Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bentley z Pragi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bentley z Pragi. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 lutego 2015

Bentleyek po 14 miesiącach

Nowym czytelnikom gorąco polecam zaglądnąć do posta opisującego naprawdę niesamowitą, dramatyczną historię Bentleya uratowanego cudem z... samochodowego silnika!  Ona jest tu: Jak pomóc kotu po traumie. Na dalsze losy tego "mechanika samochodowego z Pragi" czekaliśmy z wypiekami na twarzy. Bożena już dwa razy uszczęśliwiła nas mejlami TU (na końcu) i TU (jest w tym poście porównanie Bentleyka z malutkim Kayronkiem) z wieściami o nim i jego zdjęciami, a teraz robi to po raz trzeci. Zobaczcie, na jakiego cudnego kota wyrósł ten szczęściarz nad szczęściarze! A jaki z niego gagatek! Zapraszam do czytania, a Tobie, Bożenko, bardzo dziękuję. 

Bentley z Pragi.

Cześć, Gosiu. Niesamowite i niezwykle miłe - minął już ponad rok, a  Wy, dziewczyny, cały czas pamiętacie o moim puchatym "mechaniku samochodowym".
No cóż, Bentleyek (imię to wymyśliła oczywiście Hana) to już nie ten sam koteczek. Urósł i zmężniał. Jest piękny, ma ogonek jak wiewiórka i mięciutkie futerko. Wniósł tyle radości i bałaganu do naszego domu, że dopiero teraz wiemy, że mamy  kota. Fibi (dla przypomnienia - to moja  kotka rezydentka) jest u nas prawie sześć lat, też jest kochana, ale Bentley to żywioł i niesamowity pieszczoch. Fibi delektuje się jedzeniem, Bentley połyka w pośpiechu. Fibi po cichutku korzysta z kuwety, Bentley tak po sobie zakopuje, że słychać w całym domu. Fibi to samotnik, a Bentley musi być w centrum uwagi, musi wszystko skomentować (najwięcej do powiedzenie ma o 4. nad ranem), skontrolować, a najlepiej - spróbować. Fibi wystarczy raz powiedzieć "zejdź ze stołu" lub "nie wolno" i posłucha. W przypadku Bentleya można ochrypnąć, a on i tak zrobi, co będzie chciał. Opiszę króciutko wydarzenie, aby choć trochę przybliżyć Wam zwyczaje i charakterek mojego kotka. Wracam wieczorem do domu, wita mnie mój syn słowami: "Bentleykowi już całkiem odbiło. Kiedy siedziałem w wannie pełnej wody z pianą, wskoczył do mnie. Natychmiast go wyjąłem (choć wcale nie był wystraszony) i wytarłem ręcznikiem. Nie minęła minuta, kiedy skoczył znowu i był bardzo niezadowolony, kiedy go wyjmowałem i zamknąłem drzwi." Stwierdziliśmy zgodnie, że jest to po prostu niezwykły kot, który uszedł bardzo długą drogę od kociego mechanika samochodowego, przez ogrodnika (w domu rośnie już tylko kocia trawa), przez alpinistę (wszystko, co wysokie w domu - zdobyte), do kota wodnego, i to bez uszczerbku na zdrowiu. A co jeszcze wymyśli, zobaczymy. Ostatnio trenuje zaczepianie się pazurkami o ramę obrazu i tak wisi, aż zmęczą mu się łapki. Z nim człowiek nigdy się nie nudzi, choć przyznaję, że czekam z utęsknieniem, kiedy troszkę spoważnieje.

Zachwycający!
A jak wyglądają relacje kocio-kocie? Niestety miłości ani nawet przyjaźni między futerkami już nie oczekuję, właściwie pogodziłam się z tym, że nigdy nie zobaczę ich leżących obok siebie ani nawet w bliskiej odległości. Fibi do dzisiaj nie pozwala mu do siebie podejść; on ją zaczepia, ona reaguje syczeniem i prychaniem. Na szczęście nie jest już tak nerwowa.                                                            

Fibi.
Przesyłam zdjęcia Bentleyka. To biało-niebieskie pysio to oczywiście Fibi.
Serdecznie pozdrawiam. Bożena z Pragi

PS. Pisząc o domowych kocurkach, nie mogę nie wspomnieć o moich z pracy. Na dzień dzisiejszy mamy pod opieką siedem. Cztery z nich to te, które są już z nam rok i pół (dwie dziewczyny i dwóch chłopców), są zaszczepione, wykastrowane i regularnie odrobaczane. W nocy śpią w garażu, a w dzień w biurze. Pozostałe trzy to dzikuski, które korzystają tylko z jadłodajni i noclegu. Na razie nie dają się dotknąć, wiec będzie musiało upłynąć trochę czasu, zanim zabiorę je do weterynarza. Tak że na brak kociego towarzystwa nie narzekam.

