W pierwszych słowach tego posta lojalnie uprzedzam, że dziś piszę ja, JolkaM. A właściwie redaguję - i to na zamówienie!
Jak powszechnie wiadomo, w ostatnim czasie Gosia podlega tak zwanemu zarobieniu tytułem SKARPETY (klik), co między innymi objawia się tym, że pisze do mnie coś mniej więcej jak niżej:
Mam świetną historię do opisania, ale leży w zamrażarce, bo ja na okrągło robię zdjęcia przedmiotów do Skarpety, odpowiadam na mejle "biznesowe", a przecież realnie żyć też trzeba, i pracować, no i dziki oswajać! Więc może byś to ogarnęła i zrobiła wpis, plisss.
I tu następuje sklecony ze znaków interpunkcyjnych szeroki i ujmujący uśmiech, jakim tylko Gocha umie zaczarować. :D
No to się oduśmiecham i biere do roboty, i zaraz mi się przypomina, jak to w czasach szkoły średniej zadawałam się z jedną taką koleżanką, która z naszej żeńskiej dwójki była chyba lepsza w pomysłach, a może i w ogóle w pomyślunku, ale gdy przychodziło do sklecenia paru słów na temat, to mówiła do mnie: weź mi to ujmij. :)
A zatem, jak drzewiej bywało, ujmuję. Znów w imię przyjaźni. Przy czym ujmowania mojego niewiele, bo czytelniczka z hrabstwa Yorkshire sama bardzo żywo i pięknie opisuje całą historię.
Monika z góry prosi także o wybaczenie (moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie), i tu cytat: (...) że te zdjęcia są takie marne. Pstrykałam telefonem, bo jakoś tak mi było poręczniej, druga ręka przydała się do ocierania potu z czoła, hi hi.
***
Oprócz tego Monika pod koniec lutego napisała jeszcze do Gosi, czyli do NAS :), co następuje:
Jak już wiesz, nasza Jessie odeszła 31.12.2014 r. Pierwszego stycznia minęłaby trzecia rocznica naszego bycia razem. Była adoptowaną, długowłosą kotką. Miała takie fajne, puchate tylne nóżki, jakby nosiła spodnie typu sindbad... Dzieciaki zawsze się śmiały, że to Jessie nosi spodnie w naszym domu.
Jessie z moim synem, którego kochała najbardziej...
Dom stał się taki pusty bez niej, więc podjęliśmy decyzję o ponownej adopcji. Jakoś w połowie stycznia nasza rodzinka powiększyła się o Kitty oraz Betty - jej 12-tygodniową córcię, którą nadal od czasu do czasu karmiła.
Kitty to taki dobry duszek, łagodna, cichutka, cierpliwa i kochająca. Zawsze obok nas. Zdarzało się nieraz, że kotki karmione były kilkakrotnie, bo każde z nas karmiło je, myśląc, że nic nie jadły, gdyż miseczki były puste, a wołania o jedzonko uczciwe, hi hi. A tu się okazało, że to były dwie spryciuchy. :) Brzuszki były na to dowodem, więc unormowaliśmy trochę te nasze rodzinne rytuały kuchenne. :) Raz czy dwa razy, gdy czesałam Kitty, przyszło mi do głowy, że jakaś taka pyzucha z niej, taki balonik na czterech łapkach, ale słowo "ciąża" pojawiało się tylko w żartach. Do wczoraj, hi hi.
