czwartek, 24 stycznia 2013

Zbrodnia w McD

MójCiOn miał ostatnio ciekawą przygodę. Poprosiłam, aby ją opisał. Miało być krótko, a jak wyszło, każdy może zobaczyć. :) Miłej lektury. :))


Czy zdarzyło Ci się, Czytelniku, paść kiedyś ofiarą biernej przemocy z użyciem funkcji, stanowiska lub pozycji?

Nie wiesz, o co chodzi?

No to może znasz scenę z filmu "Poznaj mojego tatę", w której Ben Stiller zrozpaczony i sfrustrowany niedawnym rozstaniem z narzeczoną, zmęczony fizycznie do granic wytrzymałości, staje sam jeden w wielkiej hali odlotów (jest bardzo późna godzina) przed uśmiechniętym obliczem stewardesy odprawiającej pasażerów (czyli jego jedynego) na najbliższy lot? Nie znasz? To idzie dalej tak: Nieszczęsny, zniecierpliwiony i wyczerpany Ben dowiaduje się z komunikatu wydobywającego się w syntetycznym tonie spomiędzy rozchylonych sztucznym uśmiechem warg panienki, że musi poczekać, bo aktualnie odprawiani są pasażerowie wyższej klasy, kobiety z dzieckiem na ręku itp. uprzywilejowana klientela tychże linii lotniczych. Zrozpaczony i skołowany Ben rozgląda się wokół w jakiejś naiwnej nadziei, że tuż obok wyrosła jednak kolejka tych, którzy mają niezbywalne prawo zapakować się do maszyny przed nim, co dałoby mu jakąś wiarę w sens procedury zastosowanej przez wciąż uchachaną, jakby w żadną stronę nieewoluującym uśmiechem, strażniczkę lotniskowego ładu. Niestety, żywej duszy! Ben prosi więc: Kobieto, wpuść! Tu nikogo nie ma poza sympatycznymi nami (tekst dialogu zmyślam z niczego, czyli z głowy, starając się trzymać meritum)! Uśmiech Giocondy pozostaje niewzruszony, ale w zimno-szklistych oczach pojawiają się dwa nagie sztylety. Proszę się cofnąć za żółtą linię! Obecnie odprawiamy pasażerów z prawem pierwszeństwa! (Czy muszę dodawać, że wciąż, oprócz Bena, nikt nie pali się do tego samolotu?) Ben zaciska szczęki, wprawia je w ruch posuwisto-zwrotny, docierając w ten sposób w ciągu minuty przez nabłonek, szkliwo, zębinę do komór swojego uzębienia, ale z grzecznością przyprawioną dymem wydobywającym się z uszu cofa się za rzeczoną linię. Następuje bliżej nieokreślony okres (czasu oczywiście), kiedy między bohaterami sceny zalega tzw. krępująca cisza. Jedynie od strony Bena ciszę tę subtelnie zakłóca niemal niesłyszalny zgrzyt i świst. I kiedy chwila ta zaczyna przeradzać się w wieczność, następuje kulminacja sceny. Panienka pobiera z kontuaru mikrofon i oznajmia przez liczne megafony, bardzo donośnie, całkowicie pustej hali odlotów (oczywiście nie licząc Bena, wpatrzonego wściekle w demiurga swego losu), że pozostali pasażerowie mogą przystąpić do odprawy. Odkłada mikrofon, obdarza Bena nieco szerzej rozciągniętą szczeliną swojego otworu gębowego, wydaje mu kartę pokładową i z urokiem godnym osobowości Barbie życzy mu miłego lotu.
Ta scena ma jeszcze swoje następstwa na pokładzie samolotu. Krótka znajomość stewardesy Barbie z wycieńczonym psychicznie i fizycznie Benem kończy się nieomal zabójstwem ikony plastikowego piękna z rąk naszego bohatera, metodą uduszenia, ale finał ten nie ma znaczenia dla rozwikłania zagadkowego pytania "padniętego" na wstępie.

Domyślasz się zapewne, uważny Czytelniku, że lotniskowe zajście jest dla mnie podręcznikowym casusem biernej przemocy z użyciem funkcji, stanowiska lub pozycji.

