować swoje życie!  Długo nie było wiadomo, czy przeżyje. Leki, kroplówki, ciągłe badania, odpowiednia dieta i opieka doprowadziły w końcu do ustabilizowania się stanu zdrowia Hokiego, choć jego nerki nigdy nie będą w pełni sprawne. To zdecydowało, że postanowiliśmy go zatrzymać. Kochamy go nieprzytomnie oboje, ale Hokus, którego czarodziejskie imię przyniosło mu szczęście, to oczko w głowie mojego męża Roberta. To kot pechowiec, a jednocześnie wielki szczęściarz. Wylizał się już z niejednej opresji, w tym z okropnego wypadku, podczas którego nadział się na ostre zakończenie płotu. Cud, że przeżył! Nie zdawałam sobie sprawy, jakie zabójcze narzędzie miałam we własnym ogrodzie. Teraz już wiem i drżę, widząc popularność ogrodzeń zakończonych ostrymi elementami.
W tym roku do naszej rodziny dołączyła dziewięcioletnia Stefcia. Znalazła się Za Moimi Drzwiami wraz ze swoimi dwutygodniowymi dziećmi, uratowanymi przed utopieniem. Razem z nimi Stefa odchowała jeszcze sześć "podrzuconych" jej kociaków (w tym trzy znalezione na wysypisku śmieci w lesie) i zrobiła to popisowo. Kotka miała wcześniej ciężkie życie, mieszkała w pijackiej melinie, gdzie od kopniaka straciła połowę zębów w szczęce - dlatego teraz z jednej strony czasem wisi jej języczek. Kotka była tak zestresowana, kiedy trafiła za nasze drzwi, że załatwiała się dopiero nocą. Po prostu tylko wtedy czuła się na tyle bezpiecznie, aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Bidulka! Jej los, jej cudowny charakter sprawiły, że postanowiliśmy nie narażać jej więcej na stres zmiany domu i została. Stefania odwdzięcza się nam na milion sposobów. Jej miłość i przywiązanie widać na każdym kroku, jednak to, że odzyskała dziecięcą wręcz radość, bawi się jak mały kociak, jest najwspanialszą nagrodą. Wiele razy przekonałam się, że adopcja starszego, doświadczonego przez życie kota daje najwięcej satysfakcji i radości opiekunowi. Gorąco polecam wszystkim chętnym.

Kacperek
Ostatnio mieliśmy na to przykład. Zabraliśmy z mężem ze schroniska kocurka, który był już na skraju śmierci. Po dziewięciu latach spędzonych w domu ktoś się go pozbył i kot znalazł się nagle we wrogim, obcym środowisku. To był dla niego tak wielki stres i szok, że z pokaźnego kota stał się kościotrupem obleczonym w futro. Żal ściskał za serce, gdy się na niego patrzyło. Rambo, bo tak miał na imię, w schronisku zrobił się ogromnie nerwowy, bez ostrzeżenia kąsał, nie jadł, wyraźnie sobie nie radził i obawialiśmy się najgorszego. Zajęliśmy się nim najlepiej, jak umieliśmy, a i bardzo szybko znaleźli się niezwykli ludzie, którzy go od nas adoptowali.  W ich domu kot rozkwitł, uspokoił się i doczekał przydomka "Rozdający Buziaki". Choć ta historia kończy się smutno, bo jego organizm nie wytrzymał wcześniejszych obciążeń, to i tak wiele dała wszystkim w nią zaangażowanym, w tym przede wszystkim koteczkowi, który nie umarł w schronisku, a w swoim domu, otoczony kochającymi go ludźmi.

Rambo [*]
Kocie Sprawy: Chciałabym Cię zapytać o podróże. Czy dużo podróżujesz i czy tam, dokąd jedziesz, szukasz kocich ścieżek? Moje doświadczenie jest takie: koty są wszędzie! I właściwie wszędzie są miłe, ciekawskie i wiecznie nienajedzone.

