Malutka Natalia śmiała się do Tadzika całą sobą, tak jak to tylko dzieci potrafią.
Gdy dorośnie, rodzice opowiedzą jej o uratowanym przez nich dziczku TaDziczku,
bo, jak powiedział pan Marek, Tadzik to teraz także ich rodzina.
Serce roztapia się na takie słowa.
TaDziczek nasz bezpieczny - jest w azylu dla dzikich zwierząt, nie grożą mu już różne niebezpieczeństwa w postaci nawiedzonych zwolenników wywalenia go do lasu, bo to dziki zwierz.
Historia jego znalezienia, którą opublikowałam w tym poście, jest nieco przeinaczona.
Nie jest to niczyja wina, po prostu wiecie, jak to jest, jedna pani drugiej pani...
Czego człowiek nie wie, to zmyśli, i powstało coś żyjącego własnym życiem. :)
Skoro mamy taką możliwość,
aby tej historii wysłuchać u źródła, to grzechem by było nie skorzystać!
Oto bohaterowie opowieści: Marek, Kasia i Natalka.
Pan Marek opowiada:
🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳🌳
Mieszkamy od 2 miesięcy pod Wrocławiem we wsi Domaszczyn.
Był wtorek, 3 stycznia 2017 roku.
Tego dnia byliśmy na spacerze z naszą pociechą. Idąc lasem, usłyszeliśmy dziwne dźwięki. Zaczęliśmy się zastanawiać, co to za dźwięk. Czy to jakiś ptak? (Bo tak na początku myśleliśmy.) Gdy wyszliśmy z lasu, usłyszeliśmy ten dźwięk ponownie, bardziej wyraźnie i bliżej. Myśleliśmy, że to może jakiś zraniony ptak i zaczęliśmy się uważnie rozglądać. Podeszliśmy bliżej placu zabaw dla dzieci i nagle okazało się, że stoi tam malutki dzik. Trząsł się z zimna okropnie. Miał całkiem różowe nóżki, jedną podwiniętą. Myśleliśmy, że jest zraniony. Podszedłem do niego, odbiegł kawałek, ale nie uciekał. Rozglądnęliśmy się z żoną, czy nie ma w pobliżu jego matki. Obserwowaliśmy go i zastanawialiśmy się, co powinniśmy zrobić, żeby mu pomóc, ale równocześnie nie zaszkodzić. Od razu przypomnieliśmy sobie o Ekostraży i zadzwoniliśmy.
Nie udało się dodzwonić, więc zadzwoniliśmy do weterynarza znalezionego w Internecie. Powiedział, żebyśmy go zostawili, bo jak jest gdzieś w pobliżu jego matka, to może nas zaatakować… Częściowo miał rację, ale nie w tym przypadku…
Zamieniliśmy się z Kasią. Ja zabrałem wózek, a Kasia poszła oglądnąć dziczka. Gdy podchodziła, zaczął uciekać. Nagle dostał takiego wyrzutu adrenaliny, że zaczął taranować siatkę drucianą. Odsunęliśmy się, żeby sobie krzywdy nie zrobił. Przestał.
Następny pomysł to pomóc mu wyjść z ogrodzonego placu zabaw i dać możliwość ucieczki do lasu, żeby zobaczyć, gdzie pobiegnie. Udało się zajść go od zewnętrznej strony płotu, tak że dotarł do otwartej furtki i pobiegł sprintem do lasu. Uznaliśmy, że pewnie pobiegnie tam, gdzie ostatnio rozstał się z mamą. Cały czas obserwowaliśmy, gdzie biegnie i co będzie dalej. Po chwili zatrzymał się. Znowu zaczął się okropnie trząść z zimna. W pobliżu nie było widać żadnych innych dzików.
Decyzja. Wracam do domu po jakieś pudełko, koce i zabieramy go. Pobiegłem po samochód. Zapakowałem pudełko, wrzuciłem duży ręcznik i wróciłem do Kasi. Stała przy drodze z wózkiem, a na poboczu leżał kocyk Natalki. A pod nim był dziczek. Kasia powiedziała, że zaczął do niej iść, a stała na drodze, gdzie jeżdżą samochody, więc przykryła go kocykiem. I na szczęście dziczek nie wychodził spod kocyka i była szansa, że choć trochę się ogrzeje. Nie wyszedł z niego, więc musiał być bardzo wychłodzony. Nigdy nie miałem w rękach dzika, nie wiedziałem nawet, jakiego ciężaru mam się spodziewać. Dźwignąłem dzika z kocem - byłem w szoku. On prawie nic nie ważył…
Położyłem otulonego dziczka do pudełka, na ręcznik, a pudełko wstawiłem do bagażnika. Kasia wróciła samochodem do domu i poszła z dziczkiem do garażu.
