Strony

piątek, 1 lipca 2016

Bajka na lipiec - Fika

Bajeczki powstały na podstawie rysunków do kalendarza Biała Kura 2016,
a te z kolei narysowała Hana do prawdziwych historii zwierzaków, 
które dzięki naszym blogom i naszemu blogowemu 
mikroświatkowi życzliwych ludzi znalazły swoje stałe domy. 


Bajki publikujemy na początku każdego miesiąca. 


Lipiec - Fika

Rysunek Hany przedstawia prawdziwą sytuację: tylko MCO z domu,  Fika do domu! :)
Urodziłam się w królewskiej rodzinie wśród licznego potomstwa - moich braci i sióstr. Ludzie mówili na nas The Whippets. Mama i tata byli bardzo dumni z tego nazwiska. Dla mnie ważniejsze od honorów królewskich było jednak, że mama i tata bardzo mnie kochali. Byłam ich Prześliczną Dziewczynką, Piękną Panną, Rozkosznym Skarbem - jakby było mnie wiele, a nie jedna. Mogłam całymi dniami wspinać się na ich wielkie ciała i turlać się z nich w dół. Jaka to wspaniała zabawa! Hop, hop, do góry! I hejaaaa, szybko w dół! I tak w kółko. Czepiałam się ich długich uszu albo puszystej ciepłej sierści i szarpałam ile sił, a oni tylko się z tego głośno śmiali. Kochałam też turlaniny, zębaniny, napadaniny i gonitwy z moim rodzeństwem. Wyskakiwaliśmy na siebie znienacka, chowaliśmy się po zakamarkach naszych izb, próbowaliśmy warczeć i szczekać, choć nie za bardzo nam to jeszcze wychodziło. Beztroskim szaleństwom nie było końca, aż do tych chwil, kiedy wszyscy padaliśmy ze zmęczenia i zasypialiśmy słodkim, głębokim snem. Kochana nasza rodzinka!

Pewnego smutnego dnia przyszedł do nas człowiek o imieniu EuGenic. Przyniósł ze sobą wielką torbę, z której wyjął wiele metalowych przyrządów. Zaczął nimi dokonywać pomiarów na nas wszystkich. Brał po kolei: mamę, tatę, braci i siostry, a w tym mnie. Mierzył nam długości, obwody, rozmiary główek, oczu, pyszczków i ogonków. Baliśmy się bardzo, ale był olbrzymi, więc byliśmy posłuszni; tak nakazała mama.

Po zakończeniu badań człowiek zapisał dużo liter w swoich notatnikach, zaglądając przy tym do książek, które wyciągnął ze swojej torby. Potem popatrzył na nas z kpiącym uśmiechem i powiedział:

- Jacy z was The Whippets?! Ha ha! Aniście The Whippets, aniście The Rattlers. Trochę tego i tamtego, a nawet jeszcze i owego!! Głowy Rattlersów, ciała Whippetsów, a ogony z... Sam nie wiem z czego. Nieźle nabrali tych waszych właścicieli! Oszuści! No, ale to już nie moja sprawa.
Spakował swoje rzeczy i wyszedł.

Mama i tata patrzyli na siebie cicho. My też się nie odzywaliśmy, bo nie wiedzieliśmy, co powiedzieć.

Ten dzień był najbardziej cichy z wszystkich dni mojego dzieciństwa spędzonego z rodziną. Był też ostatnim dniem w gronie moich bliskich.

Następnego dnia do naszych izb weszło kilku obcych ludzi. Zaczęli wyłapywać nas po kolei i pakować do różnych pudełek. Mama z tatą próbowali warczeć i szczerzyć kły w naszej obronie, ale na nic się to zdało. Ludzie byli wielcy i dużo groźniejsi od małych kłów rodziców. My próbowaliśmy uciekać i kryć się, ale wkrótce każde z nas znalazło się w swoim pudełku.

- Pojedziecie teraz do swoich domów, każde z osobna. Nie jesteście żadną rodziną królewską. Jesteście The Kundelberries. Wasze domy to nie żadne pałace i izby, ale psie budy i klatki. Tam wasze miejsce od dziś!

