Strony

sobota, 28 lutego 2015

Rufi był psem niezwykłym

Czy trzeba stracić, aby docenić pełniej?
Myślę, że tak jesteśmy skonstruowani. 
Niestety?
A może to naturalne i nie ma co robić sobie wyrzutów.
Zazwyczaj najbliższych szanujemy jeszcze bardziej, gdy już ich nie ma.
Czy to dotyczy naszych zwierząt, które odeszły?
Przecież zawsze doceniałam Ruficzka, ale teraz gdy o nim myślę, 
gdy go wspominam, jawi mi się jako pies absolutnie niezwykły.


Spokojny, idealny towarzysz, godny zaufania, bez cienia agresji.
Koci pasterz przyjmujący z wielkim spokojem i życzliwością wszystkie kocie biedy, 
nagminnie i dosłownie włażące mu na głowę i wiszące na złotym ogonie.
Jakie dobre fluidy musiał wydzielać ten olbrzym, że one się go nie bały, 
i to wręcz od pierwszych chwil w naszym domu!
Kochana nasza pierdółka o duszy dzidzi, kochającym i ufnym serduszku,
 wielki poczciwina, przyjaciel każdego z osobna i wszystkich razem. 

To czworonożni mieszkańcy naszego domu, gdy zaczynałam pisać bloga: Kayronek, Amisia i Rufi. Boli...
Rufiego nie ma z nami już miesiąc.
Dokładnie o tej godzinie, w środę, w styczniu 2015, 
usnął spokojnie na swoim kocyku, całowany i opłakiwany.
Ostatnimi słowami, jakie usłyszał, były słowa miłości i podziękowania.
Nigdy, przez ten miesiąc, nie żałowaliśmy swojej decyzji.
To bardzo pomaga w żałobie.
Jego stan był tragiczny, bez szans na wyzdrowienie.


Rufi miał dobre życie, Rufi był psem niezwykłym.
Nie mamy dziś powodu do smutku.
Wspominając go, można uśmiechać się szeroko, z czystym sercem.

Amisia odchorowuje stratę przyjaciela. Ona jest bardzo uczuciowa.
Nanizane na łańcuch pamięci zostały nam cudowne wspomnienia, by lśnić jak brylanty.
A że przedzielają je inne klejnoty, mniejsze i przeźroczyste... jakby łzy...
To dobrze. Tak ma być.

PODPIS

Koci Król.

Pierwsze spotkanie.

Powitanie.

Cierpliwość.


*********************

Co to? Kto to?
Złota sierść, białe kły,
czy to lew?
A może promyki słońca
radośnie goniące
stado mew.

Co to? Kto to?
Biegnie w Twoją stronę
zostawia na plaży ślady wielkich łap,
i uśmiecha się tak,
jak nie uśmiecha się żadne inne zwierzę.

Co to? Kto to?
Czy to człowiek? Czy to pies?
Spójrz, odwrócił się
odbiega
daleko już jest
ale nie martw się
zobaczysz go wkrótce
bo nic nie odchodzi na zawsze

*************************

Autorką wierszyka jest Maja.


Zapraszamy do bazarku Skarpetowego

Teraz zaglądam tu tylko na chwilkę, aby przypomnieć moim miłym czytaczom o naszym blogowym bazarku pomocy dla zwierząt, dzięki któremu zbieramy zaskórniaki do wyjątkowej SKARPETY, która powstała dla ochrony i zabezpieczenia na ciężkie dni. 


Napisali o nas:
http://wwwtrembil.blox.pl/2015/02/Skarpeta.html - ile radości z zachęcania innych do udziału!
http://graszkowska.blogspot.com/2015/02/skarpety.html - ile radości z otrzymanej pomocy!

Przez weekend pojawi się znowu trochę nowych darów do kupienia. Wczoraj uporałam się z paczką od Beaty z Rzeszowa, której bardzo dziękuję. Dziś czekają na obfotografowanie i umieszczenie na stronie kolejne przedmioty. 

Warto zaglądać i upolować coś dla siebie, a jednocześnie wrzucić grosz do Skarpety. 
Naprawdę nie trzeba być czynnym komentatorem bloga, aby zrobić zakupy. Wystarczy upatrzyć sobie przedmiot i napisać na adres mejlowy podany przy jego opisie. 

