Pamiętacie czarnego kotka, który okazał się kotką, którą nazwałam Córcią?
Myślę, że dojrzałam, aby opowiedzieć Wam ciąg dalszy jej historii. Do tej pory nie mogłam tego zrobić, musiałam bowiem... dojść do siebie.
Było tak:
kotki, które biorę do siebie na czas zabiegu i rekonwalescencji, trzymam w jasnej i ciepłej pralni. Pralnia jest w piwnicy i sąsiaduje z garażem i korytarzem z którego jest wejście do domu (mieszkam w szeregówce), do kolejnego piwnicznego pokoju i do ogrodu. W drzwiach do ogrodu i tych do części mieszkalnej, moje koty mają klapkę, przez którą mogą się swobodnie poruszać między ogrodem a domem.
Przypominam, że kotka od początku była totalnie dzika i nie dała mi się oswoić ani na jotę, mimo moich usilnych starań i dodatkowo po zabiegu zachorowała i musiała przejść kurację antybiotykową - można powiedzieć, że nic nie szło tak, jak bym chciała.
Tej nocy, poprzedzającej dzień, kiedy miałam odwieźć Córcię na jej działki, wiał bardzo silny wiatr. Ten wiatr otworzył okienko w pralni, a kolejny podmuch otworzył drzwi. Kiedy przyszłam rano nakarmić kotkę, zamarłam, bo drzwi były otwarte na oścież, a kota nigdzie ani śladu. Oczywiście, jak to ja, zaraz wpadłam w rozpacz. MójCiOn poradził mi, żebym porozstawiała jedzenie w garażu, piwnicznym pokoju i pralni, że jak gdzieś tam jest, to na pewno się znajdzie. Tak zrobiłam, zostawiłam jedzenie, pozamykałam drzwi i rzeczywiście! Jedzenie zniknęło w pomieszczeniu piwnicznym, zawalonym różnymi gratami pokoju - chyba najgorsza opcja, bo tam i stare meble, i mydło, i powidło, i dziad z babą. Zawołałam Wrocławskiego do pomocy i razem zaczęliśmy szukać. Jest! Siedzi na szafie! Ja do niej z ręcznikiem, żeby ją jakoś złapać, a ta hyc i skoczyła prostu za nią. Zaklinowała się tam - koszmar! Wrocławski odsunął szafę, ja zaczaiłam się z tym ręcznikiem, już prawie ją miałam, ale wymsknęła się i w długą, pod kanapę...
My za nią. Znowu jest! Siedzi w samym rogu, wydaje się, że teraz to już na pewno uda się ją chwycić. Odsuwamy, zastawiamy, szykujemy pułapkę i już prawie, prawie, jest i... czmychnęła znowu!
I to był ostatni raz, kiedy widziałam ją u mnie w domu...
Okazało się bowiem, że robiąc tą całą akcję nie zamknęłam drzwi prowadzących na korytarz. Jest mi trudno do dziś w to uwierzyć, ale po przeszukaniu jakieś sto razy całej piwnicy, łącznie z rozbieraniem mebli na czynniki pierwsze (czy aby się tam nie zaklinowała) musiałam stwierdzić z niedowierzaniem, że kotka musiała czmychnąć przez kocią klapkę do ogrodu i potem dalej, na wolność. Na obcym terenie! Taka dzika i przerażona! Przecież ona nigdy nie widziała kociej klapki! Dla niej to brudne okienko powinno być jak ściana, skąd miałaby wiedzieć, że tam trzeba nacisnąć głową?