Wróciliśmy wczoraj rano do domu. Betty przybiegła się przywitać, ale Kitty została na swojej poduszce. Popatrzyłam na nią i pomyślałam, że coś jest nie tak... Zdawała się być jakaś letargiczna, miała mokre łapki... Usiadłam przy niej i w pierwszej chwili serce mi zamarło, bo myślałam, że pod jej łapkami leży jakaś mysz. Albo Olaf, nasz chomik! Po paru sekundach wszystko stało się jednak jasne. Kitty musiała dopiero co urodzić tego szkrabka, bo były na nim jeszcze kawałki błony płodowej. Wylizała koteczka pięknie, wypieściła, nakarmiła, a my w tym czasie biegaliśmy po domu, zbierając kocyki, ręczniki, pudełko, kilka innych (zupełnie zbędnych) rzeczy... Była wtedy godzina 10.15 rano. Brzuszek nadal miała okrąglutki, czuć było pod dłonią mięciutkie "coś", ale nie byłam pewna, czy to drugi kotek i jeśli tak, czy żywy, bo akcja porodowa jakby ustala. Kitty odpoczywała, skorzystała z kuwetki, pielęgnowała koteczka i nic innego się nie działo... Zaczęłam więc czytać w necie na ten temat i okazało się, że po pierwszym kotku może nastąpić dłuższa przerwa. Drugi kotek pojawił się dopiero po godzinie 12! Kitty miała wcześniej skurcze, więc spodziewaliśmy się, że narodziny nastąpią niedługo, ale nie ukrywam, że martwiłam się, czy koteczek będzie żywy/zdrowy, gdyż ta przerwa zdawała mi się jakaś długa. Kitty nie zdążyła odetchnąć po kotku numer 2, a tu wyskoczył numer 3. :) No i zaczęła się przepychanka! Jak przekupki na targu! Kopania było co niemiara, wyścigi od jednego cycucha do drugiego, skwierczenie i skrzypienie, szantaż emocjonalny, cmokanie, turlanie, czołganie, zabawy w chowanego... Biedna Kitty pękała z dumy. :) My zjedliśmy na obiad tosty zagryzione bananami, bo jakaś moc tajemna przytwierdziła nam nogi do podłogi, gdzie zamieszkało pudełko pełne czarów. :)
Betty - zupełnie niewzruszona pojawieniem się
rodzeństwa na świecie
(wprowadziła się do nas razem z mamą,
dlatego w ogóle mi do głowy nie przyszło,
że Kitty może być w ciąży!).
I taka to dziwna, radosna i iście wiosenna opowieść z hrabstwa Yorkshire, gdzie nie tylko wrzos potrafi wywołać uśmiech na twarzy. :)
Miłego wieczoru, Gosiu. :)
PS. Jeszcze pokażę Ci naszą Jessie na daszku pod oknem mojego syna, gdzie lubiła sobie obserwować okolice...
Monika
Monika
***
Dziękujemy, Moniko! To wspaniała historia, fajnie, że zgodziłaś się ją tutaj obwieścić.
To bardzo smutne, że Jessie nie została z Wami dłużej, że musiała odejść... Życie jednak nawet w takich momentach, które nas przytłaczają, płynie dalej. Nowe kotki przybywają, a nawet się zupełnie niespodziewanie i potajemnie rozmnażają.
Powodzenia z tą uroczą czeredką! Dużo radości!
A teraz oddaję pole komentatorskie bywalcom bloga, może coś jeszcze dorzucą. :)
JolkaM oraz (zaocznie, czyli z głębi Skarpety) Gosia. :)
Lomatko!
OdpowiedzUsuńMialam ci ja dwa kotki, a za chwile szesc!!! A gdzie dalszy ciag? Co stalo sie z koteczkami, wszystkie zostaly w domu czy znalazly nowe? :)))
Powoli, Aniu, powoli, to świeża historia, kocięta mają około dwóch tygodni, jeśli dobrze liczę. Aha, i jeśli dobrze liczę, to jest ich razem pięć, a nie sześć, bo były dwie kotunie, a jedna... wypączkowała trzy maluszki. Więc pięć. I nie strasz Moniki. ;)
UsuńMusze se nowe bryle sprawic, jak bum bum widzialam cztery kocieta. Teraz sprawdzilam i widze czy. :(
UsuńBryle jak bryle, droga Pantero, ale spojrzałam na godzinę publikacji Twojego pierwszego komcia i powiem Ci, że o szóstej dwadzieścia to mogłaś widzieć cztery - jesteś usprawiedliwiona. :)
UsuńPogłaski Twoim przyległościom. :)
Panterko a dyć łone som pewnikiem jeszcze makutkie!:)
OdpowiedzUsuńNo,całkiem,całkiem dobry "podarunek"zostawiła Jessie po swoim odejściu,Żebyście Moniko nie mieli czasu na smuteczki po niej:)))
Właśnie, Orko! Az zazdroszczę. Wyobrażam sobie te emocje, choć muszę przyznać że po Zoyi mam wciąż traumę. Ten jej poród był taki dramatyczny! Brrr :(
UsuńWzruszająca, kocia historia i ilustrujące ją zdjęcia!:-))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie zapracowane i tak wspaniale współpracujące ze sobą współautorki bloga. Cmok, cmok dla Joli i Gosi i zyczenia dobrego dnia przesyłam!:-))*
Dobrego dnia, Olu, a nawet tygodnia i jeszcze dłużej! :**
UsuńA to jest link do bloga Ani M. i do posłuchania fantastycznej piosenki: http://bloganiam.blogspot.com/2015/03/cos-pieknego.html
No to Kitty dobrze trafila ;))))cudne sa takie opowiesci Moniko - prawie sasiadko (jam Tyne and Wear).
