TUTAJ początek historyjki.
Kotka z absolutnym spokojem przyjęła warunki bytowe, jakie jej zaproponowałam. Kiedy wchodziłam do niej, przeważnie leżała na swoim posłaniu, ale w porach jedzenia, gdy już zaczęła się w nich rozeznawać, siedziała przed drzwiami, rozpoznając mnie bezbłędnie. Chodziliśmy do niej z Igorem na zmianę, żeby trochę z nią pobyć, poprzytulać, bo na pewno było jej tam smutno i nudno. Na mój widok koteczka (nazwałam ją Jesień ze względu na kolory i porę roku, w której się objawiła, ale coraz częściej używałam drugiego imienia - Przytulia, bo wydało mi się idealnie dobrane do jej charakteru) wydawała takie przeciągłe miauknięciomruknięcie, przeciągała się, podchodziła, łasiła się, robiąc tzw. baranka. A jakby tego było mało, robiła jeszcze coś, co nazwałam króliczkiem - stawała słupka na tylnych łapkach i wtulała się w głaszczące ją dłonie. No i z niezwykłym zapałem miesiła łapkami, wczepiając się pazurkami w ubranie lub (ałaaa!) w ciało. Prędko więc dodałam jej także drugi człon nazwy roślinki i kicia została Przytulią Czepną. To przymilna koteczka, przyjazna. Nawet nie bardzo pchająca się na meble - w garażu mam prowizoryczny stół, na którym przygotowuję jedzenie naszym psom i mimo że jej w takich chwilach pachniało mięsko, to Przytulka nie wdzierała się tam siłą (moje koty są tak rozpuszczone, że wlazłyby mi na głowę, gdybym im pozwoliła asystować podczas przygotowywania porcji dla psów! Nie wychowałam ich zanadto, przyznaję.).
Kotka z absolutnym spokojem przyjęła warunki bytowe, jakie jej zaproponowałam. Kiedy wchodziłam do niej, przeważnie leżała na swoim posłaniu, ale w porach jedzenia, gdy już zaczęła się w nich rozeznawać, siedziała przed drzwiami, rozpoznając mnie bezbłędnie. Chodziliśmy do niej z Igorem na zmianę, żeby trochę z nią pobyć, poprzytulać, bo na pewno było jej tam smutno i nudno. Na mój widok koteczka (nazwałam ją Jesień ze względu na kolory i porę roku, w której się objawiła, ale coraz częściej używałam drugiego imienia - Przytulia, bo wydało mi się idealnie dobrane do jej charakteru) wydawała takie przeciągłe miauknięciomruknięcie, przeciągała się, podchodziła, łasiła się, robiąc tzw. baranka. A jakby tego było mało, robiła jeszcze coś, co nazwałam króliczkiem - stawała słupka na tylnych łapkach i wtulała się w głaszczące ją dłonie. No i z niezwykłym zapałem miesiła łapkami, wczepiając się pazurkami w ubranie lub (ałaaa!) w ciało. Prędko więc dodałam jej także drugi człon nazwy roślinki i kicia została Przytulią Czepną. To przymilna koteczka, przyjazna. Nawet nie bardzo pchająca się na meble - w garażu mam prowizoryczny stół, na którym przygotowuję jedzenie naszym psom i mimo że jej w takich chwilach pachniało mięsko, to Przytulka nie wdzierała się tam siłą (moje koty są tak rozpuszczone, że wlazłyby mi na głowę, gdybym im pozwoliła asystować podczas przygotowywania porcji dla psów! Nie wychowałam ich zanadto, przyznaję.).
Gosia coraz to pytała, co z koteczką, kiedy napiszę post, kiedy ją pokażę światu i zacznę szukać domu. Ja tymczasem próbowałam "sprzedać" ją pewnej chorej, niechodzącej dziewczynce, o której wiedziałam, że bardzo chciałaby mieć kotka. Napisałam do mamy K. długi list, w którym dokładnie opisałam kicię, ale pani najpierw długo nie odpowiadała, a gdy spotkałyśmy się w końcu na zajęciach, choć poruszona całą historią (oraz moją próbą serdecznej i życzliwej perswazji) powiedziała, że nie są jednak gotowi na zabranie koteczki. Sądzę, że ostatnie słowo miał tata dziewczynki, niezupełnie przekonany do kotów. Wtedy się zmartwiłam, bo kotka wydawała mi się dla niej idealna - spokojna, zrównoważona, lgnąca do człowieka. Z obecnej perspektywy uważam jednak, że chyba lepiej, że Przytulka nie trafiła do K. Ale po kolei, po kolei.