To, co przeżyłam w związku z tym faktem, byłoby lepiej pominąć milczeniem. Rozpacz, łzy, obwinianie się itp. To jednak ważna lekcja dla mnie. Lekcja, jak działam. Lekcja, jak wiele złego robi moja wyobraźnia. Faktem jest, że w mojej głowie nie dałam szans tej koteczce. Uznałam, że ona na pewno sobie nie poradzi, że siedzi gdzieś pod krzakiem i zdycha z głodu albo rozszarpie ją jakiś pies, że nawet gdyby chciała wrócić, to przecież moje koty i Rufi do tego nie dopuszczą. Jednym słowem, koniec z nią. I to dlaczego? Przeze mnie. Po co brałam ją z działki? Żyłaby tam sobie w spokoju. Po co się tak uparłam? I czemu nie zamknęłam tych cholernych drzwi? Widać jasno, że do niczego się nie nadaję, że wszystko, co robię, muszę schrzanić, no i że w ogóle jestem do dupy. Trwałam w tym stanie bardzo długo. W międzyczasie szukałam jej po okolicy, zadanie bez szans na dobry finał, bo przecież jak miałabym ją złapać, skoro taka dzika, a potem zaczęłam wystawiać do ogrodu, poza zasięg moich kotów, jedzenie, które znikało... Ale mało to innych głodomorów w okolicy?
To niesamowite, że kobieta, której zaraz skończą się czwórki z przodu, ma jeszcze takie problemy. Kiedyś wyobrażałam sobie, że "w tym wieku" to będę już mądra i dojrzała, a tu kicha. W sercu dziewczynka. Wciąż odkrywająca siebie. Wciąż poznająca siebie i swoją historię. Przez którą i w której wciąż dochodzi do głosu dziecko, jakim była. To bardzo osobiste, ale sukces polega na tym, że teraz już rozumiem, skąd biorą się takie moje skrajne reakcje. Czyje głosy słyszę w swojej głowie, które mówią mi te straszne rzeczy (pisze o tym Abigail w swoim poście). Co powoduje, że do siebie jednej nie mam empatii i współczucia w takich chwilach. Przecież gdyby to zdarzyło się komuś innemu, nie miałabym z tymi uczuciami żadnych problemów, jestem tego pewna.
Mogłabym napisać o przyczynach takich moich reakcji dokładny post.
Wracając do Córci. Minął miesiąc, a ja najpierw dostałam informację, że do sąsiadów, którzy mają już koty i karmią też bezpańskie, kilka domów dalej, przybłąkał się mały czarny kotek, a potem sama ją widziałam! Jestem pewna, że to ona. Była nawet w moim ogrodzie. Żyje. Ma się dobrze. Zmieniłam jej dzielnicę, ale poradziła sobie. Może nawet będzie jej lepiej.
Ja też muszę sobie z tym poradzić, zamknąć tę sprawę i iść dalej. To właśnie mam na celu, pisząc ten długi post.
To zdjęcie wydało mi się adekwatne do tematu. Te muchy są stracone?
Jedna z nich się uratowała... Tak też w życiu bywa.
*autor zdjęcia z muchami: MójCiOn
(Kto jeszcze nie był u Amisi?)
Przestań, każdy z czterdziestolatków ma"swoje"dylematy, to nie znaczy że jesteśmy niedojrzali. :)
OdpowiedzUsuńNie przestanę!:-D
UsuńKiciu, masz kompleksy. Ale nie martw się, najtrudniej pokochać i zrozumieć samą siebie.A wszystko przez to, że kiedyś uczono nas by nie zajmować się własną psychiką, własną osobą. Miałyśmy być nastawione na innych - rozumieć ich problemy i ich kochać, ale nie siebie. Jeszcze trochę, a się zmienisz, a to dziecko w środku zacznie dobrze funkcjonować, bez zgrzytów.I pomalutku, pomalutku nabierzesz do wielu spraw dystansu - do czynienia dobra też.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Oby;-) Dziękuję za dobre słowo.
UsuńAniu z rana takie rzeczy?... a co powiesz, jak piątki z przodu się skonczyły i dalej sie zostaje taka dziewczynką... jestem z Toba i nawet nie wiesz jak mocno Cię rozumiem....
OdpowiedzUsuńWiem, Kasiu. Nie mam wątpliwości - czuję to i dziękuję.
UsuńDroga Anko Wrocławianko,
OdpowiedzUsuńnie obwiniaj się i nie płacz. Dokładnie wiesz jak żyją koty na wolności, jak sobie radzą i jak potrafią zawalczyć o przetrwanie.
Córcia poradzi sobie z całą pewnością. Fakt, że i Ty i sąsiedzi ją widzieliście na dzielnicy świadczy o tym, że się "urządziła". Nie uciekała dalej, nie szukała starego domu.
