Dzień dobry!
Mam nadzieję, że nikt nie jest głodny, że wszyscy zjedliście już dzisiaj śniadanie,
bo w przeciwnym razie czytanie tego postu może się skończyć wielkim... głodem. :)
Dla mnie, jak już o tym kilkakrotnie pisałam, kuchnia włoska nie ma sobie równych.
Nigdy mi się nie nudzi, zawsze podziwiam jej prostotę, a zarazem finezję.
Kocham włoskie jedzenie, lubię je uwieczniać i dlatego podczas naszego pięciodniowego
pobytu w Selvie val Gardenie, cały czas robiłam zdjęcia potrawom.
Używałam aparatu z telefonu komórkowego, żeby nie robić za dużo obciachu
i dlatego zdjęcia nie są najwyższego lotu.
Hotelowe śniadanko wyglądało tradycyjnie.
Moje to zazwyczaj płatki z owocami i jogurtem oraz kawa.
MójCiOn wybiera coś konkretniejszego: jajecznicę, kanapkę, parówki.
Niesamowicie żółte są te włoskie jajka, za każdym razem się dziwię. :)
Mieliśmy wykupiony pobyt z wyżywieniem i już przy śniadaniu trzeba było się zdecydować, co zamówić na kolację. Do wyboru, z takiej karty jak powyżej, były dwa, trzy dania.
Wieczorem zaczynaliśmy od przystawek.
Najbardziej smakowały mi suszone pomidorki koktajlowe z oleju i kulki mozzarelli,
którą bardzo lubię.
Potem dostawaliśmy primo piatto.
Ciężko się przyzwyczaić, że na pierwsze danie włosi jedzą to, co my na drugie: makarony, pierożki...
Po tych specjałach przychodził czas na danie główne: secondo piatto, na które były najróżniejsze różności. Na zdjęciu wyżej to, co wygląda mało ciekawie, druga potrawa po lewej, to polędwiczka wieprzowa w sosie grzybowym z polentą. To było dla mnie najsmaczniejsze. Kiedy jestem we Włoszech, zawsze obiecuję sobie, że będę robiła w domu częściej kaszkę kukurydzianą, która odpowiednio doprawiona jest przepyszna. Obiecuję sobie, a potem zapominam...
Na zakończenie obiadokolacji można było dostać deser, na który niezmiennie wybieraliśmy lody, ponieważ były naprawdę świetne. Mimo że wygląda to pewnie bardzo smacznie, to niestety kuchnia hotelowa pozostawiała sobie trochę do życzenia. Przede wszystkim kucharz miał tendencję do przesalania potraw, a to może zepsuć, jak wiadomo, najlepszy smak.
Najlepsze, wprost genialne, jedzenie było natomiast w tym schronisku na szczycie Dantrecepies.
To mogło mnie zdziwić, bo to taka prosta stołówka, z samoobsługą i z gotowymi potrawami, które brało się na tacę w drodze do kasy, ale tak często bywa we Włoszech, że w takich miejscach jedzenie jest odjazdowe. Dania wymagające bieżącego przygotowania podawał i przyrządzał kucharz o wyglądzie prawdziwego Włocha. Rumiany, z kręconymi włosami, lekko przy kości, z uśmiechem tak szerokim, że samo przebywanie w jego otoczeniu było przyjemnością. Uprzejmy, patrzący w oczy, życzliwy. Nic o nim nie wiem, ale dobra energia aż od niego biła.
Szkoda, że nie zrobiłam mu zdjęcia :) Zabrakło mi odwagi...
Tam właśnie jedliśmy najlepszą na świecie zupę gulaszową.
Idealną. Nie mogłaby być smaczniejsza.
I czy te gnocchi, kluseczki z sosem z czterech serów, nie musiały smakować obłędnie w takim otoczeniu?
Z takimi widokami na ośnieżone szczyty?
Z takimi widokami na ośnieżone szczyty?
I czy wcinając taką deskę tyrolskich przysmaków, nie można było czuć się jak w niebie?
Albo pochłaniając świetne, przepyszne spaghetti aglio olio, nie dumać nad pięknem życia?
Ukoronowaniem tej niezwykłej przyjemności była dla mnie czekolada na gorąco, taki narciarski przywilej. Któregoś dnia pijąc ją, głośno sobie westchnęłam:
dla takiej chwili warto żyć.
I...
dla takiej chwili warto żyć.
I...
zamyśliłam się, bowiem uświadomiłam sobie szczerą, oczywistą,
wręcz porażającą prawdę tych słów.
Naprawdę, bez wątpienia warto jest żyć dla takich chwil.
Wszystko, co było przedtem, jest nieważne, najbardziej bolesne chwile warto było znieść,
każde doświadczenie przeżyć, zostawić swój ślad za sobą, aby trwać w tej właśnie chwili.