Idą święta. Czy nikt już nie wysyła kartek? Jeśli jest ktoś taki, to zapraszamy do nas! Przy liczbie większej (niż jedna) można się dogadać z twórczynią co do ceny - koszt wysyłki będzie niższy.

Na bazarku pojawiły się śliczne pisanki, piękna biżuteria, książki oraz cudeńka takie jak anioł z sarenką, serwetki Ewy i wiele, wiele innych rarytasów.


Poza tym cel jest szczytny.

Jednocześnie przypominam, że obie z Haną działamy w stu procentach charytatywnie, nie czerpiąc ze Skarpety żadnych korzyści dla siebie ani dla naszych zwierząt, w tym moich tymczasowych. Obie za to latamy na pocztę, fotografujemy fanty, wklejamy na blog i prowadzimy liczną korespondencję. A potem rozglądamy się i szukamy kolejnych potrzebujących. No i nigdy się nie skarżymy, a wręcz przeciwnie. Pomaganie jest fajne! :)

Zapraszamy!



PODPIS

PS. Dziś wieczorem o 22:30 ukaże się jeszcze jeden ważny dla mnie post.




piątek, 27 lutego 2015

Kordula. Los tak chciał.

Pomagam w osiedlowej, społecznej akcji sterylizacji kotów na wrocławskim Gaju. Pisałam już o tym kilkakrotnie. Stamtąd pochodzi np. Cynamon, piękny rudzielec, i Gaja - cudna dymka. 
Tym razem, między innymi, złapał się do klatki kotek. Odebrałam go jako kocurka, "bo tak mu z pyszczka patrzy chłopakiem", a okazał się kotką, i to na dodatek w początkowej ciąży. Na przełomie marca i kwietnia na tym wrocławskim blokowisku pojawiłyby się kolejne bezdomne kocięta. 
Nie pojawią się. Koteczka jest już po zabiegu, zniosła go świetnie i miałam ją za kilka dni odwieźć na jej miejsce bytowania, ale...
Popatrzyła na mnie tymi oczami...
Wydała mi się tak krucha i delikatna...
Wyobraziłam ją sobie błąkającą się po piwnicach...
I tak się nakręcałam w tej wizji, a ona tak patrzyła i patrzyła...


No i zdecydowaliśmy z MCO, że na próbę zostanie. Hm. 
Nie wiem, czy to dobra decyzja. Trzy dziki w domu to jednak może być za duże wyzwanie.
Na razie kicia odwdzięcza się za ten poryw serca, demolując mi koci pokój i zachowując się skandalicznie. Zaczynam obawiać się, że zostawienie jej to błąd. 

Zobaczę jeszcze przez chwilę, czy się uspokoi, no i czy dogada się z Zulą i Psotką, bo na razie to też jej nie wychodzi. 
Dam jej jeszcze trochę czasu. Tymczasem, tak czy siak, kotka powinna się jakoś nazywać. 
Zastanawiając się nad imieniem dla niej, zajrzałam do książeczki, którą dostałam niedawno od Viki. 
Kotka przyjechała 24 lutego, a więc:





No tak! Dobrze widzicie! Los chce, aby nazywała się Kordula. :)

Moim zdaniem to Kordula - wypisz wymaluj.


Czyż nie?

PODPIS

Wierszyk od Luny dla Kordi:

Korduleczka to jest kicia
Co poznała nieco życia.
Teraz siedzi w pokoiku, 
skacze po stołku i stoliku.
Nieco nerwy ją ponoszą,
Oczy o swobodę proszą.
Ona nie rozumie, nie wie
Że tu dobrze jej jak w niebie.
Oby spokój odnalazła,
By obawa z niej wylazła.
Bo to kotek kolankowy,
Będzie kiedyś i mruczankowy.
Tego wszyscy Ci życzymy
I do serc naszych tulimy.

Dziękujemy!

czwartek, 26 lutego 2015

Ryba na parze. Mniam!

Dla odmiany dziś coś kulinarnego. 

