Plany, przygotowania, obawy, ekscytacja, pakowanie, niepewności, nadzieje - tyle różnych działań i emocji, a już jesteśmy po pierwszym dniu naszej kolejnej przygody życia! Wyobrażacie sobie? Banał, wiem, ale zawołam sobie: niesamowite, jak ten czas pędzi!
Podróż minęła nam bardzo gładko. Wystartowaliśmy z Wrocławia regionalnym samolocikiem Lufthansy w kształcie parówy,
wyraziłam przy tym w duchu swoje największe życzenie: abyśmy cali i zdrowi stanęli za miesiąc na tej samej samej wrocławskiej płycie lotniska.
Pożegnaliśmy swojski, bliski i urokliwy rysunek pól (teraz już tylko góry, nieregularne brzegi morza i pola ryżowe, he he)
oraz barankowe niebo (teraz już tylko niebo bez skazy - pogodę mamy jak drut!).
W Monachium zmieniliśmy samolot na ten właściwy (grubsza parówa), a w nim spędziliśmy czas głównie śpiąc, ale też posilając się czymś dla ducha (film Wild)
i ciała*
oraz obserwując przy lądowaniu kruchość i siłę wielkiego samolotowego skrzydła (podczas podróży okienka samolotu są zamknięte i nic się nie obserwuje niestety).
Po ponad dziesięciu godzinach (tylko!) wylądowaliśmy w Seulu!
Pierwsze wrażenia. Niesamowita, nowoczesna bryła lotniska, wraz z dworcem miejskich pociągów.
Choć, jak w Japonii, ślady stóp wyznaczają miejsce tworzenia się kolejki, to daleko jej do tamtejszego porządku. Kiedy pociąg staje, ludzie dość zdecydowanie przemieszczają się w obie strony. Można zostać popchniętym, szturchniętym, no i żeby usiąść, trzeba mieć refleks! To szturchanie to pierwsza widoczna od razu różnica kulturowa.
Metro (czyściutkie) bez problemu dowiozło nas do naszej dzielnicy, gdzie mamy wynajęty tzw. apartament, czyli pokoik z łazienką i wnęką kuchenną.
Jest pięknie. Kwitną azalie.
Z jednej strony stara dzielnica Seulu Itaewon (wyczerpująco opisana przez Świat od podszewki - zachęcam do poczytania),
a z drugiej majaczy miasto wieżowców z szerokimi autostradami.
Dochodzimy do naszego mieszkanka. Takiej plątaniny kabli naziemnych jak tu nie widziałam nawet w Japonii. To działa?! :)
Musimy wdrapać się po schodach i
już jesteśmy. No cóż. W internecie wyglądało to trochę lepiej. Standard kiepściutki - OK, trudno, ale że niezbyt czysto, to już gorsza sprawa. Co tu dużo gadać: miejsce niepowalające niczym - pierwsze rozczarowanie. Łazienka to jeszcze inna (gorsza) bajka. Dramat...
Przed wyjazdem kupiłam sobie klapki. Rozpakowałam je już na miejscu. O kurczaki! Niech to! Rozczarowanie nr dwa. :)
Pierwszy koreański posiłek wraz ze słynnymi przystawkami. Niestety nie dla mnie. Najwstrętniejsze jedzenie na świecie, czyli posiłki* serwowane przeze Lufthansę tym razem zaszkodziły mi na tyle, że mogłam jeść tylko oczami. Próba przełknięcia czegokolwiek skończyła się ostrym bólem żołądka. Może dziś mi przejdzie? Być tu i nie móc jeść? Bez sensu! Protestuję!
(Info dla Joli: to zielone to jakaś marynowana rzepa, trochę słodka w smaku, jak powiedział MCO.)
(Info dla Joli: to zielone to jakaś marynowana rzepa, trochę słodka w smaku, jak powiedział MCO.)
Itaewon nas oczarował. To barwna dzielnica, trochę taki Neapol, trochę Barcelona, gdzie można wyszperać wszystko, czego się zapragnie (zapragnęłam takich ślicznych pudełeczek z laką - ale nie czas na zakupy) oraz zjeść posiłek dosłownie każdej kuchni świata!
Dzielnica antykwariatów.
Restauracji, barów, kawiarni, nocnego życia,
straganów i sklepów.
Nasza stacja metra jest tu, gdybyście szukali. :)
Ktoś poprawił napis na jednym z dziesiątków folderów reklamujących klinikę medycyny estetycznej. Koreańczycy podobnie jak Japończycy znani są z angielskojęzycznych lapsusów. :)
Jeszcze kilka przypadkowych obrazków: w sklepie sałata i inne zielone liściaste warzywa czekają na klientów w obłoku pary wodnej.
na straganach można kupić skarpetki z każdym wzorem. :)
Czy to nie miło, że już pierwszego dnia zostaliśmy tak ładnie powitani? :)
Wrażeń mnóstwo, obserwacji coraz więcej, ale czasu na opisywanie brak. Wszystko, oczywiście, porównujemy do Japonii.
