Strony

czwartek, 15 listopada 2012

"Przypadek Adolfa H." - Eric-Emmanuel Schmitt

Witajcie!

Nie ulega wątpliwości, że mam ze swoim mężem dobrze! Nie dość, że uwielbia czytać książki i lubi mi o tym, co czyta, opowiadać, to jeszcze pisze z nich recenzje i pozwala mi umieszczać je na blogu, który dzięki temu bardzo zyskuje na wartości. Przeczytałam tę recenzję jednym tchem. Chciałabym umieć tak pisać! 
Miłej lektury!

*************************************************************
"Przypadek Adolfa H." - Eric-Emmanuel Schmitt
Dwie wiodące tezy książki.

Teza pierwsza: Hitler miał szansę zostać zdrowym i pogodnym człowiekiem, gdyby los się do niego uśmiechnął w chwili, kiedy ogłaszano wynik egzaminów wstępnych na Akademię Sztuk Pięknych w Wiedniu w 1908 roku.
Teza druga: świat i historia XX w. byłyby inne, gdyby spełniła się teza pierwsza.

Obie fałszywe.

W dniu ogłaszania wyników egzaminu Adolf miał dziewiętnaście lat. Proces kształtowania jego osobowości był zakończony. Ojciec, który katował go przez całe dzieciństwo, odcisnął na jego psychice niezatarte piętno. Zmarł, kiedy chłopak miał trzynaście lat, ale zdążył wyhodować w nim olbrzymie poczucie krzywdy i związanej z tym wściekłości. Osierocony wcześnie Adolf pozostał bez szansy odreagowania krzywdy w relacji z ojcem. Wieko frustracji zostało na długo zamknięte. Jestem przekonany, że osobowości typu Hitlera, Mansona czy Breivika nie mogąc znieść skumulowanych w nich negatywnych emocji, wcześniej czy później muszą znaleźć lub wypracować sobie sytuację pozwalającą im na odreagowanie. Założenie, że jeden zdany egzamin zmieni ten stan ducha, jest naiwnością. Jeszcze większą śmieszność Schmitt popełnia, uzdrawiając "równoległego" Hitlera w gabinecie Zygmunta Freuda w trakcie trzech zaledwie sesji! Zahukanego, obciążonego olbrzymim kompleksem niższości, mdlejącego na widok nagiej modelki frustrata, który w swoim oryginalnym wydaniu żył w celibacie, godnym Jana Ewangelisty, przepoczwarza doktor Freud na swojej kozetce w pożeracza damskich serc i ciał. Trzy sesje na jednego Adolfa Hitlera! Śmiechu warte!

Hitler nie jest twórcą historii, ale to historia, jako wypadkowa niezliczonych okoliczności, powołała Hitlera do dzieła. Jestem pewien, że olbrzymia liczba hitleropodobnych krążyła zawsze i wciąż krąży wśród ludzi, czekając na właściwą chwilę, na ten płodny moment, w którym jeden z nich, niczym zwycięski plemnik, przeniknie przez błonę historii, aby odcisnąć w niej znak swojej choroby. Dopiero w sprzyjających warunkach może dojrzeć do swojej, właściwej w danym czasie i miejscu, roli. Do tego, żeby niedoszły malarz mógł stać się Hitlerem, trzeba było zantagonizowanej, podatnej na nacjonalizmy Europy, całej gwardii goebbelsów, himmlerów, goeringów, a także nieprzebranych mas Niemców, wychowanych w paternalistycznej atmosferze, pełnej czarnej pedagogiki (Alice Miller - "Zniewolone dzieciństwo"), którzy byli gotowi uwierzyć, że są narodem wybranym Europy, rasą panów, nastawioną na absolutne, ślepe posłuszeństwo wobec własnego państwa (Stieg Daggerman - "Niemiecka jesień"). Gdyby, jak fantazjuje Schmitt, Adolfa przyjęto do ASP, inny führer poniósłby sztandar nazizmu i wymordował pół Europy. To w jakiś sposób musiało nastąpić.

W sprawiedliwych, choć wirtualnych Niemczech, w których Goebbels jest skrajnie prawicowym marginesem, popieranym przez nie więcej niż jeden procent wyborców, gdzie Żydom żyje się dobrze i bezpiecznie jak nigdzie indziej w Europie, a Adolf Hitler jest szczęśliwym mężem Sary Rubinstein, bynajmniej niearyjskiego pochodzenia, Schmitt urządza jednak wojnę. Demiurg uznał, że nawet pozbawionym przywództwa Hitlera Niemcom potrzebna była jakaś rewizja traktatu wersalskiego, mająca uleczyć narodowe kompleksy przegranych. Każe więc napaść im na Polskę w celu odzyskania korytarza gdańskiego. Sprawa jest szybka i trwa kilka tygodni. Najwyraźniej cała Europa, włączając Polskę, godzi się z tym, ponieważ po blitzkriegu zapada błogi pokój. W notatkach kończących książkę autor pomaga czytelnikowi zrozumieć ten wojenno-pokojowy fenomen, pisząc, że "...reszta - okupacja Austrii, Czechosłowacji i Francji - wypływa z psychiki hitlerowskiej, nie z psychiki niemieckiej. Nie wspominając o elementach patologicznych, rdzennie hitlerowskich: nienawiści do Żydów, Cyganów, kalek i chrześcijan. Holokaust ... jest wyłącznie dziełem Hitlera..." (str. 471). Okazuje się również, że nawet w tych gorszych, autentycznych i zmanipulowanych Niemczech Hitler w wersji "potwór" miał duży problem ze swoimi obywatelami - "...opór pochodził ze strony Niemców. Niemcy chcieli pokoju..." (str. 372). Nie jestem w stanie zaakceptować naiwnej i historycznie fałszywej wizji Niemców jako stada niewinnych owieczek prowadzonych ku zgubie przez jednego szaleńca. Żadna jednostka nie jest w stanie dokonać takiej hekatomby bez absolutnego oddania całych mas. Każde ziarno wymaga żyznej gleby, szczególnie ziarno czystego, szaleńczego zła. Hitler i Niemcy mieli swój płodny związek.

