Strony

czwartek, 31 stycznia 2013

Czary-mary

Dziś nie napiszę wiele, bo nie mam czasu. Jestem zajęta czytaniem wczorajszych komentarzy, radością, wdzięcznością, uśmiechem, niedowierzaniem, wzruszeniem i wbijaniem się w dumę. :) Myślę, że dziś z jej powodu pęknę. Już się ze mną nie pogada! Rany, jaka ja jestem wspaniała!! Normalnie szok! Dręczy mnie jednak pytanie: co to będzie, jak się wyda, że ja wcale nie jestem taka, jak myślicie?

Ten dzień już pewnie nadchodzi, a tymczasem pokażę Wam czary. W niedzielę wieczorem, kiedy wychodziłam z Rufim na spacer, padał wielkimi, mokrymi płatami świeży śnieg.
W ostatniej chwili chwyciłam za aparat i proszę! Mamy zaczarowany świat latarni - nocnych słońc i moją uliczkę w puszystym confetti.















Miło, gdy ktoś czeka.

Miło mi też i czuję się wyróżniona z powodu wczorajszych Waszych komentarzy.
Wciąż się nie mogę nimi nacieszyć. Dziękuję Wam bardzo serdecznie.

Dziś koteczki wiejskie: babka i matka, wracają na swoją wieś. Zdążyłam się już do nich przywiązać, one jednak są już bardzo zniecierpliwione siedzeniem w zamknięciu.
Będą się cieszyć, tak myślę. Relacja wkrótce. :)

PODPIS

środa, 30 stycznia 2013

Mam roczek!

Witajcie, mili Czytacze!


Minął rok mojego blogowania! Wiele miałam refleksji w trakcie jego trwania, a teraz, gdy przyszło co do czego i powinnam coś mądrego napisać, to nie wydaje mi się to już takie ważne. Było, minęło, szuuuuu. :)

Jednak, ponieważ okazja jest niepowtarzalna, krótko go podsumuję.

To był dla mnie wyjątkowy blogowy rok. I dobry, i tragiczny. Bywał refleksyjny, skrzący się humorem, poważny, literacki, smaczny, zwierzolubny, ale nade wszystko bardzo kreatywny. Towarzyszyliście mi w trudnych i ważnych dla mnie momentach. Dzięki Wam moje 50. urodziny minęły mi bajecznie łatwo i miło. Dzięki Wam,  kiedy spotkała mnie życiowa tragedia, nie czułam się samotna, a otoczona wsparciem i rozczulającą życzliwością. Nigdy tego nie zapomnę.

Razem zwiedzaliśmy świat, podziwialiśmy zachody słońca nad naszym pięknym morzem, jeździliśmy na rowerach po Polsce, czy na nartach we Włoszech. Odwiedziliśmy Holandię z jej tulipanami i Dolomity z ich górskim majestatem. Dzięki temu, że mogłam się tym dzielić, z radością robiłam zdjęcia i umieszczałam opisy. Wasze reakcje i radość przy kocich historiach dodawały mi skrzydeł do dalszej działalności na tej niwie. Super było mi czytać pełne uśmiechu komentarze pod komiksami! Fajnie jest dzielić się udanymi przepisami, wiedząc, że ktoś to przeczyta, a może nawet wypróbuje. Kilka razy zdarzyły nam się bardzo owocne i poruszające dyskusje. Trochę też przemyciłam w postach wiadomości o sobie. Wiele z przymrużeniem oka. Znalazłam mnóstwo dobrych znajomych, z którymi mam świetne kontakty również pozablogowe, a nawet jedną wyjątkową przyjaciółkę. Jestem szczęściarą!

To roczne blogowanie sprawiło mi prawdziwą frajdę, a kontakty z Wami, drodzy Czytacze, dały mi wiele radości.