A koleje losu potoczyły się tak oto, że trzy tygodnie od przybycia koteczki, jak zwykle, gdy nie było mnie w
domu (patrz tutaj) zadzwonił Igor i zawiadomił mnie uprzejmie, że na podjeździe zawodzi jakiś mały kotek.
Natychmiast rekomendowałam dziecięciu pobranie malucha do chałupy; Przytulia awansowała chwilowo na rezydentkę pokoju Igora (za siatkowymi drzwiami), a młodziątko poszło na jej miejsce. Pan Mąż rzekł tylko, że od teraz do odwołania mam zakaz zbierania kotów. Phi!
Urocza kiciulka!
Maleństwo okazało się koteczką, czyściutką, zadbaną, cichutką i... przytulną - jakaś klątwa? ;). Pierwsza myśl: ktoś podrzucił. Druga, bardziej nadziejna myśl: zgubiła się. Pechowo się ułożyło, że nie od razu mogłam wydrukować ogłoszenia. Zawisły we wsi trzeciego dnia. Niemal natychmiast zadzwonił telefon. Okazało się, że kicia mieszka niedaleko naszej posesji. Opiekunka nie szukała jej, bo tego dnia, gdy zaginęła, ktoś z sąsiedniej wsi przyjechał do nich samochodem (a ona się ładuje do samochodu bez strachu) i pomyślała, że niechcący ją tam wywieźli, i to tam jej szukała, a nie w okolicy domu! Bardzo się ucieszyła; szczęśliwa, zabrała koteczkę, a Przytulia wróciła do swojego lokum.
Trzydniowa kotka tymczasowa. :)
Zbierałam się do ogłoszenia na blogu, że Przytulia Czepna jest do oddania i robiłam podejście do sesji zdjęciowej, w której spróbowałabym dostatecznie przekonująco oddać urodę kotełki. W garażu nie było na to warunków, wypuszczenie na zewnątrz odpadało zupełnie, a wprowadzaniem kotki do części mieszkalnej nie chciałam już zakłócać spokoju rezydentom. Zresztą nasze skarby już i tak się zorientowały, że jakiś żywy organizm waletuje za drzwiami, bo co jakiś czas próbowały przemknąć i skontrolować tamtejsze okoliczności.
To zdjęcie zrobiłam kilka dni po wpuszczeniu kotki
do części mieszkalnej domu. Lesia zalega na fotelu właściwym,
a na jego oparciu widać Śliwę. Atmosfera jest przyjazna.
Aż któregoś dnia znów odezwał się sam Pan Los i sprowadził na mnie... awarię w kotłowni. Oczywiście jak zwykle w takich sytuacjach byłam w domu sama, Pan Mąż na dyżurze, gorąca linia telefoniczna uruchomiona, ja ganiam między zaworami kaloryferów i kotłem, nasłuchując, czy już wybucha. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, jeszcze zanim zadzwoniłam, było wyniesienie kotki z części gospodarczej domu, w której w każdej chwili mógł się odblokować zawór bezpieczeństwa. Dopóki nie opanowałam sytuacji z kotłem, nie bardzo mogłam obserwować reakcje zwierzyny. Zdecydowanie jednak nie doszło do jakichś spektakularnych scen, krew się nie polała, a koty wyglądały, owszem, na nieco zdziwione, jednak nie żeby aż desperowały. Kotka zresztą była na tyle mądra, że zaszyła się pod schodami i prawdopodobnie gdyby jej Lesia tam nie wytropiła, nieprędko by ją moje ospalce zauważyły. Lesia była bardzo zainteresowana, ale i przyjazna. Podejrzewam, że zdążyła się już przez drzwi z zapachem nowej kotki oswoić w ciągu tych bodajże czterech tygodni.
Tutaj widać, że Przytulia jest nieco spłoszona. A może tylko czujna.
Kotka po akcji wróciła jeszcze na krótko do garażu, jednak w końcu uznałam, że dłużej nie może trwać ta izolacja, a skoro spontaniczna próba zintegrowania z rezydentami przebiegła całkiem spokojnie, Przytulka dostąpiła zaszczytu goszczenia na salonach do momentu znalezienia jej domu.
***
A teraz chwila przerwy. Na następny odcinek zapraszam jutro o godzinie...
Hm, albo nie powiem. Czujnym trza być!
Jolka PisarkaM ;)
No nie, JolkoPisarkoM, no nie! W internecie, to chociaż za opłatom ale można obejrzeć następny odcinek serialu ! A Ty tak?! Zupełna blokada?
OdpowiedzUsuńJa to mam dobrze, wstaje przed świtem (o tej porze roku) ale inni!!??