MS: W tym roku miałam szczęście dzięki mojemu mężowi, pasjonatowi, odbyć podróż życia do Japonii! To było niesamowite przeżycie, które wciąż z sentymentem wspominam. Zetknięcie z tamtą kulturą zostawiło we mnie trwały ślad. Jestem oczarowana tym krajem i już rozumiem, dlaczego ma on tak wielu wielbicieli. Miło było choć przez chwilę gościć w społeczeństwie tak życzliwym i pełnym wzajemnego szacunku. Byłam tam przez cały miesiąc, a Robert aż trzy. Przemierzył setki kilometrów na rowerze i wszędzie spotykał się z wielką przychylnością Japończyków. Podróżujemy razem jeszcze w inne miejsca, niekoniecznie tak egzotyczne. Ostatnio spędziliśmy np. tydzień nad zjawiskowym polskim morzem, i to też był wspaniały czas. Wszystko to opisuję na blogu, który jest też moim pamiętnikiem, świadectwem minionych dni.
Pewnie cię zadziwię, ale na wyjazdach, im dalej od domu, tym bardziej unikam kociego towarzystwa. Robię to ze strachu, że jeśli zobaczę kocią biedę, nie będę mogła pomóc. To taka moja wieczna obawa, pewnie przewrażliwienie. Mimo to na wszelki wypadek zawsze mam kontener do transportu kotów w samochodzie.
Wiąże się z tym ciekawa opowieść. Właśnie w dniu, w którym postanowiłam, że w bagażniku mojego auta zawsze będzie taki kontenerek, na mojej drodze stanęły potrzebujące pomocy kociaki! Byliśmy akurat na wsi i przed niezamieszkanym domem dostrzegłam kociątko, które szło drogą wprost na mnie.  A ja byłam z Rufim, wielkim psem!  Ono zaś jakby tego nie widziało! Pędem zaprowadziłam psa do domu, żeby kotek się nie przestraszył, chwyciłam kontenerek i pognałam z powrotem. Kociątko wciąż tam było, na szczęście. Oczy miało tak zaropiałe, że nic nie widziało. Koci katar w zaawansowanej postaci. Koteczka (jak się później okazało) nie była sama - obok znalazłam jeszcze dwóch jej braci. Ktoś musiał je tam wyrzucić. Zamiast weekendowego odpoczynku zaliczyliśmy natychmiastowy wyjazd do weterynarza. Kociaki przeżyły, wyzdrowiały, nazwałam je trójkowiczami i od koleżanek blogowych dostały imiona zaczerpnięte od nazwisk redaktorów radiowej Trójki: Andrus, Baron i Manna. Dla dopełnienia ich niesamowitej historii dodam, iż tak się złożyło, że, choć w dwóch różnych domach, wszystkie trzy zamieszkały na stałe w Krakowie! I mają się bardzo dobrze.

Andrus, Baron i Manna.
Przy okazji wspomnę, że wymyślanie tymczaskom (niekiedy dość oryginalnych) imion to przeważnie domena moich czytelniczek i czytelników, z którymi tworzymy zgraną społeczność potrafiącą wspierać się i konkretnie działać, gdy zajdzie potrzeba pomocy zwierzętom. Już nie raz to pokazaliśmy. Jestem dumna, że udało mi się zgromadzić wokół siebie takich ludzi!

Kocie Sprawy: Interesujesz się zagadnieniem o intrygującej nazwie - vedic art. Co to takiego? Czy ma to jakiś związek z kotami?

MS: Vedic art, czyli sztuka przebudzenia, to spontaniczne malowanie, podczas którego nie liczy się technika ani umiejętności, ale sam akt kreacji, polegający na wyrażaniu własnych uczuć. To malowanie sercem, swoista terapia, która dla mnie oznacza prawdziwy odpoczynek, dogłębny relaks, ale także spełnienie. Proces tworzenia nowego obrazu daje mi poczucie czystej radości i choć nie mam ich wiele na koncie, to każdy wspominam bardzo miło. Czy to ma związek z kotami? Tak! Je także "maluję sercem", otaczając opieką i starając się zapewnić im dobre życie. Te wspaniałe zwierzęta i vedic art łączy magia. Jedno i drugie nie pozostawia człowieka takim samym, tylko wzbogaca go i otwiera.

Vedic. art.

Kocie Sprawy: Twój kot, Kayron, jakiś czas temu zaginął. To dla Ciebie z pewnością bardzo trudny i bolesny czas. Czy coś wiadomo w jego sprawie? Co możemy zrobić, jakie kroki podjąć, kiedy zaginie nam kot?