Rok temu umieściłam na blogu pierwszy post, który składał się z jednego tylko zdjęcia. Potem przedstawiłam swoje zwierzaki, potem zaczęłam umieszczać przepisy, historyjki z życia, zdjęcia z okolicy. Przeżywałam okropnie każde wejście na mój blog. Byłam tak bardzo niepewna siebie! Kiedyś licznik wskazał 30 wejść. Rany, jak ja się martwiłam, czy to, co napisałam, będzie dobrze przyjęte! Jako pierwsza moje posty skomentowała Kass. Ileż ja miałam z tego radości! Myślałam i myślałam, jak jej podziękować i tak powstał mój pierwszy komiks. Kasi się spodobał, a ja do dziś go lubię. J Któregoś dnia liczba odwiedzin sięgnęła 100! Byłam poruszona i szczęśliwa. I tak, pomału, pomału dane statystyczne rosły. Kończę ten rok ze statystyką jak niżej:



Ten rok dodał mi pewności siebie. Sporo się też o sobie nauczyłam. Znalazłam ludzi myślących kreatywnie i działających zamiast narzekać. 
Znalazłam się wśród zwierzolubnych. 



Oprócz czasochłonności tego zajęcia widzę w nim same pozytywy.

I co to ja miałam napisać, zanim się tak rozpisałam?
Aha! Miałam napisać jedno słowo:

DZIĘKUJĘ!

Z całego serca dziękuję Wam, kochani, za ten wspólny rok w budyniowym świecie.
A moje kochane największe gaduły całuję i ściskam (wirtualnie). Gadajcie jak najwięcej, bo dzięki temu to ma sens! Alucho, Qro Domowa, Kamilo, Abigail, Justynko – specjalne podziękowania dla Was, kochane dziewczyny, ale także dla każdego, kto zostawił Za Moimi Drzwiami choć słówko!


LUBIĘ WAS, LUDZISKA! BARDZO WAS LUBIĘ!

Uśmiechnijcie się. :)


PODPIS

Wpadłam po pracy do domu, zakasałam rękawy i proszę!
Ciach-prach, cóż to dla mnie!
Przyjęcie gotowe. Zapraszam! :)

Sałatka ze śledzia i winnego jabłka. Pycha. :)

Dwukolorowa zupa z cukinii. Delicja!

Domowy chlebek z przepisu Kass. Mniam, mniam, mniam!

Pierogi z łososiem i szpinakiem. Viki, mogą być? (a spróbuj powiedzieć, że nie, to....) :))

Pavlova z owocami, za  którymi tęsknię już okrutnie!

Częstujcie się, drodzy goście! 

Smacznego :)))

KOCHANI, STRASZNIE WAM DZIĘKUJĘ ZA TO MORZE ŻYCZEŃ!
ODPOWIEM NA NIE ZBIORCZO JUTRO.  :))))


Prezent od naszej blogowej blond Pantery. Dziękuję Ci bardzo!

wtorek, 29 stycznia 2013

Coś do wzruszenia się i coś do uśmiechu :)



Na ten film trafiłam wczoraj, a namiary na te dwa poniżej dostałam od blogowej koleżanki, w skrócie blogowianki :)

PIERWSZY

DRUGI

Dziękuję Ci, blogowianko, bardzo! Mam dziś spadek nastroju, nie wyspałam się, wszystko mnie wkurza, więc miło było się uśmiechnąć. :)

Może to coś wisi w powietrzu? Jakiś wzrost albo spadek ciśnienia? A Wy jak się dziś macie?

PODPIS

"Dobre dziecko" Roma Ligocka

Przeczytałam nową książkę Romy Ligockiej pt. Dobre dziecko. Jestem pod jej wielkim wrażeniem. Pierwsze słowo, jakie mi się nasuwa, to: szacunek. Czuję wielki szacunek za zmierzenie się z tak trudnym tematem, jakim jest powrót do swojego dzieciństwa. Za zrobienie tego bez lukru, bez usprawiedliwiających znieczuleń. Za opisanie rzeczywistości swojego okresu dorastania, za powrót do swoich trudnych i bolesnych emocji. 

„Umiem tylko kochać. Nie umiem być kochana” - pisze o sobie autorka. Czy po przeczytaniu jej wspomnień łatwiej mi to zrozumieć? Oczywiście. Mocno przeżyłam historie z życia Pani Romy i domyślam się, jak one na nią wpłynęły. Książkę czyta się szybko. Napisana jest prostym językiem, który wzbudził we mnie całą gamę uczuć. Wielokrotnie musiałam lekturę odkładać na bok, poruszona siłą jej emocjonalnego przekazu. Choć od tamtych wydarzeń minęło już ponad pół wieku, to nadal mają porażającą siłę. 