Siedzieć ze zmęczonymi mięśniami w górskim schronisku, patrzeć na zachwycającą panoramę gór,
wcinać najlepsze na świecie tiramisu, pomilczeć z bliską osobą.
Czuć spokój. Być. Oddychać. Nie jest też ważne, ile trzeba będzie jeszcze znieść, przeżyć i doświadczyć. Warto żyć dla takich chwil, a jest ich... wiele.
Myślałam o nich i znajdowałam je przez kolejne dni, kiedy budziłam się i przeciągałam w czystej pościeli,
kiedy ciepły prysznic mył moje ciało, kiedy brałam do ust pierwszy łyk kawy,
kiedy wschodziło bądź zachodziło słońce,
Wszystko, co było przedtem, jest nieważne, najbardziej bolesne chwile warto było znieść,
każde doświadczenie przeżyć, zostawić swój ślad za sobą, aby trwać w tej właśnie chwili.
Siedzieć ze zmęczonymi mięśniami w górskim schronisku, patrzeć na zachwycającą panoramę gór,
wcinać najlepsze na świecie tiramisu, pomilczeć z bliską osobą.
Czuć spokój. Być. Oddychać. Nie jest też ważne, ile trzeba będzie jeszcze znieść, przeżyć i doświadczyć. Warto żyć dla takich chwil, a jest ich... wiele.
Myślałam o nich i znajdowałam je przez kolejne dni, kiedy budziłam się i przeciągałam w czystej pościeli,
kiedy ciepły prysznic mył moje ciało, kiedy brałam do ust pierwszy łyk kawy,
kiedy wschodziło bądź zachodziło słońce,
kiedy spacerowaliśmy mroźną uliczką alpejskiego miasteczka i kiedy podczas podróży powrotnej czytałam całą drogę na głos książkę Isaaca Bashevisa Singera "Dziedzictwo".
Dawno żadna aż tak mnie nie urzekła, ale recenzję zostawię tradycyjnie mężowi.
Ale, ale! Miał być przecież post o jedzeniu!
To na koniec fragment wystawy z uliczki ze zdjęcia powyżej.
Miłego i smacznego dnia! :)
O matko i córko, nie lubię cię wiesz o tym:) Uwielbiam, kocham kuchnię włoska a ty mi z rana z takimi zdjęciami wyjeżdżasz, a ja we Włoszech będę dopiero latem:(
OdpowiedzUsuńDobrze, że jestem w trakcie śniadania:D Wprawdzie mojej owsiance daleko do taki przysmaków, które nam zaserwowałaś to przynajmniej miałam czym zagryźć lecącą ślinkę;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że włoska kuchnia jest i jedną z mich ulubionych. I choć planowałam dziś coś innego na obiad chyba zmienię zdanie i zaserwuję mężowi spaghetti ;)
Udanego dnia!
Udało się? :)
UsuńNiebiańskie jedzonko :)
OdpowiedzUsuńAniu, jaki energetyczny i optymistyczny wpis :-) Masz rację, dla takich chwil warto zyć! A Singera uwielbiam!
OdpowiedzUsuńO matko, dobrze ze ostrzeglas na poczatku, bo czytajac pochlonelam kanapke i zapilam kawa. Ale patrzac na te zdjecia i tak sie oblislnilam :) Kiedys moim marzeniem bylo wyjsc za wloskiego kucharza haha...
OdpowiedzUsuńTak, ten kucharz był wymarzony do poślubiania :))
UsuńKażdy ma swoje chwile dla których warto żyć :-)
OdpowiedzUsuńJedzenie pyszności :-)
No nie...a ja przed śniadaniem. I po tych fotkach, aż mnie ściska z głodu, lecę do kuchni. Miłego dnia życzę:)
OdpowiedzUsuńuo matku bosku...to jedzenie rzeczywiscie mnie dobije, bo co wymieniasz cos, to ja czuje smak, hreherhe
OdpowiedzUsuńco do chwil i tych innych, to jak to ladnie mowia tutaj, spiewamy z tego samego spiewnika...ktos mi kiedys dal magnes, gdzie bylo napisane "stop to smell the flowers", prychnelam, ze co to, nie znaja mnie? okazalo sie, ze dostalam, bo to o mnie :)))) A najgorzej chyba jest jak czlowiek na cos czeka i klapki na oczy zaklada i nie widzi tego, co dzieje sie tu i teraz, a tylko teraz jest rzeczywiste i prawdziwe. I wlasnie teraz sa te chwile. Potem sa tylko wspomnienia, ktore z kolorowych powoli szarzeja i z czasem sa juz bardziej czarno-biale.
Chlopski filozof
To przybij piątkę (po raz kolejny), bo ze mnie też chłopski!
