piątek, 8 sierpnia 2014

Jak KaliMali podróżowali, mieszkali i wyjechali albo Jak byłam tymczasowym domem tymczasowym, i to nie jest pomyłka

Kto pilnie śledzi historie kotków, które przewinęły się przez DT Gosianki, ten pamięta dwie maleńkie ko-córeczki Stefanii Bąbel (TU o ich przybyciu KLIK), które, mając już około dwóch tygodni, cudem uniknęły uśmiercenia przez "opiekunów". Koteczki wraz z mamą znalazły się w domu Gosi, która zajęła się nimi troskliwie, zapewniła im bezpieczeństwo, spokój, opiekę lekarską i świetne warunki do zabawy i rozwoju. Z czasem przybywało im przyrodniego rodzeństwa, z którym dziewczynki świetnie się dogadywały. Los sprawił bowiem, że dzięki temu, że w porę zabrano je z poprzedniego domu, koteczki nie nabawiły się traumy, nie bały się niczego (czytaj: nowego, nieznanego) i były otwarte na świat. Wiedziałam o tym wszystkim od Gosi, jednak mimo wszystko odczuwałam lekki niepokój przed dniem, w którym miał nastąpić przerzut koteczek z Dolnego Śląska na Pobrzeże Gdańskie, z przystankiem na Pobrzeżu Koszalińskim. Przystanek okazał się nawet kilkudniowym pobytem, gdyż przyszły personel koteczek nie mógł ich odebrać wcześniej.
Ale, jak powiada klasyk, zacznijmy od początku. Dajmy na to, niech to będzie chwila, kiedy Tiya_Anka ujrzała koteczki i zapragnęła... urozmaicenia kolorystycznego w swoim domu, dotychczas zakoconym czterema czarnymi osobnikami. Ania odezwała się na blogu dość nieśmiało i, jak mi się wydaje, z raczej małą wiarą w to, że jej marzenie o szylkretce mogłoby się spełnić, choćby z powodu odległości między Gdańskiem a Wrocławiem. Gosia, która nie takie adopcje już przeprowadzała, podchwyciła jednak komentarz Ani (wiedząc, że latem wybieram się do niej, i to dokładnie wtedy, kiedy kotki osiągną wiek odpowiedni do oddzielenia od mamy, i będę mogła je w razie potrzeby przerzucić na Pomorze) i delikatnie wałkowała temat, z czasem przenosząc "negocjacje" z bloga na bardziej… intymną pocztę elektroniczną. A negocjacje dotyczyły już teraz tylko tego, czy może by tak przypadkiem Ania nie zapragnęła także trikolorki, czyli siostry szylkretki. Ania początkowo zapierała się, że pięć kotów (i pies) to i tak nadto. Stanęło więc na tym, że jeśli do czasu, gdy będę jechać do Wrocka, znajdzie się lepsza oferta (czyli dom dla obu siostrzyczek, bez konieczności ich rozdzielania), ona nie będzie rościć pretensji do żadnej, ale jeśli do tej pory nikt się nie zgłosi po obie, Ania zabierze jedną - szylkretkę. Gosia co jakiś czas pokazywała zdjęcia koteczek na blogu, pisała, jakie mają cudowne charaktery, a Ania... kruszała. I coraz mniej była stanowcza w kwestii liczby kotów, o jaką może powiększyć swoją gromadkę. Kiedy więc tydzień czy dwa przed terminem naszej podróży do Wrocławia Ania zakomunikowała, że adoptuje obie koteczki, nasza radość była WIELKA, a nawet, nie bójmy się tego słowa, WIELGA. Prawie się przestałam niepokoić, co to będzie w pociągu, tak się cieszyłam! Chociaż, nie powiem, żal mi było chwilami, że nie sobie przywiozę te śliczne koteczki; zwłaszcza ku Mali mnie skłaniało, bo taka maść chodzi za mną od jakiegoś czasu… 

O podróży pociągiem z kotami – dla zainteresowanych/wytrwałych (lub jedno i drugie), bo krótko nie będzie