Tadzik w garażu. |
Przygotowała jedną z butelek Natalki, podgrzała mleko i zaczęła karmić małego. Nie chciał albo nie umiał jeszcze pić. Ale potem troszkę się napił. Uff, zawsze coś. Już się tak bardzo nie trząsł, ale
raczej mu ciepło nie było. Wtedy nie wpadliśmy na pomysł, żeby do butelki nalać gorącej wody i mu ją dać do kartonu. Teraz już to wiemy…
raczej mu ciepło nie było. Wtedy nie wpadliśmy na pomysł, żeby do butelki nalać gorącej wody i mu ją dać do kartonu. Teraz już to wiemy…
W międzyczasie oddzwoniła pani z Ekostraży. Oczywiście zgodziła się przyjąć dzika, choć była bardzo zdziwiona, że o tej porze taki mały dzik... Pytała, czy ma pępowinę. Pani była gotowa przyjechać do nas, ale dopiero po 18., więc zaproponowałem, że mogę go przywieźć koło 17. Tak też się stało.
Zawiozłem pani Edycie dziczka. Była dalej zdziwiona, skąd on się wziął w tym czasie taki malutki. Powiedziała, że zajmą się nim na pewno dobrze. Zapytałem tylko, czy możemy się dowiedzieć, co z dziczkiem. Powiedziała, że oczywiście, że możemy się kontaktować.
Następnego dnia napisałem smsa. Pani Edyta oddzwoniła i opowiedziała wszystko, że było z nim źle, ma zapalenie płuc, ale byli u weterynarza i dostał leki.
Zdjęcie Ekostraży. Dr Dziwak bada pacjenta. https://www.facebook.com/EKOSTRAZ/posts/10154938926838501 |
Pozostawało czekać, czy będzie lepiej. Powiedziała też, że zaopiekuje się nim jej znajoma i tam będzie na pewno miał wszystko, czego będzie potrzebował. Wspomniała też, że pani będzie z dzikiem nawet spała i w nocy go karmiła.
Powiedziałem, że jeszcze zadzwonię za kilka dni, zapytam, jak mały dziczek się ma.
Po kilku dniach przyszła do nas teściowa i mówi, że nasz dzik jest na tvn24.pl. :) Trochę historia się nie zgadzała, ale nieważne. :) Dla nas najważniejsze było, że dzik żyje i nazywa się… TaDzik. :)
Na dole były komentarze. W jednym z nich było napisane, że zajmuje się nim pani, która prowadzi bloga „Za Moimi Drzwiami”, pani Małgosia. Weszliśmy na bloga... I jaka radość! :) Tadzik żyje, ma się dobrze, rozrabia i ma nową mamę i nowych przyjaciół.
🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲🌲
A potem mieliśmy okazję się spotkać za moimi drzwiami.
To było bardzo miłe spotkanie. :)
Dzięki tej historii wyjaśniło się coś, co mi nie dawało spokoju: rany na nóżkach Tadzika. To były bardzo głębokie nacięcia. Zastanawiałam się od czego. Nóż? Drut? Był zawiązany za przednie nogi? Teraz już wiem, że dziczek zranił się, próbując staranować siatkę na placu zabaw. Dla tego biedaka ogrodzony plac zabaw okazał się pułapką. Byłaby ona śmiertelna, gdyby nie ludzie, którzy go zauważyli i podjęli wysiłek, aby go uratować.
Kochany, osierocony dziczek zgromadził koło siebie tylu kibicujących mu ludzi!
Nie zapomnimy cię, TaDziczku!
Ludzie, jesteście wielcy! Pannie Marku, pani Kasiu, pani Edyto, no i Wy - ekipo ZMD! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńLancuch ludzi dobrej woli uratowal kolejne stworzenie.
OdpowiedzUsuńPorcja łez znów poleciała :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że ktoś podpisał komentarzem, gdzie jest sławny na cały świat TaDziczek i jego wybawcy mogli go obserwować:)
Panie Marku i Pani Edyto, brawo za to co zrobiliście i za głos rozsądku, czasem trzeba kierować się intuicją.
No i pewnie będzie teraz stałymi bywalcami ZMD :)
A to ja żem była. Że się nieskromnie pochwalę ;-)
UsuńIwonko, tak, tak, pamiętam :)))
Usuńucieszyło mnie to, jakżem to obaczyła naocznie wówczas :)))
A mi lzy leca - z radosci, ale usmiech tez jest wielki - na to pierwsze zdjecia - jak Natalka patrzy na TaDzika a TaDzik na nia (albo na jej noge ;)
OdpowiedzUsuńKochani ludzie.
