Hej ho! Jest tu kto? :)
Ja jestem, ale wciąż jakby mnie nie było… Nad morzem byłam, mmmmmm…
Odpoczęłam, wyluzowałam się tak bardzo, że aż mnie cała dusza i wszystkie kości bolą od nicnierobienia! To była orgia lenistwa! Ja to opiszę, a Wy się wczuwajcie, wyobrażajcie sobie, zazdrośćcie, ale z życzliwą nostalgią najlepiej, mmmmmmm...
Jednak najpierw dojechać nad to morze trzeba! Napstrykałam zdjęć z trasy. Europa, panie, Europa! Teraz to się jedzie!
|
Pokup* (od popasu, ale na okazję kupy) na stacji paliw. :) |
*Słówko autorstwa JolantyM.
|
Popój. |
|
Posik. |
|
"Dbaj o serce"- wyświetliło mi się na niebie. A serce miałam w rozterce, to fakt. |
|
Nad morze jedziecie? Hura! To i ja! - ucieszył się chmurny słonik i pomknął z nami! |
|
No to i ja się udam - żółw na to.
(Zapowiadał się niezły tłum na plaży, ale jakoś to się potem... rozmyło, hrehrehre.) |
|
Zaplute siedem nieszczęść podczas znienawidzonej podróży. |
|
Różne systemy w zgodzie - do celu nie sposób nie trafić. |
|
Trafiliś! Może to już morze. |
|
To nasz cel. Tu mają domek przyjaciele. Możemy z niego korzystać! Bosko! |
|
Uwolniony, ufff! |
|
Tą dróżką, potem las, potem plaża, morze, już zaraz, hura!! |
|
Stuk. Puk. W-i-t-a-j-c-i-e! |
A teraz już się tłumaczę z tej orgii lenistwa, o której wspomniałam wyżej. Bo tak:
- Spanie do godziny13! I to niemal co dzień. Tak naprawdę to do 10., ale potem w łóżeczku kawka, śniadanko i kolejna pośniadaniowa drzemka! Około 13. powolne zwleczenie się z łoża, prysznic bądź nie (od brudu w końcu ponoć jeszcze nikt nie umarł) i spacer…
- Wróćmy jednak do śniadanka. Taka na przykład jajecznica (z jaj prosto od Olgi) z podgrzybkami z nadmorskiego lasu, mmmmm… Albo grzaneczki smażone na masełku (chleb maczany w rozbełtanym jajku z wodą i odrobiną mleka) z chrupiącymi plasterkami z podgrzybkowych kapeluszy na masełku przypieczonych, mmmmmm…
- A ten spacer… Najpierw długaśny pustą plażą, po piasku, po falach mimo chłodu (darmowy piling), potem powrót lasem przy skarpie i mimochodem grzybobranie, mmmmmm… Jak to miło, że grzybeczki chciały współpracować i rosły wprost przy ścieżkach.
- A obiadek? Do wyboru; podgrzybki w śmietanie jedzone eksperymentalnie, np. z pierogami ruskimi (przywiezionymi z domu) lub z camembertem smażonym, mmmmmm, pychota! Orgia smaku najprawdziwsza z prawdziwych! Albo rybka smażona z frytkami i surówką z kapusty kupiona w ostatniej już czynnej smażalni w miasteczku. Doskonała! Za tym smakiem tęskni się calutki rok!
- A po obiedzie, wiadomo: lody! To nic, że chłodnawo, że wrzesień, że deszczyk o szyby jesienny… To nic, jak wczasy, to wczasy, a jak one, to lody muszą być. I kropka, mmmmmm... (I wielokropek - dop. Talibia).
- I jeszcze raz spacer - wieczorny, zachodni, choć pozornie niespektakularny, to i tak niezrównany. Subtelne pastele rozsmarowane na zimnym niebie nad chłodnym morzem i mroźną w tonacji plażą to uczta dla oczu, odpoczynek dla ducha, mmmmm... Można się najeść tymi arktycznymi barwami w przytulnym otoczeniu wrześniowego, niemal ciepłego wieczoru w Polsce, mmmmmmm...
- Po spacerze NIC. Niczego nie muszę, niczego nie potrzebuję, nic mnie nie goni... Rozmowy, książki (Opowieść o kocie, mistrzu zen), trochę tv - jakieś stare filmy (Jurasic Park), bajeczki (Bolek i Lolek leciał, i Reksio), seriale (Rodzinka.pl), jakieś gry na komórce (kierki, pasjans), trochę grzebania w sieci na ajfonie. Zero komputera! Zakurzył się biedaczek nieużywany, mmmmmmm…
- No i największe miłe zaskoczenie: Rufik! Pies, który nie jeździł donikąd, bo nawet półgodzinna jazda na naszą wieś była dla niego koszmarem. Tym razem zabrany z nastawianiem, że trzeba w końcu spróbować, a przede wszystkim odciążyć Wrocławskiego. Zniósł podróż nie najgorzej, nie najlepiej, ale zniósł, a potem sprawdził się na medal jako pies plażowy, spacerowy i jako samotny zostawacz w domu, gdy my na wycieczkę samochodową (na rybkę). Sprawdził się też jako spacz poranny niebudzący. Do 10. piesek chrapał bez problemu!
Jakże inny ten urlop od pobytu w Japonii, gdzie całymi dniami zapitalaliśmy, aby zobaczyć jak najwięcej!
Mimo że pozornie nic się nie działo (niektórzy już wiedzą, że znów widziałam się z Jolą i Igorem! Czy to nie piękne?), to na pewno uda mi się jeszcze wyciągnąć z tych wczasów niejedną ciekawą opowieść. Będzie wkrótce, bo narobiło się wiele zaległości. Przecież o Sysi i Prysiu napisać muszę, i o Janku, i o tym, co dostałam od Hany, od Anabell, od Pantery. To zrobię z radością.
I o innych sprawach też napisać muszę. Niestety.
Widzę, że dzięki Joli i Wam, drodzy Czytacze, kąty Za Moimi Drzwiami kurzem nie zarosły. Dziękuję!
Teraz mocno trzymamy kciuki jeszcze za Malina, już ci bardziej psolubni narzekać nie mogą, że tu tylko koty i koty!
A kotki cieszyły się ogromnie, kiedy wróciliśmy. Stefka najbardziej. Szalała jak kociak - za myszką, za wędką, już nie wiedziała, co z tej radości robić! Hokus radość demonstrował głośnym mruczeniem, a Amisia nocnym przytuleniem. :)