Ale dlaczego, pytasz, Czytelniku, to pytanie padło?

Otóż moja skromna osoba miała ostatnio wątpliwy zaszczyt być ofiarą aktu stawiającego mnie na równi ze wzmiankowaną wyżej sławą Hollywood.

W późnej przemierzając Wrocław porze, upewniwszy się zawczasu, że w domu nie czeka mnie żona z obiadem, a jedynie żona jako taka, zdecydowałem się zajechać do nieznanego mi wcześniej przybytku będącego elementem dużej sieci fast (właśc. "fat") foodu, który w skrócie nazwę: McD, żeby się nikt nie domyślił i mnie nie pozwał. :)
Było ciemno, zimno, mokro i cholernie głodno, więc skierowałem się na tzw. drive w celu skonsumowania na szybko, niezdrowo i byle jak tego, co tam szkodliwego serwują. Na drivie natknąłem się na obiecująco, ciepło, sycąco (Boże, jaki byłem głodny!) rozświetlone od wnętrza okienko. Tak jak niestety się spodziewałem (z niewiadomych powodów te pierwsze okienka są w całym nadwiślańskim kraju wykute w ścianie, ale i na stałe zamknięte), okienko oferowało jedynie to miłe oku i żołądkowi światło oraz karteczkę obowiązującą również w całym kraju, instruującą, aby podjechać do kolejnego okienka (czasem są trzy otwory i wtedy sprawy się zapewne komplikują). Jak kazali, tak zrobiłem. Z nadzieją godną wielodniowej uczty podjechałem do wskazanego wcześniej okienka. Jakaż była radość moja i moich ślinianek, kiedy oprócz światła nadziei ujrzałem w okienku uśmiech zlokalizowany obok mikroportu, wkomponowany w górną część sylwetki mojej potencjalnej, incydentalnej karmicielki.
W tym miejscu nadmienię, że w związku z późną porą oraz zapewne w związku ze sztormową pogodą mój samochód był jedynym pojazdem nie tylko na drivie, ale w całej okolicy "restauracji". Zresztą, o ile mogłem z poziomu mojego siedziska zlustrować surowo-kiczowato-plastikowe wnętrze przybytku, kręciło się tam wyłącznie kilka sztuk kolorowo przybranego personelu.
Okienko uchyliło się, owiewając mnie na ogół mocno krytykowanym odorem wielokrotnie używanego oleju, który jednakże w tamtej chwili był dla mnie jak zapach łąk alpejskich, wpadający w nozdrza bohaterek reklam wiadomej czekolady z charakterystycznym motywem fioletu. Walcząc ze ślinotokiem, kierowany nieokiełznaną już żądzą zatopienia siekaczy w czymkolwiek, co spłynie w następstwie do żołądka, złożyłem zamówienie na POWIĘKSZONY ZESTAW!!!
Uśmiech z mikroportem nieznacznie się powiększył, ale wydało mi się, że moje zamówienie przepłynęło przez receptory mojej karmicielki absolutnie niezarejestrowane, niczym neutrino przez skorupę ziemską w drodze z CERN do Gran Sasso w aferze nadświetlnej.
"Czy złożył pan zamówienie do mikrofonu?" - zapytał uśmiech.
"Niestety, przepraszam, nie, bo podjechałem bezpośrednio do tego pierwszego okienka, gdzie był jedynie napis, żeby podjechać tu, do pani. No więc jestem i poproszę o POWIĘKSZONY ZESTAW!" - powiedziała mniej więcej w tych słowach moja zagłodzona osoba.
"Musi pan złożyć zamówienie do mikrofonu, który znajduje się po przeciwnej stronie obiektu restauracyjnego." - zakomunikowała proceduralnie moja nadzieja na pełny żołądek.
Nieszczęśliwie dla mnie moja niezredukowana przez głód spostrzegawczość kazała mi zwrócić uwagę (tym razem świadomą) na mikroport przyczepiony do karmiącego uśmiechu oraz komputer zlokalizowany pod dłońmi, które miały mi wkrótce wydać, w co wciąż jeszcze wierzyłem, paczkę gastronomicznego zbawienia.
"Czy jeśli objadę obiekt dookoła i przemówię do mikrofonu, prosząc tym samym, co w tej chwili, głosem o ten sam POWIĘKSZONY ZESTAW, to pani odbierze to wołanie o ratunek tym genialnym wynalazkiem przymontowanym do pani szlachetnego ucha i wklepie przybyłe przez nieodgadnioną plątaninę kabli zamówienie do widocznego poniżej komputera?" - zapytała w o wiele prostszych słowach moja, co by nie powiedzieć, coraz bardziej kąśliwa osoba.
"Musi pan złożyć zamówienie do mikrofonu." Moja wybawicielka najwyraźniej się zacięła i jakby w wyraz zacięcia przerodził się również jej uśmiech. A może to brak jakichkolwiek innych klientów i spowodowana tym nuda zrodziły w niej chęć podjęcia takiej zabawy w specyficzną odmianę pomidora"? Ja jej: zamówienie/pytanie/wywód/pretensję/skowyt/rzężenie, a ona mi: "pomidor, czyli złóż zamówienie do mikrofonu"!
Mój spryt przerzucił mnie w tryb manipulacji o wyższości logicznego postępowania nad entropią:
"Czy pani nie widzi bezsensowności tej sytuacji, że zamiast przyjąć zamówienie in situ, do żywego ucha, widząc mnie, zalewającego się śliniankowym produktem trawiennym i jednocześnie nie widząc, od kiedy tu jestem, żadnego innego klienta, wrzucić to żywe słowo biegłymi palcy do oczekującej na rozkazy maszyny oraz zapakować czym prędzej tę POWIĘKSZONĄ BUŁĘ, POWIĘKSZONE FRYTY I POWIĘKSZONY PRZECZYSZCZAJACY-WSZELKI-ZARDZEWIAŁY-ZAWIAS PŁYN, że tak nazwę już moje zamówienie po imieniu, a tym samym uratować od śmierci głodowo-frustracyjnej niniejsze wywodzącego, to wysyła mnie pani dookoła wojtek, abyśmy się w tej samej materii skomunikowali z przeciwnych stron obiektu? Jaki to ma sens, proszę pani? Jaka tu i czyja potrzeba jest realizowana? Bo na pewno nie ta, która wydobywa się z pustych i burczących czeluści tu konającego!" - w o wiele krótszym i prymitywniejszym, ale niepozbawionym logiki wywodzie moja osoba zmiażdżyła słuchającą. Teraz już musiał nastąpić nieunikniony moment refleksji, przebudzenia, radości z uczestnictwa w rzeczywistości przyczynowo-skutkowej...
"Niestety, musi pan złożyć zamówienie do mikrofonu." Obok mikroportu znowu pojawił się uśmiech