Przed wyjazdem do Wrocka zrobiłam rozeznanie w sprawie przewozu kotów pociągiem i dowiedziałam się, że trzeba je będzie przewieźć w zwykłym wagonie z miejscówkami, nie w takim z miejscami do leżenia, jak zamierzaliśmy. Cóż, stanęło na tym, że do Wrocka leżymy, a z powrotem z kotkami siedzimy, trudno. Jednak przed samym Wrocławiem (pod tymi semaforami, które powodowały słynne planowe opóźnienie wjazdu na stację) coś mnie tknęło i zapytałam pana konduktora, dlaczego on się wcale nie interesował naszym transporterem. Przecież wpuszczał nas do wagonu i widział, potem donosił nam prześcieradło do przedziału, bo ktoś nam chyba świsnął, porzuciwszy sam worek. No i rano, kiedy nas budził, też widział ten transporter. No to jak to jest – kotów w takim wagonie wieźć nie wolno, a obsługa nie zainteresowała się wcale nie małym transporterem. Hm... 
Rozmowa okazała się bardzo pomocna i owocna, bowiem pan nam polecił kupić bilet dla kotków i wykupić miejsca do leżenia dla siebie, najlepiej prosząc o pierwszy przedział, z pierwszymi miejscami (dokładnie taki, jak nam zarezerwowała pani na stacyjce w Sławnie na przejazd do Wrocka), bo ten zwykle jest sprzedawany pasażerom na końcu, kiedy wszystkie miejsca są już sprzedane - jest usytuowany za pakamerą konduktora i chyba chodzi o zapewnienie mu względnego spokoju w czasie jazdy. W naszej sytuacji byłoby wskazane, żebyśmy byli w przedziale sami, na wypadek, gdybyśmy mieli trafić na kogoś, kto nie życzyłby sobie podróżowania w towarzystwie kotów. Ogromnie podziękowałam panu za te bardzo cenne informacje, które następnie wykorzystałam, kupując bilety na powrót. Przy czym okazało się, że dla kota nie wykupuje się biletu (jeszcze lepiej!), a pani w kasie była bardzo miła, wysłuchała wszystkich moich wytycznych i życzeń i nie straciła cierpliwości nawet wtedy, gdy pod koniec transakcji po cenie zorientowałam się, że coś jest nie tak. No jasne, przecież chciałam przedział z miejscami do leżenia, a zamówiłam zwykłe miejscówki! A to luzik, zaraz zmienię. Pani pocieszyła nas informacją, że przynajmniej do tej pory nasz przedział jest pusty (popołudnie w dniu wyjazdu), a więc jest szansa, że będziemy jechać tam sami i nikomu nie będziemy przeszkadzać. Na koniec dowiedzieliśmy się, że pani ma w domu kotka, co oczywiście wszystko tłumaczy. Kociarze wszystkich krajów, łączmy się! 
Długaśna ta dygresja, kto niecierpliwy i niezainteresowany, pominie, mam nadzieję, a nie zaraz zwariuje. ;)

Ciąg dalszy o podróży pociągiem z koteczkami

Wracam więc do samej podróży. Dzień był upalny, wyjeżdżaliśmy co prawda przed 22., ale wciąż było duszno. Oddaszyliśmy więc transporter, żeby kotkom wpuścić trochę powietrza, z trudem otworzyłam okno i nawpuszczałam chłodku wieczornego w trakcie powolnej jazdy i postoju na jakiejś stacji pod Wrocławiem, postawiłam dziewczynkom wodę w pojemniczku i obserwowaliśmy ich zachowanie. Kali znosiła jazdę gorzej niż Mali, otwierała pyszczek, lekko dyszała. Zwilżaliśmy im obu języczki wodą, wachlowaliśmy (japońskim wachlarzem oczywiście!) i obserwowaliśmy nadal. Szybko wróciły do normy i spokojnie zasnęły. Zrobiłam im dużo zdjęć, bo przybierały zabawne pozycje, zwłaszcza Kali, ale wszystkie (poza jednym!) przepadły z powodu awarii przenośnego dysku, na który były przerzucone. :(  

Jedyne zdjęcie z pociągu. Tu gdy już trochę ochłonęły i się zupełnie odprężyły.

W końcu zamknęłam transporter, bojąc się, że gdy zaśniemy, koteczki zechcą z niego wyjść i zaszyć się w jakimś zakamarku lub na ten przykład nasiusiać na kanapę. Pospałam więc sobie trochę, ale czujnie jak przy niemowlęciu. W nocy spreparowałam im prowizoryczną kuwetkę i jedna z nich nawet z niej skorzystała (ale nie powiem która, żeby nie było, że skarżę). Do końca podróży koteczki nie sprawiały żadnych problemów, nawet nie pisnęły, więc chyba nic dziwnego, że i w tym pociągu pan konduktor nie zwracał uwagi na nasz nietypowy bagaż. A my się tym razem wcale nie dopraszaliśmy i nie dopytywaliśmy. Bo tak.

A w domu…

Właśnie, początkowo sądziłam, że Ania zabierze koteczki tego ranka, gdy przyjedziemy z Wrocka, jednak okazało się, że dogodniej byłoby jej odebrać je w weekend, czyli po blisko sześciu dniach. Trzeba było więc obmyślić strategię na tych kilka dni wśród naszych rezydentów – sześciu kotów i psa, zwłaszcza że nie mamy w domu drzwi do żadnego z pokojów, a przecież dziewczynki nie będą koczować w niewielkiej łazience! I tu skorzystaliśmy z pomysłu Hany. Pan Mąż spreparował siatkowe „drzwi”, którymi zastawialiśmy otwór drzwiowy do pokoju Igora, pod opieką i okiem którego Maneki i Neko miały mieszkać do niedzieli.

Kotki niemal natychmiast wyszły z transporterka, rozgościły się w pokoju (który jeszcze nie miał siatkowych drzwi, tylko prowizoryczną zastawkę z wielkiego arkusza brystolu i taboretu). Oczywiście ciekawskie nochale próbowały tam zaglądać, ale byliśmy czujni. 

