Dzień dobry!
Kto ma zwierzaki, ten raz na jakiś czas zapewne spotyka się z weterynarzem,
wszak to tałatajstwo wciąż czegoś potrzebuje: a to szczepienia, a to odrobaczenia,
a to znowu zabezpieczenia przeciwko pchłom i kleszczom.
Dla moich podopiecznych taki dzień, uznawany przez nie za sądny,
nadszedł w poprzednią środę.
Przyjechała do nich moja wetka i Goplanka poszła na pierwszy ogień.
Już chwilę wcześniej, przed przybyciem Edyty, uziemiłam kotę w transporterze.
To samo zrobiłam z Amisią, a Kayrona zamknęłam w łazience.
Wszystko po to, żeby potem nie musieć szukać ich po całym domu i ogrodzie,
bowiem na widok lekarza cieszy się tylko... Rufi. ;)
Na stole w kuchni rozłożyłam kocyk w bardzo adekwatne wzory
i Goplanka została zniewolona przy pomocy ręcznika, następnie brutalnie ukłuta i...
nakarmiona środkiem na odrobaczenie.
Szczęśliwa, że już po wszystkim, pognała jak strzała do pokoju.
Przyszła kolej na Księcia. Z wyglądu lew z niego, ale w sercu zając, więc spiął się okrutnie.
Po zabiegach czmychnął z prędkością światła do ogrodu i nie widziałam go aż do wieczora!
Zabiegów doczekała się Królowa Ciotka! Była dzielna, zniosła te tortury koncertowo, po czym również zmyła się z pola widzenia i nie wyściubiła nosa, aż ten potwór - Edyta - wyszła z domu. ;-)
Wszystkim tym operacjom przyglądał się z niecierpliwością i wielką zazdrością Rufuś.
Przecież on by chciał, aby to przy nim robić te wszystkie zabiegi!
Niechby nawet szczepienia! On to kocha!
On kocha swoją wetkę, nie odstępuje jej na krok i może służyć za wzorcowy model pacjenta!
Róbcie mi to, co im - mówią jego oczy. - Ja tego pragnę!
Cały szczęśliwy i wielce na tym skupiony podczas zabiegów nawet nie drgnął!
Pozostało tylko wpisać wszystko w książeczkę
i akcja wet zakończyła się pełnym sukcesem!
Życzę wszystkim miłego tygodnia.