Buraska z pracy.
Na zdjęciu moi ulubieńcy i największe pieszczochy - bura kotka "puszcza" Wam oczko, czarny kocurek i rudzielec.                                                                                                                                                                                                                  
Koteczki z pracy.
PS 2. Przesłane zdjęcia  zrobiłam telefonem, więc ich jakość jest, jaka jest. Jeśli masz życzenie zobaczyć lepszej jakości, to kotki mają swoją stronę na Facebooku: "Fibi a Bentley". 

PODPIS

Na wyjątkowym bazarku zbieramy pieniądze do Skarpety, aby je stamtąd wyjąć dla tych, którzy potrzebują.  
Można tam upolować prawdziwe cuda. Mam nadzieję, że zaglądacie, bo niektóre przedmioty znikają w okamgnieniu! Trzeba mieć refleks! 
Wczoraj pojawiły się tam cudne kolczyki oraz pierścionek z sową - prawdziwy unikat! Zaglądajcie, polecajcie, kupujcie, a my z Haną działamy dzięki Wam.

Bazarek jest tu: SKARPETA (klik).

Baner, wesoły i optymistyczny, autorstwa Przemka




niedziela, 29 grudnia 2013

O Bentleyu z Pragi - dla Hany i nie tylko

Napisała do mnie Bożena z Pragi. Kto zna historię Bentleya, ten przeczyta z ciekawością:







Cześć Gosiu.

Jesteś na pewno ciekawa, co u Bentleyka. W piątek wieczorem 13 grudnia zabraliśmy go do domu. Do dyspozycji dostał największy pokój. Niestety bardzo szybko zauważył, że my znikamy gdzieś obok i kiedy słyszał nasze głosy, tak miauczał, że już w sobotę rano opanował całe mieszkanie. Izolacja bardzo mu się nie podobała. Od pierwszej chwili czuł się u nas jak u siebie. W ruch poszły firanki, wazony. Kwiaty doniczkowe zostały szybko wyniesione na korytarz. Moja kolekcja ceramicznych kotów została pomniejszona, ponieważ kiciuś trzem utrącił główki. W tym mieszkaniu wychowała się od dwumiesięcznego kociaka Fibi, ale ta zawsze była grzeczna, powolna i ostrożna. Bentleyek to kochany pieszczoch, zasypia obok mnie, pięknie mruczy i psoci; nie chodzi, tylko biega i podskakuje. Niestety gorzej jest z Fibi. Warczy i prycha na malucha. Nie pozwala Bentleyowi zbliżyć się do siebie. Wydaje mi się, że jest dla niej zbyt szybki i głośny. Ona kocha święty spokój, pełną miseczkę i swój drapak. A Bentleyek, choć ma swoją kuwetę, załatwia się w jej, choć ma swoje miseczki, wyjada jedzenie Fibi, i choć kupiliśmy mu nowy drapak, on i tak woli ten Fibi.

(...) Ta piękna, dostojna biała dama to moja brytyjka colour-point Fibi, a młodzieniec z błyskiem w oku to Bentleyek.

Fibi nadal warczy i prycha, ale już porusza się po całym mieszkaniu. Wcześniej tydzień siedziała tylko w pokoju syna, opuszczając go na przykurczonych, krótkich łapkach, jedynie kiedy była głodna lub potrzebowała iść do kuwety. Teraz wchodzi sama do pokoju, gdzie akurat jest Bentleyek i bacznie go obserwuje. Wczoraj nawet chwilę leżały na jednym łóżku, niestety ten bezruch szybko znudził się Bentleykowi i skoczył (chcąc się bawić oczywiście) na kocicę, która pacnęła go kilka razy łapką, i zabawa się skończyła. Odszedł ze spuszczonym ogonkiem, ale głośno skomentował jej zachowanie i powiedział, co sobie o niej myśli; gadał jeszcze długo w przedpokoju. Tak że nie jest cudownie, ale jest lepiej.