OdpowiedzUsuńsciski dla pisarki Joli i businesswoman Gosika
Krysiu :***
UsuńŚwietna historia i pięknie opowiedziana.
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się jak asystowałam przy porodzie mojej kotki sama będąc "na dniach".
Dobrego dnia Jolu i Gosiu.
Oj, to musiało być niezapomniane - taka wspólnota. Niesamowite!
UsuńSerdeczne pozdrowienia, nawrócona znad morza Ewo. :)
Jaka piękna historia! Tym piękniejsza, że maluszkom nie stanie się nic złego i może nawet zostaną u Moniki? Moja córka przez chwilę podejrzewała swoją adoptowaną sunię o ciążę, ale jednak nie - jak się okazało. Taka możliwość przy adopcji jest zawsze chyba, a przynajmniej często.
OdpowiedzUsuńW takiej rodzinie - to niemożliwe, żeby stało im się coś złego. Kochani ludzie! :) Gdy patrzę na zdjęcia młodzieńca, to jakbym własnego synusia widziała - też taka mamka i kociarz. :)
UsuńJejku, jakie cudne :) Moja Lu jest dzieckiem z takiej historii - Mirka przygarnęła Karinkę, którą krótko potem zaraz coś "wzdęło". Okazało się że była w dość zaawansowanej ciąży i pojawiło się pięć szczeniąt. Tak że moją Lu znam od jej drugiego dnia życia :)
OdpowiedzUsuńZ psem czy kotem jak z samochodem - dobrze znać jego przeszłość. ;)
UsuńOt i soprajsik mały zrobiła mamusia. Śliczne te maluszki oby zdrowe były i w dobre ręce trafiły.
OdpowiedzUsuńO to to! Trzymamy kciuki, żeby miały dobrze jak na ten przykład diablątko Antek. :)
UsuńAle historia :))) Maluszki do mamusi niepodobne, chociaż sierść się im jeszcze zmieni, słodziaczkom jednym :))
OdpowiedzUsuńNiech się Wam dobrze chowa cała czereda :))
Troszkę im się zmieni, ale już widać jakie bedą. A kotek dla Ciebie jeszcze sie nie narodził?
UsuńA bo ja wiem?? Może gdzieś w schronisku czeka już :( a ja się ociągam ... albo u kogoś tam ...
UsuńJa nie chcę nic mówić, ale ten ostatni, ten czarny co szukała domu, taki spokojny, zadbany kotek, z wyprawką... Ideał dla Was na pierwszego kota. :)) Nie wiem czy on już znalazł dom? Hmm :))
UsuńAleż historia fajna :)
OdpowiedzUsuńNiech się kociakom szczęści! A dziefczynkom zapracowanym sił wiele!
Za te dwie pracuśki (Gosię i Hanę) nieustająco trzymam kciukasy! Sądzę, że wiele jeszcze jest życzliwych osób do ich trzymania.
