Pierwszą część historii kotki z imieniem wymyślonym przez Hanę, z fr. tache - plamka, można poczytać u Marty:
https://www.facebook.com/marta.krupa.96/media_set?set=a.10207345674852708.1073741847.1011039749&type=3
Marta działa bardzo aktywnie na wrocławskim osiedlu Gaj, jest tam, powiedziałabym, głównodowodzącą. :)
Dzięki ludziom jak ona, jak pani Nina, pani Ela, trochę ja, kocia sytuacja jest na tym olbrzymim blokowisku w miarę opanowana.
Pani Nina - starsza pani chodząca o lasce - nie dość, że karmi codziennie gromadę bezdomniaków, to jeszcze czynnie pomaga w opanowaniu ich liczebności, coraz to tymczasując w swoim maleńkim mieszkanku jakiegoś kota. U niej właśnie siedziała w klatce po kastracji Tasza - śliczna, zgrabna panna.
Jako rokująca oswojenie (choć już Marta pisała o niej, że "nie wie, czy nastawić łepek do głaskania, czy pacnąć łapką, mruczeć czy warczeć") dziewczyna trafiła do mnie.
I tu zaczął się horror. Pierwszego dnia z całą ufnością głaskałam ją i pieściłam w kocim pokoju, a potem przyniosłam z dołu Diega (zabieram go na parter, gdzie najczęściej przebywamy, na oswajanie). Postawiłam go w kontenerku i otworzyłam drzwiczki. Chciałam, by koty się bezpiecznie poznały. To, co wtedy nastąpiło, było straszne! Tasza jak furia wpadła do transportera i z przerażającymi okrzykami zaczęła tłuc biednego Diega! Nie mogłam nic zrobić! Nic! W końcu kotka wypadła z kontenerka (niedużego, więc wyobraźcie sobie, co się tam działo!) i chodziła po pokoju wściekła. Ledwo zdążyłam zamknąć drzwiczki, a ona znów napadła z całą furią - tym razem na zamknięty kontener. Zabrałam Diega i wyszłam, zostawiając ją samą, bo wyraźnie czaiła się też na moje nogi. Po tym zdarzeniu uznałam, że nie nadaje się do innych kotów.
Musiałam zorganizować jej osobny pokój, jednak wciąż tam płakała. Nawet w nocy słyszałam ją kilkakrotnie. Jeszcze tego samego dnia wieczorem zostałam ugryziona po raz pierwszy. Przyszłam do niej, nakarmiłam, próbowałam się bawić, ale wolała się o mnie ocierać, chciała być głaskana - i nagle wściekłość i atak!
Przez gruby polar nie zdołała mnie bardzo skaleczyć, krew się jednak polała, a przede wszystkim przestraszyła mnie. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia rano. Tym razem użyła pazurów. Pojechałam z nią do weta sprawdzić, czy powodem tego zachowania nie jest jakiś ból. Zdrowa, nie widać niczego niepokojącego. Poza tym cały wieczór byłyśmy z Justyną - naszą kochaną blogową wetką na gorącej linii, a potem studiowałam, co się dało na temat agresywnych kotów i sposobów radzenia sobie z nimi.
Pomyślałam, że skoro tak płacze sama, to umilę jej życie i przyniosłam ją na dół do klatki, tak aby mogła sobie być z nami, jednocześnie nie stanowiąc zagrożenia dla moich zwierzaków. Niestety podobnie jak w pokoju na górze kotka cały czas darła japę. Można posłuchać tego TU. Na początku filmiku słychać też syk - zobaczyła Fikę.
A potem... Potem chciałam ją pogłaskać. Na szczęście założyłam skórzane rękawice, bo po kilku głaskach Tasza nagle zaatakowała moją dłoń. Wbiła zęby z całej siły. Wrzasnęłam, chwyciłam ją za kark drugą ręką i ledwo udało mi się przytrzymać ją w klatce. Boję się myśleć, co by było, gdyby mi uciekła i napadła na Fikę! Fika bowiem rzuciła się mnie ratować i przez chwilę było naprawdę groźnie: ja wrzeszczałam, próbując uwolnić lewą dłoń z zębów kotki, prawą trzymając ją za kark, a do klatki pchała się Fika!
Po tym zdarzeniu razem z Martą podjęłyśmy decyzję o wypuszczeniu Taszki na jej teren. Niestety ta opcja wydała się najrozsądniejsza. Nie mogłam jej trzymać w osobnym pokoju nie wiadomo jak długo, bojąc się do niej wejść. Lepiej było zwrócić jej wolność. Nie odważyłabym się dać jej nikomu. Wśród 130 kotów, które przewinęły się przez nasz dom tymczasowy nie miałam jeszcze takiego przypadku. Wiele kotów straszy, ale żaden nie posunął się dotąd do tak ostrego ataku.
To bardzo trudna sytuacja, przeżyłam to. Żal mi Taszy. Z jej urodą znalazłaby dom raz-dwa. Miałam nawet dwa telefony w jej sprawie. Nawet jednak gdy ją wypuszczałam, upewniłam się, że to urodzony bojownik. Tasza wypadła z kontenerka na swoim osiedlu, na swoim trawniku i pierwszą rzeczą jaką zrobiła było pogonienie kotki, która sobie spokojnie tam siedziała.
Nie jest wykluczone, że z czasem, po miesiącach czy latach Taszy zmieniłby się charakter, ale pewnie już się o tym nie przekonamy, choć kotka pozostaje pod obserwacją i opieką Marty oraz pani Niny, więc kto wie...
Nie jest wykluczone, że z czasem, po miesiącach czy latach Taszy zmieniłby się charakter, ale pewnie już się o tym nie przekonamy, choć kotka pozostaje pod obserwacją i opieką Marty oraz pani Niny, więc kto wie...
I tak to, kochany blogowy pamiętniku, kończy się ta historia. Dziękuję, że mogłam ci ją opowiedzieć. :)
Dzień dobry Gosiu :)♥
OdpowiedzUsuńDobrze, że opisałaś sytuację z panią K., jest nadzieja, że się zreflektuje a przede wszystkim, nie należy pozostawiać takich nonsensownych ataków bez reakcji.
Ale ja nie o tym właściwie, tylko o taszopodobnej kotce, która kiedyś ze mną żyła. Dawno już temu przygarnęłam taką bidę, gdzieś ze wsi, bo była śliczna. Pokochałyśmy się. Była malutka, drobniuteńka, sądząc z sierści jakiś pers w przeszłości rodzinnej był ;). Do mnie była przytulna i słodka, poza tym - półdiable weneckie !!! Nikt jej nie mógł dotknąć, koty goniła przez pół wsi, kiedyś kolega syna przyjechał z dużym psem, z tych agresywnych - skończyło się tym, że pies z podkulonym ogonem, piszcząc ze strachu, siedział w domu pod stołem a moja słodka koteczka NA ZEWNĄTRZ rzucała się jak furia na okna !!!