Ostatnie głosy moich rodziców i rodzeństwa, jakie pamiętam, to piski, wycie i bezradne szczekanie. Więcej ich już nie słyszałam i nie widziałam.

Zawieziono mnie w moim pudle do miasta Cieszyna i wyrzucono zamkniętą pod jakimś budynkiem, z którego rozlegało się wielogłosowe szczekanie i wycie. Byłam przerażona, bo to musiała być jakaś wielka i nieszczęśliwa psia rodzina. Przecież nie moja, prawda? Po jakimś czasie ktoś podniósł pudło ze mną w środku i wniósł do tego wielkiego budynku. Tam mnie wyjęła jakaś pani, uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po głowie.

- Nie bój się, dziecinko, zaopiekujemy się tu tobą, damy jeść i miejsce do spania - powiedziała.

- Czy znajdziecie też moją rodzinę? - chciałam zapytać, ale nie umiem po ludzku mówić i tylko cienkie popiskiwanie wychodziło z mojego pyszczka.

Dali mnie do drugiej pani w białym stroju. Ona zbadała mnie dokładnie, a na koniec ukłuła czymś szczypiącym w zadek!

- Aj!!! - pisnęłam.

- Nie bój się, kochanie, będziesz zdrowa! - roześmiała się.

Uspokoił mnie ten uśmiech.

Wkrótce wylądowałam w klatce, w której było kilka innych maluchów z rodziny The Kundelberries, ale niestety nie z mojej. Próbowałam nawoływać przez jakiś czas moich bliskich, podobnie jak inne psiaki z mojej i sąsiednich klatek, ale na darmo. Żaden z głosów, które słyszałam, nie należał ani do mamy, ani do taty, ani do żadnego z rodzeństwa. Zmęczona i smutna położyłam się w jednym z kątów klatki. Wszystkie inne kąty i zakamarki zajęte były przez mych małych współlokatorów. Patrzyliśmy na siebie tylko pustym wzrokiem i nie odzywaliśmy się do siebie.

W tej klatce spędziłam wiele długich miesięcy. Było mi bardzo smutno bez mojej rodziny i czasami próbowałam ich nawoływać. Zawsze bez skutku. Ludzie dawali nam jedzenie i robili zdjęcia.


Niektórzy moi towarzysze byli zabierani, a na ich miejsce zawsze dokładano nowych, przelęknionych. Z tego smutku zaczęłam sobie wyobrażać szczęśliwe życie z zabawami i bieganiem po kątach naszych starych izb. Wtedy, w tych myślach, byłam choć trochę szczęśliwsza. Rozmawiałam z mamą i tatą, tuliłam się do nich. W klatce byłam nieobecna. Mówiłam sobie: "Nie ma mnie tu. To nie mnie się przydarzyło. Jestem szczęśliwa wśród swoich". Ludzie przychodzili czasem, brali mnie na ręce i martwili się.

- Jest chyba chora - mówili.

Badali mnie, ale nic im z tego nie wychodziło. Zostawiali mnie więc z powrotem.

W moich wyprawach w głąb wyobraźni wymyśliłam sobie dobrą wróżkę, która się mną opiekowała. Kiedy rozmawiałyśmy ze sobą, prosiłam ją, aby zabrała mnie z tego miejsca do mojej rodziny, do dobrego domu, gdzie znowu poczuję szczęście. Czasem wydawało mi się, że ona jest prawdziwa i że naprawdę zabierze mnie stąd kiedyś.

Któregoś dnia wszedł jakiś pan, wziął mnie na ręce i powiedział:

- Jedziesz dzisiaj do swojego nowego domu, ślicznotko!

Przestraszyłam się, bo nie chciałam już żadnych nowych domów. Chciałam wracać do swoich. Ale nikt mnie o to nawet nie spytał.