U nas wstał już dzień i wybieramy się na spotkanie z koreańskim kolegą Roberta. Poznał go podczas wycieczki na Hokkaido. To tutejszy nauczyciel. Pokaże nam trochę miasta. Miło. :) Mam nadzieję, że już dziś będę mogła rozkoszować się tutejszą kuchnią albo chociaż matchą frapuccino, za którą tęskniłam cały rok, buuuuuu
U nas wstał już dzień i wybieramy się na spotkanie z koreańskim kolegą Roberta. Poznał go podczas wycieczki na Hokkaido. To tutejszy nauczyciel. Pokaże nam trochę miasta. Miło. :) Mam nadzieję, że już dziś będę mogła rozkoszować się tutejszą kuchnią albo chociaż matchą frapuccino, za którą tęskniłam cały rok, buuuuuu
Trzymajcie kciuki! Miłego dnia, ale jeszcze teraz śpijcie smacznie! U Was jest 2. w nocy. U nas dziewiąta. :)
Trzymam kciuki! Miłego pobytu tam, daleko...:)
OdpowiedzUsuńZycze jak najszybszego powrotu do normalnego, strusiego zoladka!
OdpowiedzUsuńZ opisu Jolki wywnioskowalem, ze to nalesniki, a tu prosze, rzepka :)
Aa, porownywanie do Japonii... zreszta sami zobaczycie ;)
Widzimy, widzimy. Na każdym kroku :D
UsuńNie porownujcie, bronbosz! Po co mace sie stresowac? Japonii i tak nic nie dorowna, wiec nie ma sensu, trza sie brac z Korea za bary, z taka, jaka jest i podziwiac jej uroki, bo z pewnoscia je ma.
OdpowiedzUsuńNo i koniecznie wyleczyc ten biedny zoladek!!! Czymie kciuki. :)))
Cieszę się razem z Tobą Gosiu tym wszystkim, co dane będzie Ci tam oglądać i przeżywać. Szkoda tylko klapeczek! i zołądka Twojego. Pamiętam posiłki samolotowe - zapychające, gumiate świństwo. Przydałyby Ci sie teraz jakies napary z mięty i dziurawca. Ale wszystko pomału dojdzie do normalności i jeszcze zdązysz się porozkoszować tamtejszą kuchnią. Pozdrowienia serdeczne zasyłam z mojej małej wioseczki podkarpackiej!:-))
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Twój żołądek, niech szybko wróci do normy bo jak to dalej podróżować z chorusiem...
OdpowiedzUsuńKlapki...,no cóż, po powrocie do Polski dokupisz dwie sztuki lewych i będą jak znalazł na następne wyprawy.:)
Miłego pobytu....:)))
O matko, 10 godzin w samolocie, chyba bym nie dała rady. Strasznie się boję. Przykro mi, że żołądek Ci nie pozwala cieszyć się tym co tak lubisz - próbowaniem różnych smaków. Życzę abyś mogła w pełni kożstać z tego wypadu i bawić się do utraty tchu.
OdpowiedzUsuńRóżnica jest, to widać nawet na zdjęciach ;) ale co tam - każdy kraj jest inny. Jedziesz do Czech na ten przykład i tam też jest inaczej niż u nas ;)
OdpowiedzUsuńKuruj, Gosiu swój żołądek, pstrykaj zdjęcia, bawcie się dobrze :)
Kable mnie nieodmiennie zachwycają - wiem, że tak musi być, ale koreańscy elektrycy mają chyba więcej fantazji niż japońscy ;)
A pociąg na zdjęciu tak sie w dworzec wtopił, że zauważyłam go dopiero na powiększeniu ;)
♥
Rany, tyle wrażeń już na pierwszy rzut oka! I od razu myślę o tamtej, drugiej Korei...
OdpowiedzUsuńKlapeczki bardzo śliczne. W końcu wszyscy wiedzą, że masz jedną nóżkę bardziej, niż drugą:)))
Przypomniały mi się daaawne czasy. Kiedy człek musiał nocować w jakimś wynajętym miejscu, najpierw musiał sobie posprzątać.
Ale jak to? Okna w samolocie były zamknięte podczas lotu ? Trudno mi pojąć dlaczego.
OdpowiedzUsuńBiedna byłaś Gosianko, że czymś się strułaś. Okropne!
Zdjęcia oglądam z wielką ciekawością.
Już znalazłam odpowiedź na swoje pytanie. "Szczerze mówiąc staramy się zachować zasłonięte okna podczas długich lotów, ponieważ pomaga to zasnąć pasażerom. Śpiący pasażerowie mają mniej próśb dając nam więcej czasu na odpoczynek."