Ponieważ pomysł rozszczepienia historii nie jest nowy, za to z pewnością banalny, z napięciem oczekiwałem na jakieś fantastyczne splecenie losów obu Hitlerów. Liczyłem, że wyobraźnia pisarza, teoretycznie niczym nieograniczona, doprowadzi do kolizji brzemiennej w refleksje o naturze i współistnieniu dobra i zła, do zderzenia o emocjonalnej sile, jaką wyzwala połączenie materii (Hitler realny) z antymaterią (Hitler wirtualny). Chciałem, żeby się zagotowało w jakimś fantasmagorycznym, dwubiegunowym układzie. Rozczarowałem się. Schmitt sprzedaje odrębne dwa w jednym: dwie niezależne opowieści o dwóch różnych postaciach, których losy rozeszły się w "minucie, która zmieniła bieg świata". Im bliżej końca, tym więcej nudy.

W swoich epilogowych dumaniach autor pisze: "Co znaczy, że książka jest "udana" albo "nieudana"? Jedynie autor to wie, bo może skonfrontować swój zamiar z końcowym rezultatem." a jednocześnie, tuż obok: "Zdaję sobie sprawę, że zwracam się do wymagającego czytelnika, który będzie chciał w moim towarzystwie podjąć refleksję czasem krępującą" (str. 475). Tak więc z jednej strony odrzuca czytelnika wraz z jego opinią, a z drugiej przez afirmację próbuje podnieść poziom swego dzieła, flirtując jedynie z "wymagającymi". No to ja, nędzny czytelniczy robal pytam: która to refleksja w Pańskiej książce jest krępująca? Ta może, że w każdym z nas jest dobro i zło? Raczej banalna. Że ślepy los kieruje proporcjami tego dobra i zła? Raczej naiwna. Że to, czy podążamy drogą dobra, czy zła, zależy od magików (bo tak Pan ich przedstawił) jak Forster (wybór zła) (str. 226) czy Freud (wybór dobra)? Raczej żenująca.

Chciałbym to jeszcze raz wyrazić: jest to książka kłamliwa i szkodliwa. Ale nie dlatego, że doszukuje się w Hitlerze pierwiastka ludzkiego. To oczywiste, że był, jak my wszyscy, skomplikowanym układem dobra i zła. Zgadzam się też z epilogową notatką Schmitta, że cząstka Hitlera jest w każdym z nas. Mam zresztą wrażenie, że to również brzmi banalnie. Fundamentalny fałsz tej książki polega na przerzuceniu niemal całej odpowiedzialności za największe szaleństwo ludzkości na tę jedną żałosną postać. Brakuje mi w "Przypadku Adolfa H." oskarżenia tamtej Europy galopujących nacjonalizmów, patriotyzmów mających krew "innych" na flagach i w hymnach, pełnej pogardy dla odmienności wewnętrznej i zewnętrznej, a jednocześnie aroganckiej w wyrażaniu własnej wyższości; Europy, w której słowa "państwo", "naród", "patriotyzm" nabyły siły śmiercionośnego oręża. Schmitt nie chce zauważyć, że niechlubnym liderem tego paranoicznego wyścigu stało się całe społeczeństwo niemieckie. Hitler był jedynie ikoną, której Niemcy mogli patrzeć na usta i spijać z nich słowa szaleństwa, na które czekali. Gdy wygrywali - był bogiem, kiedy przegrali - stał się wymówką. Chcę wierzyć, że tamtych Niemców, tamtych Niemiec już dawno nie ma. Ale może demony tylko zasnęły? Może nacjonalistyczne zjawiska, które pojawiają się w Polsce (np. 11 listopada), Holandii, Francji jako skutki coraz dłuższego kryzysu są zbliżającym się kolejnym płodnym okresem totalitaryzmu?

********************************************************************************

Wspaniałego dnia! Jak to dobrze, że żyjemy w czasach pokoju.

PODPIS

71 komentarzy:

  1. Super napisane :) Z ogniem i na temat.
    Książki nie czytałam, ale też jestem zdania, że jak nie Hitler, to znalazłby się ktoś inny, żeby rozpętać piekło. Niemieckie koncerny potrzebowały wojny z powodów ekonomicznych i poleciało.

    Dobrze, że mamy pokój - przynajmniej na naszym kontynencie, ale z dużym niepokojem widzę pewne analogie z latami trzydziestymi i to mi się nie podoba.
    Tamtych Niemiec na pewno już nie ma, bo zmieniło się tam przede wszystkim społeczeństwo na bardziej kolorowe, co oczywiście nie oznacza, że jest tam w tej chwili kolorowo.
    Poza tym uważam, że Niemcy paradoksalnie wygrali tę wojnę. Pod każdym względem, nie tylko ekonomicznym, ale przede wszystkim politycznym.
    Nie będę już dalej się rozpisywać, bo nikt tego nie przeczyta ;)
    Dziękuję za tę recenzję :) Pozdrawiam.
    Lidka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem warto cieszyć się z tymi, którym się udało, a bać się tych, którzy sfrustrowani stają się groźni.
      Ja Ci dziękuję za komentarz i ja zawsze czytam je z uwagą!
      :)

      Usuń
  2. Fakt, świetnie pisze Twój mąż.
    Cieszmy się pokojem dopóki trwa, gdyż niestety mimo zapewnień, że lata 30 ubiegłego stulecia się nie powtórzą takiej pewności mieć już nie można, patrząc na to co się dzieje w Europie.
    Być może nie jest to groźne, ale co będzie jak kryzys dotknie Niemców?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardziej boje się tego, co widać w Polsce, np po 11 listopada.
      Dzięki Natanno, za uznanie, przekazałam autorowi;-)

      Usuń
  3. Ach, jakże przyjemnie przeczytać coś, co napisano tak lotnym piórem!
    Jeśli dotrę do książki, to będę chciała ją przeczytać chyba tylko po to, żeby potwierdzić, że recenzja jest trafna, o czym i tak jestem przekonana.
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MójCiOn oprócz tego, co napisał wyżej, to mówił, że książka jest dobrze napisana i momentami wciągająca, więc może warto wyrobić sobie własne zdanie? ;-)

      Usuń
    2. To nie znaczyło, że jej nie przeczytam; chodziło mi raczej o to, że TwójCiOn ma rację z psychologicznego punktu widzenia i w swoich przemyśleniach. Jako nałogowiec nie przepuszczę prawie żadnej książce, szczególnie dobrze napisanej.
      Ninka.