Z ostatniej chwili: Dzisiaj (29.12) Bentleyek przewrócił bardzo dobrze zabezpieczoną choinkę, to tak á propos Twojego Hokusika (Hokus + choinka = katastrofa).

Serdecznie pozdrawiam. Bożena

Szczęśliwego Nowego Roku.





Bardzo dziękuję za wieści, Bożeno! Ten mały naprawdę wygląda jak mój Kajtek - rasowy maine coon. Jest prześliczny!

Dla porównania Kayron, jak był malutki:



I razem:


PODPIS

środa, 4 grudnia 2013

Mój listopad

Nika już po raz drugi robi w swoich francuskich notatkach podsumowanie miesiąca. Zrobiłam i ja. Mimo że podeszłam do tego niezbyt poważnie, to widzę, jak różne życie prowadzimy ja i Nika. To jest naprawdę ciekawe, a nawet może stać się impulsem do zmian. Czy ktoś się przyłączy do podsumowaniowej akcji?


Mój listopad wybiórczo, chaotycznie, sadystycznie, metabolicznie, metafizycznie, bez ładu i bez taktu, wsadź se palec do kontaktu:  
  • Ilość Zaduszek bez Taty - 1.
  • Ilość żałosnych ściśnień serca - 100.001.
  • Ilość wziętych tabletek na tarczycę - 29.
  • Ilość zapomnianych tabletek na tarczycę - 1.
  • Ilość wyobrażeń, jak to będzie pięknie mieć kociaczki pod swoim dachem - milion.
  • Ilość dramatycznych kocich porodów w domu - 1.
  • Ilość wylanych łez - wiadro.
  • Ilość znalezionych kocich mamek - 1.
  • Ilość kociaków oddanych do kociej mamki - 1.
  • Ilość roznoszących dom kocich terrorystów w czarnym przebraniu - 1.
  • Ilość spotkań blogowych z nowymi koleżankami - 2.
  • Ilość zakupionych logo - 1.
  • Ilość wizyt u Mamy - 4.
  • Ilość maili z Jolką - dwieściedwadzieściadwatysiącestodwa.


  • Ilość kociaków odłowionych z działek (z Kasią) - 4.
  • Ilość kotów tymczasowych - 3+1.
  • Ilość wyleczonych kotów tymczasowych - 3.
  • Ilość wyadoptowanych kotów - 1 (Reneta)
  • Ilość wizyt u weta - 12.
  • Ilość zorganizowanych konkursów blogowych - 1.
  • Ilość plam danych w konkursie - 4.
  • Ilość prezentów otrzymanych od koleżanek blogowych - 8.
  • Ilość rozmów z Anią M. - 3.
  • Ilość opublikowanych postów - 42.
  • Ilość poruszających historii kocich osesków w brytyjskiej rodzinie - 1.
  • Ilość wizyt u fryzjera - 1.


  • Ilość loków na głowie - full!
  • Ilość czasu utrzymania się loków - 4 godziny.
  • Ilość wybieranych kocich imion - 2.
  • Ilość niesamowitych historii o kotkach uwięzionych w autach - 1.
  • Ilość kilogramów do przodu - pińcetsześć.
  • Ilość spacerów z Rufim - 60.
  • Ilość niezrealizowanych planów - 11111111111.
  • Ilość napisanych opowiadań - 1.
  • Ilość napisanych fraszek - 5.
  • Ilość kłótni z mężem - dużo za dużo.


  • Ilość upieczonych ciast - 4.
  • Ilość wykrzyknięć na spacerach "co tam znowu zżarłeś za świństwo, hultaju!" - 60.
  • Ilość milionów wygranych w lotto - 0.
  • Ilość wysłanych kuponów lotto - 0.
  • Ilość marudzenia - wagon.
  • Ilość skurczonych rzeczy w szafie - większość.
  • Ilość zrobionych zdjęć - uuuuu!
  • Ilość zdjęć na instagramie - 4.
  • Ilość wyjść na miasto - 2.
  • Ilość obiadów poza domem - 1.

Mogłabym tak jeszcze długo...

Miłego dnia, drodzy czytacze. Możecie jeszcze rzucić okiem na wczorajszy post, bo pojawiły się tam nowe zdjęcia. Na Was zawsze można liczyć! :)

***

Odezwała się  w końcu Bożena z opowieścią, co u naszego Bentleyka. 