Marku, Kasiu i Natalko - dziękujemy za serce, bez waszej pierwszej pomocy pewnie
OdpowiedzUsuńTadziu by zginął. Chapeau bas !
Dzięki Wam poznaliśmy najcudniejsze dzikie zwierzątko :)
i mnie łzy lecą jak grochy, i na chwilę wraca wiara w człowieka!
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod poprzednimi komentarzami. Wyrazy uznania dla ratujących jakże cenna świadomość, że są tacy ludzie na świecie.
OdpowiedzUsuńDzięki Tadzikowi i wam wszystkim . Ja i mój syn też mamy na zawsze w sercu dzika!
OdpowiedzUsuńZawsze tylko serce nic więcej. ♥ Jeśli tym się kieruje człowiek wszystko pięknie się kończy. No i znów się popłakałam ale na końcu uśmiech pozostał. Uwielbiam TaDziczka. ♥
OdpowiedzUsuńNiby znałam, a z wypiekami czytałam! Wspaniała historia i dzieło!
OdpowiedzUsuńA Gosianka jako Sypiająca z Dzikami, mniód, panie, mniód ;)
Galia Anonimia
Bieduś jakoś odłączył się od mamy i zagubił na tym placu zabaw.całe szczęście,że tak to się wszystko skończyło i Tadziczek może cieszyć się życiem!
OdpowiedzUsuńNo, i ja oczywiście ryczę :) Panie Marku, Kasiu, jesteście cudowni ! Natalka ma najtroskliwszych, najczulszych, najwrażliwszych Rodziców ! Dziękuję Wam za uratowanie TaDziczka. I za wzruszenia :) I niech on nam rośnie zdrowo w azylu, i całkiem nie musi być sławny, ważne, że wiemy, że będzie miał szczęśliwe, spokojne życie !
OdpowiedzUsuńNo i co? No i fajnie! Jak mówią w pewnej reklamie:D :D :D :D :D
OdpowiedzUsuńPiękna historia, momentami mrożąca krew w żyłach! Pozdrawiam fajną rodzinkę i Gosię, bo to ty najbardziej się natrudziłaś.
OdpowiedzUsuńAsia
Ech!!!Zycie czasami bywa piękne:)))Dziękuję i ja Wam wszystkim,którzy przyczyniliście się do tego,że TaDzik żyje i ma się dobrze.
OdpowiedzUsuńNajbardziej ze wszystkich zdjęć Tadzika podoba mi się to na którym śpi przytulony do Twojego...szlafroczka:)
Nie napisze nic odktywczego , tylko ze sie poryczalam.....
OdpowiedzUsuńPani Kasiu, Panie Marku,(Natalko :) masz Cudownych Rodziców), Pani Edyto, no i oczywiście WSZYSTKIM MIESZKAŃCOM "Za Moimi Drzwiami", Wielkie Dzięki za uratowanie i opiekę nad TaDziczkiem :). Tak sobie myślę, że historia TaDziczka byłaby świetnym scenariuszem,filmu (poglądowego i nie tylko) dla Dzieci i Dorosłych.
wspaniała historia! jak dobrze, że na świecie są jeszcze ludzie wielkiego serca :) :)
OdpowiedzUsuńSerce rośnie jak się patrzy na tych młodych ludzi. I wzruszenie ściska gardło. Ma Tadzik szczęście i spotyka na drodze samą dobroć. Gosia-śpiąca-z-dzikami :-D
OdpowiedzUsuńPiękne. Szanuje ludzi którzy mają dobre serca i pomagają zwierzakom. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPrawdziwa historia ,dobrze zakończona.Z mamą przybraną śpiącą z dzikiem.A na rękach u Ciebie,lepszego szczęscia nie trzeba.
OdpowiedzUsuńTen blog powinien mieć podtytuł - blog łzami zroszony ( ze szczęścia)
OdpowiedzUsuńWchodzę, czytam notkę- ryczę, czytam komentarze - ryczę echh i na co mi to? :)))
wiem, że i tak będę wchodzić i jeszcze nie raz, nie dwa. ryczeć będę- taki to masochizm :))
Cudowna opowieść! Bardzo Państwo odważnie się zachowali, bo gdyby faktycznie locha była w pobliżu to byłoby niebezpiecznie.
OdpowiedzUsuńGłębokie ukłony za taką postawę!
Wspaniała opowieść.