UsuńDadzom rade ! Ja nie czymam, bo zamiast - na szydełku do skarpety dłubię ;) Albo czymanie, albo dłubanie :)
UsuńOK, Ewo, jesteś zwolniona z trzymania, chyba że ewentualnie paluchy u stóp jakoś tak wywiń i zaciśnij. :D
UsuńW każdym razie rączynami zręcznymi dłub, dłub, jak nadłubiesz znów tych kwadraciaków pod filiżankę na przykład, a ja do tej pory nazbieram dość pieniędzy, to może upoluję. :) Bo przepiękne są i łypałam na nie chciwie. Jednak że do Marty poszły, to już się pogodziłam z utratą i wcale ich jej nie żałuję. ;)
Nie płakaj JolkoM, nie płakaj :) ... próbuję dolne kończyny uaktywnić do czymania ! Ale łatwe to nie jest ! Zsynchronizować nie mogę z górnymi .- jak dolne zawijam, to i górne siem gną. Straszna kącentracja, straszna !
UsuńCuda maleńkie! Powtórzę za Lidią - niech się dobrze chowają! To dopiero będzie zabawa, jak podrosną i zaczną rozrabiać :)))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńWłaśnie, Ninko, się będzie działo! Przechodziłam przez to kilka razy. :)
UsuńMonika ma Super Syna! Wyobrażam sobie jakie były u nich w domu emocje jak odkryli, że urodził się pierwszy kotek. Bardzo ciekawa historia, cudownie opisana przez Jolę. Współczuję im teraz zmartwienia o to, czy koteczki znajdą dobre domy, bo te kotki, które widziało się jako takie maleństwa, jeszcze bardziej się kocha.
OdpowiedzUsuńIza
Izo, ja tylko zacytowałam Monikę - ona sama napisała tak, że aż się tam jest i czuje te emocje. :) Poznać kociarę i swojego ludzia. :D
UsuńNo i masz rację, że jak się człek zwiąże z takimi maluszkami, to łatwo nie jest przy rozstaniu. Nawet gdy się wie, że trafią w dobre miejsce.
Cud narodzin zawsze pozostanie cudem. Ciepłe wiosenne uściski dla wszystkich trzech autorek a cmoki dla kotków. :)
OdpowiedzUsuńOdściskuję, także w imieniu, Elu. :)
UsuńOch, jak dobrze mieć takiego wyręczyciela:) Zakocenie jak się patrzy, wiosna znaczy tuż:)
OdpowiedzUsuńA że niespodziewane zakocenie, to i troski oszczędzone, jak to będzie, czy wszystko pójdzie sprawnie. Taki trochę królik, tfu! koty z kapelusza. :)
UsuńWyręczyciel pozdrawia powróconą na blogowe łono. :)
O jesuńku, Monika, babciom zostalaś :))) Ależ masz szczęście ! Wzruszyłam się :))) A małe pokraczki są takie piękne ! I każdy inny :) Niech się dobrze chowają ! A Ty KONIECZNIE ! nam wrzuć co jakiś czas ich zdjęcia, żeby widzieć, jak rosną :) ... no paczcie dobrzy ludzie są i w Yorkshire :)
OdpowiedzUsuńA Jessie była piękna ! I rozczula mnie każde zdjęcie synka tulącego koty :)
Cudne słodziaki.:) Niech zdrowo rosną!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że skarpeta tak się napełni, że aż pęknie!:)
A skąd, Magdo! Toż trzeba ją jednak rozpowszechniać i opróżniać właśnie, i znów napełniać i opróżniać, żeby się nie rozpękła. Chyba że tylko tak w przenośni, co z pewnością miałaś na myśli, wiem, wiem. ;)
Usuń♥
A niech pęka! Skarpeta znaczy. Podstawimy nową pod strumień kasiorki. Pustych skarpet wszak nie brakuje.
OdpowiedzUsuńBędziem cerować, nowe robić ! Niech pęka. Od przybytku ....