Zapakowali mnie do małej klatki i wsadzili do dużego auta, które jechało bardzo długo, hałasując strasznie i trzęsąc mną, aż niedobrze się od tego robiło. Zawieźli mnie do miasta Wrocławia i wysadzili w tym nowym domu.




Tam przywitała mnie pani, która wyjęła mnie z klatki i od początku zaczęła do mnie miło mówić, cmokać, piszczeć i brać na ręce. Mówiła o sobie ciocia Gosia. Mogłam chodzić po dużych, nowych izbach, w których nie było ani jednego pieska, za to wiele kotów, które uciekały ode mnie, kiedy próbowałam się jakoś zakolegować. Tylko jeden czarny nie uciekał. Nazywał się Hokus i chętnie się dawał obwąchiwać.

Ciocia Gosia zabierała mnie do ogródka, gdzie stałam przestraszona, bo nie wiedziałam, co robić.




Kiedy zrobiłam siusiu, ciocia Gosia była uradowana do łez, więc od wtedy zaczęłam sikać wszędzie: tam i w izbach, żeby się cieszyła. Dziwne, bo raz bardzo mnie chwaliła, a innym razem wzdychała ciężko i szorowała dywany. Nigdy jednak na mnie nie krzyczała. Potem nauczyłam się spacerować, a kiedy zapięła mnie do długiej linki, wyszłyśmy na wielką łąkę. Nigdy nie widziałam tak wielkiej przestrzeni, więc trochę mnie to przerażało. Ale ciocia była cierpliwa i cieszyła się z każdego mojego kroku. Zaczęłam więc ku jej radości spacerować coraz dalej i dalej.

Na tych spacerach spotykałam dużo piesków z różnych rodzin. Jedna suczka jest nawet z rodziny The Whippets i jest bardzo fajna, bo wcale nie zadziera nosa i nawet mnie polubiła. Jest dużo większa, więc trochę się jej boję. Zresztą prawie wszystkie pieski są większe ode mnie. Muszę być dzielna, żeby się nie bać.

Teraz mam mnóstwo kumpli i kumpelek na wielkiej łące.

Jestem w moim nowym domu już bardzo długo. Do mojej nowej rodziny należy jeszcze ukochany wujek Robert, a czasami odwiedzają nas inni, którzy mówią, że też są z naszej rodziny. Taka to dziwna rodzina, bo trochę w niej kotów, trochę ludzi, no i ja - Kundelberry. Nazywają mnie Fiśka, a na spacerach wołają Fika, nie wiadomo dlaczego. Mają chyba złą pamięć, bo często mówią też do mnie Fikunia, Kochanie, Człowieku ("co ty robisz, człowieku, mówią, gdy np. kopię dziurę w ogrodzie), Maleństwo Ty Nasze, Słoneczko itp. Wszystko im się miesza.

Najważniejsze jednak, że dobrze się z nimi wszystkimi czuję. Znowu jestem traktowana jak królowa. Mam swoje posłanie, chociaż wolę spać obok cioci Gosi albo pomiędzy wujkiem i ciocią. Kiedy mnie miziają, robię takie śmieszne maślane oczy, bo wiem, że im się to bardzo podoba. Niech też mają trochę radości ze mnie. Mam swoją miskę z jednym z moich imion wyciętym w jej obudowie, chociaż wolę jeść z nimi z wielkiego stołu. Przy nim mam swoje krzesło.



Czasem myślę sobie, że ciocia i wujek to tak naprawdę moi rodzice, tylko dziwnie odmienieni przez długie i nieznane podróże albo jakiegoś czarnoksiężnika. Myślę sobie o nich - mama i tata. Tylko im o tym nie mówię.

Jestem szczęśliwa. I nawet nie o to chodzi, że jestem traktowana jak królowa, ale że czuję się znowu bardzo kochana.

Ostatnio w naszym domu pojawiła się moja siostra Mika, również z wielkiej rodziny The Kundelberries. Pokochałam ją od pierwszego wejrzenia.



Ale to jest już całkiem inna, radosna historia.

Bajkę napisał MCO - Robert. 





