Strony

wtorek, 30 kwietnia 2013

Pomoc dla Kociego Hospicjum

Zdecydowałam się przyłączyć do wspierania akcji Kociego Hospicjum, mającej na celu zebranie funduszy, które zasilą konto tej niezwykłej organizacji. Jestem zaszczycona, że mogę coś dla niej zrobić. Całym sercem popieram wszystko, co ci wspaniali ludzie robią dla kotów szczególnie wymagających opieki. Często zaglądam na ich stronę. Zaglądam, podziwiam, pomagam i teraz też postanowiłam to zrobić. Wy zdecydujcie sami. Poniżej mail, jaki dostałam wczoraj. 


Dzień dobry,

chciałabym zaprosić Cię do posłuchania piosenek z wyjątkowej płyty - w całości poświęconej kotom. Jedna z piosenek, "Jest ósme niebo", została zadedykowana kotom szczególnym - pensjonariuszom Kociego Hospicjum:


Projekt płyty - wszystkie piosenki - jest już gotowy, czeka tylko na wydanie. I tu mam gorącą prośbę: o wsparcie wydania płyty, o pomoc w rozpowszechnianiu akcji finansowania publikacji. Fundusze zbierane są przez portal wspieramkulturę.pl, gdzie każdy może dokonać wpłaty na rzecz płyty. Szczegóły i zasady zbiórki można znaleźć na stronie: http://wspieramkulture.pl/projekt/223-G ... t-Kocio-mi Każdy wpłacający min. 30 zł otrzyma upominek, a wpłata w wysokości 50 zł oznacza zakup płyty w przedsprzedaży. Nic nie tracisz - jeśli nie uda się zebrać całej kwoty, płyta nie zostanie wydana, a pieniądze wrócą do wpłacających. Autorzy piosenek to Grażyna Orlińska [na pewno znasz jej piosenkę "Chałupy welcome to" :)] oraz Grzegorz Marchowski. Kilku innych piosenek z płyty możesz posłuchać tutaj: http://www.orlinska.pl/g-g.html

Bardzo nam zależy na wydaniu płyty, bo cały projekt wesprze koty pod opieką Fundacji Hospicjum dla Kotów Bezdomnych. To wyjątkowa organizacja - dom dla ok. 30 kotów chorych, starszych, niepełnosprawnych, po wypadkach. Zapewniamy im opiekę weterynaryjną, domowe warunki i stały kontakt z opiekunem. Prowadzimy także Kocią Agencję Adopcyjną i edukujemy dzieci i dorosłych (zapraszam na http://www.kocie-hospicjum.pl).

Byłybyśmy ogromnie wdzięczne za zamieszczenie informacji o projekcie i linku do portalu wspieramkulture.pl na Twoim blogu. Dzięki temu informacja dotrze do większego grona odbiorców, co daje nadzieję na pomyślne zakończenie projektu. W załączniku wysyłam grafikę, którą możesz dowolnie rozpowszechniać.

Dorota Julianna Mościbrodzka
Wolontariuszka Fundacji Hospicjum dla Kotów Bezdomnych

PS Szczególnie cenna jest dla nas pomoc w rozpowszechnianiu tej informacji - im więcej osób wie o płycie, tym większe szanse na jej publikację i tym samym pomoc dla kotów w Kocim Hospicjum:)

********************************************************************************
I jeszcze kilka zdjęć ze strony Hospicjum.


To tylko dwa z pięciu kotów, które są ich ostatnimi pacjentami. Opowieść o nich zaczyna się tak:

"23. 03. 2013
Rozpacz. Totalna rozpacz. Dawno nie widziałam kotów w takim stanie.
Koty przywiózł Pan Roman z interwencji. Podobno [PODOBNO!] koty siedziały same od tygodnia. Ich opiekunkę zabrano do szpitala. Ale koty nie wyglądają, jakby ‘tylko’ tydzień nie jadły. Wyglądają, jakby nie jadły od miesiąca. (...)"
Reszta jest na stronie http://kocie-hospicjum.pl/.