      Usuń
    3. Jasne Ninko, zrozumiałam Cię bardzo dobrze:-) Chodziło mi raczej o oddanie sprawiedliwości pisarzowi, że pisać umie, a że lubi prowokować tematami, jak napisałam niżej Nika, to inna sprawa.
      Miłego dnia!

      Usuń
  4. Nie przepadam za Schmittem.
    Recenzje Twojego męża natomiast czytać uwielbiam!:)
    Miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cyztalam :) Swietna historia pt. co by bylo gdyby, i jak sekundy/ decyzje w zyciu moga zmienic los calej ludzkosci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie bardzo dobra recenzja a dla mnie zaskoczenie bo nie wiedziałam że autor napisał coś takiego... Przede mną jego Kobieta w lustrze, niewykluczone że po niej rozejrze się właśnie za tą książką. Swoją drogą skoro mąż tak dobrze pisze, może by sobie zafundował blog książkowy ;-) Jakby co jednego obserwatora już ma ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MójCiOn na razie nie ma na to czasu, ale planuje, że może za rok, jak skończy absorbującą pracę, w której teraz musi siedzieć. Miło, że jesteś kolejną osobą, która mu to sugeruje;-)

      Usuń
  7. Nie wiem, czy Twojego męża też tak mogę tykać w serduszko?:)
    Ale co mi tam, zaryzykowałam !!!:)))

    Z poglądem na szaleństwo AH i innych zgadzam się bez żadnego "ALE", to rzeczywiście bardziej złożone niż tylko kwestia jednego egzaminu, a do tego co wyżej napisane, dochodzi jeszcze kwestia rodzaju wcielonej duszy i rozkładu duchowych sił, bo TAM w duszowym świecie, tak jak i na Ziemi, też wiecznie trwa walka ...
    Przywódca danego kraju, jest odzwierciedleniem myśli, zachowań i dążeń, większości narodu z którego się wywodzi.
    Każdy jest odpowiedzialny za siebie i za to co robi i co wspiera i nie ma, że mi kazali, że wszyscy tak robią itd..., AH był zły, a reszta cacy...
    AH bez poparcia swoich ziomków, byłby nikim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafnie napisałaś. AH trafił na bardzo podatny grunt. Cały naród wychowywany był do posłuszeństwa.
      Klikaj, klikaj w serducho, bo bez tego mi już ciężko żyć!;-))

      Usuń
  8. To jakim stajemy się człowiekiem wynika z wielu uwarunkowań. Geny, indywidualne cechy i predyspozycje, wychowanie, otoczenie społeczne, przeżycia i doświadczenia, itd. itp. Współczesna psychologia czy też jak ja to mówię psychologia w stylu pop, czyni straszliwy zamęt, stawia wartości na głowie a z katów, oprawców, gwałcicieli i degeneratów robi ofiary. "Dobry chłopak był i mało pił"...

    Nóż mi się naprawdę otwiera, gdy widzę w praktycznie każdym programie jakąś sepleniącą, niedopieszczoną i najczęściej zakompleksioną i niedowartościowaną panią psycholog (przepraszam, teraz mówi się psycholożkę), która pozuje na eksperta i w sposób autorytatywny w ofiarach doszukuje się słabości, prowokacji wobec prześladowcy a w oprawcy nieszczęśnika, któremu trzeba współczuć. Według takiego podejścia największy nawet kat jest tylko biednym, zahukanym i zagubionym stworzeniem, wszyscy są winni: rodzice, szkoła, słoń Trąbalski tylko nie on.

    Jeżeli masz w sobie siłę czynienia zła, to zawsze znajdziesz powód, ale zawsze też ty lub ktoś inny znajdzie wytłumaczenie na twe czyny. Teoria o wujku Adim jako niespełnionym artyście zawsze krążyła jako jeden z czynników na ukształtowanie potwora. Pomijając uwarunkowania geopolityczne w jakich znalazły się Niemcy po I wojnie światowej zapomina się czy wręcz tuszuje kto tak naprawdę ponosi winę za dojście Hitlera do władzy. Wychowani jesteśmy w hollywoodzkim kulcie amerykańskiego zbawcy świata, angielskich i francuskich bohaterów. A to właśnie te kraje ponoszą odpowiedzialność za narodziny tyrana, poprzez swą bierną postawę, finansowanie i umożliwienie zbrojeń, aneksji małymi kroczkami kolejnych państw jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. A potem bierność "sojuszników", gdy wykrwawiała się Warszawa i inne europejskie miasta, zezwolenie na to by zalała nas czerwona stalinowska zaraza, kłamstwa katyńskie, przemilczenie rzezi wołyńskiej i podolskiej, niepamięć o bohaterach dogorywających w ubeckich katowniach...

    Kłamstwo historyczne prowadzi nawet do tego, że to przesiedleni po wojnie okupanci domagają się odszkodowań, mówi się o polskich obozach zagłady lub ewentualnie nazistowskich, a nie niemieckich. Nie było narodu nazistowskiego - to Niemcy i Sowieci zgotowali światu taki los!!!

    Generał amerykański po odkryciu pierwszych obozów koncentracyjnych powiedział: "Róbcie zdjęcia, róbcie mnóstwo zdjęć, bo za 50 lat jakiś s...syn powie, że to nie miało miejsca". I takie właśnie książki są właśnie dowodem na to, że kłamstwo historyczne kształtuje wiedzę o przeszłości na następne pokolenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zdanie generała okazało się prorocze - to wciąż mnie szokuje! Nie można zapomnieć tego, co było i dlatego zgadzam się z MójCiOnem, że takie książki są szkodliwe, a z drugiej strony, ktoś, kto będzie chciał znajdzie zawsze argumenty potwierdzające jego tezy, nawet najbardziej chore.

      Nie pierwszy raz piszesz o swoich poglądach na kwestie usprawiedliwiania bandziorów i innych "złych" ludzi. Oczywiście, że masz rację, wiele jest czynników kształtujących osobowość człowieka, nie taktowałabym jednak lekceważąco kwestii dzieciństwa i tego "czym skorupka za młodu nasiąknie". Jasne, że dorośli ludzie sami ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny, mają też przeważnie zasoby, aby pracować nad sobą. Jednak moim zdaniem dzieciństwo i to, co dostaliśmy z domu ma kluczowe znaczenie. To dlatego, mimo szczerych chęci wciąż powielamy błędy rodziców i często idziemy ich drogą, którą absolutnie nie chcieliśmy iść.
      Temat rzeka. Dziękuję za Twój komentarz. Aż miło, że można liczyć na taką szczerą reakcję i odzew.