Też tylko ten jeden raz w życiu spotkałam takiego kota. Możliwe, że gdyby Tasza jako maleństwo trafiła do kogoś, kogo by pokochała, byłoby podobnie. Teraz pewnie już jest dojrzałą kotką i nic się nie poradzi....
Oby nie skończyło się to żle, jak z moją kochaną kociunią.....
Gosiu - ♥♥♥
Barbara
Boję się spytać jak się skończyło z Twoją kochaną kiciunią...
UsuńU Taszy najtrudniejsze było to, że z jednej strony była miła, domagała się głaskania, tuliła się, po czy wpadała w nagłą irytację i tym bardzo dezinformowała otoczenie o swoich zamiarach. No trudno, najważniejsze, że wróciła tam gdzie żyła ostatnie 2 lata i gdzie dawała sobie radę.
Basiu:***
Moja też była miła,przymilna, pieszczotliwa i słodka ale tylko do mnie. Resztę świata traktowała jak wrogów, których należy ustawiać z daleka.....
UsuńTasza pewnie poradzi sobie bez ludzi w swoim świecie.
Barbara
Gosiu, najłatwiej jest krytykować. Powiem tak: Twoje posty są tak pełne optymizmu, że kiedy piszesz o trudnych sytuacjach i podejmowaniu jeszcze trudniejszych decyzji aż serce się ściska. Doskonale Cię rozumiem, wiedząc dokładnie, że łatwo Ci to nie przychodzi.
OdpowiedzUsuńTasza, kotka bojowa mogła wyrządzić wiele szkód, a kocurek zarazić chorobą resztę kotków.
Dlatego trzymam kciuki za Twoją dalszą działalność. Buziaki ♥♥♥
Dziękuję, Ewuniu.
UsuńŻałuję, że o Walentym jest tak mało informacji, że na wydarzeniu o nim praktycznie cisza. Chciałabym wiedzieć co u niego.
Nie miałaś innego wyjścia Gosiu. Kicia widać nie do domowego życia przeznaczona. Kocie ugryzienia bolą i trudno się goją.Łatwo kogoś krytykować. A moze pani A.K. przygarnie Taszę?
OdpowiedzUsuńNo właśnie myślałam, że mi to uszło płazem, że się ładnie goi, a dziś widzę, że urosła mi pod skórą gula i zdaje się czeka mnie chirurg, bo coraz bardziej boli...
UsuńIdź Gosiu natychmiast do lekarza, bardzo Cię proszę.
UsuńKoniecznie lekarz. Mnie kiedyś ugryźć domowy kot tak głęboko ze kieliszek zatrzymał się na kości palca.Goiło się bardzo długo i bardzo bolało. Koty mogą przenosić choroby dlatego lekarz konieczny żeby zarazki nie wniknely głębiej.
Usuńjaki kieliszek ten srajfon...kieł miało być. .
UsuńTaaa, Mnemo, głodnemu chleb na myśli...
UsuńTeż się zastanawiałam o co chodzi. W sumie jednak nieważne o co, ważne, że jednak ten kieliszek do kości nie doszedł :-D
UsuńZdrowia Mnemo
Kombinowałam, że Mnemo była w trakcie spożywania i kot wbił jej kulyszek w rękę chcąc go jej z tej ręki wytroncić.
UsuńMogło tak być! Koty wszak są naszymi właścicielami i nie akceptują pewnych zachowań...
Usuń:-D
Kieliszek mnie rozbawił do łez! Kocham twój srajfon, Mnemo!
UsuńTeż już sobie sytuację z kieliszkiem wyobraziłam :)
UsuńSzanuję bardzo to, co robisz. Ale najbardziej właśnie wtedy, gdy musisz podejmować takie trudne decyzje. Są całkowicie zrozumiałe i wiem, jak bardzo Ci wtedy jest smutno. Ale trudno. Tak musi być, aby dom tymczasowy mógł dalej pomagać. A pani K. należy do ludzi czymś głęboko zranionych i zachowuje się podobnie jak Taszka - gryzie. Sama nie wie dlaczego, ale atakuje. Też potrzebuje pomocy, choć prawdopodobnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Zupełnie nie należy się takimi komentarzami przejmować. Z szacunku dla drugiej osoby przyjąć do wiadomości ... i tyle. Bardzo piękne są Twoje wpisy. Bardzo dziękuję Ci za to, co robisz. Bezcenne w świecie pełnym znieczulicy. Wraz z małżonkiem, synami, przyjaciółmi dajecie przykład prawdziwego człowieczeństwa. A niech tam, przyjmuje wydziedziczenie. Ale swoje musiałam powiedzieć.
OdpowiedzUsuńCzasem tak trudno w życiu właśnie bywa i nie ma happy endu...
OdpowiedzUsuńRobisz, Gosianko, wspaniałą robotę. Dzięki ZMD czy innej Damie albo Kurze nawet takie nieużytki jak ja coś ciut dobrego tu i tam czasem machną ;)
Galia Anonimia
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJeśli mogę zająć stanowisko, to pozwolę sobie zauważyć, że co innego wyrazić konstruktywną, rzeczową, nawet emocjonalną opinię, a co innego pisać złośliwości: "100% cukru w cukrze", "inne Wielkie Sprawy oczywiście", "bo po kłopocie".
UsuńDostrzega pani różnicę?
Paniu Aniu, po co ta kąśliwość? Te święte anioły w cudzysłowie? Nie wiem, czy czyta Pani tego bloga, nie chcę oceniać bez wiedzy. Ale gdyby Pani czytała to chyba nie pisałaby Pani takich przykrych słów, które owszem, bolą. Nawet mnie a co dopiero właścicielkę bloga. Nie ma chyba sensu wyjaśniać, że blog jest taki, jaki sobie jego właścicielka wymyśliła, jeśli jego przesłodzenie Pani nie pasuje, proszę nie zaglądać. Oczywiście, facebook daje możliwość umieszczania komentarzy, można było go umieścić, tylko po co? Pozdrawiam.
UsuńCiekawa jestem Pani Anno, czy Pani zostawiłaby w domu "do wyjaśnienia losu" kota chorego na FIV, mając w domu dwa inne, nie chorujące na tę chorobę koty, ale osłabione poniekąd bo chore na cos innego? Czy skazałby je Pani na ryzyko zarażenia śmiertelną chorobą? Czy pognalaby Pani do weta uśpić Walusia? Dobrze wygłaszać opinie będąc z daleka od tej sprawy.
UsuńOsobiście doskonale rozumiem Gosiankę, ponieważ ostatnio rownież przeżywałam horror w oczekiwaniu na wyniki FELV mojego najmłodszego członka rodziny. Mając w domu dwa inne koty i zastanawiając sie czy juz sa chore.
Gosianko...ciepłe uściski przesyłamy :-**
Chciałam tylko zauważyć, że Gosianka oddała Walentego w najlepsze ręce, w jakie mógł trafić tak chory kot. To uratowało mu życie. Nie wiadomo, czy tak by było, gdyby został w jej domu tymczasowym, bo choć jest tam mnóstwo miłości dla zwierząt, czasem uratować życie może tylko specjalistyczna, całodobowa opieka. Kartka pamiętnika się odwróciła, ale nikt o Walentym nie zapomniał. Nie zostawiam komentarzy na fb, ale myślę o nim, pomagam i czekam na kolejne wieści. Wiem, że nie tylko ja.
