Strony

niedziela, 31 grudnia 2017

2017

Dobry wieczór w ostatnim dniu roku!

Kłaniam się Wam nisko, moi drodzy Przyjaciele, za ten rok; 
za Waszą wspierającą obecność, za niezliczone dobre słowa, 
za wspólne trzymanie kciuków, za liczne udostępnienia, 
za pomoc materialną dla moich tymczasków, 
no i za adopcje, za każdą z nich! 
Za zaufanie jakim mnie darzycie, za wielką społeczność, którą się staliśmy
ponad 6000 osób na FB!
Mając Was obok siebie grzechem byłoby się zatrzymywać,
więc mimo trudnych chwil nie zwalniam!

Jeśli mogę pozwolić sobie na małą refleksję o mijającym właśnie dwa tysiące siedemnastym,
to wiem jedno: mimo upływu czasu nie zobojętniałam, nie nabrałam grubszej skóry 
i los powierzonych mi żyć jest dla mnie wciąż bardzo ważny. 
Przeżywam każdą historię jakby miała być jedyną, najcenniejszą, pierwszą i ostatnią. 
Nie jest to dla mnie jakąś chlubą, wręcz przeciwnie - serce ma się tylko jedno, 
a zamartwianie się raczej mu nie służy. 

Rok 2017 był szalony, szczególnie jego pierwsza połowa obfitowała w niesamowite emocje. 
Jako pierwszy gościł u nas niezapomniany TaDzik. Przenigdy bym nie zgadła jak uroczym stworzeniem jest taki dziczy maluszek! Rana po jego nieuchronnym odejściu do azylu dla dzikich zwierząt chyba nigdy nie zagoi się w moim sercu. Zupełnie czym innym jest oddawać wychuchane i najmilsze nawet kotki czy pieski, w kochające ręce ich przyszłych ludzi, a przekazanie wypieszczonego, dosłownie wykołysanego w ramionach, dziczka do azylu... 
Tam biedaczek musiał przejść szkołę życia i wprost z legowiska z termoforkiem odnaleźć się w sianie i obórce. Już nikt nie spełniał jego wszystkich życzeń, tam uczono go, że jest dzikiem, a dziki nie są noszone na rączkach... Świadomość, że nie ma innego wyjścia, że nie można dzika zatrzymać, bo w krótkim czasie opieka nad nim będzie ponad siły człowieka, ta świadomość była dla mnie bardzo bolesna. 
Teraz na szczęście TaDzik już mnie nie pamięta. Jeśli wciąż jest w azylu to ma już swoich pobratymców za towarzyszy bytowania i tak jest lepiej.
A ja? Ja, szczerze mówiąc nie chciałabym już takich rozstań przechodzić... 

Po TaDziku przetoczył się istny korowód potrzebujących zwierząt: 
szczeniaki, starsze pieski, koty w różnym wieku i stanie, 
a w sumie naliczyłam aż 77 cudownych, nadzwyczajnych, istnień, 
o które dane mi było się otrzeć na drodze pomagania w 2017 roku. 
Nie będę ich tu opisywać - każdy z nich to osobny poemat, ogrom emocji, masa zaklinania losu, postów, chęci, wiele pracy. Jeśli ktoś z Was zechce je sobie przypomnieć, to zapraszam do zakładki: 





Wybrane zdjęcia można zobaczyć tu: ALBUM (klik).

Ten "pokój" faktycznie zmienia życie potrzebujących zwierząt, 
jednak w przeważającej części na dobre, choć niestety czasem się nie udaje. 
Powinnam być na to gotowa działając na taką skalę, ale cóż... Za każdym razem pęka mi serce.