Barbara
Jeju, i Barbara tutaj! ♥
UsuńI co, i od świtu będziesz czyhać? :)
Daaawno temu moi koledzy dogryzali mi powiedzeniem takim: "jaki jest szczyt lenistwa? Wstawać o godzinę wcześniej, żeby godzinę dłużej nic nie robić"
Usuńto mogę czyhać..... od PRZEDświtu. Skoro taka jesteś!
Barbara ♥♥♥
Hm, myślisz, że gdybym się tak porządnie zawzięła, to osiągnęłabym rzeczony szczyt lenistwa? Czuję się bardzo zachęcona. :)
UsuńPróbuj, próbuj ;), ćwiczenie czyni mistrza ;)♥
UsuńBarbara
Troszku spróbowałam... Będę nadal dążyć do doskonałości. ;)
UsuńJolko! Wróć proszę i opowiedz co było dalej. Przecież to nieludzkie tak przerywać akcję :(
OdpowiedzUsuńKasia
No przecież wrócę, Kasiu. Już prawie wróciłam. :)
Usuńha, załapałam się na pudla :) ale co dalej ?
OdpowiedzUsuńJolka jesteś Sadystkom Blogowom a nie tam jakomś Bloginkom !
UsuńSklaniam sie ku podobnej opinii, bo choc i tak znam zakonczenie, to wolalabym wczesniej sie o swojej racji przekonac.
UsuńSonic, Ty maupo, Sadystka Blogowa, powiadasz? SB?! Boszsz, jak tak można! Nie wiem, czy się pozbieram do jutra, czy się w ogóle pozbieram... I kto dokończy opowieść?
UsuńPantero, wiedźmo, a kysz! A kysz!
UsuńJolko, kurcze, tylko nie SB tfuuu spluwam przez lewe ramię :P
Usuńa swoją drogą, to ja trochę się na Ciebie focham :/
nie wiem, czy Ci wybaczę, no może ta historia mnie troszkę pocieszy echhhh nie kochasz mnie buuuuu
Focham-śmocham, teraz to musisz się do mnie uśmiechać i przymilać, bo nie dokończę. :P
UsuńNo jak możesz tak przerywać, zaraz się uduszę!Z zapartym tchem czytam!
OdpowiedzUsuńPrzytulia jest śliczna! Szalenie podobna do naszej Dochodzącej (dochodzi na michy, rzecz jasna). Pisz szybko co dalej!
Magtan
A gdzie tam szybko! Co nagle, to po diable - gdy piszę szybko, to gubię ogonki od polskich znaków. A tak się nie godzi - sama piszesz z pięknymi ogonkami. :)
UsuńAleż ona piękna!
OdpowiedzUsuńUhm. Dodatkowo ma też inne przymioty. :)
UsuńCo za radość, wreszcie nastał wieczór i mamy c.d. opowieści o Jolkowej / proszę nie poprawiać :)/ pięknej koteczce :)). JolkoM, bo ona, ta szylkrecia, Twoja jest przecież, tak? ;)
OdpowiedzUsuńO nie, nie ma lekko, niczego nie zeznam przed końcem opowieści. :)
UsuńWobec tego podzielam zdanie Sonic, żeś, pani, sadystka blogowa. I do tego prawdziwa Talibia. O!
UsuńBiere obelgi na klatę, cóż, taka jest prawda... Prawdziwa Talibia, ni mniej, ni więcej. ;)
Usuńksanthippe- przybijam piontkie :PPP
UsuńTak, teraz wiem czemu Ona taka Talibia :))
Tak, Sonic. To Talibia z krwi i kości...
UsuńJam jest! :D
UsuńNie wyjdę z domu, będę tkwiła przed monitorem, aż doczekam dalszego ciągu. Śliczna koteczka, a imię Przytulia mnie zachwyciło.
OdpowiedzUsuńEwunia, ale od czasu do czasu wstań, kochana, rozprostuj kończyny, pospaceruj troszkę, Brzydala nakarm, czas szybciej upłynie. No i kotek nie będzie głodował. ;)
UsuńZdrobnienie Przytulka cudne, łapie za serce :-)
OdpowiedzUsuńJak i kicia w całości. :)
UsuńJoleczkoM Ty to masz przygody.Koteczka śliczna,oby szybko znalazła dom.Dobrze że ta kicia w piękne paski się tylko komuś zgubiła i już znalazła.przytuliam Was wszystkie.
OdpowiedzUsuńGosiu ♥♥
UsuńZ tej Gosi to też jest Przytulka. :)
Usuń:)
UsuńJolkaaaa
OdpowiedzUsuńA gdzie można ściągnąć trzecią część?
Jeju, z kim ja się zadaję...