Pierwsze chwile w tymczasowym lokum - pokoju Igora.

Kocinki zaszyły się na kartonach pod biurkiem i odpoczywały po podróży. 

Po zainstalowaniu siatki (już pierwszego dnia) można było czuwać nieco mniej, bo rezydenci i koteczki nie miały teraz bezpośredniego dostępu do siebie, a mogły się obserwować i przenikać nawzajem zapachami. Po dwóch czy trzech dniach podjęliśmy nawet próbę wypuszczenia ich na krótko na pokoje (w obecności rezydentów) i wszystko poszło bardzo dobrze – troszkę prychów, delikatnych syków, zwiewanie i obrażanie się (oczywiście naszych kotów) oraz ogromne zainteresowanie Leśnej. A maleństwa były bardzo swobodne i odważne. Niesamowite panny! Następnego dnia też je wypuściliśmy, na dłużej – oczywiście pod kontrolą. Znów wszystko przebiegło świetnie. Dwa ostatnie dni u nas Kali i Mali spędziły, buszując po chałupie, jakkolwiek ograniczyły się tylko do parteru (chyba nie zdążyły odkryć, do czego służą schody).

Rany, Mali! Założyli zasieki...

Phi, już my im damy radę! Nie takie zasieki się forsowało! 

Koteczki upodobały sobie krzesło - jako kanapę i jako drapak. :)

Często im się zdarzało układanie się symetryczne. Więc jak można byłoby rozdzielić takie siostry!

No i niech ktoś powie, że to nie są najpiękniejsze koty świata - oczywiście nie licząc Śliwki i... Czajnika. ;)

Aż nadszedł dzień ostatni

Przed którym trochę już od kliku dni drżałam, bo te cudowne koteczki tak wspaniale się zaadaptowały u nas, tak je polubiliśmy i przywiązaliśmy się do nich, że miałam obawy, co to będzie; jak ja je oddam jakiejś Ani, która co prawda przez telefon wydała mi się bardzo fajną, ciepłą, odpowiedzialną i zwyczajnie miłą osobą, ale… No wiecie… Ech! Mimo wszystko dokładnie opisałam Ani, jak do nas dojechać i w niedzielę czekaliśmy – ja nie do końca spokojnie. A jaka byłam szczęśliwa, gdy przyszedł esemes, że Ania i jej mąż się spóźnią, bo korki niemożebne! Cała godzina z kotkami dłużej! Wtedy to już prawie nie odstępowałam ich na krok - to był bonus!
Ale kiedy... biorcy kotów przyjechali i spędziliśmy ze sobą jakąś godzinkę, rozmawiając przeważnie o naszych zwierzakach, byłam już całkowicie pewna, że to są człowieki godne zaufania, kochające zwierzęta i że te dwie niezwykłe kocinki trafiły naprawdę wspaniale - wiadomo, lepiej mogłyby trafić, tylko zostając u Gosi lub u nas. ;)

Pan Personel.

Pan Personel się ze mną nie podzieli? A to feler, westchnęła Neko...

Jesteśmy gotowe do kolejnej podróży. No, bez przestojów tam!

Śliwka i Leśna żegnają kocich i ludzkich gości.

Jeju, coraz bliżej drzwi...



Coraz bliżej samochodu!


Coraz bliżej nowego, wspaniałego domu!

A kto jest ciekaw tego domu i jak się kotki w nim zaaklimatyzowały, uprasza się go o przybycie jutro o tej samej porze Za Moje (znaczy się jej, Gosianki)  Drzwi - obiecuję JESZCZE WIĘCEJ ZDJĘĆ, ale MNIEJ TEKSTU! No co, to chyba dobra wiadomość? ;)

To sprawozdawałam ja, JolkaM Co Skrótem Nie Potrafi, ale wszystkich pozdrawia i poprawę postanawia. :)
Miłego piąteczku! - to wersja dla Pantery. Dla pozostałych: miłego piątku, a nawet piątu!

PS:
To jeszcze na zachętę dla tych, którzy bardzo chcą tu powrócić jutro, ale są jacyś tacy niepewni (czy znów nie będzie tyle do czytania) i szukają byle pretekstu, żeby jednak nie. Spróbujcie się oprzeć temu torsowi...


Lub temu ogonkowi! 





86 komentarzy:

  1. Pierwsza? Idę czytać post, bo długaśny jest :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jak ładnie z pociągiem wyszło :)) I szfystko gładko poszło zarówno w Twoim domu, Jolu, jak i z odbiorem koteczek.
      A post wcale nie był za długi :) Phi!

      Usuń
    2. Pewnie, że nie! Przynajmniej jest co poczytać. Ja uwielbiam posty Joli!