Nie wiem, skąd w tak niedożywionej w tamtej chwili osobie pojawiła się tak nieokiełznana eksplozja energii. Między uchylonym oknem mojego auta i, wciąż jeszcze, uchylonym okienkiem nr 2 obiektu, przepłynęły armagedońskie fale i treści. Treści te, niemające już nic wspólnego z uporządkowanym światem przyczyny i skutku, bliższe naturze plazmy, z uzyskania której CERN dostałby Super-Nobla, nie podlegają żadnym prawom publikacyjnym w naszym obszarze kulturowym i jako takie zostaną we wstydliwej pamięci piszącego te słowa.

Dosyć na tym, że moja, niedoszła już, karmicielka, tkwiąc wyjątkowo silnie w świecie procedur, życzyła mi miłej nocy, po czym zasuwając okienko nr 2, z powiększającym się wyraźnie uśmiechem, partnerem mikroportu, odwróciła się do przyglądających się tej niewinnej scence przyjaciółek, zanurzając się w oceanie sadystycznej satysfakcji, podsyconej niewątpliwym podziwem koleżanek. Moja klęska była całkowita. Kryształowa logika, skuteczna manipulacja, gra na współczucie - to wszystko rozbiło się w puch o niewzruszoną skałę biernej przemocy z użyciem funkcji, stanowiska lub pozycji.