Zrobiłaś kawał dobrej roboty sterylizując ją. Uniknie dzięki Tobie chorób i będzie żyła długo i szczęśliwie.
Przyznam Ci się do czegoś. Nikomu o tym nie mówiłam, bo jest to sprawa bardzo drażliwa dla mnie.
Zimą przygarnęliśmy dzikiego Lunka (miał wtedy 5mc), chcieliśmy do niego drugiego kota by było mu łatwiej. Jakaś babcia powiedziała że u niej na działce jest kilka "małych" bezpańskich kotów. Upierała się, że są oswojone. Kiedy po niego pojechaliśmy okazało, że ani nie są oswojone ani małe. Jednak nie mogłam nie zabrać żadnego. Zwłaszcza, że była zima.
Udało się jednego złapać, miał na moje oko około 8-9mc.
Przywieźliśmy go do domu. Był przerażony. Skakał, syczał, drapał, atakował Lunka. Oczywiście wierzyłam, że trzeba czasu.
Na drugi dzień, otworzyłam na chwilkę taras by przynieść drewno do kominka. Kot siedział w drugim końcu pokoju na szafie.
Nawet nie wiedziałam kiedy sprytnie przecisnął się szparą w drzwiach i pobiegł na dwór...
Było zimno i był śnieg. Obwiniałam się strasznie. Wmawiałam sobie, że przeze mnie kot zginął.
Kilka dni później widzieliśmy go u kogoś w stodole. Dzisiaj często widujemy go na łąkach. Ma się dobrze. Żyje. Żyje tak jak chciał.
Mam coś podobnego do Ciebie. Chciałabym uratować cały świat. Nie da się.
Czasami dla dobra, którego nie jesteśmy świadomi lepiej sprawy pozostawić swojemu biegowi i ich nie zmieniać na siłę.
Kot sobie poradzi. Ty również.
Pozdrawiam ciepło.
Cała historia jest podobna do mojej. Cieszę się, że tak dobrze mnie rozumiesz i że podzieliłaś się tym drażliwym tematem ze mną;-) Ja pisząc to tu, na blogu, chciałam tą sprawę "odczarować", a nie nosić ze sobą już zawsze, jako bolesny ciężar.
UsuńBardzo Ci dziękuję i pozdrawiam gorąco!!!
Żadnego odkrycia nie zrobię ale wiem jak to jest potrzebne czasem aby ktoś przypomniał o pewnych sprawach. Dlatego przypominam coś o czym dobrze wiesz: Zadbaj o to, żeby być silną wtedy będziesz mogła dalej pomagać innym. Jeśli złamie Cię jedna sytuacja, to nie pomożesz juz nikomu ze strachu przed niepowodzeniem.
OdpowiedzUsuńDobrze wiesz o tym jak wiele kotów czeka jeszcze na pomoc i ważne jest abyś nie poddała się po jednej nieudanej próbie. Znajdź dla siebie jakąś odskocznię aby nie zwariowac i działaj dalej bo robisz niesamowite rzeczy dla tych kociaków i kolejne na Ciebie czekają.
A co do dzikich dzików, to na siłę ich w ten ręcznik nie łap :) im bardziej zechcesz złapać tym bardziej przerażasz kota a przecież to tylko my wiemy, że chcesz dla nich dobrze. Koty niekoniecznie to wiedzą ;) więc nie stresuj się, że uciekła.
Pozdrawiam
Kasiu, masz absolutną rację. Właśnie takie słowa są mi potrzebne. Już teraz mogę je przyjąć. Wcześniej, kiedy to się stało cofnęłam się emocjonalnie do jakiś 5 lat, a co jest potrzebne takiej smutnej, zagubionej 5-cio latce? Właśnie mądra mamusia, która powie, to, co Ty dzisiaj. Oczywiście już sama dla siebie muszę być tą mamusią.
UsuńTwoje słowa trafiają w sedno, tylko wydrukować je i na ścianę!;-))
ooo dokładnie wiem co czułaś. miałam tak samo jak Turkuć zaginął... kompletnie zwątpiłam w jego powrót-miejski kot na nieznanej wsi. taki ciamajdowaty i przerażony.ale sobie poradził:)
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że też przeszłaś piekło. Dziękuję;-)
UsuńA mnie się wydaje, że bardzo dużo dobrego zrobiłaś dla tej czarnej kotki.