UsuńZabawna historia :) Koteczki malutkie przecudne!!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne słodkości :)
OdpowiedzUsuńOj, jak nam milo, ze nasza historia pofrunela w swiat :) Gosiu i Jolu, dziekujemy z calego serca za patronat :))) Dziekujemy rowniez za mile slowa i zainteresowanie nasza gromadka <3 Kociaczki maja sie bardzo dobrze, dzisiaj mija 10 dzien od ich narodzin i zaczynaja otwierac niebieskie oczka :) Jestesmy w nich zakochani po uszy, a najbardziej to chyba w mamie Kici, ktora jest po prostu niesamowita! Rozmawia z koteczkami kazdego poranka, sa najedzone, czysciutkie i wymiziane, kazde po rowno. Zostana z nami do 12 tygodnia zycia, ale i potem nie beda daleko, bo wsrod blisko pomieszkujacej rodzinki i przyjaciol. Na pewno wysle Gosi fotki, jesli pozwoli, to podzielimy sie z Wami wszystkimi...Obecnie staramy sie im zbytnio nie przeszkadzac, mieszkaja w zadaszonym pudelku, wiec nie mam mozliwosci dokladnego obfotografowania. Mam jednak co nie co, wiec obiecuje, ze bede slac :) Jeszcze raz dziekujemy WSZYSTKIM :) Monika
OdpowiedzUsuńMoniko, to jest bardzo piękne, obserwowanie koteczki opiekującej się maluchami to coś nadzwyczajnego. Ja widziałam to kilka razy i cieszę się, że mój syn też miał okazję. Sprawdził się zresztą w tej sytuacji doskonale, a nawet wykazał się czujnością i wykrył koteczkę, która "głodowała" i była już bardzo słaba. To było już po kilku tygodniach od urodzenia. Gdyby nie szybka interwencja weta, nie mielibyśmy naszej Glizdusi.
UsuńFajnie, że będą blisko Was. To duża ulga, zobaczysz, bo trudno się z takimi skarbami odchowanymi rozstawać.
Oczywiście liczymy na fotki i co jakiś czas chociaż krótkie relacje - podejmuję się "trudu" ujmowania. ;)
Buziaki dla całej rodziny, w tym kociej oczywiście! :) Maluszkom i mamie możesz je przekazać w bardziej stosownym czasie - my też nie chcemy im przeszkadzać, niech sobie dobrze i w spokoju mieszkają w swoim zadaszonym pudełku. :)
Zapomniałam coś dodać, powinno być "w swoim zadaszonym pudełku pełnym czarów". :)
UsuńDziewczynki, kocham Was za ten post i za fszystko! :)) czekam na zdjecia i dzięki, Jolu, że się podjęłaś sprawozdawczości. :)
UsuńZaraz będzie nowy - nadzwyczajny post. :)
Jesteście wspaniali!!!!. To już wiadomo, gdzie koteczki w przyszłości zamieszkają ? Przecudna historia, przywracająca wiarę w to, że są jeszcze na świecie dobrzy ludzie.
Usuńzuza
Ale fajne kluseczki :):):) A z L
OdpowiedzUsuńAle fajna historia :) Oczywiście ta dotycząca narodzin. Ta, dotycząca Jessy, niestety nie. No i taka właśnie równowaga musi być na świecie, czy to nam się podoba czy nie.
OdpowiedzUsuńCo za historia! Jak ładnie opowiedziana! Też czekam na dalsze wiadomości i FOTY! Dużo fotek tych cudów :-)
OdpowiedzUsuń;-)))
OdpowiedzUsuńa to niespodzianka ;-)))
Pamiętam jak moja Oszer rodziła... Pierwszy raz odbierałam koci poród... byłyśmy bardziej zżyte niż teraz z Venus.... Oszer pierwszego kociaka rodziła mi na kolanach... dosłownie... i pamiętam to przerażenie, że ona cierpi a ja nie mogę jej pomóc... pamiętam ta radość, że tylko jeden i to zdziwienie, że są jeszcze 2 ;-)))
No a później każdej nocy spałam z cała rodzinką bo pomimo tego, że odnosiłam je do kartonu Oszer i tak znosiła je do łózka ;-)))
Jakie one słodkie! ;]
OdpowiedzUsuńCzasami jedna historia musi się skończyć, aby dać początek nowej...