UsuńGdybyśmy wszyscy, nie bacząc na konsekwencje, pisali własnymi słowami, "jakiekolwiek by one nie były", szybko mogłoby się okazać, że własne słowa bywają bardzo różne. Wolność słowa ma jednak pewne granice. Pani Anno, jakkolwiek ma Pani prawo do własnego zdania, to jednak użyła Pani słów, które mogły zaboleć. Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem, o co Pani chodzi? Czy o to, że kot znalazł się w innych niż Gosiankowe rękach? Tak to już z tymczaskami jest. Przychodzą, odchodzą - w 90% do własnych, nowych domów. O jednych nowi właściciele informują, o innych nie. Podobnie rzecz ma się z Walentym - znlazł dom najlepszy z możliwych, bo z lekarzem! W jego sytuacji lepiej trafić nie mógł. Wiemy, jaki jest jego los, niczego nie trzeba tu wyjaśniać. Jego opiekunka nie pisze bloga i tyle.
UsuńTo przecież Pani wdała się w "internetowe emocje", a nie odwrotnie!
Wszystkie koty trafiajace ZMD są mniej lub bardziej chore. I też znikają po adopcji, bo taki jest sens i cel domu tymczasowego! Jednak FELV to całkiem inny kaliber. Jeśli pomaga Pani kotom, powinna Pani o tym wiedzieć.
Nikt na nikim sobie nie poużywał. Pani ma prawo do wyrażenia swojej opinii, Gosianka ma prawo do obrony.
Miałam na myśli FIV, nie FELV.
UsuńMój skrót myślowy był lepszy, pozwól sobie moja Hano powiedzieć :-D
UsuńAle ładnie napisałaś. Popieram.
No, leeepszy...
UsuńOba są trafne, nie wiem który lepszy?:)))
UsuńPani Anno, proszę nie odwracać kota ogonem. To Pani sobie na mnie "poużywała" robiąc mi publicznie złą opinię. Pod tym wydarzeniem mogło przeczytać pani zdanie o mnie wiele osób. Zepsuć komuś opinię łatwo, zapracować na dobrą - trudniej. Opinia o mnie przekłada się na dobro kotów, które są pod moją opieką, zawsze więc będę jej bronić.
UsuńSłowa mają wielką moc, również 7 zdań i jedno słowo, proszę o tym pamiętać.
I jeszcze jedno. Nie jestem żadnym "Świętym Aniołem" i nie życzę sobie być tak nazywana - jeśli ten przytyk był o mnie.
Tę kartkę z kalendarza też już odwróćmy.
Zielnik Hani, to było tak, że swój skrót myślowy wysłałam Hanie na priv. I wierz mi, BYŁ lepszy :-D
UsuńPopieram Koleżanek obronę GosiAnki.Więcej nie napiszę bo ja z tych"grzecznych inaczej":)
UsuńOrko, mogę nawet Ci go przytoczyć na ucho.
UsuńPani Anno nic pani nie wie na temat Gosianki. Absolutnie nic. Napisała pani, że ma pani prawo do odmiennej opinii, tyle że nie wiem czego ta opinia dotyczy. Tego że zajęła się chorym kotem i odpowiedzialnie wobec innych zwierząt w swoim domu po zdiagnozowaniu wirusowej choroby oddała kota pod specjalistyczną opiekę lekarza weterynarii? No to faktycznie zrobiła straszną rzecz. Napisała pani o Gosiance z ironią i sarkazmem, że "święta...". Ja bym o niej tak nie powiedziała. Gosianka to Dobroczyniąca. Pomaga cichutko i bezinteresownie także ludziom. Parę lat temu zupełnie obcej kobiecie uwierzyła na słowo i zaoferowała daleko idącą pomoc. Nawet nie ma pani pojęcia ile dobrego tym zrobiła. Kiedyś na dnie dziś z podniesioną głową idę przez życie, bo to ja jestem tą kobietą. Może pani pochwalić się uratowaniem komuś życia? Ona może. Czy potrafi pani patrzeć na życie sercem? Nie sądzę. A nasza Gosianka to olbrzymie serce pełne miłości.
UsuńP.S. Gosianko teraz możesz mnie wydziedziczyć, a co mi tam :-)
Coś Ty, nieżono, nie ośmieli się...
UsuńOśmielić to się ośmielę, ale chwilowo nie wiem co powiedzieć...
UsuńChyba zacznę się tłumaczyć jak Zelnik, że to nie o mnie, to o niej.
Dobranoc, dziewczyny.
Perełka chrapnie to znaczy, że czas na sen. Fikunia z prawej, Babunia z lewej,
Przed chwilą spała wtulona w moje ramię...
Dodam Wam zdjęcie na dobrą noc. :)
Fikunia się podzieliła Tobą z Babunią? :))
UsuńOj,Gosiu,bałam się,ze zaboli Cie tamten komentarz. Cóż są i tacy ludzie, ale Ty i my wiemy doskonale, że pretensje pani Anny są bezsensowne.
OdpowiedzUsuńTeż zaglądam i wyczekuję nowych wiadomości o Walentym -Groszku. Tez mogłabym się oburzać i mieć pretensje, że tak mało piszą, nie dodają zdjęć,itp. prawda? To takie proste rzucić bezmyślnie pretensją.
Szkoda Taszki, na jej adoptowanie się do innych warunków potrzeba byłoby dużo czasu,a może już pozostałaby taka wpółdzika.Nadawałaby się do domu bez innych zwierząt,gdzie mogłaby niepodzielnie rządzić, ale te ataki są niepokojące,ktoś musiałby się zdecydować na takie życie z nią pod jednym dachem , nie licząc na pełne oswojenie.
OdpowiedzUsuńOby ręka Ci się ładnie zagoiła!
Ten wpis facebukowy tylko pokazuje jak mali potrafią być ludzie. Sami nic nie robią ale z chęcią krytykują kogoś kto działa. Bo zawsze wiedzą lepiej. Wstrętne to.
OdpowiedzUsuńTymczasowałam koty tylko przez krótki czas więc odrobinkę liznęłam te dylematy. Tym bardziej jestem pełna podziwu dla Ciebie, Twojego męża i całej ekipy która Ci pomaga. I wierzę Ci. Wierzę, że podejmujesz słuszne decyzje. Najlepsze dla kotów tymczasowych, dla zwierzaków pod Twoją stałą opieką, dla Waszej rodziny. Bo to wszystko musi się razem splatać i równoważyć. Dzięki temu robisz to wszystko na taką niesamowitą skalę.
Taszka pewnie będzie szczęśliwa na dworze, zabezpieczona, wysterylizowana, dokarmiana i wolna.