OdpowiedzUsuńMy też dokarmiamy czarną kotkę, którą Bemol przyprowadził na nasze podwórko. Ona jest taka dzika, że nawet nie pozwala nam się do siebie zbliżyć. Wystawiamy więc jedzenie i odchodzimy od miski. Wtedy ona przychodzi jeść...
Przecież my byśmy ją wzięli do siebie, zaadoptowali ją (Bemol ją bardzo lubi) tyko ona się nas strasznie boi :(
Pozdrawiam Cię!
I ja Ciebie pozdrawiam;-))
UsuńCzy ta czarna kotka, to aby nie ta moja? ;-))
Kochana trzymaj się ciepło, kotek ma się dobrze, a lekcję z tej historii już wyciągnęłaś na przyszłość - to pewne. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńZ takim wsparciem, jak np Twoje, trzymać się jest mi łatwiutko;-) Dziękuję!
UsuńWażne są zamiary. Wszystko co robimy w dobrej wierze, nawet jeśli nie osiągnie się zamierzonego celu, wzbogaca nas samych, dostarcza nowego doświadczenia, coś możemy polepszyć, z czegoś zrezygnować. Przez całe życie człowiek się uczy. Najważniejsze, że jest dobre zakończenie i dlatego nie ma po co rozpamiętywać dłużej tego co było. Mam nadzieję, że ten post i komentarze pod nim pomogą ci:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
A co powiesz o tym, czym ponoć wybrukowane jest piekło?;-)
UsuńZgadzam się jednak, co do tego, że nowe doświadczenia wzbogacają nas, że uczymy się całe życie. Ja dziś bardzo dużo się nauczyłam, na przykład tego, że mogłam wcześniej podzielić się z Wami moim zmartwieniem i szybciutko przywołałybyście mnie do porządku.
Dziękuję Kochana;-)
nigdy w to nie wierzyłam:)) Zresztą zamiar inspiruje do czynu, a wtedy piekło nie dla niego:)
UsuńTak miało być...choć rozumiem doskonale co czujesz...chciałaś jak najlepiej, przynajmniej tak by się zdawało!!!...jeszcze raz: tak miało być...to kolejne doświadczenie...ja miałam bardzo podobne przeżycie z pieskiem...znaleziony,niby mały, patrzył tymi dzikimi oczkami, bardzo skrzywdzony przez los, zapchlony, z grzybicą...wyleczony, do końca nie ufny z podkulonym ogonem;( wypuszczony na podwórze...chwila nie uwagi, niby pod naszym nosem...ktoś otworzył furtkę...tyle go widzieliśmy...ale ja byłam dziewczynką...na ciele i duszy...
OdpowiedzUsuńA ty jeśli wiesz że to Córcia...wiedz że nie jest, że żyje...nie jest głodna...nie da się uratować całego świata...niestety!!! pozdrawiam Cię cieplutko!!!
No proszę! I Ty masz podobną rankę w sercu!
UsuńOczywiście, masz rację, jestem Ci ogromnie wdzięczna za wsparcie!;-)
Zrobiłas już tyle dobrego - kot na pewno sobie radzi - pozdrawiam ciepło i życzę miłego dnia :))
OdpowiedzUsuńRadzi sobie, radzi, a ja tak w niego nie wierzyłam!
UsuńDziękuję i wzajemnie;-)
Człowiek nie jest doskonały i nie wszystko mu się udaje . Ważne że próbujemy :)
OdpowiedzUsuńMam też trochę porażek w tym temacie i też musiałam to "odchorować" - to wiem o czym mówię ...
Ważne że jednak wiesz że kicia poradziła sobie . Odetchnęłam z ulgą jak to przeczytałam :)
Tak, to dobre określenie; "odchorować to" - moja choroba już mija, również dzięki takim komentarzom - dziękuję;-)
UsuńNie wszystko się udaje tak jak sobie życzymy
OdpowiedzUsuńi chyba trzeba się z tym pogodzić.
Nawet gdy staramy się ,
jakiś czynnik powoduje ,że wszystkie plany idą w łeb.