Rok 2017 to również nasza osobista strata: przepadł nasz niezwykły, czarodziejski czarny kocurek-Hokus Pokus. Tak już jakoś to jest, że każdy rok zabiera nam jedno z ukochanych zwierząt...
Czuję, że nie ma go już na tym świecie. Nie byłam w stanie wcześniej o tym napisać. 
Jestem przekonana, że Hokus stracił życie... przez moją działalność. 
Tak jak wcześniej dzięki niej je zyskał.
Gdy do nas trafił miał już bardzo uszkodzone nerki. 
Najprawdopodobniej stało się to z powodu zatrucia jakąś chemią.
O jego życie walczyliśmy kilka miesięcy, udało się, ale Hokus był zawsze słabszy 
i kiedy w sierpniu trafiła się nam epidemia panleukopenii...
Ostatni raz widziałam go przed domem wymiotującego, jak teraz to wiem (niestety), w charakterystyczny sposób. Obiecałam sobie, że zaraz po pracy polecę z nim do weta, niestety Hokus nie wrócił już do domu. Jestem przekonana, że choroba zabrała go błyskawicznie i umarł gdzieś pod krzakiem, wśród ogrodów, gdzie żył sobie szczęśliwy przez ostatnie lata... 
To bardzo boli, bo gdybym wiedziała...
Kochaliśmy go ogromnie, to był kot - oaza spokoju, najcudniejsza istota na ziemi!
  





Żegnam stary rok mając świadomość na jak wielu wspaniałych, zwierzolubnych ludzi o "kudłatych sercach" udało mi się trafić. Wielu z Was ma koty, bądź psy, Zza Moich Drzwi i to jest olbrzymia radość i satysfakcja.  Nie sposób wymienić tu tych wszystkich ważnych, cudownych ludzi! Było ich bardzo wielu! Wśród tych najważniejszych szczególnym podziękowaniem chciałabym wyróżnić moją kochaną "osobistą" wetkę, która choć daleko, zawsze była blisko w najtrudniejszych chwilach prowadzenia mojego domu tymczasowego.
Bez niej byłoby mi o wiele ton ciężej. 
Dziękuję ci, Justyna!

Rozpisałam się, rozgadałam, a tak naprawdę to od początku chciałam napisać tylko:

PROSZĘ
bądźcie obok, nie szczędźcie nam dobrych słów wsparcia.
i

DZIĘKUJĘ 
za to, że jesteście.

 Życzę Wam wszystkim wspaniałego nowego roku, 
dzielmy się tym, co mamy w sobie najlepszego!



PODPIS


środa, 8 listopada 2017

Internet ma swojego kota!

Hej, czy wiecie, że Internet też ma swojego kota?
Taką sympatyczną wiadomość dostałam od Beaty:

Cześć,
nie wiem, czy widziałaś mruczącą stronę:
dla osób, które w pracy tęsknią za swoim kotem (pozostawionym w domu),
tęsknią za kotem, który odszedł,
tęsknią za swoim kotem w hotelu lub akademiku, gdzie trzymać kota nie można,
tęsknią za kotem, którego nie mogą mieć z powodu alergii,
dla osób, które nie mogą zasnąć z różnych powodów,
dla osób, które zaprzyjaźniają swojego kota z komputerem,
dla osób, którym szumi w uszach (nieuleczalna przypadłość) i muszą czegoś zawsze
słuchać, by nie zwariować,
dla osób .... - po prostu dla wszystkich!

Na stronie ustawia się charakter mruczenia licznymi suwakami i z głośników
dobiega naprawdę realistyczne mruczenie.
Jak nie widziałaś mruczącej strony, to posłuchaj:
https://purrli.com

 https://purrli.com
https://purrli.com

Internet ma swojego kota!

PZDR
B.

PS. Ten post był już na FB, ale nie chcę, aby komuś umknął. :)

Przy okazji polecam ten rewelacyjny relax-drapak dla kociastych. :)
Relax-drapak (klik).

 a 

niedziela, 29 października 2017

Lucynka z Sycylii, a wkrótce z...

Są historie  szczególnie zasługujące na uwiecznienie.
Aby się wzruszyć, aby się zbudować i cieszyć, że jeszcze jedno bezdomne, biedne stworzenie zostanie uratowane.
Ale publikuję ją, bo MUSIMY TRZYMAĆ KCIUKI, aby się to przedsięwzięcie powiodło.