Życzę aby rany szybko się zagoiły. My zawsze na pokocie rany używamy Citrosept i na szczęście zawsze szybko się goiło bez komplikacji. Trzymam kciuki!
Gosiu kochana nigdy bym nie miała tyle tupetu i odwagi ,aby oceniać czyjeś postępowanie ..czasem papier nie wyraża wszystkich obaw,sytuacji jakie mają miejsce przy opiekowaniu się takimi kotkami...ja sama do dziś nie radzę sobie z utratą kota...którego nie udało mi się oswoić,,,baaa on nawet po podaniu leków usypiających-bo tylko tak była nadzieja aby go złapać do transportera -nagle się budził i dostawał furii!!..mój mąż i dom po takiej akcji kilkakrotnie dostali od niego za swoje...wchodził do domu...kochał Burego...ale nas bał się jak ognia i gryz,drapał tak mocno...
OdpowiedzUsuńniestety jego totalna dzikość zaprowadziła go za tęczowy mostek....ale wciąż myślę,że może mogłam zrobić coś więcej ...ale co...
A takie paniusie ..siedzą nic nie robią i krytykują...szkoda mi ich,,biedactwa,,,gdyby mogły chyba same by podrapały i pogryzły:(
buziaczki moja wielka opiekunko kotków:))))
Jak pani Anna K. tak ciekawa dalszych losów Walentego, to niech ruszy mózgiem i jeszcze czymś tam i sama skontaktuje się z jego obecnymi opiekunami! Ją chyba jakaś zazdrość piecze albo inny syf. Gosianko kolejny raz dziękuję za to, co robisz. Pozdrawiam. Margolcia.
OdpowiedzUsuńPani Krystyno, z całym szacunkiem dla Pani, oczywiście ma Pani prawo wyrażać swoją krytyczną opinię odnośnie sytuacji z trójpakiem, czy taszą. Chociaż nie do końca- bo nie zna Pani Małgorzaty osobiście i nie ma pojęcia jak dużo dobrego Gosia robi dla kotów . Gosia jest niezwykle odpowiedzialną osobą prowadzącą dom tymczasowy dla kotów. Poświęca im mnóstwo czasu, oprócz tego jest Matką, Zoną i kobietą pracującą zawodowo. nie wiem ile z nas byłoby w stanie ogarnąć taki ogrom odpowiedzialności.Jest niezwykle skuteczna w wyszukiwaniu stałych domów dla swoich podopiecznych. A koty to indywidualiści - jedne się dają oswoić a inne kochają życie na wolności . Wszystko na to wskazuje że Tasza woli być kotem wolnobiegającym i ma trudny, nieprzewidywalny charakterek. Da sobie radę bo wypuszczona została na znany sobie teren i będzie obserwowana przez Panią Ninę i Martę. A Małgorzata w tym czasie weżmie pod swoje skrzydła kolejne koty którym znajdzie wspaniałe domy.Co zaś się tyczy Walentego kota chorego na FIV-Gosia znalażła mu opiekę- dla mnie to oczywiste że stanęła przed bardzo trudnym wyborem- bo w momencie kiedy Walenty zostałby w Domu tymczasowym niemożliwością było by przyjmowanie kolejnych tymczasków , no i kolejne pytanie co z kotami rezydentami i Fifką....A przypomne tylko że głównym założeniem Gosi jest prowadzanie domu tymczasowego dla kotow i ich adopcja do stałych domów. Bardzo łatwo zza ekranu komputera poddawać krytyce jej działalność ... wyłączamy komputer i po problemie- a Małgorzata żyje z kocimi problemami 24 godz/ dobę. Dlatego moja propozycja brzmi- pomagajmy , wspierajmy Małgorzatę , jak tylko możemy, bo nikt z nas nie oddaje tyle serca i czasu zwierzętom co Gosia.Pozdrawiam wszytkich opiekunów i miłośników sierściuchów;))
OdpowiedzUsuńDzięki Zajączku, pięknie to ujęłaś :-*
Usuń:) Z jednym zastrzeżeniem: że chochlik blogowy podmienił Zajączkowym imię osoby, do której skierowała swoje rozważne słowa.
UsuńPS. Musiałam, jakem Talibia! ;)
opsss przepraszam, post skierowany jest do Pani Anny K. a nie do Krystyny.
Usuń:)
UsuńMiałam nie pisać, bo nie mam czasu, ale ... po prostu odniosłam wrażenie, że pani Anna w dalszym ciągu nic nie rozumie...
OdpowiedzUsuńGosiu, ja uważam, że znalazło się najlepsze możliwe z tej sytuacji (Walenty) wyjście i te zarzuty są bez sensu. A taszy mi szkoda, ale może tak jest lepiej. Naprawdę, dużo samozaparcia, cierpliwości i wiedzy, a także świadomości podjętego ryzyka musiałaby mieć osoba, która podjęłaby się jej oswojenia.
Ja za dwa - trzy dni wracam do zwykłego trybu życia i wtedy postaram się o "coś" dla Diega i o resztę zadbam :)
Oj! Miało być: Taszy!
UsuńNinko, liczę na Ciebie! Z Diego nie ma się c śpieszyć, bo to straszny dzikus. Napiszę o nim.
Usuńcóż.. tok rozumowania pani Anny K. jest dla mnie niezrozumiały, żeby nie powiedzieć, niedostępny. pani Anno, niezbyt fajnie to odbieram i czuję rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńTasza, z braku poczucia bezpieczeństwa, musiała wypracować sobie taki agresywny sposób na przetrwanie - atak profilaktyczny. widzę "ciekawe" analogie w świecie ludzi.
Gosiu, czy ta rana, która najbardziej boli, jest otwarta? jeśli nie, to biegusiem do chirurga! wiesz, beztlenowce.. w ogóle, rada dla pokąsanych przez koty - dezynfekcja, oczywiście, ale poza tym mokre opatrunki, okłady, przymoczki, żeby rana się nie zasklepiła zbyt wcześnie, to ważne.
Asiu :-*
Usuńcześć, Ewka :))
Usuńbym Ci odbuziakowała, ale powstrzymuje mnie ewentualne rozczarowanie pani Anny. te budyniowe klimaty.. no wprost nie do wytrzymania ;)
To może w moją stronę odbuziakuj - jakoś się tak bardziej rozejdzie w przestrzeni. ;)
Usuń:*
z powstrzymywaną przyjemnością oraz ukradkiem? ;)
Usuńa gucio prawda! niech żyje budyń!
kochane dziewczyny, Ewo i Jolu, deszcz buziaków w Waszą stronę! ale najpierw Gosia :***
pardąsik! zważywszy okoliczności, errata - a Gucio prawda! c'nie, Ewka?
UsuńGucio! Jakkolwiek jestem wręcz zniesmaczoną, że o Felci zapomniałeś :-D
UsuńTak, dziewczyny, idźmy na całość. Też was kocham - Asiu, Jolko, Hano, wlascicielko tego całego budyniu i wiele innych piszących tutaj. Chociaż nie wszystkie.