Dotyczy to kotów i wszystkiego w życiu.
"Święte słowa" Krysiu, żeby tak tylko o nich pamiętać w krytycznych momentach! Niestety wtedy często "cofam się w rozwoju" i nic do mnie nie dociera.
UsuńPozdrowienia ślę!
Komentarze takie,że nie mam co dodać;) Czwórka z przodu to nie dowód,że wszystko już skończone, uczymy się całe życie.Ja też myślę,ze zrobiłaś wszystko , co w swojej mocy:) I dobrze! Gdyby tak każdy..Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Misiu serdecznie;-)Ucałuj Gżegżółkę;-)
Usuńucałowałam w bosą girkę od cioci z wielkim sercem;)
UsuńNo, tak. Takie zwierzakowe traumy bardzo źle się przeżywa. Dobrze się skończyło w sumie, ale doskonale rozumiem Twoje rozterki. Nie da się naprawić całego świata, a do błędów wszyscy mamy prawo. Najważniejsze,że Córcia sobie poradziła. Ściskam:)
OdpowiedzUsuńJesteś bardzo kochana Kaprysiu;-) Dziękuję za te empatyczne słowa.
UsuńUff, gdy już odetchnęłam to pomyślałam, że właściwie brakło mi jasnego wyartykułowania czego nauczyła cię ta "lekcja"...? Oprócz oczywistości w rodzaju bardziej uważnego zamykania drzwi ;)? Że nie trzeba się tak obwiniać? Że wciąż jesteś małą dziewczynką? (swoją drogą to cudowne :) ) Że już wiesz dlaczego tak, a nie inaczej to wszystko czułaś?... Życie jest tajemnicą i my sami też nią jesteśmy. Czy w podobnej sytuacji, gdy w wyniku jakiegoś zaniedbania, albo wyłącznie przypadku może ucierpieć inne stworzenie, będziesz umiała następnym razem wybaczyć sobie i nie martwić się tak bardzo i nie winić?... Każdy chyba przeżył taką "porażkę". Ja też... I to kilka razy. Czuję się winna, a może raczej odpowiedzialna za to. Tak, to zdecydowanie temat na oddzielny wpis... Cieszę się, że się podzieliłaś z nami :D...:). Oby jak najmniej podobnych historii ;).
OdpowiedzUsuńWiedziałam! Wiedziałam, że będziesz czuła niedosyt wniosków. Myślę, że ta lekcja nauczyła mnie tego wszystkiego, co napisałaś (po raz setny, bo przecież to nie jedyna, jaką przeszłam), ale tym razem jest to wyjątkowe, bo odkryłam skąd się to we mnie bierze - takie podejście do sprawy, tak dla mnie destrukcyjne, niewspierające. Dlaczego taktuję takie sytuacje jako takie bez wyjścia, wszystko źle, ja zła, nie ma sposobu, żeby sobie poradzić, żeby zdjąć z siebie odpowiedzialność za wszystko wokół. Oczywiście, to nie temat na zwierzenia tutaj.
UsuńJeśli więc następnym razem przypomnę sobie tą lekcję, będę wiedziała skąd bierze się moja tendencja do obwiniania się ponad miarę i uświadomię sobie, że tamta sytuacja już minęła, a ja nie jestem znowu bezbronną pięciolatką, i to będzie znaczyło, że dobrze ją odrobiłam.
W czwartek ciut z tego przybliżę.
Oby jak najmniej takich historii, choć teraz myślę, że nie skończyła się tak źle...;-))
Nie :). Z pewnością była potrzebna :), zwłaszcza, że Kotka ma bezpieczniejsze miejsce :D... Ale fajnie Cię czytać! :).
UsuńNo tak to niestety jest, że najwięcej wymagamy od siebie i wobec siebie jesteśmy najmniej wyrozumiali. Ale może można na takie głupie myślenie jakoś wpłynąć? ;>
OdpowiedzUsuńA przecież co do Córci miałaś jak najlepsze chęci! I zobacz jak sobie poradziła!