PODPIS

PS. Wczorajszy odzew na mój post był dla mnie miłym zaskoczeniem. Temat okazał się inspirujący do zostawienia kilku słów. Mnie w takiej sytuacji rosną skrzydła! Za każdy komentarz bardzo dziękuję, każdemu z Was odpowiedziałam. Czy zawsze wracacie przeczytać odpowiedź, czy autorzy blogów piszą je sobie a muzom?  Nie to, żeby moje wczorajsze odpowiedzi były jakieś wybitne, ale już dawno chciałam Wam zadać to pytanie. ;-) Miłego dnia!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Bardzo lubię blogować

Na tej deklaracji mogłabym właściwie skończyć dzisiejszą notkę. Jednak nie pójdę na łatwiznę, o nie! Na wielu blogach przewija się temat zniechęcenia, kryzysu, pojawiają się wątpliwości, czy to ma sens. Trochę się tym zaraziłam i żeby temu zaradzić,  ale i z przekory, postanowiłam przypomnieć sobie, dlaczego lubię blogować. Może ta lista pomoże zniechęconym, może poczują się lepiej...
Jestem ciekawa, czy też tak macie, czy może coś zechcecie dodać.


Lubię blogować, bo:

1.      Blog jest areną dla mojej kreatywności.


2.      Regularne prowadzenie pamiętnika motywuje mnie do codziennej pracy twórczej, do pisania, do robienia zdjęć, do przemyśleń.


3.      Dzięki blogowi mogę się tym dzielić, zamiast zapomnieć, zakopać, schować, stracić…


4.      Rozwijam się, mając oczy wciąż szeroko otwarte na wszystko, co dzieje się wokół mnie.


5.      Uwolniłam moją rzeczywistość od „onetów” pełnych obrzydliwej polskiej polityki i mediów nastawionych na granie tragedią i sensacją, czerpiąc raczej wiedzę z i o tu i teraz, w którym żyję, oraz z obserwacji blogerów – zwykłych, a zarazem często niezwykłych, ludzi. :)


6.      Mam możliwość dzielenia się moją miłością do zwierząt, gromadzenia wokół siebie zwierzolubnych.


7.      Mogę pokazywać koty tymczasowe, wspólnie cieszyć się z ich sukcesów, prosić o pomoc przy szukaniu im domów, uczyć się o nich z innych blogów.


8.      Mam poczucie, jakbym miała więcej zwierząt - tak wiele ich znam z blogowego świata z imienia i darzę sympatią i zainteresowaniem.


9.      Mogę porównywać swoje doświadczenia w pomaganiu kotom z doświadczeniami innych osób, które to robią, wzbogacać swoją wiedzę.


10.   Blog to dobre miejsce, aby poznawać nowe osoby, otaczać się tymi życzliwymi, by czerpać od nich energię i chęć do różnych działań bądź tylko niezobowiązująco i miło spędzać czas na zasadzie dobrowolności.


11.   Dzięki patrzeniu okiem blogerki nigdy i nigdzie się nie nudzę. Niemal wszystko obserwuję pod kątem stworzenia o tym notki.


12.   Blog to dla mnie dziennik zdarzeń, pamiętnik, a pamiętniki prowadziłam już w podstawówce. Fajnie się do nich wraca. To świadectwo mojego teraz życia.


13.   To fajny sposób na spędzanie wolnego czasu, którego mam już sporo.


14.   Mogę podzielić się radością życia, którą odkryłam w sobie po latach.


15.   Czuję, że jest to wstęp, poligon do zajęć, które przyjdą po nim... Jakich? To na razie tylko przeczuwam.


16.   "Blogowa rodzina" niesamowicie sprawdza się we wszelkich kryzysach, ludzie spontanicznie niosą sobie pociechę i wsparcie, aż trudno uwierzyć jak wielkie!


