Prowadzenie domu tymczasowego to nie tylko miód-malina, ale także chwile przykre, trudne, aż do tragicznych włącznie. Musiałam sobie sama to poukładać w głowie i w sercu, zanim o tym tu napiszę. Potrzebowałam sobie powtarzać raz za razem, że nie zawsze, mimo najlepszych chęci i starań, udaje się pomóc.
Zula, która wraz z Psotką przyjechała do nas ze schroniska (klik), umarła już ponad dwa tygodnie temu. :(
Wszystko układało się dobrze, Zula miała nawet już zapewniony dom; nowi ludzie mieli po nią przyjechać w piątek (jeśli byłoby wszystko dobrze), tymczasem w czwartek wieczorem koteczka odeszła od nas na zawsze.
Wszystko układało się dobrze, Zula miała nawet już zapewniony dom; nowi ludzie mieli po nią przyjechać w piątek (jeśli byłoby wszystko dobrze), tymczasem w czwartek wieczorem koteczka odeszła od nas na zawsze.
Zula była wciąż, mimo miesiąca pobytu Za Moimi Drzwiami, wycofana i przestraszona, choć robiła duże postępy. Nie uszło jednak mojej uwadze, że coś jest z nią nie tak. W czwartek wieczorem zabrałam ją na drugą wizytę do weterynarza, gdzie zmarła na stole... Nie było dla niej ratunku. Zula zmarła na FIP. Dziwna to choroba, wciąż tajemnicza, która, niczym w jakiejś upiornej ruletce, skazuje niektóre koty na śmierć, a niektóre na niegroźne dolegliwości, najczęściej jelitowe. Jest to choroba popularna. 90% wszystkich kotów nosi w sobie koronawirusa FIP, ale tylko u niektórych (do 5%) mutuje on do postaci fipogennej i nie ma wtedy ratunku. To taka choroba, która w wersji niegroźnej jest zaraźliwa, ale kiedy przekształci się w postać śmiertelną, chory na nią kot już nie zaraża innych. Przeważnie nie można jej zdiagnozować właściwie, kiedy kot choruje i robi się to dopiero po śmierci.
Ja zleciłam takie badanie, więc wiem na pewno.
Czynnikiem, który uaktywnia tego wirusa, jest m.in. stres i dlatego uważam, że to on przyczynił się do śmierci koci. Działka, złapanie, schronisko, sterylizacja, kociarnia, dom tymczasowy... To bardzo dużo jak na taką jedną malutką kićkę.
Żegnaj, Malutka. Przykro mi bardzo, że nie udało ci się pomóc...
Kolejna sprawa dotyczy Morelki. Przyznaję, że nie dałam rady. Zdarzenie z Zulą, ale także okrutny strach Morelki powodujący, że trzęsła się cała wraz z... gałkami ocznymi (pierwszy raz widziałam aż taki objaw!) i to, że bardzo płakała, siedząc w klatce, sprawiły, że wypuściłam ją na jej teren. Nie mogłam już słuchać tego skarżenia się dzień i noc. Włożyłam wiele pracy w jej odratowanie. Przez dwa tygodnie co dwa, trzy dni, byłyśmy u weta na zastrzykach i smarowaniach (jeśli się udało, bo musiała być trzymana przez doświadczoną osobę). Kiedy jej stan zdrowia poprawił się i dostałam na to zgodę, zwróciłam jej wolność.
No cóż. Nie jest mi z tym dobrze, obie te sprawy to takie kamienie, które zalegają na sercu. Ale tak się stało i nie miałam na to wpływu bądź podjęłam taką, a nie inną decyzję, i muszę z nią żyć. Czy ona była dobra, czy nie - tego się nie dowiemy. A może... Może nasze losy; moje i Morelki, jeszcze się przetną? Panie karmicielki mają mieć baczenie na wygląd i zdrowie kotki. Jeśli będzie z nią coś nie tak - będziemy interweniować.
Ja zleciłam takie badanie, więc wiem na pewno.
Czynnikiem, który uaktywnia tego wirusa, jest m.in. stres i dlatego uważam, że to on przyczynił się do śmierci koci. Działka, złapanie, schronisko, sterylizacja, kociarnia, dom tymczasowy... To bardzo dużo jak na taką jedną malutką kićkę.
Żegnaj, Malutka. Przykro mi bardzo, że nie udało ci się pomóc...
Kolejna sprawa dotyczy Morelki. Przyznaję, że nie dałam rady. Zdarzenie z Zulą, ale także okrutny strach Morelki powodujący, że trzęsła się cała wraz z... gałkami ocznymi (pierwszy raz widziałam aż taki objaw!) i to, że bardzo płakała, siedząc w klatce, sprawiły, że wypuściłam ją na jej teren. Nie mogłam już słuchać tego skarżenia się dzień i noc. Włożyłam wiele pracy w jej odratowanie. Przez dwa tygodnie co dwa, trzy dni, byłyśmy u weta na zastrzykach i smarowaniach (jeśli się udało, bo musiała być trzymana przez doświadczoną osobę). Kiedy jej stan zdrowia poprawił się i dostałam na to zgodę, zwróciłam jej wolność.
No cóż. Nie jest mi z tym dobrze, obie te sprawy to takie kamienie, które zalegają na sercu. Ale tak się stało i nie miałam na to wpływu bądź podjęłam taką, a nie inną decyzję, i muszę z nią żyć. Czy ona była dobra, czy nie - tego się nie dowiemy. A może... Może nasze losy; moje i Morelki, jeszcze się przetną? Panie karmicielki mają mieć baczenie na wygląd i zdrowie kotki. Jeśli będzie z nią coś nie tak - będziemy interweniować.

Uprzedzając Wasze pytania: nie, Amisia nie jest chora na FIP, co nie znaczy, że jutro, za miesiąc czy pięć lat nie zachoruje. Może to spotkać każdego z naszych/Waszych kotów, nawet tego, który jest w domu sam i nie wychodzi na zewnątrz. Niestety wiele z naszych mruczków nosi w sobie tego wirusa i nikt nie wie, czemu pewnego dnia on postanawia się zmutować, a wtedy nie ma ratunku. Na szczęście dzieje się to u niewielkiego procenta kotów. I oby to nie spotkało żadnego z naszych... Nigdy.