Tak na marginesie - byłam przekonana, że masz co najwyżej 3 z przodu. Tak więc bądź nadal taką dziewczynką w sercu :)
To przez te moje wygłupy:-) Nie jesteś pierwsza, która oceniała mnie młodziej. A ja taka niepoważna jestem;-) Dziękuję Ci Alu za dobre słowa;-))
UsuńPozytywnie niepoważna ;) i tak trzymaj się tych wygłupów! Z utęsknieniem czekam na kolejne zwierzyńskie komiksy ;)
UsuńMiłego :)
Zrobiłaś WSZYSTKO(!!!!) co było można.A nawet więcej:)
OdpowiedzUsuńKasiu, dziękuję Ci bardzo!
Usuń"To niesamowite, że kobieta, której zaraz skończą się czwórki z przodu, ma jeszcze takie problemy. Kiedyś wyobrażałam sobie, że "w tym wieku", to będę już mądra i dojrzała, a tu kicha. W sercu dziewczynka."
OdpowiedzUsuń.. rozczuliły mnie te słowa. Czy to źle, że w sercu dziewczynka? :)
Kiedyś w końcu trzeba dorosnąć. jak nie teraz, to kiedy?
UsuńPozdrawiam Cię;-)
Rozumiem, że kiedy Córcia zniknęła czułaś się okropnie, ale teraz już wiesz, że malutka ma się świetnie i dobrzy ludzie nie dadzą Jej zginąć z głodu. Koty już tak mają, że chodzą własnymi drogami i nie zawsze im po drodze z naszymi ludzkimi drogami. Głowa do góry, nie zawsze da się wszystko zrobić tak jak nam się marzy, czasem los ma swoje plany i je realizuje.
OdpowiedzUsuńRacja! Cieszę się że dziś o tym tu napisałam, choć miałam masę wątpliwości, czy to zrobić.
Usuń;-)
A ja sobie pozwolę coś powiedzieć, a właściwie to napisać. Okrutnie nie odpowiedzialne było łapanie kota z otwartymi drzwiami:) ale nie zostawiłaś ich przecież otwartych specjalnie, tak czy nie? Gdybyś zostawiła mogłabyś sobie wyrzucać, ale w tym wypadku.. nie ma sensu. Nic sie kotu nie stało, co wiecej poszczescilo sie jej bo znalazla stalych dokarmiaczy - sasiadow tak zwanych :)
OdpowiedzUsuńKażdy błedy popełnia.. ale kazdy blad uczy! Teraz juz sprawdzisz czy drzwi zamkniete, bedziesz wiedziala ze wiatr moze otworzyc... jakby człowiek wiedział, ze sie przewróci to by usiadł - zawsze to powtarzam.
:-)))) Tak, te drzwi już nigdy żaden wiatr nie otworzy! Już moja w tym głowa!
UsuńDziekuję;-)
i powiem ci Aniu...dlatego nie urządzam polowania na /Koksika aby zawieść go do weta w paskudnej dzielnicy z mnóstwem samochodów...boję się ,że tam gdzieś u niego mi się wyrwie i pogna...a ja znam siebie....zapłakałabym się na amen...rozumiem cie dobrze,ale to dobrze że mieszka po sąsiedzku:)))a na koniec aby poprawić ci humor powiem ci ,że jestem rasową blondi:)))...jak napisałaś,że niedługo ci się skończą czwórki z przodu...to ta liczba mnoga mnie tak zmyliła,że zrobiłam pauzę w czytania i zaczęłam intensywnie myśleć...taaa,,,bardzo intensywnie:)))))))...bo ja nie wiem czemu ale skojarzyłam to z zębami.....błacha cha,,,Anka szczerbantka:))..no błysnęłam inteligencją...ale co???? chora jestem-mam katar!!!!!!
OdpowiedzUsuńQrencjo, przeczytałam twój komentarz chwilkę przed pójściem spać i potem dusiłam się ze śmiechu pół nocy! Ha ha ha kończą mi się czwórki, czyli jedynki, dwójki i trójki już się skończyły, to ja cała szczerbata jestem;-)))))
UsuńA z drugiej strony, są też czwórki z tyłu??