W ubiegły poniedziałek 25.11 byliśmy z kocurkiem u weterynarza (na pewno  jest to chłopak). Lekarz ocenił go na ok. 3-miesięcznego kociaka, waga  1,20 kg, ogólnie w dobrej kondycji, a jeszcze powiedział, ze wygląda jak norweski leśny kot. W gabinecie Bentleyek dostał lekarstwo na odrobaczenie, a dalsze trzy dawki dostaliśmy do podania mu w następnych dniach. Po sześciu dniach mieliśmy iść na pierwsze szczepienie. No i zaczęło się… Wymioty, biegunka, brak apetytu, apatia. Nie będę Ci opisywać, co zobaczyłam w wymiotach, ale te robale musiały go strasznie męczyć. Od ubiegłej środy byliśmy już trzy razy u weterynarza, dostał specjalną dietę Hills Feline I/D Dry, teraz jest już dużo lepiej, nadal go odrobaczamy (dzisiaj ostatnia dawka), ale szczepienie musieliśmy  przesunąć i czekamy aż będzie zupełnie w porządku. A brak szczepień i tak silne zarobaczenie wiąże się z izolacja, a ja już tak bym chciała mieć go w domu. Ponoć  taka biegunka i wymioty występują u zwierząt bardzo silnie zarobaczonych. A teraz dobra wiadomość: zrobiłam mu testy  na FeLV/FIV  i  wynik negatywny. Hurrra. A tak w ogóle to kiciuś nabrał pewności siebie, jest strasznie chętny do zabawy i psocenia.  Wydaje mi się, ze  rośnie z niego mały rozrabiaka, już to nie jest ten potulny kociaczek, który leżał i mruczał, choć nadal lubi się pieścić, ale jak dostanie „lataniny“ to lepiej zejść mu z drogi, pędzi jak torpeda i gada, gada, gada. Nie wiem, co on ma z tym miauko-gruchaniem w trakcie zabawy, ja nie spotkałam jeszcze tak  głośnego kota.  Posyłam aktualne  zdjęcie. Dzisiaj mija miesiąc od wyjęcia  go z samochodu. Wg mnie różnica jest ogromna, maleńkie kociątko przeobraziło się w pięknego kociego młodzieńca. Serdecznie pozdrawiam. Bożena.

PODPIS

czwartek, 14 listopada 2013

Jak pomóc kotu po traumie?

Kochani, napisała do mnie z Pragi moja czytelniczka Bożena. Kobieta potrzebuje naszej rady i wsparcia! Bardzo proszę w jej imieniu o wskazówki, o dzielenie się Waszą wiedzą i doświadczeniem. A może ktoś oglądał właściwy, pasujący do problemu odcinek Kota z piekła rodem?

Dla zajętych zrobiłam wytłuszczenia w tekście, ale gorąco zachęcam do przeczytania całości, bo Bożena fajnie pisze, jest zwierzolubna, a ta HISTORIA JEST NIESAMOWITA!

Kilka słów o mnie, abym nie była taka anonimowa.  Mieszkam od dwudziestu lat w Pradze, mam męża Czecha i dorosłego syna. Kocham zwierzęta, w domu mam koteczkę Fibi, pająka ptasznika i siedem legwaników malachitowych. Do niedawna mieszkały z nami trzy koszatniczki, ale te latem ze starości odeszły za tęczowy most. Mąż ma firmę i ja tam już od ponad dwóch lat dokarmiam bezdomne koty. Czeka na nie zawsze pełna miseczka suchego jedzenia i woda. Od czasu do czasu kupuję im też jakieś smakołyki. Przed miesiącem ktoś podrzucił nam trzy kocięta, wg mnie okołodwumiesięczne. Skąd ta pewność, że podrzucił? Mąż widział mężczyznę z  transporterem, a poza tym kocięta nie opuszczają naszej posesji, stąd moja pewność, że nie przyprowadziła ich tutaj kocia mama. Nie są z jednego miotu, różnią się wiekiem, dwa kociątka to czarnulki (kloniki Twojego Hokusika) i troszeczkę starszy rudzielec. Oczywiście zaczęłam je karmić (maluchy oprócz suchej karmy dostają konserwy i saszetki), mąż w jednej z hal produkcyjnych odgrodził im pomieszczenie ok. 100 m, zamontował kocie drzwiczki, ja zrobiłam domki, postawiłam miseczki, kuwetę i kociątka wydają się być szczęśliwe. Wychodzą na dwór. Nie będę ukrywać, luksusów tam nie mają, ale pełne brzuszki na pewno. Przez ten miesiąc urosły, futerka zaczęły troszeczkę błyszczeć, kotki zrobiły się bardziej ufne. Ja już nawet zaczęłam pomału przygotowywać męża na dokocenie i wzięcie jednego maluszka do domu, ale cały czas się zastanawiałam, któremu zmienić przyszłość na zdecydowanie lepszą. Czy ma to być strasznie towarzyski, niezwykle miziasty, hiperaktywny czarny kocurek, czy delikatna czarna panienka bez ogonka (ma tylko taki mały kikutek), czy największy tchórz,  śliczny rudzielec (jeszcze nie jestem pewna, czy chłopak to, czy dziewczyna, ponieważ nie da do siebie podejść bliżej)? Moje dylematy rozwiązały się same w tym tygodniu. 