17.  I wreszcie ostatni argument na „tak”: lubię określenie „blogerka” w odniesieniu do mojej osoby.

Dowód na pkt 11. Wracałam ze szpitala, leżąc na tylnym siedzeniu.
Trasa do domu z tej perspektywy wyglądała całkiem inaczej.
Lewy górny róg - przy szpitalu. Prawy dolny - dom.
Ciekawe doświadczenie. Tak jeździłam często jako dziecko.
Przypomniało mi się to! 
W moim wypadku blog spełnił rolę wręcz terapeutyczną, bowiem wzbogaciłam się dzięki niemu o więcej pewności siebie. Dzięki Waszemu wsparciu i zainteresowaniu stałam się osobą, która nie boi się tak bardzo pokazać, jaka jest. I to jest bezcenne!

Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze będę to robiła w tej formie, że w każdej chwili może mnie to znużyć. Jeśli publikuję posty codziennie, to jest to wyłącznie mój wybór, robię to na swoją odpowiedzialność, nie mogę mieć i nie mam do nikogo pretensji, jeśli nie czyta, nie nadąża. I choć wiem, że wiele komentarzy jest na zasadzie wzajemności (w której nie widzę nic złego, jeśli nie staje się przymusem), to wiem też, że wiele jest z sympatii i poparcia dla mnie. I wiecie co? To jest miłe!

Z tej okazji i ponieważ mam taką fantazję, ogłaszam 
konkurs na łapanie licznika 
266.666. 
Licznik jest na dole strony.

Banerek do pobrania, jeśli ktoś zechce. 
Kto przyśle mi zrzut ekranu (anka.wroclawianka@op.pl) najbliżej tej liczby, dostanie ode mnie pamiątkowy drobiazg. Chciałabym, aby to był ktoś z moich stałych gości, a nie przypadkowa osoba, więc w zabawie mogą brać udział moi obserwatorzy, no i oczywiście moje anonimki - już one wiedzą, że o nie chodzi. :)

PODPIS

Aparatki.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Goście ze spa...

Usłyszałam wczoraj pukanie w szybę.



- Kto tam? - pytam się.
- No przecie nie kuń, to my! - słyszę.
- Jacy "my"? - zdziwiłam się, choć ulżyło mi ogromnie, że to nie jakiś kuń.
- No my! Ze spatala, już zapomniałaś? - zabzyczało zza szyby.
- Aaa! Muchi! Witajcie, witajcie - ożywiłam się. - Więc jednak przyszłyście!
- Łon bardzo chciał. - Jedna z much popatrzyła z wyrzutem na drugą.
- A nie, bo Łona - zawołał oburzony tą insynuacją muchi pan.


W ten właśnie sposób poznałam ich imiona. 
Nie są to, jak sugerowaliście:

Buba i Fredek
Ania i Mucha
Cezar i Kleopatra
Mu i Ha
Fuj i Ble

lecz
(fanfary!)

ŁON i ŁONA

Narysował, na moją prośbę, MójCiOn.

Wejszły. Asymilują się z kotami. Rufi natychmiast przypadł im do gustu. Co ten chłopak ma w sobie? Niestety, mój dom może być dla nich tylko domem tymczasowym, jest za mały, za biedny i za mało w nim chorych, a wręcz jedyna, jaka jest chora, już zdrowieje! One są przyzwyczajone do większego wypasu. Niedługo, zgodnie z przewidywaniami Brujity, będziemy szukać im domu. Ogłoszenie zacznę od słów:


"ŁON i ŁONA szukają domku na stałe..."

(Ten post nawiązuje do TEGO posta i komentarzy pod nim.)


Kto nie zna jeszcze kultowej muchy i jej "to se, kur.., polatałam!", niech koniecznie obejrzy.
Dzieci proszone są o wyłączenie dźwięku. Sio!

Bardzo miłej niedzieli!


PODPIS


Od Ani - Wilddzik, pasująca do tego posta piosenka. :)

[sł. Czesław Miłosz]

Ach te muchi,
Ach te muchi,
Wykonują dziwne ruchi,
Tańczą razem z nami,
Tak jak pan i pani
Na brzegu otchłani.