      Usuń
    3. O, proszę, nowa strategia na zajmowanie pudla. :)

      A jeśli idzie o pociągi, Lidko, gdyby na mojej trasie do pracy było ich więcej, to ja nawet chętnie przesiadłabym się do nich (mogłabym czytać w czasie jazdy, bo za kierownicą to trochę nie teges). To główny powód tego, że mam rozbrat z kolejami. Reszta mi w zasadzie nie przeszkadza, wszak z kolejarskiej rodziny pochodzę z dziada, choć chyba z pradziada to już nie. ;)

      Usuń
    4. Gocha, nie podlizuj się, jeszcze tylko jutro, a potem biere urlop, bo chwasty mi wyższe niż słoneczniki wyrosno!

      Usuń
    5. Dzisiaj się mi pudla zachciało, to trzeba było szybciutko coś napisać, a potem delektować się postem ;)
      Za kierownicą, to faktycznie się za bardzo nie da czytać, szkoda, że tak mało tych połączeń masz i nie opłaca Ci się pociągiem jeździć.
      Ja też z dziada pochodzę ;)

      Usuń
    6. Jolka, ja się dam tanio wynająć do pielenia chwastów. za opłatę wystarczy mi towarzystwo Śliwki. nie to, żebym dyskryminowała resztę towarzystwa. jak by reszta też zechciała (mi towarzyszyć) to absolutnie nie będę miała nic naprzeciwko ;)

      Usuń
    7. Asiu, jakby co, to Majtek Ci na pewno nie odmówi towarzystwa na zagonach, podobnie jak Śliwa i Mietek - to ich ulubiony... poligon podskokowy i przyczajkowy. Ku mojej rozpaczy zresztą i dodatkowej pracy z dosiewaniem rozkopanych nasion i dosadzaniem sadzonek w miejsce tych spostponowanych. :] Dobrze, że chociaż Bazyl, Glizda i Trykot akurat tam nie szaleją. Za to jak czasem wleci tam sąsiedzki, choć poniekąd bezpański pies Malin... Ech!

      Usuń
  2. Jolu, dopiero teraz tak w pełni uświadomiłam sobie, jak wiele trudu i zachodu wymagało dostarczenie koteczek nad morze. jesteśmy Tobie i Igorowi bardzo wdzięczni. No i oczywiście Gosi także za to, że tak pięknie kotki zsocjalizowala, opieką otoczyła. Dzięki temu teraz właśnie te dwie cudone kocie dziewczynki harcują obok mnie podgryzając się nawzajem i wydając bojowe piski i okrzyki. Tiya obok - jak zwykle - leży niewzruszona, Dandys przez maluchy został przegoniony (zmienił lokum, gdyż stwierdził zapewne, że z takimi małymi wulkanami energii pospać sIę nie da, a dzień przecież deszczowy, więc cóż - poza spaniem - robić dostojny kocurek może). Pies tradycyjnie czuwa, czy aby jego córeczkom nic złego nie dzieje się - gdy tylko pisk usłyszy, natychmiast głowę podnosi. A ja wciąż napatrzeć i nadziwić się nie mogę, że teraz 6 kocich dzieci już mamy ;) Dziewczynki dostały nowe imiona - wiem, wiem, że nie będzie się Wam to podobało, no ale... siła wyższa. Tak więc - Iga Neko i Jaga Maneki to oficjalne, zapisane u pana weterynarza w komputerze imiona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, nowe życie - nowe imiona. Iga i Jaga - ślicznie! Pewnie będę tu na blogu używać jeszcze starych imion, ale z czasem wszyscy się przyzwyczaimy. :)
      Tak bardzo mi dobrze z tym, że one są u ciebie! Że Rufi się nimi opiekuje, że maja ogród, że mają kocią rodzinkę, no i że mają wspaniały personel! Gdyby wszystkie moje adopcje były takie to byłaby to najpiękniejsza robota na świecie! Wiele takich mam przecież, a moje kotki jechały nawet za granicę (Bułeczka do Pantery), bo dla dobrego domu wiele można zrobić. Z drugiej strony popatrz jak to się genialnie złożyło, że akurat Jola z Igorem mieli przyjechać w odpowiednim czasie! Z nimi puścić kotki w podróż to było łatwe, bo nie mam lepszych przewoźników! Sprawili się jak widać genialnie i jako przewożąc i jako dom tymczasowy. Te drzwi z siatki mnie ujęły!

      Powiedz Idze i Jadze, że ich mama zastępcza przesyła im wiele głasków. :)

      Usuń
    2. TiyaAnka, strasznie Ci zazdraszczam, tak się zakochawszy w tym dueciku. Ale moja rezydentka sporo przeszła i jeden Czajnik (kot) wystarczająco daje jej popalić:(
      Powodzenia dla Igi i Jagi, dobrego życia dla nich i dla Was!

      Usuń
    3. Organizacja organizacją, a wniosek jest jeden : one obie były po prostu Tiya_Ance przeznaczone :) Miód na skrwawnięte serce !