Zajadamy się ostatnio tym prostym, przepysznym daniem, dającym niezliczone możliwości kombinacji smakowych; do tej pory wszystkie u mnie bardzo smaczne! To ryba na parze gotowana w sakwie zrobionej z papieru do pieczenia. 

To nie jest przepis, to tylko inspiracja! Ryba powinna być z tych bardziej mięsistych i najlepiej bez ości. 

Na zdjęciach mój wczorajszy obiad. Płat świeżego łososia z dodatkami, które znalazłam w lodówce. Robiłam wcześniej takie danie z innymi warzywami: ze szpinakiem, kalafiorem, cukinią, cebulą, kaparami,itp. Wszystko zależy od własnej inwencji. 
Tym razem wysmarowałam rybę pastą z oliwek, ale wcześniej stosowałam z powodzeniem zielone i czerwone pesto lub po prostu zwykłe przyprawy.

Tym razem: łosoś, pasta z oliwek, pieczarka, cebula, papryka czerwona, pomidory suszone, koperek,
cytryna, pieprz zielony, sól, pieprz. 
1. Smarujemy rybę pesto/doprawiamy i kładziemy na papierze do pieczenia.
2. Obkładamy warzywami.
3. Solimy, pieprzymy.
4. Na wierzch kładziemy plasterki cytryny.


5. Zawijamy zgrabną torebeczkę.
6. Układamy ją na sitku garnka do gotowania na parze.
7. Gotujemy 20-30 minut.


8. Możemy w międzyczasie przygotować zielony, zdrowy deser. U mnie to: kiwi, sałata lodowa, sałata rzymska, koperek, szpinak, banan, ananas, kiełki. 


9. Wcinamy to aromatyczne, dietetyczne danie ze smakiem.


Ja lubię! Polecam! Ciekawa jestem, czy znacie ten sposób.



Miłego dnia. :)


PODPIS


środa, 25 lutego 2015

O dwóch takich, co im ukradli młodość

Wielkie pustki uczyniłaś w życiu moim, kochana Balbinko, tym zniknięciem swoim! - wołaliśmy z MCO przez pierwsze dni bez tej kochanej koteczki. 

Ale, ale, przecież nie ma strachu! Taka pustka nie jest zła. Taką pustkę bez trudu można wypełnić! Za to radość z wieści od Karoliny  jest z pewnością dobra - bezcenna! Mam nadzieję, że śledzicie losy uroczej Foczki na blogowym FB (klik). Są naprawdę świetne (jeszcze tylko kotka rezydentka musi się pogodzić z obecnością drugiej). Co to za szczęście taka udana adopcja!

W sobotę zabraliśmy się więc z MójCiOnym za wypełnianie pustki. Już od pewnego czasu w oko i w serce wpadły mi dwie koteczki z wrocławskiego schroniska:

7-miesięczna ZULA, drobniutka czarno-biała koteczka działkowa nieodebrana po sterylce. Z powodu jej dzikości istniała duża szansa, że spędzi w schronisku następne lata. Jakie to trudne musi być dla takiej przyzwyczajonej do wolności kiciuńki! Serce pęka.

Jednak to losy 8-miesięcznej PSOTKI mnie rozłożyły... Została ona znaleziona z rodzeństwem na działkach jako dwumiesięczna koteczka. Maleńka spędziła trzy miesiące w klatce (!!), na kwarantannie, ale niestety nikt jej nie adoptował, ponieważ syczała i prychała. Potem znalazła się w kociarni z dorosłymi kotami, gdzie musiała walczyć o swoje. Szkoda jej młodości, jej dzieciństwa wręcz, przecież czas, gdy kot szaleje, bryka, bawi się, ona straciła zamknięta w klatce, bojąc się...

Może i tym razem uda się przywrócić radość tym bidom. Najpierw jednak muszą swoje przejść. 

Droga wycieczko, zaczynamy! Jedziemy do wrocławskiego schroniska dla zwierząt. 

Najpierw mijamy klatki z wybiegami dla psów. Oj, ciągnie mnie w tamtą stronę...
Jeszcze nie czas.
W pawilonie kocim zaskoczenie: jest mało kotów!
Mają bardzo dobre warunki, ale...