UsuńEwo z-A.,świetne pytanie :)))
UsuńA ja to prawie pewna jestem, że Przytulia to już Jolcyna jest. Nooo, tak jakoś przeczuwam. Ja bym takiej pięknej i łagodnej - niczym JolkaM - kici nikomu już nie oddała :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, jakie to różne opinie o mnie krążą. :) Wygląda na to, że jestem... łagodną sadystką blogową. ;)
UsuńPrzytulia Czepna hm, fajnie :)
OdpowiedzUsuńTeż chcę dalszego ciągu ;)
Jeju, Maryś, ja nie wiem, w co ręki wetknąć, taki mam zasuw z tą opowieścią. Wyobraź sobie, że wczoraj nawet zajrzałam do Ciebie, ale nawet się nie podpisałam, a i tekst trochę tak po łebkach przeczytałam, że muszę wrócić - w tym żeby się pozachwycać jeszcze wrocławskimi dachami i antenami o świcie. :)
UsuńA ta przytulia roślinna to taki chwast pospolity, choć bardzo ciekawy. I nazwę ma adekwatną.
Usuńhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Przytulia_czepna
UsuńPrawda że te anteny fajne som :))
UsuńA z przytuli to kojarzę te dziadoskie przyczepne kuleczki ;)
Noooo,Jolko RozciągaczkoM.a jak ja umrę zanim napiszesz koniec,to jak się dowiem jaki łon był???No,jaaaak?Będę musiała Cię odwiedzać jako zjawa a z tego to pewnikiem nie będziesz zadowolona!Dawaj koniec!:)
OdpowiedzUsuńI jak sunia??? Opowiadaj!
UsuńNie umresz, nie umresz, chęć poznania dalszych losów Czepki nie da Ci umreć, o!
UsuńA jak Twoja niunia, Orko?
Ma podane komórki.Młoda załoga gabinetu podała je Pandzie na...żywca co mnie trochę przeraziło,ale oni już mieli opracowane co i jak,ja tylko poprosiłam o ręcznik na głowę dla niej,coby nie widziała co się z nią dzieje i kto ją dotyka.Ja przytulałam głowę i łopatki,technik trzymał zad,z drugiej strony techniczka w przednią łapę założyła wenflon i wstrzyknęła komórki a bardzo kruchutka i drobniutka wetka trzymała tylne łapy.Oczywiście,cały czas do niej gadałam różne głupotki uspakajające.Trwało to kilka minut.Zaryzykowali,biorąc pod uwagę charakterek Pandy,ale wszystko poszło sprawnie i bezpiecznie.Obyło się bez ograniczeń,które trzeba przestrzegać po wybudzeniu zwierzaczka.Mam przez kilka dni zdawać telefonicznie relację z zachowania Pandy i w razie gdyby zaczęła odczuwać jakieś bóle,zgłosić się do gabinetu po lek przeciw bólowy.Jest możliwość powtórzenia szczepionki za dwa miesiące-w ramach tej pierwszej.Myślę,że się obejdzie.Oby.Dzięki,Dziewczyny!:)
UsuńOjej, nic nie wiedziałam, że z sunią tak krucho... Pozdrawiamy i trzymamy kciuki obie z Wronką.
UsuńRufi musiał być uśpiony bo miał podane precyzyjnie w staw.
UsuńFajnie, że Orce zostały oszczędzone atrakcje narkozy i wybudzenia.
Jestem baaardzo ciekawa czy komórki pomogą.
No i Orko, Skarpeta jest, pamiętaj.
UsuńPrzeczytałam jednym tchem i Joleczko, pisz,pisz, pisz.
OdpowiedzUsuńPrzytulka cudna bardzo, no i jaka mądrutka a i domownicy zwierzakowi też przyzwoicie się zachowały!
Piszę, piszę, dziś chyba nie zasnę z tego pisania. :)
Usuńto ja mam nie spać z tego czekania? ;) czy rano puścisz i mogę dobrej nocy życzyć wszystkim?
UsuńSpać, spać, Elu! Ale teraz to już musowo wstawać!
UsuńNo jakbyś tę Prawie Wybuchniętą Przytulię miała oddać, to ja już nie wiem...
OdpowiedzUsuńNoo...
UsuńEee, nie oddała, nie dałaby rady...
OdpowiedzUsuńPff, ja twarda baba ze wsi jezdem, nie miętka!
UsuńJolu, miętka faktycznie nie jesteś, ale czy twarda? hmmm ;)
UsuńJak to? I co teraz? Jutro dopiero?! ... Ech... Umiesz budować napięcie :D...
OdpowiedzUsuńO to, to, ze mnie taki Hitchcock. Z Koziej Wólki. ;)
Usuń