Jedynym pocieszeniem był zanikły głód...  

Gacek, trochę spóźniony, ale również wniósł swój wkład w spisową Orkiestrę :) 
PODPIS

55 komentarzy:

  1. Nie kazdemu dany jest talent, by z banalnej scenki pod McD, stworzyc zajmujacy esej. Brawo, JejCiOn, dobrze sie czytalo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę Go namówić na odpowiadanie na komentarze, tak, że dziękuję tylko w Jego imieniu:)

      Usuń
  2. Pomimo empatii i wspolczucia usmialam sie do lez:-))

    OdpowiedzUsuń
  3. McD i spółka. He, he, znam to. Ręce opadają. Można by pokusić się o zrobienie korelacji między a. ilością makijażu, b. pustym wzrokiem, c. niezadowoleniem ze swojej pracy a poziomem obsługi u rożnego typu "obsługujących". Już dawno przestałam tracić czas na rozmowy z takimi "osobami". Od razu odchodzę, albo proszę kierownika:)Hmm, trochę inaczej jest na lotnisku, bo tam procedury są nie do nagięcia i to rozumiem, z tego powodu szczególnie serdecznie pozdrawiam ekipę z niedalekiego lotniska nie raz odprawiającą mnie na legitymację;)Ale to było daaawno temu;)

    P.S.
    w domu czekała żona jako taka, bez obiadu - świetne:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz, że ekipa z lotniska mnie czytuje? :)
      Ciekawe, że akurat zwróciłaś uwagę na to sformowanie o żonie. Rozmawialiśmy o tym, że jest bardzo udane :)

      Usuń
    2. No masz! A kto by nie zwrócił na nie uwagi! :)) Poza innymi smaczkami, których tu przecież nie będę wymieniać szczegółowo, ujęło mnie jeszcze "w późnej przemierzając Wrocław porze" Ten rytm! :)

      A w ogóle to mimo całego dramatyzmu sytuacji i współczucia dla TwojegoCiOna rodzącego się podczas lektury (współczucia rodzącego się, nie TCO) nieźle się ubawiłam. :)

      Usuń
    3. "Myślisz, że ekipa z lotniska mnie czytuje?"

      Pewnie tak:)Dlatego przezornie napisałam, że to było daaawno temu;) Teraz tam pracują sami proceduralni ludzie w garniturach.

      Usuń
  4. Powiedz TwójCiOnemu, że ma ksiązki pisać albo chociaż bloga założyć albo coś....
    No ja się uśmiałam, ale też dorzucę coś.
    Rozmawiam ostatnio w pracy przez telefon - mówię panu, że pismo wyślę wtedy i wtedy. Pan prosi, by wysłać później, bo to bo tamto. Uprzejmie mówię, że nie mogę, bo wszystkie pisma w danym temacie wychodzą WTEDY i ja nie mam na to wpływu. Pan wkurzony rzecze "na wszystko jest wpływ!". Ja mniej uprzejmiej rzekłam, że moją dobrą wolą jest fakt, iż do rzeczonego pana w ogóle zadzwoniłam...
    Procedury. Niestety. A ja to tylko taki trybik w machinie ich realizowania, z czego rozlicza mnie cała rzesza różnych instytucji.

    A Ty droga żono już lepiej zastosuj PROCEDURĘ obiadową w domu ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem Mu, bo fajnie jest jak czasem coś u mnie napisze :) Wartość mojego bloga rośnie.
      Procedura generalnie jest, ale coraz częściej mi się nie chce... Ale po 27 lata gotowania obiadków, chyba mogę, co? :)

      Usuń
  5. Super - uśmiałam się do łez - prosimy o więcej taki historii :))))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo że została tu opisana straszliwie denerwująca sytuacja, opowiadanie wprawiło mnie w dobry humor, a to - jak napisała Pantera - dzięki niewątpliwemu talentowi autora. Dobrze przeczytać taki udany kawałek do porannej kawki!
    Mnie też kiedyś spotkała może nie tyle bierna przemoc, ale coś z tej samej beczki; otóż pani urzędniczka miała wielkie wątpliwości, czy pokazałam jej własny dowód osobisty i wmawiała mi, że to w ogóle nie ja jestem na zdjęciu. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy byłam wściekła, bo mało brakowało, a nie załatwiłabym sprawy i to po odstaniu swojego w długiej kolejce.
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super opis wkurzającej sytuacji.
    Rozumiem procedury, ale chyba niektórzy zbytnio się w nich zatracili. Albo ktoś im kawał duszy zamienił na PROCEDURĘ. I wtedy już koniec, nic się z takim stworzeniem nie ugra.
    Lidka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Procedura jest najważniejsza, ale jeśli tak, to stracili klienta.