Ref.
Otchłań nie ma nogi,
Nie ma też ogona,
Leży obok drogi
Na wznak odwrócona.
Otchłań nie je nie pije
i nie daje mleka.
Co robi otchłań?
Otchłań czeka. x2


Ej muszki panie,
Muszki panowie
Nikt się już o was
Nigdy nie dowie,
Użyjcie sobie.

Na krowim łajnie
Albo na powidle
Odprawcie swoje,
Odprawcie swoje figle.

Ref.
Otchłań nie ma nogi,
Nie ma też ogona,
Leży obok drogi
Na wznak odwrócona.
Otchłań nie je nie pije
i nie daje mleka.
Co robi otchłań? 
Otchłań czeka. x3

Otchłań czeka x4

Tak jest, Staszku, czeka!

sobota, 27 kwietnia 2013

Wrocławski łabędź w Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu

Dla osób niemających konta na FB wiadomość z ostatniej chwili. O uratowanym przez EKOSTRAŻ łabędziu pisałam TU, ponieważ byłam świadkiem akcji ratowniczej i nakręciłam o tym filmik, z którego jestem dumna. :)



Źródło: https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10151582280658501.1073741851.335087058500&type=1

18 kwietnia 2013 roku bytujący na wrocławskim Kozanowie łabędź o numerze obrączki AH 1433 - St. Orn. GDAŃSK, przelatujący wraz ze stadem nad ulicą Baciarrellego we Wrocławiu, zaczął nagle spadać i uderzył z całym impetem w szklaną balustradę balkonu. Upadł na ziemię, gdzie siedział, ciężko dysząc. EKOSTRAŻ udzieliła natychmiast łabędziowi pomocy weterynaryjnej oraz zaopiekowała się nim. Przeprowadzone badania obrazowe RTG wykazały liczne złamania w jednej z nóg. Rozpoczęła się walka z czasem o uratowanie choćby częściowej sprawności uszkodzonej kończyny łabędzia: im wcześniej zacznie się leczenie chirurgiczne oraz rehabilitację, tym lepsze są rokowania na przyszłość. Operacji łabędzia oraz jego rehabilitacji ruchowej nie podjął się (nawet odpłatnie) żaden miejscowy ośrodek rehabilitacji zwierząt dzikich. W kilku innych miejscach w Polsce zalecano bardziej klasyczne rozwiązania: eutanazję, a nie zawracanie głowy jakimś tam łabędziem.

Pakowanie łabędzia i ostatnie pożegnania. Piątek nad ranem, Wrocław.
Za to BEZ WAHANIA i zbędnych rozmów o niczym łabędziowi postanowili pomóc nasi przyjaciele z Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu (lek. wet. Radosław Fedaczyński, lek. wet. Piotr Pawlikowski), zapewniając mu leczenie, rehabilitację oraz miejsce w ośrodku. Wczoraj nieprzyzwoicie wczesnym rankiem wyruszyliśmy z wrocławskim łabędziem na Podkarpacie. Transport dużego ptaka na tak znaczną odległość przy obecnych warunkach atmosferycznych był i dla nas, i dla ptaka dużym wyzwaniem. Ale wszyscy daliśmy radę :) Warto było pokonać te ponad 1.000 km w obie strony.

Transport.
Kiedy tylko ptak nieco odpoczął po długiej i trudnej podróży w chłodnym kojcu w przemyskim ośrodku, jeszcze wczoraj został zoperowany. Ptak jest pod opieką świetnych specjalistów w zakresie leczenia i rehabilitacji dzikich ptaków, którzy przy tym nie chodzą na skróty. Łabędź dziś czuje się nie najgorzej: ruchowo daje sobie radę, podnosi się. Będziemy informowali o jego dalszych losach.