Tak dużo jest tych "ale", że brak mi słów.
Są tak smutne...
Na zdjęciach uwieczniłam pierwsze trzy pokoje w kocim pawilonie, gdzie mieszkają te najdziksze, trudnoadoptowalne. 

Przepiękna kiciunia. Kilkuletnia Aria. Dzika.

A tu schowała się Psotka. Nie wie, co ją czeka. 
A czeka ją łapanka. Najpierw zostaje sprawnie usidlona czarno-biała Zula. 
Niektórzy współlokatorzy profilaktycznie ewakuowali się na z góry zabezpieczone pozycje. :)

Niektórzy liczą, że ich ominie, a może już na nic nie liczą?


Po dramatycznej akcji mała Psotka zostaje w końcu usidlona 


zapakowana do transporterka. Trudne są to chwile, jednak konieczne, jeśli ma być lepiej.
Dwie kotki-sierotki czekają już na załatwienie formalności. 

A w schronisku nawet każda ściana krzyczy: zabierz mnie do domu!

Niektórym się udało. Ten uroczy psiak właśnie został adoptowany przez młodych ludzi.
Można o tym poczytać na ich blogu.
Wszyscy jesteśmy blogerami, hej!


Zula ma porządek w papierach, 
a Psotka okazuje się, nosi inny numer chipa niż w ewidencji, ale to nic dziwnego.
Zaraz to wyjaśnię.
Retrospekcja. Cofamy się o kilka miesięcy, gdy do schroniska trafia rodzeństwo maluszków z działek. Opowiada Aneta, wolontariuszka, o której niedługo Wam opowiem. Zapamiętajcie to imię.
Psotka trafiła z rodzeństwem z  działek, one były przywiezione w dwóch turach, było kilka burych i czarny chłopczyk. Nazwaliśmy go Binuś - on wrócił z adopcji po jednym dniu, bo niby drugi kot go nie akceptował, potem w schronie zrobił się megafajny i poszedł do domu. Druga dziewczynka nazywała się Nutka i ta trójka poszła na pokoje schroniskowej kociarni. Z tego rodzeństwa były jeszcze dwa burki - jeden został adoptowany z kwarantanny, a drugi umarł, nie wiem na co.
Jak na pokoje trafiły Nutka i Psotka, to nie mogłam ich rozróżnić, bo bardzo podobne, ale Nutka poszła i została Psotka. 

W takiej klatce Psotka spędziła 3 miesiące...

Nic dziwnego, że Nutka pomyliła się z Psotką i zamieniły się numerami w ewidencji. :)

Koniec retrospekcji, wracamy do ubiegłej soboty.


Zula i Psotka zostały oficjalnie zaadoptowane tymczasowo
zapakowane do samochodu, 
 by za pół godzinki znaleźć się w kocim pokoju na naszym strychu. 
Nigdy jeszcze nie były w pokoju, w domu...
Naburmuszona Zulka. 
Wroga Psotka.
Oj, nie, nie, MCO, na zabawy myszką trzeba będzie zapracować. :)
Kiedy poszłam sprawdzić, co robią - za jakiś czas, zastałam Zulę pod łóżkiem, 
a Psoteczkę w kociej budce. Ona ma jeszcze ślad po sterylizacji. To było boczne cięcie. Zarośnie.
Następnego dnia odkryły łóżko piętrowe (utrapienie z tym łóżkiem - jak mi to utrudnia życie!). 

 Odkryły też szafę, i to jest lepszej, bo mam do nich dostęp.
Przed nami daleka droga. Zamierzam przez pierwszy tydzień całkowicie dać im spokój. Wchodzę tam tylko, karmię, sprzątam, biorę wędkę i miękkim końcem staram się je choć ciut pogłaskać, przyzwyczaić do dotyku. Przemawiam, obiecuję, zaklinam. Nie wierzą mi! Są bojaźnią, przerażeniem i ostrożnością. Bidulki! 


Ciekawe, jak potoczą się ich losy, jakich scen będziemy świadkami, gdzie trafią te wyciągnięte ze schroniska istotki. Kolejna kocia historia właśnie się zaczęła. I to razy dwa, a może i... trzy. Ale to już innym razem. :)

Miłego dnia!

PODPIS