Moim zdaniem katar Ci zaostrza humor;-))
BO WIESZ JAK PRZYTĘPIONY JEDEN ZMYSŁ...NO POWIEDZMY ,ZE JEDEN..TO RESZTA NÓWKA NIEŚMIGANA I OSTRA JAK BRZYTWA:))))
UsuńChciałabym mieć tyle siły i robić tyle dobrego co Ty.
OdpowiedzUsuńWiem co czułaś bo wiele było zdarzeń, po których ciężko było mi się podnieść.
Nie umiem w takiej sytuacji pocieszyć i chyba nikt nie byłby w stanie pocieszyć mnie. W takich chwilach wiem swoje i już.
Dobrze, że ta historia skończyła się szczęśliwie.
Jesteś niesamowitą osobą i mam nadzieję, że po tych wszystkich komentarzach, uwierzysz w to choć odrobinę:)
Konwalio Kochana, ujęłaś dokładnie to, co czuję w takich chwilach: wiem swoje i już, nie ma innego spojrzenia, nie można wyjść z rozpaczy - dlatego minął miesiąc, a ja dopiero mogę o tym mówić.
UsuńDziękuję!!!
A ja sobie jeszcze tak pomyślałam dzisiaj jakoś, podczas jogi, gdy w czasie relaksu wspominałam, jak początkiem roku robiłam kilka razy takie ćwiczenie-medytację-wizualizację "na znalezienie kota" (http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=139519), że gdybyś Ty była na forum.miau.pl to byś się może tak nie bała o Kotkę... Tam jest tyle niewiarygodnych przypadków przeżycia kotów... :). Chyba, że na forum miau jesteś? ;). Cieplutko pozdrawiam. Sałatka z postu powyżej PYCHA!!!
OdpowiedzUsuńNie jestem. Zawsze się boję, że przeczytam o jakimś bestialstwie i to zostanie ze mną na zawsze (tak jak dziś u Jasnej). Pewnie masz rację, że to mogłoby mi pomóc, a tak to uczę się na swoich przeżyciach. Ta ostatnia sprawa też mnie dużo nauczyła, między innymi tego, żeby mieć większe zaufanie do zaradności tych zwierząt. Ja już tą kotkę pogrzebałam!
UsuńOch, koło 60-siątki to ja już będę na pewno bardzo odporna, doświadczona i skuteczna, he he
Również gorąco Cię pozdrawiam i miło mi, że o mnie pomyślałaś;-)
Przeczytałam historię Ogryni - niesamowita! Opowiadała mi też sąsiadka, że kot jej rodziców był wywieziony na drugi koniec miasta na czas ich urlopu i zaginął w nowym miejscu. Wrócił do domu po pół roku! Takie rzeczy się zdarzają. Mnie jednak nic nie było w stanie pocieszyć. Dobrze, że Córcia znalazła się wcześniej.
UsuńTak, mój wczorajszy post dotyczył tego tematu. Robiłam baner dla Maćka...
Usuńhttp://kociki-abigail.blogspot.com/2012/05/na-miau-offtopic.html, na forum miau można mnie znaleźć pod nickiem rudy i srebrny kot. Banerkowo jest niedostępne jednak dla niezalogowanych użytkowników, ale większość tematów tak. Dziś przeglądałam banery (są na pasku z prawej na moim blogu linki do stron z banerkami, jakie dotąd zrobiłam) i wiesz, jednak więcej jest tych wyadoptowanych, szczęśliwych kotów ;)...
Fantastyczne robisz te banerki i jeśli na dodatek to w większości przypadków działa, to REWELACJA! :-)))))
UsuńA mi w przyszłym roku skończą się piątki z przodu, a każde kocie kłopoty przeżywam tak samo - tu doświadczenie życiowe nic nie pomoże. Ja po tych dolnych działkach teraz chodzę, bo ciągle Biduli wypatruję, ciągle mnie męczy, że winna jestem....
OdpowiedzUsuńCieszę się, że koteczka się znalazła i teraz mam nadzieję, że Szarusia zatrzymała się przy jakimś przyjaznym domku i tylko dlatego nie wróciła z Plamka na działkę
Można się zamartwić na amen z tymi ciągłymi problemami;-( Mam nadzieję, że będzie dobrze, i Szarusia też sobie poradziła, tak jak Córcia. Pozdrawiam
Usuń