UsuńDobrego dnia, bez sensacji żołądkowych!
OdpowiedzUsuńWyprawa godna pozazdroszczenia, nowe widoki, ludzie, kultura, miejsca, smaki i zapachy...
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę Gosianko, abyś mogła to wszystko wchłonąć!
Pozdrawiam serdecznie :)
Tymi klapkami rozwaliłaś mnie na łopatki ;)))) Sorry Gosiu , wiem że nie powinnam ... Jak mogłaś nie sprawdzić ? ;)
OdpowiedzUsuńFajnie że już macie spotkanie z kimś poznanym w poprzedniej podróży :D
Mam nadzieję że sensacje żołądkowe już masz za sobą . Dużo wrażeń kulinarnych i nie tylko !
Relacje super !
O kurka! Klapki mnie... oklapły. ;) Ale heca!
OdpowiedzUsuńWięc to zielone z wyglądu jak namoczona lignina to rzepa... Hm. Smacznego! :D
I szybko zdrowiej, Gosia, żeby Cię te dziwadełka kulinarne nie ominęły.
Buzkaiki dla Was!
O klapek ;P Fajnie, że dzięki Wam i ja będę mogła podrózować po Korei :) Zdrowiej, Gosiu! Buziaki:*
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili w ogóle nie zauważyłam, czego klapeczków się czepiasz :)) Takam spostrzegawcza dziś od rana:) Dobrze, że Joli napisałaś, co to to zielone, bo też chciałam spytać. Opisuj nam egzotycznie wyglądające jedzonko. Bo za chiny nie można się kapnąć cóż to może być :)... No, to zaczęla się dla Was fajna przygoda :)
OdpowiedzUsuńCzymcie się obadwa !
Wiesz co? Dla mnie to moglibyscie cały rok być w podróży, bo bardzo lubię te Wasze relacje :)))
OdpowiedzUsuńKlapki rozbawiły mnie do łez :)))))
Ściskam mocno! :*
bo to są klapki specjalnego przeznaczenia. do niewstawania lewom nogom!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Twój żołądek, niech jego forma błyskawicznie zwyżkuje!
:*
O, widzisz, i już lubię moje klapki specjalnego przeznaczenia :)
UsuńO jak miło już czytać wrażenia z podróży. Mam nadzieję, że żołądek szybko wróci do normy z samej ciekawości, co mu zaserwujesz. Czekam na ciąg dalszy, niech Wam sprzyjają wszystkie bóstwa opiekuńcze podrózników.
OdpowiedzUsuńWow!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńFajnie, fajnie;))) Trzymam kciuki za żołądek;)))
OdpowiedzUsuńNo to na następną wyprawę muszę Ciebie zaopatrzyć w....orzechówkę!Wyśmienite lekarstwo na rożnego rodzaju dolegliwości żołądkowe:)))
OdpowiedzUsuń:) dzięki wszystkim za kciuki. Mój żołądek zreflektował się i jest już dobrze, :) Buziaki i dobranoc :)
OdpowiedzUsuńWspaniale! :)
OdpowiedzUsuńI co zrobiłaś z klapkami? :)
OdpowiedzUsuńNoszę! Da się :) I tak potrzebne mi tylko po domu. Obok w sklepie są do kupienia takie plastikowe, najtańsze za 1000 wonów, trochę ponad 3 zł. :)
UsuńZdrowiej nam, dziewczyno i pisz codziennie przynajmniej tyle samo ;)))
OdpowiedzUsuńJak Ty piszesz, to czlowiek juz nie musi jechac tam, gdzie jestescie .
No i bede wypatrywac Robertowego blogu.
Klapki sa...piekne, rhehrehre. mam nadzieje, ze gdzies kupilas dwa lewe....albo przynajmniej rabnij po jednym tu i tam, hrehrehre
A mogę więcej pisać? Bo jakoś tak mi wychodzi, hrehre :)
UsuńOpakowana poryczałam się ze śmiechu po tym komentarzu o klapkach ;))))
UsuńTe klapki są nie tylko dwa prawe, ale jeszcze do tego jeden większy, a drugi mniejszy. Normalnie byłoby zabawnie, ale tam w Seulu już sobie wyobrażam jaką zrobiły przykrość. Nauka że trzeba wszystko przed zapakowaniem obejrzeć w las na pewno pójdzie.
OdpowiedzUsuńNie pójdzie - oczywiście być miało.
UsuńSą jednej wielkości. Pani ekspedientka w sklepie przy mnie sprawdzała ich wielkość przykładając jeden do drugiego, no i obie nie zauważyłyśmy, że w pudełku były dwa prawe...
UsuńBrzmi wszystko bardzo ładnie, nawet to mieszkanko przez krótki czas da się wytrzymać.
OdpowiedzUsuńZa to co zwiedzicie, to Wasze!