:-*
Uwielbiam taplać się w ciepłym, pachnącym budyniu! Może być malinowy!
Usuńja zapomniałam o Felci? w życiu! tylko nie nawiązałam doń.
Usuńi nawet nie zapomniałam o tym, co leży u mnie na półce już trzy miesiące (?) i czeka na kurs wr właściwym kierunku.
Napiszę wieczorem maila. Bo teraz, jak widać, usiłuję pracować ;-)
UsuńTwoja skruszona E
Przeczytałam posty pani Anny (ze zrozumieniem) i wyszło mi tak: najwłaściwsze w tej sytuacji rozwiązanie nie jest zadowalajcie, bo zabrakło adrenaliny, opisów zmagań z chorobą, cierpieniem (a pani Anna nie lubi 100% cukru w cukrze). Walentym się Gosiu, interesujesz, piszesz co wiesz. Ja sama, kiedy chcę się czegoś dowiedzieć, zaglądam na stronę fundacji, proste. Co do "pozbycia się" Walentego, można było oczywiście zostawić go w domu ze wszystkimi tego konsekwencjami i opisywać to na blogu, skoro niektórzy tego potrzebują. Można też było zapewnić mu najlepszą w tej sytuacji opiekę. Cytując klasyka: Róbmy swoje! i tego się Małgosiu trzymaj :) I zdrowiej oczywiście :)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu Taszy.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś trafi na swojego człowieka, któremu zaufa i da mu się pokochać.
Nigdy nic nie wiadomo.
Pozwól Gosiu że nie skomentuję ani wpisu blogowego ani posta fejsbukowego. Ale wiedz że jestem z Tobą ♥
OdpowiedzUsuńTak to bywa w życiu, nie tylko w sferze publicznej że cokolwiek robisz i jakbyś się nie starał to zawsze się znajdzie taki co uwypukli najmniejszy minusik albo po prostu zwyczajnie lubi się czepiać. Czasem ktoś pisze, obgaduje niby w dobrej wierze ale nie ma pojęcia, że sprawy mają się inaczej niż na to wygląda z jego ograniczonego punktu widzenia. Jeśli sami nie mamy sobie nic do zarzucenia bo wiemy że zrobiliśmy co w naszej mocy i możliwościach, to pozostaje olać takie ględzenie i iść dalej. Taszka widać jednak dzikuska,są egzemplarze nie dające się oswoić. Rany kąsane trzeba bardzo dobrze dezynfekować,polecam płyn Octenisept.
OdpowiedzUsuńAle Ci Tasza przerobiła rączkę na śliczny krwisty befsztyk! Podziwiam Twe samozaparcie i odwagę, że po pierwszym ataku agresji podjęłaś jeszcze tyle prób oswajania Taszy. Myślę, że więcej dla niej nikt by uczynić nie zdołał. I uważam, że to bardzo dobra decyzja, by wypuścić Taszę na jej dawny teren. Widać Matka Natura zaplanowała ją na wolno żyjącą kotkę.
OdpowiedzUsuńCo do pani Anny - istnieją na tym świecie osoby tak wypełnione dziegciem, że do każdej beczki miodu przynajmniej łyżkę muszą wpuścić. Się nie ma co przejmować. Pani Anna niechaj spada!
Damo, przypomniało mi się ni z gruchy i od czapy, jak Pani Bufetowa w studenckim bufecie zwanym wdzięcznie Chlewikiem na befsztyk mówiła bepsztyk, a na pasztet paszczet. Do dzisiaj tak mówię:)
Usuńpaszczet mi się podoba :) anektuję !
UsuńA ja kiedyś, kiedyś, znałam w pracy panią, która chciała się wytwornie i z francuska wysławiać i dla podkreślenia ważności sytuacji mówiła : "No, to już jest klo wszystkiego!". Myślę, że można zastosować jako podsumowanie problemu Pani Anny.....
UsuńBarbara
Biorę, wspaniałe! No, to już jest klo wszystkiego!
UsuńA ja znałam jedną panią, bardzo wykształconą, która chwaliła się, że ma dwa faklutety.
UsuńTasza... Jakbym widziala moja Mysze, tylko Mysza gryzla innych, nie mnie. Taki kot jest niezwykle dominujacy I terytorialny, zaborczy w stosunku do swojego czlowieka.
OdpowiedzUsuńPani Anna to klasyczny typ malkontenta, co bys Gosiu nie zrobila, I tak bedzie zle.
Polecam takie motto "Z kazdym dniem mojego zycia zwieksza sie nieuchronnie liczba tych, ktorzy moga pocalowac mnie w d..e". I od razu lepiej :)
Ja nie będę Ci niczego radzić. Za to biorę z Twojego boga pełnymi garściami - od trzech miesięcy jestem personelem kotki rasy Maine Coon i mnóstwo się od Ciebie uczę. Nasza kocia przygoda zaczęła się po odejściu trzynastoletniej snaucurki. Uczymy się siebie i jakoś nam idzie - chyba nie najgorzej.
OdpowiedzUsuńNasza kotka ma obecnie pół roku, zmienia się z dnia na dzień.
Jestem... jestem tylko trochę niewyspana, albowiem kocizna buszuje nocami:)
Dziękuję za wszystko, o czym piszesz - uczę się od Ciebie baaaardzo dużo.
Serdecznie pozdrawiam!
Oczywiście "sznaucurki" miało być.
OdpowiedzUsuńSznaucurka - niezwykle uroczo. :)
UsuńGosiu Podziwiam Ciebie za to co robisz.TCiON Ciebie wspiera i my całym sercem jesteśmy z Tobą.My którzy czytamy Ten blog i zaglądamy tutaj Ciebie wspieramy.Ten komentarz pani A.K był nie słuszny.A z ręką musisz iść do lekarza i dostać antybiotyk.
OdpowiedzUsuńGosiu bardzo dobry na kocie zarazki jest kit pszczeli. Oczywiście na spirytusie. Działa jak antybiotyk. Gdy kot ugryzie trzeba przyłożyć nasączony gazik i trzymać jakiś czas.
OdpowiedzUsuńPowodzenia:)
Dla pewności można też łyknąć miodzianki na spirytusie ;)
UsuńJak tam ręka? Goi się?
Wygląda, że wystarczył jej okład zmiękczający z... (zapomniałam jak się ten odkażacz nazywa) i nie będzie się wygłupiać. To juz naprawdę drobiazg, będzie dobrze!
UsuńCzytałam z zapartym tchem , choć na bloga trafiłam przypadkiem, choć teraz wiem, że z pewnością zaglądać będę częściej
OdpowiedzUsuńNiestety ugryzienia przez zwierzaki mogą źle się goić, flora bakteryjna w pyszczku nie jest sprzyjająca... Nie wiem, czy to pocieszające ale ugryzienia przez człowieka goją się jeszcze gorzej :) (piszę jedynie o ugryzieniach fizycznych)
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego, Gosiu
Ella-5
Gosiu,
OdpowiedzUsuńkoty, jak ludzie:) Na pewno zachowanie Taszy daloby sie wytlumaczyc jakimis przezyciami w przeszlosci.