Mam taką niezwykłą koleżankę - Agnieszkę. Aga mieszka w Irlandii i tak się stało, że wyrwała się niedawno na krótki urlop na Sycylię.
Sycylia, w ogóle Włochy, tak jak i Grecja, to dla mnie jedno skojarzenie: biedne koty...
Znam już niejedną historię urlopowiczów, którzy zamiast odpocząć, wracają wykończeni, ze złamanym sercem.
No i tym razem stało się tak samo, tylko że zakończenie tej historii MUSI być wspaniałe!

Poczytajcie, co napisała Aga:

Jutro wracam do irlandzkiej rzeczywistości po krótkiej przerwie na Sycylii. W trakcie naszego pobytu zaprzyjaźnił się z nami kot, taka lokalna bieda z nędzą. Chcę go zabrać do Irlandii (!!), i tu zaczynają się schody. 


I Agnieszka zaczęła ostro działać, by:

Ugadałam się z właścicielem domu, że będę mu płacić za jedzenie i zrobienie paszportu (...).
Czip i szczepionkę przeciwko wściekliźnie już mamy. Mamy też kontenerek, żarcie na miesiąc i obietnicę odebrania paszportu. Za miesiąc muszę po nią przyjechać, bo jak mnie dzisiaj jedyne irlandzkie linie poinformowały - zwierząt nie zabierają. Ale damy radę. Będą następne wakacje.


Za pół dnia:

Kot ma już paszport. (...) Luśka (od patronki Sycylii) już od czternastego może jechać do Irlandii.
Oby wszystko poszło sprawnie, bez zbędnej biurokracji.
Sycylia jest dziwna. W niektórych, bardziej turystycznych miastach można dostać karę za dokarmianie kotów. Jednocześnie świadomość potrzeby sterylizacji nie istnieje, nie ma schronisk, fundacji, rząd ma gdzieś ten problem, zwierzęta się mnożą, więc i mnoży się bieda... Błędne koło się zamyka.


A to jest, moi drodzy, najciekawsze i najbardziej imponujące:

Z Dublina albo Rosslare do Roscoff (pokazuje mi też Cherbourg, zależy od linii) i dalej przez Genewę, Mediolan, Rzym, Neapol na Sycylię, do Giardini Naxos. Kupa kilometrów (chyba 2400 w jedną stronę), ale nie widzę innego wyjścia. Mama ze mną jedzie, trochę towarzysko, a trochę do pomocy, np. płacenie czy bilety na autostradzie (bo mam kierownicę z drugiej strony).
Mogłabym Lufthansą, ale są trzy międzylądowania i leci się kupę godzin. Do tego masa naszych gości narzeka na obsuwy w lotach, przesunięcia, odwołania, bo pogoda jest jaka jest. Poza tym nigdy nie latałam ze zwierzakiem, za to dużo jeździłam, mam dużą klatkę na tylne siedzenie, taką z kuwetą i miseczkami na jedzenie i wodę (przerobiona klatka dla królików).
Będziemy nocować po drodze, obliczyłam, że podróż plus dwa obowiązkowe dni na miejscu zajmie nam tydzień.


Agnieszka zapytana dlaczego to robi, bo to przecież tak wiele zachodu dla jakiegoś tam kota; pieniędzy, czasu, wysiłku - odpowiada, że nie mogłaby zasnąć, gdyby nie pomogła temu biednemu stworzeniu skazanemu na samotność i głód po sezonie, gdy wyjadą już turyści, a gospodarze zamkną kwatery na zimę... Co by się wtedy stało z Luśką? Tam nie ma nic, żadnych zabudowań, tylko góry...


To musiało być przeznaczenie, naprawdę, a wiecie czemu? Nie dlatego, że to biała, ładna kotka, bo równie dobrze mogłaby być czarna, bura, a nawet fioletowa. ;)

Otóż kotka Lucynka ma... uczulenie na słońce! Irlandia w związku z tym będzie dla niej na pewno odpowiednim krajem. :)


I jeszcze jedno. Czy ktoś ma doświadczenia podobne do tego? Dzielcie się, proszę.
I wspierajmy Agnieszkę z całych sił!