Wyobcowanie, samotność tej dziewczynki, która czuła się często zawalidrogą w życiu mamy, przeszkodą na jej drodze do szczęścia odkopała we mnie pokłady współczucia. Można śmiało nazwać to piekłem dorastania, podczas gdy, wydawałoby się, to prawdziwe piekło w postaci wojny i getta jest już za nią. Nierozumiejąca tego, co dzieje się z jej mamą, narażona na spadające znienacka nieprzyjemności za sprawą romansu matki z żonatym mężczyzną, czuła się przez nią odepchnięta. Co najtrudniejsze, próby samobójcze podejmowane przez mamę uczyniły z Romy jej strażniczkę. Jakie to trudne zadanie dla dziecka! Pilnować własnej matki, aby nie odebrała sobie życia! Jak bardzo Roma czuła się pominięta i dla niej nieważna, skoro ta chciała ją osierocić i zostawić na pastwę losu. Oczywiste jest dla mnie, że mając 10 lat, nie była w stanie nazwać swoich uczuć i zaakceptować ich. Tym bardziej cierpiała. 

Czy może dziwić, że w takiej sytuacji dziewczyna radziła sobie, jak umiała, czyli np. odmawiając jedzenia i wpadając w anoreksję? Wyobrażam sobie, jak można nie chcieć czuć tych wszystkich niezrozumiałych dla dziecka emocji. Łatwiej zagłuszyć je głodem. Łatwiej wydaje się nawet umrzeć z głodu, niż być na wakacjach z panią Heleną. To znamienne, że takie najtrudniejsze przeżycia mogą przypomnieć nam się po wielu latach. Tak było w przypadku tego wakacyjnego wyjazdu z p. Heleną, gdzie Roma została w swoim rozumieniu zesłana, aby matka "też sobie pożyła", bo przecież "też była człowiekiem". Wizja i uczucia z tamtych dni wróciły do autorki podczas pisania tej książki. Po 50 latach...  Wróciła trauma tamtego potraktowania jej przez osobę skostniałą, kompletnie nieempatyczną, a także wyznawczynię tzw. czarnej pedagogiki, wg której należy dziecko upokarzać, okłamywać i traktować jak przedmiot, aby wychować je na wartościowego człowieka. Mocno przeżyłam ten fragment książki.


Istnieją też miłe momenty w życiu małej Romy. Takie są dla niej wspomnienia wspólnych chwil przy radiu, które spędziła razem z matką. To takie nieczęste chwile wzajemnej bliskości. Roma pamięta, jak siadały obie przy drewnianym odbiorniku obitym żółtym materiałem i czekały na transmisję z zawodów jazdy figurowej na lodzie.  Potem uruchamiały wyobraźnię: "Ty sobie wyobraź jak oni skaczą! Ty sobie wyobraź..."
Może dzięki takim chwilom dziewczynka posiadła umiejętność przenoszenia się w ulubiony świat wyobraźni, w świat książek i rysunku. Również lektura pamiętnika jej babci Anny Abrahamerowej, który jest pamiątką pięknego, czystego i bogatego przedwojennego życia żydowskiej rodziny jej taty, jest dla Romy ucieczką od rzeczywistości, próbą radzenia sobie z trudnymi uczuciami.

To mądra i odważna lektura. Książka, która wyrasta z osobistych przeżyć. Porywa za serce. Ilustruje, że nie da się od siebie uciec. Pokazuje, że traumy i nienazwane uczucia z naszych najwcześniejszych lat mają wpływ na całe nasze życie. Pani Roma Ligocka pokazała to w sposób finezyjny, jednocześnie patrząc na swoje życie z dystansu. Nie oceniając, nie atakując, zajmując się tylko i wyłącznie swoimi uczuciami. Dając sobie do nich prawo. To niełatwe. To obnażenie przed innymi najbardziej intymnej strefy swojego życia. Jestem pewna, że napisanie tej książki to oczyszczający i ważny krok w życiu autorki i jeśli będę miała okazję, to na jakimś spotkaniu autorskim osobiście ją o to zapytam.