MS: Kayron jest członkiem naszej rodziny i dlatego to dla nas prawdziwa tragedia. Nie ma dnia, abyśmy o nim nie myśleli. Od niego zaczęła się nasza miłość do kotów. Zrobiliśmy wiele dla jego bezpieczeństwa, np. zabezpieczyliśmy ogród i przez dziewięć lat jego życia to się sprawdzało. Kocurek mógł bezpiecznie grzać się na słoneczku i korzystać z ograniczonej płotem wolności. Niestety pewnego dnia zastaliśmy furtkę otwartą, a kota nigdzie nie było. Od tego momentu wciąż go szukamy. Pierwsze dwa tygodnie to było mozolne przeczesywanie okolicy, w dzień i w nocy, a teraz to ciągłe odnawianie ogłoszeń, tych w internecie i tych papierowych, oraz reagowanie na każde zgłoszenie, choćby nie było prawdopodobne.

Kayron.
Jakie można podjąć kroki, gdy zaginie kot? Przede wszystkim szukać, najpierw w pobliżu domu, w piwnicach, w zakamarkach, z których nie mógłby sam wyjść, a potem choćby tylko poprzez ogłoszenia. Są one darmowe i zadziwiające jest, jak wiele osób nie robi nawet tego! Podczas poszukiwania Kayrona w nasze ręce wpadł niezwykle podobny do niego kotek. Był strasznie chudy, zaniedbany, wyglądał na bezdomnego. Zajęliśmy się nim i jakież było moje zdumienie, gdy na ogłoszenie o nim odezwała się dziewczyna z informacją, że taki kot zaginął jej dwa miesiące wcześniej 100 km od Wrocławia! Gdyby go nie szukała, Majanek nigdy by do domu nie wrócił i choć nie mamy pewności, czy jest to ten sam kot, czy jakiś jego koci sobowtór, to ten przypadek jest dla mnie ogromnie budujący. Na blogu mam absolutnie nieprawdopodobną opowieść o odnalezionej po pięciu miesiącach dzikiej kotce Ogryni, losy Coco - głuchej śnieżnobiałej kotki, która po dwóch tygodniach błąkania się po lesie za sprawą wrażliwych i uważnych ludzi wróciła do swojego domu i w końcu, po tej traumie, go doceniła, i wiele innych opowiedzianych przez czytelników bloga.
Historie zaginionych kotów są niezwykłe, zdarzają się prawdziwe cuda, koty znajdują drogę do domu po miesiącach, a nawet latach od zaginięcia, dlatego wierzę, że i nasz ukochany koci Książę w końcu trafi do swojego domu. Bez niego jest on i pozostanie niepełny.

Kocie Sprawy: Dziękujemy za rozmowę.

Bułeczka - pierwsza zagraniczna adopcja.

PODPIS

Pomarańczowe podpisy pod zdjęciami są linkami. :)


39 komentarzy:

  1. Czytalam, ale milo sobie przypomniec. Dzie to najwazniejsze zdjecie? :(
    :)))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tez czytalam i tez z przyjemnoscia przeczytalam znowu, nasza droga SLYNNA kolezanko :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeee tam! :)) Wolałabym by Skarpeta była słynna, a przede wszystkim pełna :)
      http://ostojatupai.blogspot.com/2015/01/paczka-od-dziefczynek.html
      :)) Jak to cieszy, gdy można pomóc!

      Usuń
    2. Dwano aukcji nie było. Tak coś koło lutego trzebaby się na SKARPETĘ skrzyknąć. Mam już zrobione koronki !

      Usuń
  3. Specjalnie kupiłam numer z Twoim wywiadem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytała oryginał i to z rąk bohaterki:) Tylko autografu zapomniałam wziąć:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam i bardzo podobał mi sie ten wywiad :) Zabrakło tylko zdjęcia Księcia ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W gazecie? Było zdjęcia Księcia - od tyłu. Fajnie, że ci się podobał, Ewo :)