      Usuń
    4. No tak, ja tu napięcie stopniuję, nowe imiona planując zdradzić dopiero jutro, a przychodzi taka Tiya_Anka, bez krępacji rozpowiada o Jadze i Idze, i po suspensie. Ech, będę musiała się głowić nad następnym. ;)

      Aniu, z tym trudem i zachodem to nie aż tak znowu (patrz: budowanie napięcia akcji ;). Fakt, trzeba było ciutkę starań dołożyć, ale w gruncie rzeczy była to sama przyjemność. :) No i mieliśmy dziewczynki przez kilka dni u siebie - razem z trzema dniami u Gosi to ponad tydzień. Czas aż nadto wystarczający, by się zakochać na zabój i nie chcieć się z nimi rozstać (to było najtrudniejsze). Powiem Ci, że obawiałam się, że np. Twój mąż okaże się... nie taki. Bo wiesz, z Tobą rozmawiałam przez telefon, wymieniłyśmy kilka mejli, a mąż Twój to była niewiadoma. Pisałam nawet do Gosi, co to będzie, jak się w jakiś sposób uprzedzę (może nawet bez powodu). A tymczasem w pięć pierwszych minut moje obawy całkowicie się rozwiały. Fajne z Was człowieki. :) Iga i Jaga są szczęśliwe, a to najważniejsze. No, może jeszcze to, że i Wam z nimi dobrze. :) A z czasem może i Dandys się przekona do tych cudownych trzpiotek. :)

      PS. A jakie imiona mają pozostałe dwa kotki, bo albo mi umknęły, albo nie wymieniałaś ich? A w ogóle to oczywiście mam propozycję, żebyś przy ewentualnym nadmiarze czasu (ha, ha) podesłała nam fotki kotków i piesa i zapisała swoją bandę do słynnego przecież na całe blogowisko Spisu Powszechnego Zwierzaków. :)

      Usuń
    5. Oj Jolu, iście szekspirowskie dylematy musiały targać duszę Twą - oddać, czy nie oddać :) Na szczęście obyło się bez scen :) Mój S. jest ogólnie lubiany przez wszystkie zwierzęta, przez niektórych ludzi też, więc cieszę się, że wrażenie i na Tobie dobre sprawił (bo co by to było, gdyby było inaczej - kotecki mogłyby z nami nie odjechać!!!) Imiona mojego stadka to: Tiya, zwana Królewną, Franią albo Starą (jeśli mocno wkurzy uporem swym) - szefowa stada (kotka 10 letnia), Dandys zwany Dudusiem - kocurek - lat 9 i pół, Irys zwany Irkiem - do norweskiego leśnego bardzo podobny - lat 8 oraz Ćwirek, zwany Leosiem lat 2,5 - jedyny, który na czarne futro swe założył białe stopki na tylne łapki. No i oczywiście Rufus, zwany przez mego S. (nie wiadomo dlaczego) Małym, choć gabarytów jest słusznych. Nie wspominam o Jadze i Idze, bo to oczywista oczywistość przecież :)

      Usuń
    6. O, widzisz, i już mamy dossieur (czy jak to się tam nazywa) wszystkich Waszych zwierzaków. Jeszcze tylko doślesz nam zdjęcia i już mogę wklejać stadko do rejestru. :)

      Co do targania duszy - a jakże! Ale to tylko do chwili, gdy Twój S. roztoczył swój urok (nie tylko na Leśną i Śliwkę) i wygrał tę ważną... rozgrywkę. ;) Rymu-rymu-rym. :)

      Usuń
    7. Zdjęcie Igi i Jagi mam, Rufusa też, więc jeszcze trzech kotów poproszę i zapisuję Was do spisu :)

      Usuń
    8. Dobrze, spróbuję obfocić koty pozostałe moje cztery :)

      Usuń
  3. joju joj!!
    ale relacja, no no, wprawdzie przynudzalas dlugim tekstem, ale od biedy dalo sie przeczytac :P :P
    i kocinki majom odpowiedni dom! zycze tego wszystkim sierocym psinom i kocinom!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolu, dziękuję! Cudowny post! Wspaniała relacja z ciekawych zdarzeń. Sama poczytałam z ciekawością, mimo, że znam te zdarzenia.
    Powiedz mi czy siatkowe drzwi były drogie? Dziewczynki dawały Igorowi spać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o cenę takich drzwi, Gosiu, to nie znam, nie wiem, ile to kosztowało, ale sądząc z tego, że Pan Mąż nie wystawił mi faktury, chyba nas nie zrujnowały. :) To kawałek plastikowej siatki, kilka drewienek i gwoździki. I oczywiście niemały talent Pana Męża. :)

      Igor był szczęśliwy, mogąc je gościć w swoim pokoju. A najszczęśliwszy, gdy któraś wlazła mu do łózia i z nim pospała. :)

      Aha, i dziękuję, szefowo! :) Premio bydzie? :P

      Usuń
    2. W ramach premii będziesz mogła przygotować jakiś kolejny post! Nawet w przyszłym tygodniu. Zadowolona? :)

      Usuń
  5. Tak treściwie i wyczerpująco, że nawet wybaczam, iż tak długo czekać mi przyszło:)))
    Wyje moja dusza, za każdym razem, kiedy je widzę:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana, obie nasze dusze trochę sponiewierane, ale pomyśl, jakie koteczki są szczęśliwe z taką Tiyą_Anką i jej S. Oraz resztą rezydentów. :)
      Więc Cię utulam i już nie puakai.
      A w wolnej chwili to i Ty mnie poutulaj...