PODPIS





środa, 27 września 2017

Ekscesy z białym proszkiem ZMD

Opowiada Ania, która (między innymi) przyjechała opiekować się Stefanią, Ptysią i Balbinką podczas naszego urlopu nad morzem.

Miejsce akcji - dom "Za Moimi Drzwiami", oto zdjęcia z miejsca zbrodni:


Ślady prowadzą do okna:


Wizerunek ofiary:


Sylwetki trzech podejrzanych osobników płci żeńskiej: S.B.K, B. oraz P., pyszczków nie możemy ujawnić ze względu na dobro śledztwa:



Cała trójka została przesłuchana, najpierw najstarsza uczestniczka zajścia S.B.K.,
która odmówiła składania zeznań:


Następnie B. (nietoperz w stadzie kotów??):


Oraz najbardziej podejrzany osobnik P.:


Doświadczenie śledczego pozwala ustalić, że sprawcą zbrodni jest niewątpliwie P. Oto powody: niezdrowe zainteresowanie miejscem zbrodni, ślady białego proszku na pyszczku oraz próby odwrócenia uwagi śledczego przymilaniem się i wywalaniem brzuszka do głaskania. :)))

PS. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że nie rozróżniam Balbiny i Stefanii!! Zdaje mi się, że wczoraj pomyliłam ich imiona i to prawdopodobnie Stefcia się miziała na drapaku. Dzisiaj scenariusz kocich zachowań się powtórzył, z tym że podczas głaskania, jak mi się zdawało, Balbiny i przemawiania do niej czule po imieniu ujrzałam jeden jedyny dolny kieł!! Wpadka na całego.
Czyli to Balbi jest dzikusem z piętra, a Stefcia to całkiem miziasta kicia.



Co tam się dzieje?! Jej! Wyobrażam sobie, że wracam, a one wszystkie... od białego proszku! To by dopiero było! Gdyby nie Ania...

:))

PODPIS



niedziela, 3 września 2017

Natura Rzeczy, natura Ptyśki - artystki

Jest takie miejsce we Wrocławiu, które warto odwiedzać.
To Natura Rzeczy (klik) - sklep oraz miejsce kreatywnych warsztatów.
Idealne na spędzenie twórczego popołudnia, na oderwanie się od rutyny,
złapanie oddechu i odkrycie w sobie artysty.


Makrama naszej nauczycielki.
Można kupić w Naturze Rzeczy.

Makrama naszej nauczycielki.
Na sprzedaż. Można kupić w Naturze Rzeczy.
Wierzę, że każdy może być artystą, jeśli sam sobie na to pozwoli, no i jeśli nie ma od razu aspiracji zostać Matejką. :)

Ja już od lat mam w sobie wiele zgody na swoją niedoskonałość, na przeciętność, na próbowanie i na porażki. Cieszy mnie sam proces, bycie pochłoniętą pracą własnych rąk i wyciąganie z głowy pomysłów, które okazuje się, są tam i czekają!

Od moich dzieci na Dzień Matki dostałam w prezencie karnet na warsztat z makramy.
No i pewnego czerwcowego dnia wybrałyśmy się z Kasią-moją synową (jej towarzystwo to część prezentu - najmilsza) popleść sobie trzy po trzy. Sznurki popleść. ;)


Jakoś tak czułam, że to będzie moje jedyne spotkanie z makramą, bo w domu,
jak to w domu - czasu i chęci brak, zaczęłam więc przygodę ze sznurkami
od razu od odważnego ;) projektu artystycznego, że tak go nazwę.

Przyniosłam ze sobą patyk oszlifowany przez Bałtyk, kamienie, no i oddałam się cała
swojej wizji.
To był świetny czas. Dwie godziny minęły nie wiadomo kiedy, no i do domu wróciłam
z takim niedokończonym czymś:


"Coś" zostało dokładnie sfotografowane. :)
 A w domu powiesiłam to "na razie" na gwoździku w kuchni. Miałam jakoś wykończyć dół, obciąć sznurki, ale objawiła się prawdziwa domowa artystka i na szczęście wszystkim się zajęła. :)










No i tak sobie wisi ten... nowy drapak i zabawka w jednym. :)
Wisi i czeka na moją wenę, a ta chyba w lesie...