      Usuń
    2. Przeczytaj jeszcze komentarz Ani, niżej. To o psycholożce.

      Usuń
    3. Chciałem jeszcze dodać coś do ostatniego zdania z recenzji. Wydarzenia, które mają niestety miejsca podczas uroczystości 11 listopada, nie mają nic wspólnego z totalitaryzmem czy rozbudzeniem szowinistycznych grup. Nie wiem już czy polska telewizja jest nadal polska, skoro pokazuje wypaczony obraz rzeczywistości. To co widzimy w mediach a relacje ludzi będących na Marszu Niepodległości to dwa różne oblicza. Ruch narodowy czy prawicowy zawsze jest wrzucany do jednego worka z faszystami i rasistami. Problem narodowców jest taki, że nie mają dobrych i mądrych przywódców, pod ich poglądy i marsze często podpinają się grupy zwykłych chuliganów, kiboli, pseudonarodowców. I to oni szkodzą wizerunkowi ruchu patriotycznego. Nie wiem komu zależy na dyskredytowaniu święta, które powinno być najważniejszym dla każdego Polaka. Jak pokazują rzeczywiste a nie medialne obrazy, to policja prowokowała burdy, to zza ich pleców wychodzili zamaskowani bandyci, to środowiska lewackie z całej Europy przyjeżdżają tutaj, aby dymić. A jeszcze ich kontrmanifestacje odbywają się pod hasłem "anty-nazi". Jak to jest, że podczas święta narodowego, które odbywa się w kraju tak boleśnie doświadczonym przez historię, zupełnie legalnie przyjeżdżają lewackie grupy z Niemiec (kraju, odpowiedzialnego m.in. za dwie wojny światowe i wymordowanie milionów ludzi) na Święto Niepodległości Polski i biją Polaków?

      Co do psycholożki i innych żeńskich odpowiedników zawodów:
      Teoretycznie zbudowane są poprawnie poprzez dodanie żeńskiej końcówki, jednak w moim odczuciu brzmią sztucznie, czasem śmiesznie i żałośnie, lansowane są nachalnie i na siłę, kojarzą się np. z niedouczoną panią psycholog (coś jak: "psycholożka z koziej d..."), nie wspominając już o nieszczęsnej "ministrze"... Takie jest moje zdanie i jeśli ktoś będzie ode mnie wymagał mówienia do pani psycholog formy "psycholożka", to ja chcę by do mnie mówiono: "Książę Ciemności, kornie padam do nóżek". Amen.

      Usuń
  9. Ostatnio mniej czytam...
    Wzrok nie ten....

    Ciekawe jak długo ten pokój będzie jeszcze ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetna recenzja Twojego męża Aniu i wnioski z którymi zgadzam się w 100 procentach.

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetna recenzja. "Przypadek Adolfa H." Erica-Emmanuela to, niestety, jedna z wielu pozycji, których autorzy próbują zmywać odpowiedzialność Niemców za koszmar, zgotowany ludzkości. Tu mamy Adolfa H. - jedynego winowajcę i szaleńca.
    Lubię inne książki Erica-Emmanuela, ale tą mnie po prostu wkurzył na maxa.
    Dziękuję za umieszczenie recenzji i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zbudowana, że masz taką samą refleksję! Jeżeli ta książka próbuje zmyć odpowiedzialność Niemców za koszmar, zgotowany ludzkości - jest szkodliwa, a na innych blogach czytałam przeważnie pochlebne opinie.
      Dziękuję za Twoją opinię.

      Usuń
  12. do mnie tez nie przemawia teza, ze gdyby zostal artysta to nie bylby mordercą.
    Bardzo podoba mi sie recenzja, pozdrawiam serdecznie .

    OdpowiedzUsuń
  13. Nic dodać, nic ująć.
    Czytało się świetnie. I chyba już nie muszę sięgać po książkę...

    Wrześnica pozdrawia Wrocław. :)

    JolkaM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Września - Wrześnicę :)) Tak zresztą nazywa się nasza rzeczka.
      Lidka

      Usuń
    2. A nasza rzeczka nazywa się Wrześniczka. Hm, ciekawe, czy gdyby miała jakiś dopływik, to nazwano by go Wrześniczeńka. :)

      Machamy więc i ku Wrześni. :)

      J.

      Usuń
    3. :)
      Ano, ciekawe te rozważania lingwistyczne mogą być :)
      Nasza ma jakieś dopływiki, ale nie wiem, jak się nazywają, czy w ogóle maja jakieś nazwy?? Myślę, że Wrześniczeńka pasowałaby do któregoś ;)
      L.

      Usuń
    4. Ale, ale, jak to się potrafi dyskurs o totalitaryzmie rozwidlić na dopływy rzeczne. ;)

      J.

      Usuń
    5. PS. Ekhm, takie cuda to tylko u Anki. :)

      J.

      Usuń
    6. Dziewczyny, jak się tu cieszę, że naście komentarzy otrzymał MójCiOn, a Wy tu paplu paplu o dopływach!
      I tak Was uwielbiam:-))

      Usuń
    7. Paplu paplu? Też coś! To nie wiedziałaś, że wynajmujemy się z Lidką jako klakierki? Robiłyśmy sobie reklamę. :)

      J.

      Usuń
  14. faktycznie Twoj mazma wielki talent - jego recenzje naprawde wciagaja i zachecaja do czytania:)) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo dziękuję że mogłam przeczytać! Wielka przyjemność.
    Mam wątpliwości, czy w 19tym roku życia osobowość jest już w pełni ukształtowana (jedno z pierwszych zdań Autora recenzji), nie sądzę też, aby wstecznie można to było u kogokolwiek ocenić, nie zmienia to jednak faktu, że zdanie jednego egzaminu (kluczowego zdaniem Schmitta)nie jest czymś, co mogłoby tę osobowość diametralnie zmienić. Nie jest też czymś, co mogłoby pociągać za sobą diametralną zmianę (żadne studia nie pociągają wszak za sobą zmiany w srtukturze osobowości, albo w poziomie psychopatologii).
    Tekst świetny. Czyta się wartko podążając za Autorem - świetna końcówka i podsumowanie.
    Bardzo podoba mi się powoływanie w nawiasach na korespondujące z tekstem myśli, wątki, szlaki w literaturze.
    Ja myślałam podczas czytania o Psychologii Tłumu Le Bona, o "Eichmannie w Jerozolimie - rzecz o banalności zła' Arendt, o Białej Wstążce - filmie Michaela Hanekego i pismach Adorno na temat totalitaryzmu.
    Jeszcze raz dziękuję za możliwość przeczytania!
    Mar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (pismach Adorno na temat osobowości autorytarnej oczywiście, przep!)