Na deser Wisia i Amisia:
 





PODPIS

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Babka i matka już nie urodzą

Ale wymyśliłam tytuł, co? Nie mogłam się powstrzymać! Wygląda on jak zapowiedź jakiegoś horroru, podczas gdy znowu będzie o kotach. :) Z góry wyrażam skruchę, ale wzorując się na znanej piosence, mogę Wam zaśpiewać: "co ja zrobię, że je lubię, więcej niż bym chciaaała, jeśli powiem, że nie lubię, to bym Wam skłaaamała".
Pamiętacie piątkę kociąt, które przewinęły się w grudniu przez mój dom? Można o nich poczytać TU. Obiecałam podczas ich zabierania ze wsi, skąd pochodzą, że zajmę się kastracją ich matki i babki, żeby choć w przypadku tych dwóch kotek przerwać cykl namnażania się bezdomnych kotów w tamtej okolicy. Ten moment nadszedł w końcu i kotki są już po zabiegu. Za cztery dni wrócą na swój teren. Uznałam, że będą miały tam dobrze za sprawą Dobrej Gospodyni, która je regularnie dokarmia, a nawet, ponieważ udało jej się je oswoić, wpuszcza podczas mrozów do domu.

Babka.
Przedstawiam Wam babkę piątki kociaków (w tym Filonki, która jest nową, ukochaną córeczką Basi). Babka jest świetną kotką. Niezwykle kontaktową i odważną. 

Jej futerko po kilku dniach w czystym pomieszczeniu odzyskuje śnieżną biel,
wcześniej to, co białe, było szaro-bure. 
To stara wyga, która z niejedną sytuacją sobie w życiu poradziła. Ma jeszcze tę niezwykłą cechę, że jest wielką gadułą. Wydaje  z siebie różne odgłosy: gruchania, warczenia, stękania. Wszystkie one są przyjazne. Ona po prostu lubi mówić!


Zupełnie inna, za to zjawiskowo piękna, jest jej córka, matka wspomnianej już piątki kotków. Już podczas oglądania jej dzieci widać było, że pomieszały się w nich niesamowite geny. Przypominam, jak wyglądały. Co jeden to piękniejszy!

Plamka, Karmel, Mafin, Lusia i Filonka.
Matka jest spokojną, zalęknioną, delikatną koteczką.

Matka - córka babki. 
Daje się gonić babce, czyli własnej matce i po pierwszym dniu, który spędziły w mojej pralni, sądziłam już, że będę musiała je izolować. Potem jakoś się dogadały. Matka napędziła mi niezłego stracha, ponieważ zaraz po zabiegu wlazła pod brodzik, który mamy w pralni do kąpania Rufiego i nie mogłam jaj stamtąd wywabić. Dojścia tam nie ma praktycznie żadnego, więc oczami wyobraźni widziałam już, jak rozwalamy wszystkie te kafelki i duperelki, żeby wyciągnąć stamtąd kota. Na szczęście następnego dnia wygnał ją głód, a ja zabezpieczyłam to przeklęte wejście pod brodzik kawałkiem deski.


Matka jest cudna. Zachwycam się jej urodą łani, jej wielkimi oczami. Szkoda jej na wieś, a z drugiej strony przyzwyczajona jest do mieszkania na dworze, do przestrzeni... Porozmawiam jeszcze z Dobrą Gospodynią, czy szukać jej domu, czy nie...

To słodka jak miód koteczka.
Abigail, kiedy będziesz robiła nam kocie bombki na świąteczne choinki, to ja nazbierałam już trzy tymczasy: Eugeniusza, Babkę i Matkę. Sercowej Panienki Wisienki nie liczę, bo kto wie, co z nią będzie... :)

*********************************************************************************

Skończył się styczniowy konkurs w Klubie Kota Jasna 8. Pełniłam w nim funkcję patrona honorowego i stąd przypadł mi w udziale niezwykle miły przywilej obdarzenia swoją nagrodą jednego blogu biorącego udział w konkursie. Od początku czułam rozrzewnienie i rozczulało mnie jedno ze zdjęć (to pewnie dlatego, że takie sceny dzieją się u mnie w domu pomiędzy Rufim i Sercową Panienką Wisią), nie wahałam się więc zbyt długo.
Oznajmiam z radością, że ufundowaną przeze mnie nagrodę w postaci książki "W krainie kota" Doroty Terakowskiej, kalendarz na 2013 rok "Przyjaciele", oraz coś słodkiego,


otrzymuje nr 4. Iwan i Ruda, http://ostojatupai.blogspot.com/ za zdjęcie:


Proszę zwycięzcę o adres do wysyłki. :)

Spokojnego dnia. 