      Usuń
  8. Czytało się świetnie. Jednak co zrobić dalej z tym fantem? Tylko się posmiać i iśc dalej w ten zbiurokratyzowany, zmechanizowany, obojętny i zidiociały świat? Bo przecież takich sytuacji zdarzają się setki i wciaz jakieś boginie czy też bogowie bawią się świetnie naszym kosztem, robiąc nas w balona. I tkwią na swoich stanowiskach bogów, nieusuwalne i pewne siebie jak Zeus i hera na swych tronach. A ja uważam, że mozna i trzeba cos z tymi paniusiami zrobić. W tej konkretnej sytuacji trzeba pójśc albo napisać do zarządu McD i mówiąc kolokwialnie - niech wywalą babę na zbity pysk! Na jej miejsce czeka mnóstwo milszych i kompetentniejszych osób. Niech i one sie wykażą. Niech i one jeszcze podziałaja, póki z ludzi nie zamienia sie w bezduszne cyborgi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja podejrzewam, Olgo, że to są odgórne procedury i ta sprzedająca dziewczyna musi się ich trzymać. Przykre, ale prawdziwe.

      Usuń
  9. Fantastycznie opisane, nie po raz pierwszy zachwycam się talentem tego konkretnego opowiadacza. Głęboki podziw!
    Jeśli natomiast chodzi o treść przekazaną w owej sytuacji, cóż... kochany Nasz kraj. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. no cóż "pani tu nie stała" można powiedzeć :) u Nas w tym naszym graydołku, to się wszystko rozbija o procrdury i nawet po kubek z colą się trzeba wykłucić, CiJEJ to juź lepiej było jechać do tej nieczekającej z obiadem żony taaniej by Cę wyszło, a i gwarancja sytości byłaby stu% Gwarantuję, że Anka by Cę w skarpetkach z głodu nie puściła patrząc na jej wyczyny kulinarno-okołoblogowe :)
    pozdrawiam :)
    PS widzę że KotŚ na Waszym "blogowym interesie:)
    Rafał vel lipton_ER

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KotŚ? Niestety mam chyba niż umysłowy, bo nie rozumiem:(
      A w domu zawsze coś do jedzenia jest, na szczęście. :)

      Usuń
    2. A ja myślałam, i myślałam, i myślałam, i wymyśliłam, że chyba idzie o tego czarnuszka na górze, co to go tak zawzięcie obgłaskujesz, Aniu (a co, nie mogła mnie ponieść wyobraźnia, że to Ty?). Czy o takim właśnie głaskaniu Pani_Enki marzysz? ;)

      Usuń
    3. O tak, marzy mi się, że ona sama do mnie przyjdzie, a nie że ja ją będę musiała łapać po całym domu. :)

      Usuń
    4. Anko, to jwst tak że miał być ktoś ale, że na zdjęciu jest rozumiesz kot, to zamiast ktoś wymyśliłem KotŚ, taki twór midzy kotrem, a ktosiem, moja logika bywa pokrętna :)
      Rafał vel lipton-ER,
      i miało być, że KotŚ Wam łapę położył na "blogowym interesie" mam nadzieje, że teraz już ciut jaśniej się napisałem :)?

      Usuń
    5. Dobre, dobre! KotŚ :)) Na moim blogowym interesie trwa zakocenie przez cały czas :)

      Usuń
  11. Niewątpliwie przygoda niezbyt przyjemna,
    ale tak napisana, że nieźle się uśmiałam:)
    Czyż nie o to chodzi w nowoczesnym świecie,
    aby to procedury nami rządziły,
    a nie rozum i ludzkie uczucia?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, sytuacja wyśmiana już we wspomnianym filmie. Okazuje się, że bardzo życiowa.