      Usuń
    2. Studia jako studiowanie, czyli nabywanie i zgłębianie wiedzy naukowej, rzeczywiście nie zmieniają osobowości; ale cała ich otoczka - ludzie których się spotyka, związane z nimi (czasem nawet traumatyczne) przeżycia - muszą się jakoś odzwierciedlić w psychice. Ja zmieniłam się w czasie studiów dość mocno, choć nie diametralnie. Ale też nie przeżyłam nic szczególnie wstrząsającego. Co zresztą w żadnym wypadku nie podważa Twojej opinii.
      Ninka.

      Usuń
    3. Kilka słów od mojego męża:

      Dziękuję za wnikliwe i życzliwe komentarze! :)

      Twierdzenie, że dziewiętnastolatek ma w pełni ukształtowaną osobowość jest z pewnością naciągane na potrzeby wyrazistości recenzji. Równie dobrze można by postawić przeciwną tezę, że osobowość kształtuje wiele czynników przez całe osobnicze życie (jak to przedstawił wyżej Przemek). Zresztą, czy ta druga teza nie brzmi optymistyczniej? Czy życie nie wydaje się, w tym przypadku, bardziej kolorowe? Szczególnie z punktu widzenia pięćdziesięciolatka!
      Jednakże, podążając za naukami Alice Miller, którą, razem z żoną, lubimy uważać za nasz psychologiczny autorytet, za naszego przewodnika po krainie dusz, można wyrazić pogląd, że twarde fundamenty osobowości kształtują się już w małym dziecku, przede wszystkim w relacji z najbliższymi, a w dalszej kolejności ze światem zewnętrznym. Wszystko to dzieje się, kiedy małe dziecko jest bezbronne i niezwykle, niepowtarzalnie już później, chłonne wszystkiego wokół. Po lekturze "Zniewolonego dzieciństwa" widzę więc w dziewiętnastoletnim Adolfie gotowego do rozpoczęcia swojej szalonej wędrówki psychopatę. To, co mógł przyjąć, zostało dokonane. Teraz jest gotów oddawać. W tym znaczeniu rozpoznaję go jako Hitlera, dojrzałego do swojego dzieła.

      Wymieniłaś ciekawe lektury, które kojarzą Ci się z "Przypadkiem...". Tak się składa, że właśnie skończyłem "Eichmanna w Jerozolimie" Hanny Arendt. Jestem oszołomiony jej inteligencją i przenikliwością. Ale jest coś, co mnie dosłownie powala na kolana. To jest niezależność myśli. To jest obiektywizm. Możemy próbować (i tylko próbować) sobie wyobrazić, jak niezwykle trudno było pisać jej, zaledwie kilkanaście lat po wojnie, opowieść o jednym z najbardziej "zasłużonych" morderców jej narodu, jednocześnie dystansując się od, naturalnej w takim przypadku, pokusy odreagowania. Analizując motywy i mechanizmy machinerii, której Eichmann był istotnym elementem, potrafiła, mimo goryczy, jaka przepełniała zapewne wszystkich Żydów, precyzyjnie wykazać, że motorem jego działania było głupie i banalne uzależnienie od wypełniania "urzędniczych" obowiązków. Udowodniła paradoksalną myśl, że nie trzeba nienawidzić Żydów, żeby ich systematycznie mordować. Banalność zła polega na tym, że morderca może jechać na wyłączonych emocjach, ale sprawnie działającym posłuszeństwie. Eichmann, nawiasem mówiąc, jest klinicznym przypadkiem, opisywanym przez Alice Miller, jako ofiara czarnej, zniewalającej pedagogiki.

      Przy okazji, jestem też po lekturze "My z Jedwabnego" Anny Bikont. Podobna tematyka, choć inna skala: zbiorowy mord na Żydach analizowany oczami Polki żydowskiego pochodzenia. Jednakże tutaj, jakże odmiennie, nie mogę ochłonąć z niesmaku (może raczej: oburzenia) wywołanego emocjonalną subiektywnością autorki. Ponieważ jednak jest to opowieść o Polsce i Polakach, a więc o tych, wśród których żyję, muszę dać sobie czas, aby ostudzić pierwsze reakcje i wrócić do niej ponownie, a potem dopiero spisać. Albo się poddać.

      Zajrzę z pewnością do innych książek, o których piszesz.
      Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam.

      Usuń
    4. To teraz ja jeszcze słów kilka.
      Najpierw nie kryjąc emocji, entuzjastycznie klepnę się po udzie - z radości.
      Zachwyt nad Arendt podzielam w pełni.
      Z dokładnie tych samych powodów.
      Aktualnie codziennie przedzieram się przez kolejne rozdziały "Myślenia" i jest to dla mnie przygoda w równym stopniu emocjonująca co wymagająca. Czytam podkreślając, notując a potem zamykam książkę w torebce i doczytuję w metrze i autobusach, przemyśliwując co jestem w stanie w marszu - myślenie podczas chodzenia podobno przynosi najlepsze rezultaty:)
      Hannah Arendt w ostatnim czasie towarzyszy mi nieustannie i nie będzie w tym cienia przesady, jeśli powiem, że lektura jej prac stanowi dla mnie swoistą terapię której zasad tutaj ujawniać nie będę gdyż nie tego dotyczy ta jakze przyjemna wymiana myśli.

      Uściślę tylko moją uwagę dot. kształtowania się osobowości. Moja uwaga była prawdę powiedziawszy czysto kosmetyczna i trzeba ją traktować jako uwagę formalną (nie krytyczną). Obecnie po prostu w psychologii przyjmuje się, dość umownie, że osobowość to coś co kształtuje się ok 25 roku życia. Podobnie, tożsamość jest czymś, co obecnie obserwować można jako coś, co kształtuje się później, niż uważano poprzednio - dawniej kojarzono tożsamość z końcem okresu adolescencji, obecnie wiadomo już, że formuje się poźniej w okresie wczesnej dorosłosci jeszcze, a być może każdy z nas kształtuje swą tozsamość przez całe życie, robiąc z niej swoisty projekt na życie.