Usuńno moze by tak osobiscie przybic w poczatku stycznia?
UsuńJasne. Czekam na sygnał.
UsuńNo rzeczywiscie - przepysznie to wszystko wygląda! Śniadanko dopiero przed nami, wiec donośne burczenie zagłusza teraz wszelke inne myśli. Zaraz usmaże jajeczka na coczku i będzie zdrowa, poranna wyżerka...A propos jajek, to wyobraż sobie Aniu, że jajka od moich zielononóżęk mają włąśnie takie bardzo zółte żółtka. I wszystkim potrawom, do których je dodaję nadają kolor intensywnego szafranu czy kurkumy.A na dodatek są tak pyszne, że nie potrafię już teraz zjeść bez wstrętu tych sklepowych.
OdpowiedzUsuńI jeszcze na koniec Aneczko chcę Ci podziękować za wspólna ucztę, w której dzięki Tobie mogłam o poranku uczestniczyć, delektując się w wyobraźni wszystkimi cudami, o których piszesz i któe nam tutaj tak pieknie przedstawiłaś.
Dla takich chwil warto żyć, doceniać je i dopieszczać potem wspomnieniami!
Pozdrawiam gorąco o poranku i lecę szykować śniadanko!:-))
A ja siedzę o czarnej kawie i nie pozostaje mi nic jak tylko lecieć do la cucina i coś sobie naszykować:) Też uwielbiam wyjazdy i pod kątem turystycznym ale też takim turystycznym - kulinarnym. I wiesz w pełni się z Tobą zgadzam warto na nie czekać bo pięknie jest po po prostu w tych niecodziennościach jakie nam się od czasu do czasu trafiają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Droga Aniu!
OdpowiedzUsuńTak lubię te Twoje opisy potraw/nie potraw, zawsze jest tam dodatkowa treść, choćby taka, która pozwala się uśmiechnąć w sercu.
Napisz proszę, choć to nie ważne tak bardzo, na czym polega pomysł właściwego doprawienia kaszki kukurydzianej, ok?
Tak dobrze tu u Ciebie, w tych podróżach razem z Wami.
Czekam na recenzję książki!
Ślę cieplutkie pozdrowienia Mar
Mar, nie miałam na myśli nic szczególnego. Kuchnia włoska tym się szczyci, że powstaje z najlepszych składników i dlatego odrobina wspaniałej oliwy, odpowiednia ilość soli, ciut parmezanu i polenta "palce lizać" :)
UsuńJa też czekam na ta recenzję, tym bardziej, że tą książkę czytałam i jestem zachwycona.
UsuńPiękne są te Twoje opisy i zdjęcia :) dobrze, że oglądam je w trakcie śniadania. Moje nie umywa się, co prawda do tego alpejskiego, ale zawsze żołądek ma co robić i paszcza zapchana ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Lidka
no i skończyło się mega wielkim głodem.. jesetm jeszcze przed sniadaniem...
OdpowiedzUsuńO jak ja kocham kuchnię włoską :) zazdroszczę, że mogłaś jeść te pyszności
OdpowiedzUsuńZignorowałam ostrzeżenie i teraz lecę do kuchni:)Ja chyba kocham jeść:)
OdpowiedzUsuńA ja niestety nie kocham jeść!
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś powiem, dlaczego...
Powiedz! Czekam.
UsuńLubię włoską kuchnię, ale trzeba bardzo uważać, bo łatwo nabrać w krótkim czasie dodatkowych kilogramów. To wszystko co dodaje smaku tym potrawom to wielce tuczące dodatki - żaden mistrz kuchni nie odchudza tam potraw.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
I to są tzw. święte słowa! :)
UsuńLubię kuchnię włoską, ale jest u mnie dopiero na 3 lub nawet 4 miejscu listy rankingowej.
OdpowiedzUsuńA co do tego, że dla takich chwil warto żyć uważam, że do takich wniosków może dojść osoba spełniona o stabilnym życiu. Pamiętam jak kiedyś ciągle za czymś goniłam i przegapiałam chwile, które wtedy powinny były zachwycać a ja ciągle myślałam i chciałam czegoś więcej. Od ładnych kilku lat, na szczęście, doceniam każdą chwilę mojego życia, która daje mi poczucie przyjemności i ładuje moje akumulatory ciągle nową energią. Nawet jeśli jest to popołudnie z mężem przy książce na ganku domku letniskowego (jak np w tym roku w Danii), czy wieczór z kieliszkiem wina znów w towarzystwie W. i teraz już 2 kotów. To po prostu raj na ziemi.
A co jest na pierwszym miejscu?
UsuńCieszę się, że podzielasz moje odkrycia :) Raj jest tu i teraz.