      Usuń
    2. Jolka, utulam Cię cały czas, ale dyskretnie!

      Usuń
    3. To całkiem jak ja Ciebie. :)

      Usuń
    4. My to się dyskretnie kochamy, nie?

      Usuń
    5. Noo... A słyszałaś, że z Krychom nie godom?

      Usuń
    6. Aktualizacja: już godom. ;)

      Usuń
  6. O takich pociągowo-kocio-konduktorsko-personelowych AKCJACH można czytać czytać! :)))
    Dla mnie był to doskonały podkład pod śniadanie i herbatkę (wolny dzień mam :P). :)
    A Hela też jest najpiękniejsza przecież! Jako kuzynka Śliwki i ciotka Kali. ;)
    Czyli na pkp też może być miło! Fajny akcent Twojej opowieści, Jolu. :)
    Dobra, idę paczeć na zdjęcia.:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziewuszki są niesamowite, że przez tyle godzin nie chciały do kibelka! No poza tym jednym małym zdarzeniem ;)

      Usuń
    2. Alu, to było tylko siusiu. To co to za wydarzenie! Ono nawet nie było małe, tylko maciupkie. :) Inna rzecz, że ciekawe, że nastąpiło akurat, gdy tylko postawiłam im kuwetkę. Ma się tę intuicję! ;)

      Usuń
    3. Aha, właśnie, Helena... Zapomniałam o Helce... Żeby się tylko nie obraziła! Jakoś ją udobruchaj w moim imieniu. Może dodatkowa porcja smakołyków? :)

      Usuń
    4. Ala, Helka jest dalej taka mięciutka?

      Usuń
    5. No tak, małe siusiu tylko! Mądre koteczki :)))
      Znów upał, więc Helka nie chce za bardzo jeść. Wczoraj i dziś miała kociego gościa i do teraz jest podekscytowana ;)

      Jest bardzo mięciutka, mogłabym ciągle ją tulić ;)))

      Usuń
  7. Popatrz Jola jak to dobrze ,że taka dociekliwa jesteś ,bo kto pyta nie błądzi :)))
    Relacja w sam raz ,wyczerpująca bez zbędnego gadulstwa i najważniejsze bardzo interesująca :)))))
    Fajnie że maleńtasy tak dobrze trafiły :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się nie dłużyło. Jak zaczęłam wczoraj "na brudno" relację, to sama się wystraszyłam, co to będzie. Ale, jak to mówio, ryzyk-fizyk. ;)

      Głaski w Myka przesyłam. I kłaniam się Twojej Mamie, co mnie ujęła jakoś tak swą osobą, choć na tak krótko się pojawiła, zaledwie mignęła. :)

      Usuń
    2. Miło mi Jolu ,że moja mama tak ci się spodobała . Mama dziękuje za ukłony i pozdrawia cię ,bo z ukłonami w jej wieku ,to już nie ten tego :))) Myk do głaskania nie taki skory ,jak sama widziałaś ,ale powiedzialam ,ze to od ciebie i łaskawca pozwolił i dziękuje ;)))) Ja też posyłam głaski dla twojego zwierzyńca hi hi hi ,będziesz miała więcej roboty ,ale i twoje zwierzaki bardziej przytulaśne som :))))

      :)))))))))))

      Usuń
    3. Z tym że nie wszystkie. Ale i tak więcej. ;)

      Usuń
  8. No, rzeczywiście nerw mógł szarpać przed taką podróżą - z takimi podopiecznymi. Ale poszło super. Nawet i kuwetkę dziewczynki miały ! Zorganizowałyście to genialnie ! I NAJWAŻNIEJSZE, że one obie są razem !!!
    No i nie wiem , czy to aż takie długie było. Przeczytało się jednym tchem ! Zatem chyba mogłoby być dłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczynki miały całą wyprawkę, zapakowałam im w pudełko, które potem służyło jako kuweta, wszystkie potrzebne rzeczy, takie jak miseczki, jedzonko suche i mokre, wodę w butelce, żwirek, ręczniki papierowe i zabawki. Jola przywiozła swój transporterek, ja dałam kocyk z kociego pokoju przesiąknięty zapachami, więc dziewczyny miały sprawy wyposażenia na najwyższym światowym poziomie! A co!

      Usuń
    2. Gooooosiu (rozanielone to jest!) :)))))

      Usuń
    3. Zapakowany żwirek powoduje jeszcze większe rozanielenie :)

      Usuń
    4. Ewa, żeby była jasność, żwirek wygarnięty z używanej kuwety - też dla aromatu, a jakże! :) Plus świeży.