****

Zobaczcie, jak fajnie można spędzić czas w Naturze Rzeczy: instagram, Facebook i

WYDARZENIA.

Zapraszamy na kreatywne warsztaty w Naturze Rzeczy
.......EDYCJA WRZEŚNIOWA .......

Pobudź w sobie kreatywność, odstresuj się, poszerz horyzonty i pod okiem niezywkłych prowadzących stwórz coś niepowtarzalnego, co możesz zabrać ze sobą do domu lub podarować komuś w prezencie. Dzieci i dorośli będą mogli złapać oddech i odkryć, co w duszy gra podczas kreatywnych warsztatów prowadzonych przez ludzi pełnych pasji, w otoczeniu niezwykłego polskiego designu i sztuki. Wierzymy, że każdy może odkryć w sobie twórcę. 

WARSZTATY WE WRZEŚNIU :
------NOWOŚCI----warsztaty rzemieślnicze-----
WITRAŻ --- REPUSTERSTWO --- INTROLIGATORSTWO--- 
EKOPODUCHA Z GRYKI Z MOTYWEM GRAFICZNYM --- NOTATNIK W ROŚLINNEJ OPRAWIE ------ 

MAKRAMA - wiszący kwietnik / MYDŁA naturalne / KREM DO TWARZY / ZESTAW DO KĄPIELI / WIANEK na głowę / BIOSFERA - las w szkle / OGRÓD W SZKLE / KOKEDAMA - latający ogród / ŁAPACZE snów / MANDALA artterapia / TAPICEROWANIE / 



Ja bardzo bym chciała iść na witraż...
Zbliżają się moje imieniny...
Czy dzieci mnie słyszą? :)


Witrażu mi chyba żaden domowy potwór nie zawłaszczy??!
He he. :)

Miłego dnia, kochani!


PODPIS

PS. Ekopoducha z gryki też może być fajna!

czwartek, 17 sierpnia 2017

Relaks dla znękanego ducha

Powrót do tych zdjęć jest jak medytacja, jak odpoczynek. 
To już ostatnie obrazki z majowego (!) pobytu nad naszym urokliwym polskim morzem, 
które (poza sezonem - bez tłumu ludzi) nie ma sobie równego. 
Zdjęć czekało na ten post... 180! 
Znalazłam sposób, aby niemal wszystkie tu Wam pokazać. 
Niektóre kolaże zachwycają mnie szczególnie, tak jak ten z różnymi śladami na plaży.
Maluję - bo lubię, a nie - bo umiem. To jest mój głęboki relaks. 
W domu nie potrafię znaleźć na to czasu, poza tym koty chodzą po farbach 😀, 
a tam, w domku czekał na mnie gotowy stół i wystarczyło usiąść, chwycić pędzel i bawić się. 













Tu siedziałyś z Jolką. Na pniu zostały potem kudłate ślady jej sweterka w ulubionym kolorze rudo-brązu. 

A podstawę wieży Eiffela znalazł na plaży Igor, syn Joli. 







Czyż nie urocze?

Mój zmarzluszek. Przypominam, że to był maj - zimny maj.


Kamienie pomalowane werniksem. 
























Gdy odjeżdżaliśmy na plaży był istny raj. 
Ciepło, nie gorąco, z leciutkim wietrzykiem.
Woda lśniła w słońcu, falowała łagodnie - jak na jeziorze w spokojny dzień. 
Była ciepła. Brodziłam po niej wypatrując bursztynków.
Przyznaję: serce mi wyło z żalu, że muszę opuścić to miejsce. 






Jeśli się los odmieni, jeśli plany powiodą, to we wrześniu znów tam będę.
Czego i sobie, i Wam (?), życzę.


PODPIS