Co prawda śniadanie zjadłam ale i tak cieknie mi teraz ślinka :-)
OdpowiedzUsuńTen post powinien zionąć pustką... gdyż pochłonęłam wszystkie zdjęcia w całości!!! I nart zazdroszczę bardzooo!!!
OdpowiedzUsuńHa, ha:)) Smacznego!
UsuńO matkoooooooo. Wprawdzie śniadanie już jadłam ale parę rzeczy chętnie bym zjadła a póżniej poleżałabym i pomyślała ... To było TO :))
OdpowiedzUsuńNa sam widok zgłodniałam :) A jadłam przed chwilą... Te gnocchi, uwielbiam takie kluseczki, wszystko wygląda wyśmienicie! I te widoki nie kulinarne też piękne ;)
OdpowiedzUsuńale się wywczasujesz ale nie zazdroszczę bo za dalekimi podróżami nie przepadam jestem bardziej istotą domową...pozdrawiam
OdpowiedzUsuńFajne życie Anko Wrocławianko :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Też przepadam za włoską kuchnią :). Wiadomo - jest pyszna, ale fajne jest też to, że wiele potraw nie wymaga wielu godzin spędzonych w kuchni :)
OdpowiedzUsuńDo jajecznicy może kurkumę sypnęli? :D
Nie lubię jak coś jest za słone - sama używam mało soli, więc jestem wyczulona na tym punkcie. Zdecydowanie wolę zbyt ostre ;))
A ja wlasnie w trakcie przerwy obiadowej i juz skonczylam - dzieki Bogu - jesc! :)
OdpowiedzUsuńUbostwiam ogladac i robic zdjecia jedzeniu. To jest duza i wazna czesc wszystkich podrozy. Choc i w domu mozna takie super zdjecia zrobic.
Dawno nie bylam w zadnych tak slicznie osniezonych gorach i az mi sie teskno zrobilo.
Pozdrawiam
Nika
rzeczywiscie w takiej scenerii z dobrym posilkiem mozna poczuc sie mega szczęsliwym. Jeszcze do tego bliska osoba - nic więcej nie trzeba. Usciski.
OdpowiedzUsuńPracowalam swego czasu we wloskiej knajpie, wiec najadlam sie tego wszystkiego po kolnierzyk (stamtad zreszta jest przepis na tiramisu). Zgadzam sie, ze wloska jest jedna z lepszych i smaczniejszych kuchni. Tyle ze troche tuczaca, jesli zjada sie do syta.
OdpowiedzUsuńTwoje tiramisu jest genialne! Nawet lepsze, niż to w tym górskim schronisku:)
UsuńNie wytrzymałem na słodkościach... jakbym mógł to monitor byłby schrupany... ja chce słodkie!!!!!!!!!! :))
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię!
UsuńSmakowitości serwujesz :) pięknie podane wszystko i mam nadzieję że było smaczne :)
OdpowiedzUsuńWszystko może być, pewnie nawet i miłe, i smaczne, ale jest jedno "ale": Najlepszą zupę gulaszową robi moja mama i kropka. Wiem dobrze, bo nie całe życie byłam wegetarianką;))))
OdpowiedzUsuńOk, pozostańmy przy swoim zdaniu :)
Usuńo tak, uwielbiam włoską kuchnię... idę narozrabiać w kuchni, dobrze, że jesteś Anuś, motywujesz mnie
OdpowiedzUsuńKolacji zazwyczaj nie jadam, ale poczułam się tak głodna,że muszę coś zjeść.
OdpowiedzUsuńZ włoskiego jedzenia to może dla mnie to ciasto?... ;)
OdpowiedzUsuńA to czemu? Nie lubisz innych potraw?
UsuńJakoś tak... No nie wiem :)... te owoce morza, muszle, mięsa, wędliny... nnnnnie... jednak. Ale makarony to z przyjemnością :)
UsuńEch, ładnie pokazałaś i ładnie napisałaś o tych wszystkich smakach, Aniu. A najpiękniej o smakowaniu... życia. :)
OdpowiedzUsuńJolkaM
Aniu, podpisuję się pod każdym Twoim słowem...
OdpowiedzUsuńTwoje smaki są fantastyczne.
Najważniejsze to kochać życie, korzystać i brać go garściami.
Serdecznie pozdrawiam
mmmm
OdpowiedzUsuńIle po pięciu dniach takiego jedzonka przybywa w biodrach? Bo mnie pewno przybyłoby z 5 cm......
OdpowiedzUsuńPysznie wygląda i nie da rady się powstrzymać:)
No cóż, mnie pewnie też... W styczniu się za to wezmę!
Usuń:)
Chyba za późno czytam Twojego posta bo już noc a ja zrobiłam się głodna....jak ja dawno nie byłam na nartach... tak jak piszesz, warto żyć dla takich chwil...miłego wypoczynku....pozdrawiam...
OdpowiedzUsuń