      Usuń
    5. Gosiu, a wiesz, ten ładny kartonik, który był kuwetką, nie został spostponowany (mimo jednokrotnego siusiu), ponieważ pod żwirkiem wymościłam go folią. Więc się nie zdziw, jeśli dostaniesz w nim np. upominek lub przesyłkę. ;)

      Usuń
    6. Boszszsz, i żwirek używany z aromatem ! No nie mogę !

      Usuń
  9. Koteczki są naprawdę prześliczne i przesympatyczne. Cudnie, że udało im się zyskać wspólny domek....
    Wzruszające sceny i piękne opisy. Ty byś Gosianko mogła pisać scenariusze do komedii romantycznych, na przykład kocich, serca i emocji masz w sobie dość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups, skucha... To nie ja pisałam :)

      Usuń
    2. He, he, Gosiu, w zasadzie to nie taka skucha. Scenariusz w końcu Twój, ja go tylko ujęłam w słowa. Jak mówi Ninka - Słowacki. ;)

      Usuń
  10. Dzielne dziewczynki, kochane i najpiękniejsze na świecie... prawie!;))
    Czy Tymczasowy Personel Tymczasowych pozbierał się już nieco po tej stracie?:)
    Dobrze od czasu do czasu przeczytać coś miłego o pkp;)
    Chyba zrobię jutro wyjątek i zasiądę do komputera, aby poznać dalszy ciąg tej historii:)
    Miłego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, gdyby to była strata, może bym się nie pozbierała. Ale one, te cudowne skarby, mają u Ani i S. wspaniale. :)

      No i oczywiście namawiam Cię do popełnienia sobotniego wyjątku. :)

      Pozdrówka! :)

      Usuń
  11. :))
    ech, ludziska, ile te Kali Jaga Maneko i Mali Iga Neko miały szczęścia.. jaki to łańcuch dobrych ludziów się utworzył, jak wszystkie okoliczności po drodze do Tiya_Anki zadziałały na ich korzyść (nawet Pani z poczty!)..
    JolkoM, tak to pięknie opisałaś, z taką lekkością.. można odnieść wrażenie, że takie przetransportowanie z Wrocka do Ciebie dwóch kocich iskierek to błahostka. należy Ci się medal. nawet dwa! Wam wszystkim się należą! a przede wszystkim głównym bohaterkom - Idze i Jadze, które tak fantastycznie zniosły trudy podróży, choć to z pewnością nie był dla nich łatwy dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. errata: Jaga (Kali) Maneko i Iga (Mali) Neko! Tiya_Anko, przepraszam, że Wasze nowe imiona umieściłam na drugim miejscu, to jakoś tak odruchowo mi wyszło :)

      Usuń
    2. Tempo, no właśnie, wszystkie okoliczności (w tym poezja Ninki - http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2014/07/niezwyka-historia-kalinki-i-malwinki.html) działały na korzyść tej adopcji, ja byłam tylko malutkim trybikiem, który jednak się nawet nie próbował zaciąć i spełnił swoją, może w skali kosmosu znikomą, rolę, ale w tej jednej sytuacji dość ważną. I bardzo mi z tym dobrze. To sama radość. :)

      Dziękuję za miłe słowa, Joasiu. :)

      Usuń
  12. Piękna relacja nie opuściłam ani jednego słowa. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Baaaaardzo optymistyczny post na piątek. Niezmiernie się cieszę że jeszcze raz mogłam oglądać te dwie cudowne kuleczki. Jaga i Iga - też może być. A co tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jak może być - mnie się podobają te imiona. Kali i Mali pasowały mi do rymu w tytule, dlatego wystąpiły jeszcze pod pierwotnymi imionami. :)
      Cieszę się, że post wybrzmiał optymistycznie - na weekend się nam przydadzą jasne myśli. :)

      Usuń
  14. Piateczek juz za mna i mam weekendzik!!!
    Jakie te dwa berbecie spokojne, wprost urodzeni podroznicy. Prawie szkoda, ze juz dom znalazly, bo pewnie chetnie jeszcze by sie po swiecie pociagami powloczyly, co? :)))
    A swoja droga to jakis fenomen! Ludzie poswiecajacy sie kotom i znajdywaniem dla nich odpowiednich rodzin, stana na glowie, zeby kociki dotarly na miejsce, nawet za granice, jak pokazuje moj przyklad. :)))
    Kochane jestescie, kociomatki. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to, to, Panterko, weekendziczek. :)

      Ciepło Cię pozdrawiam i głaszczę Twoją trójeczkę. A Kiruni buzi w sam nos.