Nie win sie za to. Wielu bezdomnych, tez nie chce pmocy od innych. Strzega swojej "wolnosci" jak skarbu. I tzreba im na to pozwolic.
Pozdrawiam goraco, Kasia.
Gosiu kochana, ugryzienie przez Taszę zabolało, i zabolały głupie (tak, głupie!) słowa pani Anny. Ugryzieniem warto się przejąć, pokazać je lekarzowi, a komentarz trzeba puścić mimo uszu i w ogóle sobie głowy nim nie zawracać. Nie warto. Ty wiesz, i my wszystkie wiemy, ile robisz dla zwierząt. One są najważniejsze. Szkoda nawet pół minuty poświęcać takim ludziom jak pani A.
OdpowiedzUsuńGosia, pamiętasz taką piosenkę, Młynarski śpiewał, to szło tak: róbmy swoje, pewne jest to jedno że; róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce...
OdpowiedzUsuńNo to póki ciut się chce, rób swoje. I niech po Tobie spływa, czego Ci z całego serca życzę :)
Z Taszą przykra sprawa, ale pewnie ona też będzie szczęśliwsza na swoim terenie niż w domu. Pojęcie szczęścia, dobrostanu i jakości życia dla ludzi nie przekłada się w prosty sposób na zwierzęta. Tyle.
(Zbyt wiele zwierzaków widziałam, które męczyły się w warunkach domowych, a ich właściciele byli przekonani, że tylko z nimi zwierzak będzie "szczęśliwy" - dotyczyło to głównie gadów i ptaków, ale nie tylko)
A jak się ma Diego po tym jak oberwał za niewinność?
Dorota, muszę malutkiej Perełce pilnie uszyć sweterek. Ma jakiś pomysł? Wykrój? A może ty jako specjalistka... :))
UsuńNo i niech sobie Pani Anna będzie rozczarowana. My tutaj wszyscy czytacze Twojego bloga wiemy jak dobrą robotę robisz i ile serca oddajesz każdemu kotu. Rób swoje i nie patrz na ludzi rozczarowanych bo oni są rozczarowani swoim życiem i potem szukają winnych swoich problemów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Karolina z Tolą i Stasiem
Gosiu, juz wiele osób wyrazilo, nawet bardzo oglednie, co o pani Annie mozna powiedziec, wiec nic nie pozostaje dodac. Chce tylko jeszcze raz wyrazic podziw dla tego, co robisz. Wiesz juz tez, ze jesli to bedzie potrzebne, to postaram sie pomóc.
OdpowiedzUsuńTasza to chyba wcielenie mojej dawnej kocicy, Zolza zwanej. Prosze, nie zwlekaj z lekarzem. Calusy i glaski. (Leciwa)
Oj, przejęta Twoją skaleczoną ręką, zapomniałam napisać o swojej wczorajszej przygodzie. Wyszłam na wieczorny spacer z Kajcią. Na dole czekała już na mnie córka sąsiadki, ze swoim yorczkiem. Tym razem, dodatkowo, trzymała na rękach biało-czarnego, ślicznego koteczka w typie Hanowego Cajnicka. Pytam skąd go ma. Mówi, że chodził pod klatką schodową, miauczał, ocierał się o nogi, stawał przednimi łapkami ne jej nogi, to go wzięła na ręce. Mruczał bardzo głośno, przytulał się, ocierał. Podejrzewam, że domowy był, nie bał się ludzi, ani psów. Przeszłyśmy kawałek, knując co z nim zrobimy, że trzeba ogłoszenia rozwiesić. W pewnym momencie , jak się rodarł, jak nie machnie łapami przy mojej głowie, zaczął mnie naparzać pazurami po kurtce, niebezpiecznie blisko twarzy, później wygiął się dziwnie, i zaatakował tę dziewczynkę. Na szczęście w tym momencie również zeskoczył jej z rąk. I zaczął wygięty, jak paragraf nadal ją atakować. Nie bał się ani jej Dodzi, ani mojej Kajci. Zaczęłam klaskać, odpędzać go, bo naprawdę bałam się, że zrobi krzywdę dziewczynce. Na szczęście nawiał. Na szczęście tylko drasnął moją rękę, całkiem niegroźnie. Może to taki sam charakter, jak Tasza. Wydawał się łagodny, jak aniołek. I nie mam pojęcia z jakiego powodu tak się zachował. Kompletnie nic się nie wydarzyło, co mogłoby sprowokować go do takiego zachowania. Zastanowiło mnie, że nie uciekał, tylko atakował. Normalnie dzikie zwierzę. Pierwszy raz coś takiego widzialam na własne oczy !
OdpowiedzUsuńNiektóre koty maja bardzo niski próg ekscytacji, który przekroczony, zamienia sie w agresje, a tego wielu ludzi nie moze zrozumiec. Niedawno z tego powodu ktos zabil pieknego persa mojej sasiadki bo "byl falszywy i atakowal bez powodu"/"na pewno byl wsciekly". Ten rudzielec tez mnie pare razy dosc ostro potraktowal, az odkrylam, ze nie mozna wyjs poza dwa glaski. (Leciwa)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNo, to już jest klo wszystkiego!
Usuń:) To tylko Prawda i Sprawiedliwość:))
UsuńLi, a ja mam Malinkę! Z tego samego, cukrowego źródła! Całą w budyniu malinowym!
UsuńOjtam, ojtam, nie ma się czym przejmować, Pani Anna najwyraźniej nie wierzy, że są ludzie z natury dobrzy, prostolinijni i bezinteresowni, o- właśnie tacy jak Ty. I węszy podstęp. A może nie czyta Cię regularnie? A może nie wie, że chory na zakaźną chorobę kot może wykonczyć inne koty?
UsuńA może po prostu jest inna niż my i nie pławi się w budyniu, ani nie tarza w wacie cukrowej, nie lubi 100 % cukru w cukrze, nie szuka schronienia przed złem tego świata, nie ma swojego małego światka w którym warto być przyzwoitym człowiekiem, ech... powodów może być tysiące.
Pamiętaj, o ile Cię to pocieszy, że ja wielbię Cię z Krakowa z obiektywnych powodów, moje kochane kocisko Bolesław wielbi Cię jeszcze bardziej za uratowanie mu życia. Dzięki Tobie regularnie zakudla moją poduszkę... Ech Gosiu, rób swoje, cokolwiek będziesz robić zawsze znajdzie się ktoś, komu to będzie przeszkadzać. Jedna osoba, choćby z nie wiem jak rozdętym ego, nie może zasłonić Ci oddanego grona przyjaciół, czytaczy i -nie bójmy się tego słowa-wielbicieli:)
Li
Gosiu, mam nadzieję, że ręka prawidłowo się goi :/
OdpowiedzUsuńTasza pewnie jest szczęśliwa na wolności, a resztą się nie przejmuj.