      Usuń
  6. Troszkę dodałaś, troszkę odjęłaś :) Wywiad w tej formie, jest jednak zgrabniejszy i bardziej spójny. Muszę Ci powiedzieć, że nawiązanie do Wilde'a i Klimka, które tu pominęłaś, wydawało mi się niezbyt zręczne, jakby umieszczone w niewłaściwym miejscu. Można byłoby je zastosować np. jako motto lub podsumowanie. Myślę jednak, że to powinna być "działka" osoby prowadzącej wywiad.
    Dodam jeszcze tylko, że ten numer "Kocich spraw" leży grzecznie na półce, a wywiad przeczytałam (po raz kolejny) z przyjemnością.
    PS. Dziękuję bardzo za tak pochlebne oceny mojego komiksu, a co do pisania komiksów - mogłabym się na to od czasu do czasu odważyć - poproszę tylko o zestaw zdjęć i ewentualnie zasugerowanie tematyki :))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja tak to odczułam. Zgrzytało mi to, bo miało być dowcipnie, a nie wyszło. Usunęłam i tak jest to bardziej spójne ze mną.
      Chętnie ci podeślę zdjęcia, tylko muszę je zrobić! :)

      Usuń
  7. Z przyjemnością przeczytałam.Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  8. to jest wywiad ??? to jest wyciskacz łez !
    czytałam i przypominałam sobie te wszystkie wzruszenia towarzyszące tu nam przy każdej kolejnej adopcji
    buziaki :****

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam. I ten, i ten poprzedni. Zresztą, ja wszystko u Ciebie czytam. Wiesz, że te "kocie" nie wzbudzają we mnie aż takiego entuzjazmu, jak w innych czytelnikach bloga, za to te o vedic art i Japonii jak najbardziej.
    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ubolewam, że ostatnio nie mam weny do pisania o innych niż koty sprawach.
      ja u Ciebie też wszystko czytam i na dodatek wszystko mnie interesuje, Różo. :)

      Usuń
  10. Też z przyjemnością przyczytalam raz jeszcze :) To jest taka porcja wzruszeń, że normalnie wyciskacz łez. No, co ja na to poradzę, że się taka rycząca zrobiłam :) I każda historia zostaje w sercu ! Oj, Gosiu ...

    OdpowiedzUsuń
  11. czytałam! teraz i wcześniej. pół województwa zwiedziłam, żeby zdobyć grudniowy numer :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Z przyjemnością przeczytałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ty gaduło! To niemal wywiad rzeka ;))) I streszczenie wielkiej części Twojego życia. Super! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pięknie :)! Wspaniały wywiad :)!

    OdpowiedzUsuń
  15. Interesujący wywiad, co wcale nie dziwi, bo udzielała go bardzo interesująca i o wielkim sercu osoba. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. fantastyczny wywiad z cudowną kobieta o wielkim sercu:)))))

    OdpowiedzUsuń
  17. Z przyjemnością przeczytałam raz jeszcze :) A z L

    OdpowiedzUsuń
  18. upolowałam w grudniu, poskanowałam i chętnym porozsyłałam :) ale u Ciebie tak zilustrowana ta rozmowa większej mocy nabiera :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Fajnie się to czyta, zarówno tu, jak i w "prawdziwej" gazecie:))))
    Przy okazji pięknie dziękuję wszystkim, którzy mnie odwiedzili za wiele ciepłych słów pod moim postem o opiekowaniu się stworzeniami Gosianki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie napisalam komentarza u Ciebie, ale caly post czytalo sie bardzo fajnie,zdjecia cudne - dla mnie, jak zawsze, najbardziej Amisi:):):)

      Usuń
  20. Masz talent do udzielania wywiadów:))
    Trzeba to wykorzystać i ruszyć na TV:))) Nie tylko lokalną;)
    Niech się inni (ekhmm) uczą, jak można o swojej robiącej tyle dobra działalności opowiedzieć......

    OdpowiedzUsuń
  21. Przeczytałam ze wzruszeniem Gosiu...Masz cudowny, czarodziejski dom bo taką masz duszę. Jak dobrze, ze mąz wspiera Cię w Twym działaniu, w Twej misji...Pozdrawiam serdecznie Was oboje!***

    OdpowiedzUsuń
  22. Przeczytałam drugi raz z przyjemnością ,bardzo dobrze się czyta ,zawiera wiele cennych wskazówek dla zakoconych :)))

    OdpowiedzUsuń
  23. Coś mi się takiego porobiło, że z każdym kolejnym przeczytanym wpisem lubię Cię coraz bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak pięknie, z czułością mówisz o tych kotkach... Bardzo ciekawy wywiad:)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...