      Usuń
    2. W swiatowym rankingu na najczesciej calowanego w nosek psa, Kira zajmuje zaszczytne pierwsze miejsce. :)))

      Usuń
  15. Nie od dziś wiadomo, że ja lubię sobie poczytać :))))))))) Świetnie się to wszystko udało zorganizować i stały dom super. Iga i Jaga jak zawsze zachwycające! Jestem bardzo ciekawa, jak będą wyglądać, kiedy dorosną.
    A z trzech tymczasowych króliczków mojej córki dwa w tym tygodniu pojechały do nowych domków, oba poza Olsztyn; jeden nawet aż na drugi koniec Polski. Trzeci być może zostanie u nas, ale do końca nie wiadomo, bo jeśli znajdzie się dla niego dobry domek, to (z bólem serca) zostanie oddany, bo może będzie trzeba pomóc bardziej potrzebującemu króliczkowi, takiemu, który już długo czeka na dom...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ninko, coś Ci powiem w tajemnicy - i ja się zastanawiam nad tym, jakie one będą jako dorosłe kotki. I powiem Ci coś jeszcze, jeśli wszystko się dobrze ułoży (jak na zakończenie swojej audycji w piątki gada jeden taki W. Mann), to je kiedyś odwiedzę, bo to w końcu nie jakiś koniec świata jest, choć trochę dalej niż do Lakiego do Białogardu. :)

      Bardzo się cieszę, że tymczasowe króliczki Twojej córki znalazły domki i trzymam kciuki za tego długo już czekającego na swoje dobre miejsce.

      :**



      Usuń
  16. Świetna relacja, przeczytałam calutką, czekam na jutro.....:) Zdjęcia z pokoju Igora (kotki równoległe) i z pociągu - :):):) Przypomniało mi się od razu, jak my zabieralismy od Gosi Dakotkę- też kawał drogi z Wrocka do Lublina :):) Agnieszka z L

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, trzeba więcej takich jak Ty i Anka, kolejne cuda szukają, a jeszcze kolejne się szykują...
      :)

      Usuń
    2. Ach, te adopcje i związane z nimi emocje (rym jak najbardziej zamierzony!)! Się wspomina, co?

      Pogłaski dla Dakoty i Loli oraz piesków, Agnieszko. A dla Ciebie uściski. :)

      Usuń
    3. Dzięki Dziewczyny za dobre słowa, trudno sobie nawet wyobrazić, jak cudnym i przytulaśnym koteczkiem jest Dakotka :):):) A z L

      Usuń
    4. No właśnie, Agnieszko, może byś przysłała nam jakąś aktualną fotkę Dakotki. :)

      Usuń
    5. OK :):):) A z L

      Usuń
  17. Piąt mam straszny więc tym większa wdzięczność za miłą pogawędkę i fotorelacyjkę o ślicznotach; czekam na jutro bądź juterko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Hersi, to niech się natychmiast odwraca piątowe licho czy co tam Ci doskwiera, sio! Niech se idzie!
      Do jutrunia! :)

      Usuń
  18. Piękne sprawozdanie. Jak nie ma zdjęć, potrzebne są słowa. Ja tam lubię jedno i drugie i do powrotu nie trzeba mnie zachęcać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się zdawało, że przychodzi tu parę osób przychylnych słowom, nie tylko obrazkom. :)

      Usuń
  19. takie pięknoty jak spotkały Jolkę i Gosiaka..to musiały mieć potem już tylko kolejne szczęśliwe dni,miesiące ,lata:))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że niby my z Gosiakiem takie wróżki jesteśmy, Qrko? :D

      Usuń
    2. wróżki,czarownice,matki krzesne..i co tam tylko jeszcze:)))))))))

      Usuń
    3. Qrko, Ty byś nie chciała być moją przyboczną od rymów? :)

      Usuń
  20. Dobrze Jolu, że dziewczyny nie urządziły Wam w pociągu koncertu (moja kocia na pewno darła by japkę całą drogę). No i jak miło spotkac kociarza na swojej drodze (mówię o Pani w kasie). Już nie mogę się doczekac jutrzejszej relacji, sama miałam wieeelgą ochotę na te małe kolorowe kuleczki, tym chętniej teraz zobaczę ich nowy domek :-) Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ciągu trzech dni u Gosi przekonałam się, że koteczki są tak łagodne, spokojne i ufne, że w zasadzie przestałam się obawiać problemów w podróży. Trochę żal mi było je trzymać w transporterze, ale jeszcze bardziej się bałam, że nie upilnuję i gdzieś wlezą, więc wybrałam jedynie słuszną opcję. To kochane koteczki i cieszę się, że Ania i jej mąż mają taką radość w domu! :)

      Buziaki, Aniu.

      Usuń
  21. Bardzo emocjonująca relacja :-)) Sama nie wiem czy bym oddała kotecki już po paru dniach tymczasowania ;) One takie cudowne !
    Ale Duzi jak marzenie i więc niech im się szczęści w nowym domku :-D

    OdpowiedzUsuń
  22. Fakstycznie,kociczki są niespotykanej urody a z wiekiem coraz urodziwsze:)
    Z przyjemnością juterkowy post przeczytam/zresztą jak każdy mający duuużo zdjęć a i wykorzystam wiadomość z pkp o pierwszych miejscach do leżenia:)
    Miłego popołudnia z wieczorem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju, żeby tylko się za bardzo nie rozniesło, bo po systemie. ;)

      I Tobie pięknego wieczoru, Orko. :)

      Usuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...