      Co do studiów i potencjału jaki tkwi w zagarnianiu różnego rodzaju doświadczeń, poznawaniu ludzi i idei już w dorosłości (w komentarzach przewija się refleksja nad tym, czy mogą stanowić przeciwwagę dla traumatycznych i wykoślawiających doświadczeń formującą organizację psychiczną w dzieciństwie) - oczywiście mają one ogromny wpływ, ale jak zauważa trafnie Autor recenzji - struktura osobowości, oraz poziom psychopatologii to coś, co opiera dość skutecznie takim naprawczym nawet doświadczeniom.
      Zmiana osobowości, czy też praca nad głęboką psychopatologią w jej strukturach - wymaga solidnej, nakierowanej na cel pracy, jaka możliwa jest tylko w procesie terapii.

      Celnym wydaje się zatem zwrócenie uwagi (i tutaj, jak również w każdym innym punkcie podzielam zdanie Autora)- na symptomatyczne 3 sesje u Freuda, jak również wyśmianie pomysłu, że zdanie jednego egzaminu na wybrany, upragniony kierunek, może odwrócić bieg wydarzeń.
      otóż nie może.
      Niezależnie od głębokości psychopatologii, która jak wiadomo u Hitlera była poważna - zmiana struktury osobowości, zawsze wymaga pogłebionej i nieprzypadkowej pracy. w takim sensie, nawet najcudowniejszy kierunek studiów czy ciekawe doświadczenia, jakkolwiek byłyby miłe czy inspirujące nie wpływają na zmianę osobowości, ponieważ nie są celowymi działaniami nakierowanymi na taki cel.

      To tyle dodałam - jestem skrupulantem i dlatego wyjaśniłam skąd ta moja uwaga odnośnie osobowości i warunków jej kształtowania się oraz tych kilka skromnych uwag na temat oddziaływań nakierowanych na zmianę w obrębie psychopatologii.
      Na koniec dodam fakt powszechnie znany i obserwowany - psychopata do terapii sam się raczej nie zgłasza, o czym najlepiej niech świadczy - Hitlera przywoływany tu przykład.

      Bardzo, bardzo serdecznie pozdrawiam!


      Usuń
    5. Moja uwaga też była czysto kosmetyczna i na dodatek czysto osobista:) Nie chcę się zagłębiać w psychologiczne analizy, bo moja wiedza w tej dziedzinie jest zbyt powierzchowna. A wtrąciłam ją dlatego, że gdyby porównać w moim życiu czas do lat dziewiętnastu z czasem studiów (czyli mniej więcej 19 - 25 lat), to tak, jakby porównać, powiedzmy, leniwie płynącą rzeczkę do fontanny. Albo wodospadu. Albo połączenia pierwszego z drugim.
      Ninka.

      Usuń
    6. Teraz dopiero Ninko mnie zaintrygowałaś! Szkoda, że to nie miejsce, żeby to podążyć.

      Usuń
  16. Chciałam jeszcze dodać rzecz oczywistą, już wykraczającą poza recenzję. Aniu, bardzo lubię Twój blog, to niezwykle gościnne miejsce, miejsce zagarniające czytelnika.
    Ta różnorodność, bogactwo tego co tutaj się znajduje, codzienna praca w to wkładana, to wszystko sprawia, że ma się wrażenie wizyty w Waszym domu, pełnym ludzi, zwierząt, domowego ciepła, zdarzeń, jak również brania udziały w kosztowaniu potraw, wrażeń z podróży czy dziś - Waszych myśli ważnych, interesujących, takich które można by rozwijać na spotkaniu wieczornym, przy herbacie, albo na wartkiej dyskusji podczaa spożywanej wspólnie kolacji (u nas w domu tak było, wszyscy się gromadzili przy kolacji i t o tam odbywały się najciekawsze rozmowy na tematy wszelkie).
    Ten blog, to niezwykle gościnne miejsce, otwarte na ludzi.
    Co znamienne - Czytelnicy są na najwyższym poziomie, bedąc tak podejmowanymi, zachowują się niezwykle serdecznie - rzadkość w internecie:)
    Bardzo Cię Aniu pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mar na rzecznika czytaczy bloga Anki! Pięknie się... wyraziłaś, Mar. Dziękuję za ujęcie w słowa także moich własnych myśli. :)

      JolkaM

      Usuń
    2. To także moje zdanie:)
      Ninka.

      Usuń
    3. Mar, dziewczyny, takie słowa są mi wyjątkowo potrzebne, bo prawdę mówiąc mam doła, jak Rów Mariański!
      Nie pierwszy raz, Mar, wyczuwasz takie moje nastroje i pojawiasz się, jak dobry duch.
      Dziękuję:)

      Usuń
    4. Ze mnie Aniu taki dobry duch jako i Chińczyk!
      Co nie zmienia faktu, że Twój blog, to dla mnie mnie miejsce bardzo szczególne.
      Blogi - to coś codziennego, prawda? - a Twój nosi dla mnie znamiona luksusu. Tak własnie jest.
      I jest to wyłącznie Twoja zasługa, tego jak o to miejsce i jego gości dbasz.
      Zatem jeśli mój komentarz sprawił Ci dziś choć odrobinę przyjemności, to jest to jedna setna tego, jaką przyjemność swoją tu obecnością mnie sprawiasz i to codziennie.
      Mar

      Usuń
  17. "minuta, która zmieniła bieg świata" - cóż za patetyczne zdanie...
    Podsumowanie daje do myślenia, więc niech ten pokój trwa!

    Podoba mi się Aniu, że mąż Twój nie podrzuca Ci jedynie recenzji książek, które mu się podobały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "patetyczne zdanie", to tytuł pierwszego rozdziału książki:)

      Usuń
  18. Wow! Jaka niesamowicie ciekawa recenzja!!! Gratuluję wnikliwości i lekkości pióra! :).