My nie czujemy się rozczarowani Twoimi decyzjami i kierowaniem się rozsądkiem. Uchroniłaś tymczasów i rezydentów ZMD przed śmiertelną chorobą, a Waluś dostał Osobistego Prywatnego Weta :)
Swoją drogą, gdy pisałaś o tym dezynfekcji całego domu po Walentym, to Ci szczerze współczułam tej harówy :/
Gosianko, też kilkakrotnie pytałam o Walentego - Groszka, a to dlatego, że na stronie fundacji EBRA nie było o nim nowych wiadomości. Pomyślałam, że pewnie dlatego nie mam dojścia do wszystkich wydarzeń, bo nie jestem tam zalogowana. Sądziłam, że jako DT jesteś z nimi w kontakcie i masz wieści z pierwszej ręki. I stąd te moje pytania.
OdpowiedzUsuńWiem, Gosianko, jak bardzo jest Ci ciężko, jak trudne są rozstania z kochanymi futrzastymi..., a jeszcze trudniejsze z tymi, których dalszy los niepewny, bo są bardzo chore. A nasze/ moje tu pytania nie zawsze na miejscu, bo mogą sprawić dodatkową przykrość. Święta racja - zanim coś powiesz/napiszesz, pomyśl dwa razy.
Pytać, a pytać to jest różnica, nigdy nie pogniewam się za zainteresowanie, wręcz przeciwnie, jest mi miło, że ktoś przeżywa ze mną.
UsuńDziewczyny, rzuciłyście się w mojej obronie jak lwice! Miło wiedzieć, że się ma takie wsparcie. W sumie żałuję, że zaczęłam ten temat, niepotrzebnie mnie to zabolało. Teraz widzę sprawę inaczej. No nic, stało się, więc... oby do wiosny! :)
OdpowiedzUsuńGosiu, jesteś wrażliwym człowiekiem.
UsuńGdybyś się uodporniła na hejt, byłoby Ci łatwiej, ale byłabyś inna...
Jestem pewna, że to tylko bezmyślność.
UsuńNie mówmy już o tym.
Gosiu, czy jesteś zaszczepiona przeciwko TĘŻCOWI?
OdpowiedzUsuńA pani Anna K. uprawia tzw. hejt. Bolało? To właśnie jest celem hejtu :-(
Tak, pojechałam na pogotowie właśnie dlatego, bo rana nie była aż tak głęboka. Miałam rękawiczki, bo gdyby nie to - to strach myśleć.
UsuńGosiu, to wszystko niełatwe, decyzje tez. Ale nie można inaczej. Może sie uspokoi a może nie..
OdpowiedzUsuńPrzypuszczam że gdybym wiedziała o Rudim to co teraz to bym inaczej podeszła do jego adpocji. Albo wcale. Ale sie uspokoił na szczęście. Choć nie do końca. Moje poparcie masz pełne, w tym co robisz i w decyzje Twoje tez wierze. Pozdrawiam cieplutko..
Kotkowa Ciocia niech nie będzie smutna - komentarz Grzesia po wyjaśnieniu dlaczego mama się wkurza po przeczytaniu postu - wiem, że takie komentarze mogą zaboleć.Nie sądzę, żeby ta pani miała dość odwagi by chociaż przeprosić.
OdpowiedzUsuńAle przecież sama wiesz, że robisz najlepiej i najmądrzej - i tak jesteś wydziedziczona, więc się nie boję i powtarzam -jesteś WSPANIAŁA:DD
miało być JESTEM wydziedziczona;D
Usuńjesteś naszą GosiAnką, jedyną i niepowtarzalną, i wszystko w temacie! chociaż powinni Cię klonować, zresztą w parze z TCO ;) oboje na świat patrzycie sercem, więcej nam takich, trzeba sklonować :)
OdpowiedzUsuńwidziałam ten wpis na fb, kilka razy wracałam do niego i nie zrozumiałam do dziś o co tej pani chodziło (?) a ponieważ Ty tam nie skomentowałaś to i ja się powstrzymałam
Perełkę widziałaś?
UsuńCo to za Prosiaczek z Kubusia Puchatka, mówię ci!
Wzruszająca babineczka. :)
pewnie, że widziałam :) i widzę, że mocno Cię za serce złapała :) ale słodziak jest faktycznie, tylko żeby Fika jej nie goniła! może się dogadają jakoś?
UsuńGosiu, jakie będą dalsze losy Perełki ? Bo pisałaś, że ktoś pewny chce się nią zaopiekować...?
OdpowiedzUsuńBarbara
Dziś przychodzi ją poznać Monika Małek. To znana w naszym środowisku fotografka kotów. Osoba wymarzona. Robiła m.in. cykl o kotach niepełnosprawnych, że bez nogi i oka kot jest nadal kotem. Jej nie przeszkadza, że malutka jest stara, ślepa i głucha oraz ma guza. Wyobrażasz sobie??? Dziś przychodzi ją poznać i będziemy rozmawiać. Z tym, że jest jeden kłopot, bo Monika się przeprowadza i malutka musiałaby być u nas jeszcze miesiąc, a boję się tego, bo wiesz... miłość. Jeszcze większa wzajemna nasza miłość :(
UsuńNo tak, człowiek jakoś rozumem to w końcu sobie poukłada, a biedna stara psinka po przejściach....
UsuńRozstania na starość chyba bolą bardziej.....
Barbara
Uciekł mi komment.
OdpowiedzUsuńPani Anna K. chyba wogóle nie przeczytała historii Walentego a przecież jemu potrzebna specjalistyczne leczenie i opieka. I właśnie to dostał!
Dopiero wczoraj to przeczytałam i tak tego nie zostawię.
OdpowiedzUsuńJakim prawem bez mojej zgody publikuje pani zdjęcie z moimi prywatnymi danymi: imieniem, nazwiskiem, kontem na facebooku ? Jakim prawem wykorzystywane jest to do szeregu drwin i tekstów naruszających moje dobre imię ? Poczuła się pani „pomówiona i obrażona” jednym, jedynym komentarzem wyrażonym na stronie fundacji – przytaczam go na końcu. W związku z tym uznała pani i komentujące tu osoby (te komentarze pani toleruje i zostawia na blogu), że z kolei bardzo wieloma szyderstwami, drwinami, obraźliwymi tekstami można pomawiać i obrażać mnie, szkalować ? czujecie się panie bezkarne, bo w internecie wszystko wolno ?
OŚWIADCZAM, że nie wyrażam zgody i sprzeciwiam się publikowaniu na tym blogu „Za Moimi Drzwiami” teraz i w przyszłości moich prywatnych danych, żądam usunięcia tego fragmentu wpisu, zdjęcia z moimi danymi osobowymi oraz komentarzy dotyczących mnie i naruszających moje dobre imię.
Cytaty ocen dotyczących bezpośrednio mojej osoby:
"Kononowicz? To może niedoszła pani prezydentowa ?:-))) Wybory chyba w 2006, kandydat Krzysztof Kononowicz :-DDD To by wiele wyjaśniało!
A może jest wyborcą PIS-u? To wiele tłumaczy. PIS to przecież stan umysłu.