Wrocławski łabędź (kojec na szybko dla ochłody) w Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu https://www.facebook.com/osrodek.rehabilitacji — w: Przemyśl, Poland
Jeśli zechcecie Państwo wspomóc opiekę nad wrocławskim łabędziem w Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu, serdecznie zachęcamy 
(nr konta:http://www.orzw.pl/pl/kontakt, z dopiskiem "wrocławski łabędź"). 
Naprawdę warto! 

Kto odpoczywa? Bóbr.
Ośrodkowe bociany.
Słynna lisiczka - rezydent w Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu.

PODPIS

Jak nie zostałam znanym fotografem ptaków drapieżnych

Całe to moje tytułowe nieszczęście życiowe zdarzyło się przez prymitywny,
mały aparat firmy Pentax, model OptioW80. 
Podaję te dane, bo to najgorsze dziadostwo, jakie można kupić. 
Strzeżcie się! 
Mój NIKON, któremu wiele zawdzięczam 
(nową pasję, multum możliwości, założenie bloga), 
pojechał do naprawy. 
Coś zepsuło się w stacji na kartę pamięci. 
Do szpitala MójCiOn przywiózł mi więc tego naszego małego "prymitywa".


 Zaczaiłam się z nim przed kasztanowcem i bingo! Jest! Przyleciała pustułka.


Wydaje mi się, że coś trzyma w łapie. Pstrykam, pstrykam z przejęciem!


Próbuję przybliżyć...


Dostrzegam gołym okiem, że pustułka bierze coś do dzioba... Napięcie sięga zenitu...


Rany, co to będą za zdjęcia! 


Przecież ona wyraźnie ma w dziobie szczura!

Po wywołaniu zdjęć - załamka. :(((
I tak oto moja niedoszła fotograficzna kariera legła w gruzach przez beznadziejny sprzęt.
Miałam ochotę ciepnąć ten złom od razu do kosza!
MójCiOn mówi jednak, że on może jest zepsuty, więc zaniesiemy go do naprawy
i potem w zależności od jej wyniku - kubeł lub druga szansa. :)
Już kiedyś przeżyłam podobną przygodę związaną z fotografowaniem ptaków. :)
Chyba kariera ptasiego fotografa nie jest mi pisana...

*********************************************************************************

Jestem w domu. 
Nie powiem, żebym czuła się jak młody bóg. 
Oby do... hmm... wiosna już jest, więc oby było lepiej.

*********************************************************************************

Zaczął się sezon na kocie maluchy.
Sezon obfitujący corocznie w tragiczne ofiary ludzkiej bezmyślności i beztroski. Nieodpowiedzialności za swoje zwierzę.
 "Mniej więcej rok temu gdzieś, gdzie, nie wiemy, urodził się Wojtuś."
- tak zaczyna się nowa notka w KOCIOKWIKU
Dobrze i mądrze napisana. Czytajcie i udostępniajcie
Jeśli wpłynie to na zmianę myślenia choć jednej osoby, to osiągnie ona swój cel. 
Z góry dziękuję.

PODPIS

czwartek, 25 kwietnia 2013

Teatr jednego widza

Na podwórku szpitala rośnie wielki kasztanowiec. Jest piękny i stary, a konarami sięga nieba, czyli mojego szpitalnego piętra. Hm, a może ja już jestem w niebie? Eee, nie grozi mi to.


Kasztanowiec wypełnia mi cały świat zewnętrzny i stanowi moją główną atrakcję w ciągu dnia. Jest pełen życia. Z każdą chwilą staje się bardziej zielony. Od ledwo rysujących się pąków doszedł już do wyraźnych kwietnych świeczek ozdobionych zielonością młodych listków. 


Nie dość tego - dodatkowo odbywa się na nim teatr dla jednego widza: dla mnie! Najpierw wyznawała sobie miłość para zachwycających synogarlic, odpoczywały liczne gołębie, skakały po gałązkach wróbelki, skubały coś z kory sroki, by potem następni ptasi aktorzy uraczyli mnie wyjątkowym widowiskiem. Na gałęzi usiadła… pustułka! Jaki to piękny ptak! Widziałam ze swojego okna, jak rwie na kawałki i pożera jakieś krwawe zwłoki. Nie została z nich nawet odrobina. Życie i śmierć. Na moich oczach. Drapieżny, piękny ptak w kolorze bursztynowego brązu występujący dla mnie! Są teatry jednego aktora, ale czy ktoś słyszał o teatrze jednego widza? Ja tak mam! Jak nie być wdzięczną?