We wtorek pojechałam jak zwykle po południu do pracy i kiedy chciałam wieczorem odjeżdżać, mąż w okolicach mojego samochodu usłyszał dziwne dźwięki - wydawało mu się, że jest to miauczenie. Po sprawdzeniu, że wszystko w porządku i przeliczeniu kociąt stwierdziliśmy, że musiał usłyszeć z oddali czarnego kocurka z ogonkiem, ponieważ  ten chodzi za nami jak piesek i ciągle gada. W środę jak zwykle pojechałam  do pracy i ok. 20 wieczorem chciałam wracać do domu. Tego dnia i ja wyraźnie usłyszałam cichutkie miauczenie. Aby wykluczyć, że jest to jeden z naszych maluchów, zamknęłam je i poszliśmy z mężem nasłuchiwać. Nie mieliśmy pewności, ale wydawało się nam, że głos ten wydobywał się z wnętrza samochodu. Po otwarciu przedniej klapy nic nie zauważyliśmy. Mąż zaopatrzony w latarkę i zestaw kluczy zaczął rozkręcać  samochód. Dopiero po zdjęciu wszystkich osłon i innych dziwnych rzeczy, których nazw nie znam, dojrzeliśmy małe ślipka zaklinowane miedzy obudową koła a błotnikiem. Ok. godz. 22 mąż stwierdził, że sam już nie ma odwagi dalej rozkręcać  samochodu na części pierwsze i zadzwonił po automechanika. Ten przyjechał w ciągu pół godziny i ok. 23, po zdjęciu koła, błotnika i poluzowaniu jakichś listew, udało się wyjąć maleństwo. 

Gosiu, takiej bidy w życiu nie widziałam.  Była to mała, ok. 7-tygodniowa, śmierdząca, brudna kuleczka, która prychała i syczała na wszystkie strony. Dzisiaj mija czwarty dzień od jej uwolnienia,  maluszek ma apetyt i załatwia się do kuwety, zamieszkał w pustej kancelarii. Dodam tylko, że od chwili, kiedy zobaczyłam te uwięzione oczęta, już  wiedziałam, że jeśli  kociątko przeżyje, to zabieram je do domu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przed nami jeszcze długa droga, moja domowa kotka ma ciężką alergię pokarmową i mocno obniżoną odporność, wiec do mieszkania  mogę przynieść tylko zdrowe, odrobaczone, zaszczepione kociątko, muszę wykonać mu też niektóre testy, tak przynajmniej mi poradził weterynarz. Ale żeby ruszyć z czymkolwiek, muszę kociaka choć trochę oswoić. 