Jak pani Anna K. tak ciekawa dalszych losów Walentego, to niech ruszy mózgiem i jeszcze czymś tam i sama skontaktuje się z jego obecnymi opiekunami! Ją chyba jakaś zazdrość piecze albo inny syf
Ten wpis facebukowy tylko pokazuje jak mali potrafią być ludzie. Sami nic nie robią ale z chęcią krytykują kogoś kto działa. Bo zawsze wiedzą lepiej. Wstrętne to.
A takie paniusie ..siedzą nic nie robią i krytykują...szkoda mi ich,,biedactwa,,,gdyby mogły chyba same by podrapały i pogryzły:(
Co do pani Anny - istnieją na tym świecie osoby tak wypełnione dziegciem, że do każdej beczki miodu przynajmniej łyżkę muszą wpuścić. Się nie ma co przejmować. Pani Anna niechaj spada!
A ja kiedyś, kiedyś, znałam w pracy panią, która chciała się wytwornie i z francuska wysławiać i dla podkreślenia ważności sytuacji mówiła : "No, to już jest klo wszystkiego!". Myślę, że można zastosować jako podsumowanie problemu Pani Anny.....
ja nie zamierzam tłumaczyć pani annie co robi złego. po prostu jest taki typ kobiet co to ' siedzą na kanapie i mają za złe'. to najgorszy typ, bo poucza mając niewiele do powiedzenia. od czasu do czasu musza upuścić troche jadu, bo same by się nim zatruły. a tak, od razu czują sie lepiej z ta zmniejszoną ilością toksyny…. jedna jadowita żmija nie może umniejszyć tego co robisz,". Koniec cytatów.
Mój wpis-post na stronie fundacji, facebook: Niestety tego postu nie polubię. Tylko tyle ? nie będzie słodkiego 100% cukru w cukrze – w postaci postu blogowego? Bo po kłopocie? No i są już inne Wielki Sprawy oczywiście. A ten (kot) akurat wymaga wsparcia, skromnie sądzę. Niezbyt fajnie to odbieram. Rozczarowanie.
Żeby zakończyć te bezsensowne dyskusje usunęłam pani dane, które pani zamieściła na publicznym profilu. Widzę, że nic nie dały tłumczenia. Szkoda mojego czasu.
UsuńTo sobie proszę wytłumaczyć, że obrażanie ludzi i szydzenie np. z nazwiska jest na poziomie... nazwę to niskim, ale nasuwają mi się inne słowa. I nic do tego nie mają zwierzęta. Oraz pani rzekomo naruszona opinia, którą należy ratować przez odwalenie słowami ofierze. to jest magiel. Ja też zajmuję się kotami, schroniskowy wolonatariat i nie pozwolę na szkalowanie swojej osoby w ten sposób. Swój czas proszę lepiej spożytkować np. na reklamowaniem zooplusa. A publikowanie danych osobowych z naruszeniem dóbr osobistych jest w tym kraju karalne szanowne panie.Z ulgą zostawiam tę żenadę. Anna Kononowicz
OdpowiedzUsuńAch! Tu boli! Zooplus który pozwala mi dorobić pare złotych do moich tymczasow. To jest dopiero żenada.
UsuńProszę zwrócić uwagę, że ja pani wytłumaczyłam rzeczowo i merytorycznie co i dlaczego mnie zabolało. Nie ma w tym ani słowa "odwalania" - jak to pani ujęła. Nie ma żartów z nazwiska, które też uważam za nie na miejscu. Osoby, które to piszą odpowiadają za siebie.
Skoro pani pomaga zwierzętom to czemu pani podobnym osobom robi przykrość swoimi insynuacjami?
Mam nadzieję, że na tym koniec pomówień i złośliwości z pani strony (ten Zooplus - kolejny przykład).
nie,nie koniec. Pani mi zafundowała tego wyżywania się na Annie K. o wiele, wiele więcej. Wystarczy mi policzyć z oryginalnych skanów dyskusji tych... jak to było? "lwic stających w obronie". Ja będę broniła się sama, bo to dopiero było przykre i obraźliwe, niech to do pani dotrze w końcu. Pomówienia mojej osoby i działalności. I to pani zaczęła - to fakt. Za 1 komentarz - bagno kilkudziesięciu komentarzy na łeb.
Usuńnie, nie koniec? Będzie mi pani nadal tu sypała złośliwościami?
UsuńTo jeszcze raz:
Na to Anna K.:
Niestety tego postu nie polubię. Tylko tyle ? nie będzie słodkiego 100 % cukru w cukrze- w postaci postu blogowego ? Bo po kłopocie ? No i są już inne Wielkie Sprawy oczywiście. A ten akurat wymaga wsparcia, skromnie sądzę. Niezbyt fajnie to odbieram. Rozczarowanie.
Przypomnę, że Walentego - siedmioletniego, niekastrowanego kocura z kocim katarem przyjęłam do siebie, odpowiadając na apel na FB o DT dla niego. Potem okazało się, że kotek ma FIV - zakaźną kocią chorobę. Poczekałam, aż znajdzie się dla niego dom tymczasowy bez innych kotów, które mógłby zarażać i dopiero wtedy go tam przekazałam. Tak się niesamowicie złożyło, że pani Kasia z Fundacji Koci Zakątek dokonała cudu i znalazła mu ten dom u lekarza weterynarii! Kot musi najpierw być leczony w klinice, bo jest bardzo chory, a dopiero potem ma mieszkać u pani doktor w jej domu tymczasowym i szukać swojego stałego miejsca. Oczywiście w jego stanie nie wiadomo, czy to się w ogóle uda. Pod postem na fejsie, który widzicie, zadeklarowałam (i przelałam) wpłatę na jego leczenie i to... zbulwersowało Annę K.
Osądziła mnie i skazała, uznając, że to wszystko za mało. Moje posty uważa za zbyt słodkie, a oddanie "kłopotu" w postaci Walentego za haniebne. Poradziłabym pani Annie, aby spróbowała znaleźć dom bezdomnemu, często choremu kotu za pomocą lamentu, łez i darcia szat - skoro takie posty woli. Będzie trudno - taka postawa nie pomaga nikomu, a najmniej kotu. Ze słów pani Anny K. wynika ponadto, że półdziki trójłapek Diego, nieobliczalna Tasza i kolejne skrzywdzone koty są mniej ważne i nie potrzebują wsparcia.
Otóż informuję panią Annę K., że każdy mój kot jest Wielką Sprawą i każdy z nich wymaga wsparcia, które zresztą dostaje. Czy pani zdaje sobie sprawę, co to jest FIV, a zwłaszcza FIV w domu pełnym kotów, za które jestem odpowiedzialna - ja i nikt inny?
Pani Anna K. jest mną rozczarowana, o czym postanowiła poinformować mnie publicznie. No cóż, muszę z tym żyć...
Kto zaczął?
UsuńNastępne komentarze będę już kasować. Mam większe zmartwienia (na pewno się pani ucieszy) niż to.
Usuń