Zdjęcia z Viki

Musicie mi uwierzyć na słowo, że na tym zdjęciu są dwie pustułki. 

Mieszkają jeszcze ze mną dwie muchy. O nich będzie innym razem. Tymczasem zastanawiam się, jakie imiona im nadać. ;)


********************************************************************************

Jeszcze trochę różności.
Pantera apeluje w bardzo ważnej sprawie na swoim blogu. Chodzi o oddanie krwi dla kogoś z rodziny Jej przyjaciół. Jeśli ktoś może pomóc, zajrzyjcie do Niej TU.

Ewa przysłała mi kapitalne zdjęcia z Krakowa. Ach, młodzi, kreatywni. (Ewa wrzuciła im pieniążek.) Dziękuję.   :-)


Od Miśki na osłodę szpitalnego życia dostałam wyjątkowy prezent. „Bose stópki o paluszkach z masełka” – jak napisała autorka bloga Zimno. Słodkie!


Jeśli chcecie przeczytać coś wyjątkowego, poprawić sobie humor i zachwycić się stylem, zaglądnijcie do Królowej. Uwielbiam jej blog, a dzisiejszy wpis to jest już mistrzostwo świata!

I jeszcze jedna rekomendacja. Odkryłam przypadkiem blog wyjątkowej osoby. Jestem zachwycona, choć dopiero się wczytuję. Zobaczcie w wolnej chwili, chociażby tylko jego autorkę: http://www.szaszkiewiczowa.eu/o-mnie/.

Źródło zdjęcia: http://www.szaszkiewiczowa.eu/galeria-2/
To kończę już ten długaśny post i zmykam chorować. Proszę się nie nastawiać jutro na komiks*.
(*A jednak będzie :-)). 
Dziękuję za pełne ciepła i życzliwości komentarze pod wczorajszym postem. :) Niedługo wrócę do porannego ich publikowania, jednak jeszcze trochę pobędę poza czasem...



PODPIS

środa, 24 kwietnia 2013

Halo, halo, tu szpital!

Dobry wieczór! Czy ktoś mnie jeszcze pamięta? :)

Leżąc w łóżku, bawiłam się programem do obróbki zdjęć w telefonie, stąd te ramki. 
Piszę ze szpitala. W końcu poczułam się na tyle dobrze, że MójCiOn mógł przywieźć mi tu komputer. Muszę zacząć od ochrzanu. Nie owijając w bawełnę, muszę ochrzanić Was! Dlaczego nikt mnie nie poprawił, kiedy w poprzedniej notce pisałam gigantyczne głupoty? Czemu nikt nie zareagował, kiedy plotłam o tym, jak to moja operacja jest niepoważna i niemogąca dać komplikacji? 
Wszystko, co się robi z człowiekiem na sali operacyjnej, jest poważne i dokładnie wszystko może dać komplikacje. Przecież medycyna to nie matematyka i właśnie się o tym przekonałam. Jedyne, co Was usprawiedliwia,  to fakt, że widocznie czuć było w tym moim pisaniu pobożne życzenia i zaklinanie losu, żeby okazał się łaskawy.


Tymczasem podczas operacji objawiła się niespodzianka i o ile niespodzianki są zazwyczaj fajne i miłe, to na pewno nie w takiej sytuacji. Pierwotna diagnoza okazała się błędna, a objawy idealnie udawały jednostkę chorobową, którą nie były. Piszę tak oględnie i tak musi zostać, gdyż niezręcznie mi tutaj mówić wprost o takich intymnych sprawach. W każdym razie zrobił się szum i zamieszanie, zostali wezwani na salę operacyjną chirurdzy do konsultacji i operacja z planowanej pół godziny wydłużyła się niemal do dwóch. Teraz czekają mnie 2-3 tygodnie niepewności, bowiem wycięty twór pojechał na badania histopatologiczne. Nie wygląda to jakoś źle, wszelkie znaki świadczą o tym, że to sprawa niegroźna, ale może ja już nie będę niczego zaklinać. Poczekam spokojnie na wynik. Faktem jest, że jestem naprawdę spokojna.