OdpowiedzUsuńCzytałam o Tadziku na fb i z przyjemnością przeczytałam o nim na Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńMasz dar ,wszystkie zwierzęce nieszczęścia potrafisz wyprowadzić na prostą ,dzięki za Twoje wielkie serce.Wspaniale, że Tadzik spotkał na swojej drodze ludzi którzy mu pomogli.
Pozdrawiam cieplutko :)
jestem z zawodu lesnikiem i sama mialam podobna sytuacje wraz z praktykantka bo moj wyzel znalazl samotnego /TADZIKA / I ODDALYSMY GO W DOBRE RECE CZEKAM NA DOBRE WIADOMOSCI I SERDECZNIE POZDRAWIAM
OdpowiedzUsuńKiedy to było? Czy też zimą?
UsuńPiękna historia - fajnie poczytać o ludziach, w których nie brak empatii do zwierząt...
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystkie wzruszenia....Jesteście Wielcy
OdpowiedzUsuńJoanna
jejciuniu, ależ to było malusieństwo! no i pięknie się Za Moimi Drzwiami podpasł!
OdpowiedzUsuńSuper ludzie :) kochana Gosia i super TaDziczek ��. Miałam okazje go poznać i było to dla mnie wielkie przeżycie . Dziękuje Tobie Gosia za to 😊
OdpowiedzUsuńWspaniała, kochana rodzinka. Uściski! :)
OdpowiedzUsuńI podziękowanie za niemal osobiste dostarczenie Gosi "tematu" do licznych, fantastycznych wpisów i filmików, a nam takiego cudownego celebryty do podziwiania. ;)
PS. Gosiu, w obu miejscach wpisu jest ten sam filmik - tak miało być czy raczej dwa różne?
Buzk!
Popatrz, dopiero ty mi to napisałaś! Widać, jak oglądajo...
UsuńDzięki, Jolu.
A bo ludzie zarobieni so, zagonieni...
UsuńJaki ten Tadzinek biedniutki był i wystraszony, jeść nie chciał. :(
Dobrze, że u Ciebie podratował zdrowie i odzyskał energię, skarbek malutki, niewiele większy od butelki Natalki, ech!
Niech mu się wiedzie. A i jego "ratunkowej" rodzince niech się szczęści i zdrowi!
:***
Cudowna historia, piękne zakończenie, zaczarowany dom!! Wzruszeń nie ma końca.
OdpowiedzUsuńNie zapomnimy, z pewnością:) Jak już urośnie na wielkiego dzika to ja plis fotkę, chcę zobaczyć, jak wygląda Tade- usz (uszy mu pewną też urosną)
OdpowiedzUsuńFantastyczna opowieść! I pełna optymizmu.
OdpowiedzUsuńA ja nieraz zastanawiałam się, jak dajecie radę, żeby zapanować nad tymi wszystkimi zwierzętami. Przecież jak i u ludzi pojawiają się przecież między nimi animozje.
Na własnym podwórku nie udało mi się przezwyciężyć jednej z nich. Gdy spotkały się dwa samce alfa, było do przewidzenia, że nie mogę zabrać drugiego z nich do domu. Bardzo nad tym ubolewam i wciąż zachodzę w głowę, jak poprawić los znajomego psa...
dobrze, że tu nie ma papierowych kartek, bo dawno by sie rozmoczyły naszymi łzami a antrament by sie rozmazał. i czemu my głupie płaczemy? ze szczęścia?
OdpowiedzUsuńchiba tak :)
pytanie "z innej beczki" - co z zakupami z zooplusa ? karma mi się kończy... Jak mam kupić?
OdpowiedzUsuńNie widzisz banerka? To pewnie znaczy, że masz włączony ad Blocker. Podobno wyłącza się to klikając w prawym górnym rogu, pierwsza opcja "wyłącz na stronie". Potem odśwież stronę i powinno działać. Daj mi znać, proszę!
Usuńcoś mi się zdawało, że po Nowym Roku miało byś inaczej - wolałam się upewnić...
UsuńRozumiem. :) Zmieniło się po mojej stronie - na gorsze. :( Po waszej nic - dalej trzeba robić zakupy przez banerek. Dziękuję!!!
UsuńŁezka się w oku kręci :)
OdpowiedzUsuńNatalko - masz Rodziców o Wielkim Sercu, niech się Waszej Rodzinie szczęści :-)
OdpowiedzUsuńGosiu - Mateczko, Cioteczko, wiesz, co myślę :-)
Tadziu - rośnij zdrowo!
Jak dobrze, że to nie bajka jedynie, jak dobrze, że realny świat...
Ech, pamiętam jak kibicowałam z innymi u Gosianki. To było niesamowite.
OdpowiedzUsuń