Teraz już mogę przejść do sedna: dlaczego zdecydowałam się zawracać Ci głowę i  napisać do Ciebie. Odchowałaś wiele kocich nieszczęść, np. Szuwarka-Gacusia,  czy ostatnie czarne rodzeństwo. Zdaję sobie sprawę, że ta moja  kocina przeżyła straszny stres (nawet dokładnie nie wiem, jak długo jeździła zaklinowana w samochodzie), ale ja jeszcze tak nieufnego i dzikiego kociaka nie spotkałam. Nie daje się do siebie przybliżyć na mniejszą odległość - trzymetrowa to minimum, syczy, warczy, po prostu strasznie się boi. Na szczęście ładnie je, siusiu i kupki robi do kuwety, ale tylko kiedy jest sam. Wiem, że muszę być cierpliwa, dać mu czas na oswojenie, dlatego nawet do niego nie podchodzę, żeby zbytecznie go nie denerwować. Może Ty, Gosiu, wiedziona własnym doświadczeniem masz jakiś pomysł, jak mogę pomóc tej kocince. Czy przebywać z nią jak najwięcej czasu  i mówić do niej (choć kiedy jestem  z nią, ona zastyga w bezruchu, zaczyna syczeć i warczeć), czy dać jej święty spokój i czekać. Będę Ci wdzięczna za jakąkolwiek radę, sugestie, bo przyznam Ci się, że dzisiaj jak do niej weszłam posprzątać kuwetę i dać świeże jedzonko, chciało mi się płakać, gdy patrzyłam na to wystraszone do granic możliwości maleństwo. Próbowała nawet wspinać się po ścianie.

Mechanik przesłał mi zdjęcie. Zrobił je przed wyjęciem kocurka, twierdząc, że musi mieć dowód, inaczej nikt mu nie uwierzy, jak powie, co robił w nocy. Dzisiaj  dwa razy zajrzałam do maluszka, za każdym razem miseczka z mokrym jedzeniem była pusta, a suchego też było mniej. Tak że kotek ma apetyt i je. Wzorowo korzysta z kuwetki. Niestety, jeśli chodzi o zachowanie, cały czas bez zmian. Nadal ma przerażenie i strach w oczach, syczy i warczy. Pomieszczenie, w którym przebywa kotek od początku, jest zupełnie puste,  oprócz miseczek, kuwety i domku z pudełka niczego w nim nie ma. Dzisiaj wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale szybko zrezygnowałam, bo zaczął się straszliwie trząść. Gosiu, jeśli nie będzie dla Ciebie problemem zamieszczenie pytania o oswojenie na Twoim blogu, będę bardzo wdzięczna. Jestem otwarta na każdą radę. A niektóre Twoje czytelniczki i inne blogujące dziewczyny mają większe doświadczenie niż ja. Pamiętam z bloga Ani http://miaukotki.blogspot.com/, że miała wiele problemów z oswojeniem kotki Bajki, ale nie znalazłam nigdzie opisu, jaki sposób okazał się najskuteczniejszy. Bardzo bym chciała pomóc jakoś temu kociakowi, a nie tylko siedzieć i czekać.  Być może lepszym wyjściem byłoby wzięcie maleństwa do domu, ale niestety przed szczepieniami i badaniami na pewno się nie odważę ze względu na naszą rezydentkę. Gdyby Fibi była zdrowa, być może bym zaryzykowała, ale przed czterema laty kilka miesięcy walczyliśmy o jej życie, bidula trzy miesiące nosiła kołnierz. Leki, w tym sterydy, zniszczyły jej system odpornościowy, dlatego boję się ryzykować.  Tym bardziej że nawet nie jest powtórnie szczepiona przeciwko kocim chorobom. Ponieważ wścieklizna jest niezbędna przy przekraczaniu granicy, musiałam w ubiegłym roku powtórzyć szczepienie. Po zastrzyku Fibi miała  przez tydzień gorączkę, w miejscu ukłucia zrobił jej się guz, który wchłonął się po ok. trzech miesiącach. Nie pamiętam, czy o tym pisałam, ale oczywiście jest kotem niewychodzącym.

Zdaje się, że widać tu na dole palce człowieka, stąd widzę, jaki malutki jest ten kociak.

Czy są jakieś sposoby, by pomóc takiemu kotu po traumie? Ja miałam takiego kota. To była Córcia. Moim zdaniem przeżyła tak straszny szok u weterynarza, który użył klatki z przesuwaną ścianą, aby ją unieruchomić, że potem nie dawała się do siebie zbliżyć. Nie wiem, co byłoby z nią dalej, bo mi, jak może niektórzy pamiętają, uciekła...

Piękny będzie ten praski koci mechanik, ma taką długą brodę jak mój Kajtek.
Jego mina wyraża strach.

Źródło zdjęcia.


Bożeno, mam nadzieję, że dziś się tu odezwiesz.

PODPIS

A rok temu Za Moimi Drzwiami Masaż tajski (klik). Mój ulubiony.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...