    OdpowiedzUsuń
  19. Świetna recenzja - teraz już wiem, że po tę książkę nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  20. Hej :) Nominowałam Cię do Liebster Blog. Zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  21. A co mi tam, niech jeszcze i to, co przyszło mi do głowy od razu po pierwszym przeczytaniu; co ja się tu będę samoograniczać, skoro, jako się rzekło powyżej, to znaczy jako rzekła Mar, jest tu gościnnie i zagarniająco (i to jest sama esencja: zagarniająco). :)
    Bo ja znów w sprawie recenzji: Aniu, jestem pod wrażeniem dużej przenikliwości i zdolności Twojego męża do zawierania własnych przemyśleń, wniosków w bardzo zgrabnych i działających na wyobraźnię frazach i sformułowaniach. Cały tekst jest wciągający; choć nie dotyka łatwego tematu, nie męczy ciężarem myśli i wniosków. Wręcz przeciwnie, autor tak trafnie rzecz ujmuje, że czyta się to jak własne myśli, które gdzieś tam kiełkowały w naszych głowach, a które ktoś o bystrym umyśle pomógł nam ująć w słowa. I daje nam bodziec do głębszych przemyśleń, także w odniesieniu do otaczającej nas rzeczywistości, do naszej współczesności i aktualnych relacji między ludźmi. To jest duża wartość.

    JolkaM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, Twój komentarz to tylko wydrukować sobie i na ścianę! Tak bym zrobiła, gdybym była MójCiOnem:-)

      Usuń
  22. A czy mąż czytał "Hitler - anatomia zła" Victora? Jestem niezwykle ciekawa opinii na temat tej książki. Moim zdaniem jest wyjątkowo ciekawie napisana i "nie po łebkach". Nie ma też żadnych naciąganych usprawiedliwień.
    P.S. Mam taką uwagę co do nieszczęsnej "psycholożki" z komentarza powyżej:
    "Obecnie, w związku z dalszymi emancypacyjnymi (feministycznymi) dążeniami kobiet do całkowitej równości płci, powstają nowe wyrazy (derywaty) omawianego typu, zawierające specjalną cząstkę (przyrostek) -ka, informującą o płci żeńskiej osoby, do której wyraz się odnosi. Cząstka ta występowała od dawna w wyrazach oznaczajacych zawody tradycyjnie wykonywane przez kobiety: nauczycielka, aktorka, pielęgniarka itd. Teraz wchodzą do użytku formy psycholożka, socjolożka, logopedka (...)" "Oczywiście istotną przyczyną pozajęzykową braku wielu żeńskich form zawodowych była przez długie lata mała liczba kobiet wykonujących niektóre zawody. Dziś pewnie łatwiej spotkać psycholożkę niż psychologa mężczyznę, a tramwaj równie często prowadzi motornicza co motorniczy mężczyzna. (...) Nie widzę więc żadnych powodów, by się przed teolożką bronić albo kojarzyć ją tylko z poglądami feministycznymi. Szczególnie dużo żeńskich tytułów zawodowych znajdziemy nie tylko w niektórych czasopismach dla kobiet, ale i w Najwyższym Czasie Janusza Korwin-Mikkego, któremu trudno przypisać feminizm. Z kolei wiele kobiet, mówiąc o sobie, świadomie wybiera formy męskie. Także językoznawcy mają w tej sprawie różne zdania, wypada więc zalecić tolerancję" :) pozdrawiam
    [źródło cytatów: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?kat=6]

    OdpowiedzUsuń
  23. Właściwie to wszystko zostało już tu powiedziane. Chapeau bas! Kapelusze z głów czyli chylę czoła innymi słowy.
    Książki nie czytałam i waham się czy warto po nią sięgnąć.
    Mam bardzo ambiwalentny stosunek do tego belgijskiego pisarza, który od lat żyje we Francji. Z jednej strony cenie go bardzo wysoko za cudowna książkę "Oskar i Pani Róża", którą można śmiało postawić na polce obok "Małego Księcia. Z drugiej strony wszystkie inne jego książki są takie jakieś dziwaczne, bardzo kontrowersyjne. Autor wybiera tematy wywołujące burze i czytając powyższą recenzje znów mi przyszło do głowy, czy aby nie napisał tej książki tylko po to by znów wywołać burze dyskusji... Raz czy dwa widziałam go w jakimś wywiadzie telewizyjnym i odniosłam wrażenie, ze lubi się z czytelnikami droczyć, prowokować. Ogólnie rzecz biorąc nie lubię jego stylu bycia i pisania.
    Az mi się czasem wierzyć nie chce, ze to właśnie on napisał wspomnianego przeze mnie "Oskara i Pania Roze". Ta mini nowela wręcz, którą można przeczytać w ciągu pol godziny wstrząsnęła mna do glebi. Powinna byc lektura obowiązkową i z czystym sercem polecam wszystkim, którzy jej jeszcze nie znaja.
    Parę lat temu widziałam również inscenizacje "Oskara" w wersji monodramu (w teatrze w Paryżu) w wykonaniu wspanialej aktorki Annie Duperey... To było prawdziwe katharsis... Cala publiczność miała lzy w oczach. Oklaski końcowe były równie głośne, co chwile potem głębokie milczenie wychodzących zapłakanych ludzi.
    I cco widzę jakas nowa książkę pana Schmitta, to mam ochotę zapytać czemu nie pisze innych, równie wartościowych co "Oskar"....?

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak się rozemocjonowałam tym wspomnieniem spektaklu, ze az zapomniałam podpisać się :)
    Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz wielki szacun dla małżonka
    Dobranoc
    Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niko, dziękuję za ten komentarz!
      Zazdroszczę Ci tego duchowego przeżycia w Paryżu. Muszę wrócić do Oskara, bo pamiętam, że przeleciałam przez tę książkę bez większych emocji. Nie lubię nastawiać się na arcydzieło, bo zazwyczaj jestem potem zawiedziona. Zdaje się, że mamy ją w domowej bibliotece, przeczytam.

      Usuń
  25. Sama recenzja to niezły tekst. Godny polecenia.
    A książka z pewnością znajdzie się pod choinką dla mojego ojca.
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  26. Ten Twój mąż to naprawdę!!!!!!! Aż żal ściska,że nie potrafię złożyć sensownie jednego zdania....