PODPIS

niedziela, 27 stycznia 2013

Czekoladowe ciasto z coca-colą i "Niemożliwe"

Czekoladowe ciasto z coca-colą jest rewelacyjne. Sądząc po składnikach, bardzo tuczące i niezdrowe,  za to łatwe i przyjemne do zrobienia, a w smaku boskie. Surowe było tak dobre, że naprawdę musiałam ze sobą walczyć, aby go nie pożreć (oblizałam tylko łyżkę i to mogło się skończyć rzuceniem w cholerę diety i pójściem w baleroniarstwo - jeśli ktoś rozumie, o czym mówię).
Upieczone też jest pycha! Moje chłopaki mlaskają i pałaszują, aż im się uszy trzęsą. Stwierdzam, że to najlepsze ciasto czekoladowe, jakie robiłam, wilgotne i... uzależniające.

Przepis jest Jamesa Martina z książki pt. "Desserts", a kopiuję go stąd:


Składniki:

- 250 g mąki pszennej
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 300 g cukru kryształu
- 3 czubate łyżki gorzkiego kakao
- szczypta soli
- 1 opakowanie cukru wanilinowego

- 250 g masła
- 200 ml coca-coli
- 75 ml mleka
- 2 jajka



na polewę:
- 1 czekolada z nadzieniem toffi (dałam zwykłą czekoladę pomieszaną z nutellą).
- 2-3 łyżki śmietanki 30%


W jednej misce wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, cukier, kakao, sól i cukier wanilinowy. Do drugiej miski wbić jajka, dobrze je roztrzepać, potem dodać mleko, roztopione i wystudzone masło oraz coca-colę, wymieszać.
Mokre składniki wlać do suchych i delikatnie, ale dokładnie wymieszać łyżką.
Tortownicę o średnicy 24 cm wysmarować masłem i wysypać bułką tartą. Przygotowaną masę wylać do tortownicy i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180ºC. Piec 40-50 minut. Wyjąć i zostawić do ostygnięcia.

Przygotować polewę: czekoladę połamać i stopić w kąpieli wodnej. Dodać śmietanę, dokładnie wymieszać. Gorącą polewę wylać na ciasto, odstawić do zastygnięcia.

Amisia z ochotą rzuciła się do testowania, jednak po powąchaniu testowanego obiektu odsunęła się z wyraźnym zawodem. Znaczy: niejadalne dla kotów! Hura, nareszcie nie muszę szczelnie zabezpieczać, aby ciasto nie zostało niecnie i podstępnie obgryzione!

Uwaga! Ciasto zostało w ekspresowym tempie wypróbowane przez Gałagutka. 
Co ona na to, jak wyszło, czy jest czym się zachwycać, można poczytać i zobaczyć TU
Warto zaglądnąć, choć wypieki Jej mamy przyprawiły mnie o ślinotok. :(

PODPIS

Byliśmy w kinie na filmie "Niemożliwe" opowiadającym historię rodziny, która przeżyła tsunami na Oceanie Indyjskim w 2004 roku. Film jest hollywoodzką wersją tego wydarzenia i jako taki jest przesłodzony i momentami sztucznie ckliwy. Efekty specjalne są jednak dobrze zrobione, mimo że rozmiar bólu i tragedii wywołanych przez tę klęskę żywiołową, gdzie zginęło ponad 200 tys. osób, jest pokazany dość oszczędnie. Zachwycił mnie Tom Holland grający najstarszego z trzech synów poszkodowanej rodziny. Film trzyma w napięciu, udało mu się też wycisnąć mi łzy z oczu. Na pewno nie jest to żadne wybitne dzieło, jednak jego prawdziwą wartość stanowi fakt, że jest oparty na prawdziwej historii i dlatego nie żałuję, że go widziałam, choć chwilę po wyjściu z kina przestałam o nim myśleć (czyli go głęboko nie przeżyłam). Mimo to polecam.


sobota, 26 stycznia 2013

Miłego weekendu :)












Śpieszmy się kochać zimę. Niedługo odejdzie.

PODPIS