      Usuń
  12. No nie.... a co z zasadą "klient nasz pan"? :/
    Ale pomimo całej powagi sytuacji, to się uśmiałam :)
    fajny tekst! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Od czasu do czau trafia się na takie indywiduum ...

    OdpowiedzUsuń
  14. Filozof by rzekł; szukaj sensu, gdzie go nie ma, przy załozeniu, ze jak sie uprzesz to go znajdziesz...wspolczuje tego stresu ale jak widzac dziala tworczo, a nam przyjemnej lektury dostarcza. Pozdrowka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stresu dużo nie było, głównie sporo śmiechu w domu. Pozdrówka też :)

      Usuń
  15. JANAWETJAKTOCZYTAMTOJUZSIEDENERWUJĘ:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, widzę! Nawet spacji nie miałaś czasu zrobić:)

      Usuń
  16. Jeszcze mam wypieki!!!!
    a tak to, MojCiOnie, moznaby doniesc na panienke, z e nie rozumie ludzkiej mowy i jest niegietka. Ja zawsze takie donosy robie zgodnie z zasadami dobrego wychowania jaszczurek (jedna taka juz o mnie kiedys powiedziala, jak przyszlam do roboty - ooo, jak to dobrze, ze to PANI, mam tu problem z tubylcami a pani tak pieknie zabija oczami) mano a mano, nie racjonalizuje czy tlumacze tylko grzecznie przytaczam fakty absurdalne.
    I co w koncu zjadles? jajko w domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zjadł coś, dał radę! :)
      Uśmiałam się z tego dobrego wychowania jaszczurek, cudne!:)

      Usuń
  17. Oj głupoto, głupoto.... A ja myślałam,że czasy PRL - u już minęły...., że klient nasz pan!!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrze, że TwójCiOn nie zjadł tej pani:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaa! Dobre! Właśnie, mógł ją pożreć. Byłoby, że zbrodnia w afekcie. Jakoś by się wybronił - z takim talentem przekonałby do siebie każdego sędziego. ;)

      Usuń
  19. Świetne opowiadanie. Ma talent!!!!
    Mówi się, że Polak jest wściekły kiedy jest głodny?
    A tutaj?żadnej reakcji stoicki spokój.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wkurzył się, wkurzył! Za to potem była z tego kupa śmiechu. :)

      Usuń
  20. No zacięła się, i już! Dobrze, że nie korzytam

    chyba wyszłabym z siebie :P

    podziwiam spokój Twojego onego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twojego onego ci, fajna odmiana:) Ta ksywka daje wiele możliwość słowotwórstwa. :)

      Usuń
  21. Ja tam wyszłam z siebie zaczynając czytanie i w związku z tym-nie skończyłam:(
    Kiedyś wracając obładowana zakupami musiałam jeszcze kupić papierosy.Stanęłam przed kioskiem,pani rozmawia przez komórkę,postawiłam torby,wyjęłam portfel,pani dalej gada,czekam,pani dalej gada,skończyła:słucham?-zwraca się do mnie-niech sobie pani wykręci kolejny numer-zebrałam torby i papierosy kupiłam w sklepie...

    OdpowiedzUsuń
  22. .Opowiadanie świetnie się czyta i na koniec przychodzi taka myśl,że to naprawdę się wydarzyło.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Bardzo fajnie opowiedziana historia, plastycznie i z humorem :). I rzeczywiście jest ewidentny przykład przemocy.

    OdpowiedzUsuń
  24. Może mają jakies nagrywanie i system kontroli przy tym mikrofonie - ale to mogła choć słowo wyjaśnienia podać.

    OdpowiedzUsuń
  25. Obśmiałam się jak norka. Warto było, mimo przeokrutnego zmęczenia, choć na chwilę zasiąść do kompa.
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  26. sytuacja stresująca, ale tak zabawnie opisana, że wprawiła mnie na noc w doskonały humor! Pozdrawima!

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...