    ~Adelina

    OdpowiedzUsuń
  27. Gratuluję Takiego Męża! :)
    Po przeczytaniu jego recenzji mogę nie kupować książki Schmitta. Szkoda, bo po autorze "Małych zbrodni małżeńskich" i Oskara... spodziewałabym się czegoś bardziej... rozsądnego. Druga refleksja: analogia przedstawionej sytuacji do tego, z czym obecnie mamy do czynienia jest, niestety, czytelna. Inna Lidka

    OdpowiedzUsuń
  28. Ksiazke czytalam jakis czas temu (po polsku), zrobila na mnie takie wrazenie, ze sprowadzilam francuski oryginal, za ktory wlasnie sie zabieram. "W dniu ogłaszania wyników egzaminu Adolf miał dziewiętnaście lat. Proces kształtowania jego osobowości był zakończony." Trudno jest mi zgodzic sie z tym twierdzeniem. Jestem zdania, ze proces ksztaltowania sie osobowosci wlasciwie nie konczy sie nigdy. Wyborow swoich dokonujemy codziennie. Codziennie tworzymy siebie i swoj swiat dookola. Najczesciej poprzez takie male, czasem prawie niezauwazalne w swej, zdawaloby sie, "malosci" wybory.
    Skoro Hitler nie byl potworem z piekla rodem, uosobieniem Zla Absolutnego, lecz mimo wszystko zwyklym czlowiekiem z krwi i kosci, jak wlasciwie kazdy z nas (a taka jest teza autora), to wybor mial az do samego konca. Owszem, inny "Hitler" moglby stanac na czele oszalalych z nienawisci Niemcow, ale TEN KONKRETNY Hitler moglby stac sie kims zupelnie INNYM.
    Znamienne dla mnie jest to, ze w oryginale tytul ksiazki brzmi "La Part de l'Autre", czyli dosl. "Udzial drugiego". Byc moze sie myle, ale wydaje mi sie, ze francuski tytul lepiej oddaje przeslanie ksiazki, ktore - jak dla mnie - jest bardzo, bardzo ludzkie. Ta ksiazka naprawde daje do myslenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele wyjaśnień na ten temat znajdziesz wyżej w rozmowie z Mar z godz. 13:21. Tam wyjaśnił, co miał na myśli, mój mąż - autor recenzji.
      Oczywiście, że Hitler by zwykłym człowiekiem, ale to co go spotkało w dzieciństwie, co doznał od ojca i matki, to zrobiło z niego tyrana, dla którego zniszczyć cały świat to za mało aby się "odpłacić".
      Książki nie czytałam, więc nie będę się na jej temat wypowiadać.

      Usuń
  29. Dodam tylko, ze czytalam kiedys wywiady we francuskiej prasie z autorem, ktory, byc moze, pod wzgledem warsztatu pisarskiego wielkim pisarzem nie jest, ale odwagi w podejmowaniu tematow TRUDNYCH z pewnoscia mu nie brakuje. M.in. mowil o tym, ze juz w trakcie pisania ksiazki wielu przyjaciol odradzalo mu dalszej pracy nad tekstem, zas po wydaniu jej w swiat niektorzy zaprzestali z nim kontaktow _ wlasnie za to, ze osmielil sie uczlowieczyc Hitlera...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko że autor recenzji nie za to krytykuje książkę, a za "Fundamentalny fałsz tej książki polega na przerzuceniu niemal całej odpowiedzialności za największe szaleństwo ludzkości na tę jedną żałosną postać."
      Hitler, tak jak inni dyktatorzy był bez wątpienia człowiekiem.

      Usuń
  30. Hmmm... jakby to taktowniej ujac, by nikogo nie zranic? W trakcie lektury nie odnioslam wrazenia jakoby Schmitt zwolnil od odpowiedzialnosci wszystkich Niemcow. Zdaje mi sie, ze jego teza nie jest wybielanie Niemcow i szukanie winnego, lecz - "co by bylo, gdyby....?" Gdyby Hitler, w tym konkretnym momencie podjal taka, a nie inna decyzje, a potem kolejna, i kolejna? Jaka jest cena "robienia siebie" NA PRZEKOR roznym przeciwnosciom losu? Wlasnie dlatego ta ksiazka jest - moim skromnym zdaniem - jak najbardziej prawdziwa, w ludzkim, osobistym znaczeniu tego slowa. Nie jest "szkodliwa", lecz wrecz pobudza do myslenia....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało Ci się ująć swoje zdanie bardzo taktownie. Nikogo nie uraziłaś :)
      Myślę, że chodzi o to, że jeden AH nie zrobiłby by lub nie, całej wojny. On trafił na bardzo podatny grunt w postaci całych pokoleń Niemców wychowywanych w myśl zasad tzw. czarnej pedagogiki, więc nie on jeden ponosi odpowiedzialność za tragedię i okropieństwa wojny, co jak rozumiem może sugerować ta książka.
      Przekażę Twoją opinię mężowi, jak wróci :)

      Usuń
  31. Prawda jest, ze zaraz po przeczytaniu recenzji Twojego meza zabralam sie za odpowiedz, nie czytajac wszystkich watkow do konca, bo zzerala mnie niecierpliwosc (mea culpa!), ale moze wybaczysz mi to, wszakze jest to wplyw wrazenia jakie wywarl na mnie tekst. :)
    Blog Mar znam i cenie sobie, dosc czesto tam zagladam, choc nie zawsze sie zgadzam z tym co czytam (zreszta, nikt przeciez tego ode mnie nie oczekuje). Zwykle wole powstrzymywac sie od wyrazania swoich opinii, ale recenzja Twojego meza... poruszyla mnie do zywego! I chyba o to w pisaniu blogow chodzi, o swobodna wymiane zdan z ludzmi, z ktorymi "w normalnych okolicznosciach" nie mielibysmy okazji sie spotkac, "porozmawiac", zgodzic sie (albo i nie), nieprawdaz? No bo wiesz, dla mnie ta ksiazka w ogole nie jest o wojnie i odpowiedzialnosci historycznej, lecz o czyms bardzo, ale to bardzo osobistym. O "robieniu siebie samego" i szukaniu odpowiedzi na pytanie "czy mozna stac sie czlowiekiem szczesliwym, spelnionym, tworczym, majac za punkt wyjscia taki bagaz doswiadczen zyciowych, jakie mial dziewietnastoletny Adolf?" Bardzo serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, że można "zrobić samego siebie", że można pracować nad sobą, a ta praca jest przyjemnością. Można być szczęśliwym mając za punkt wyjścia ciężki bagaż. Wierzę w to. Ja jestem szczęśliwa.
      I ja Cię serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)