Znieczulenie miałam zewnątrzoponowe i świetnie, bo chroniło mnie ono przed bólem aż do wieczora. Ciekawostka, że w pewnym momencie podczas zabiegu odzyskałam przytomność i zawołałam do pani anestezjolog: obudziłam się! Widzę - powiedziała ona z uśmiechem i zaraz coś na to zaradziła. :) W tym przebłysku świadomości usłyszałam rozmowę:
- Przetnij to - powiedział męski głos.
- Najpierw wytnę, potem przetnę - odpowiedział damski.
Ten właśnie dialog mocno wrył mi się w pamięć i nawet śnię o nim. Bardziej wrażliwych przepraszam za te szczegóły, mam nadzieję, że nie przekraczam jakichś granic, pisząc o nich.


Pierwsza doba po operacji to nic fajnego, ale leki przeciwbólowe na szczęście działają. Tak, jak mi tu radziłyście, nie dopuszczałam, aby ból się rozwinął i udało mi się to. Potem było i jest z każdym dniem lepiej. Jeśli dobrze się ułoży, to w piątek pójdę do domu lub choć wyjdę na przepustkę. W moim pokoiku, do którego przeszłam dziś z sali pooperacyjnej, czuję się trochę jak więzień, choć warunki mam luksusowe. Jestem sama! Wiosna jednak przechodzi mi koło nosa. Widzę z okna na 4 piętrze, że coś tam na dole kwitnie na biało. Kasztanowiec... o nim zrobię osobną notkę, bo bardzo sobie na to zasłużył, a ja jestem mu wdzięczna za towarzystwo.


Opiekę mam super. Siostry są uczynne i miłe. Na najmilszą trafiłam zaraz po operacji, więc miałam szczęście. Wiadomej piguły unikam, nie wchodzę z nią w żadne relacje. Widzę, że ona tu pełni rolę szarej eminencji i nawet lekarz nie ma z nią szans. :-)
Niech tam jej się wiedzie jak najlepiej, mnie już przeszło i nawet mam trochę żalu do siebie za to wywlekanie tego na blogu. Przecież to drobiazg. Jeżeli jest się na co skarżyć, to na jedzenie. Ble i fuj.


Jest jednak coś bezcennego, co już zyskałam dzięki temu pobytowi w szpitalu. To miłe uczucie bycia ważną i kochaną przez bliskich. Niesamowicie wzruszyłam się, kiedy się dowiedziałam, że MójCiOn dzwonił zaniepokojony za moimi plecami do mojej lekarki, żeby upewnić się, czy ona aby na pewno powiedziała mi wszystko. Dowiedziałam się o tym od niej. :)


Moja kochana Mama jest u mnie codziennie, przynosi mi różności: placuszki ziemniaczane z jogurtem, rogaliki drożdżowe z różą, galaretkę z truskawkami, wzmacniające batoniki z migdałami, banany i mandarynki.
Dołożywszy do tego prince polo i truskawki od męża, mam obawę, że jak tu jeszcze trochę posiedzę, to będą mnie musieli chyba stąd wyciągać dźwigiem!

Dziękuję z całego serca za wszelkie wyrazy troski i zainteresowania, które płynęły do mnie wciąż z bloga, poczty i za pośrednictwem Joli. Wiem też, że nie chcieliście mnie niepokoić i za to też dziękuję . :) 
Dostałam nawet zdjęcia na szczęście! Kotek, moje ulubione kwiatki i urocza biedroneczka. 
Od Joli i Marii.


Dobrej nocki!

PODPIS