31 komentarzy:

  1. Ciocia i wujek? A wcale ze nie! Mama i Tata i juz! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszająca bajkaniebajka :)
    Fikunia bardzo się zmieniła- z wystraszonej, przerażonej psinki, przemieniła się, jak w bajce, w szczęśliwa uśmiechniętą princeskę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu bajkaniebajka? Przecież jest i królewska rodzina, jest czarnoksiężnik... Bajka całą gębą, tylko oparta na prawdziwej historii Fiki. :)

      Usuń
    2. No i jest parytetowo dobry wróżek ;)
      Galia Anonimia

      Usuń
    3. Bo to bajka prawdziwą historię opowiadająca, a nie jakieś bajdurzenie ;)
      Dobry wróżek :)))
      Mnie się podobają wszystkie te nazwy , a najbardziej Kundelberries! :)

      Usuń
  3. Wzruszająca ta bajka :) No i pomysł z EuGenikiem ...

    OdpowiedzUsuń
  4. dobrze, że jestem sama w biurze bo się poryczałam (elaja)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie, prawdziwa bajka bo wydarzenia i Narratorka jak najbardziej realne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna bajka. Poryczałam się, oczywiście. Wspaniała historia akurat na Dzień Psa:))))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna, łezka się w oku kręci.

    OdpowiedzUsuń
  8. Siedzę w pracy i wycieram oczy. Udaję, że to alergia. W głowie mi się nie mieści, ile jest psiego i kociego nieszczęścia na świecie. Ten piesek ma już rodzinę, mamę i tatę. Jesteście wielcy - za TYMI drzwiami. Piękna historia. Kończę, bo co sobie przypomnę zrozpaczone oczy Fikuni i te uszka, ten ogonek schowany - no nie mogę. Kocham Was oboje i wszystkie wasze zwierzęta :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdjęcie drugie z ogródka, jak trzymam ją pod brodą... Ile smutku i zawodu jest w tych oczkach!
      A to następne - taka chudzinka! Serce pęka, że tak cudne stworzenia cierpią. :(

      Usuń
  9. A ja pisałam i nie ma wpisu.Więc jeszcze raz.piękna bajka a jak zobaczyłam Amisię to się popłakałam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Najważniejsze że choć w wymiarze mikro - to jednak happy end!!!!
    No i psim dziewczynom z okazji Dnia PSA życzę ja i moja kulindka nieustającej miłości :)

    OdpowiedzUsuń
  11. To takie proste, uszczęśliwiasz kogoś to uszczęśliwiasz siebie. Szkoda, że ludzie nie potrafią tego pojąć. Bajka wspaniała, idealna na Dzień Psa!!! Rodzina The Kundelberries jest najukochańsza i najwierniejsza, to tak z własnego doświadczenia:)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Poryczalam sie......:):):):) a moj Ginter trafil do schroniska ze smietnika:(:(:(

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękna i wzruszająca opowieść i te zdjęcia - Fika w kontenerku i w ogródku - oczęta pełne smutku, stulone uszynki, podkulony ogonek, aż przykro patrzeć :( To było, kiedyś, w złym świecie. Teraz to zupełnie inna psinka. Najszczęśliwsza psinka pod słońcem! I ma swoją własną bajkę - żyje jak w bajce!

    OdpowiedzUsuń
  14. A mówią że życie to nie bajka ...dzięki czarom i miłości może się stać bajecznie.Piękna opowieść ,nie poryczałam się ale udzieliła mi się radość eksplodująca z obu panienek .Dziękujemy R za literacko opisane Fikusiowe odczucia.
    Niech ta magia prawdziwej miłosci zawsze wam towarzyszy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Niech żyją Kundelberries najukochańsze psy na świecie, one mają wszystko we właściwych rozmiarach, a najsłuszniejszy rozmiar ma ich serce! Piękna opowieść!

    OdpowiedzUsuń
  16. I smiech, i lzy.
    Najwazniejsze, to mieć kochającą Rodzinę...

    OdpowiedzUsuń
  17. Wzruszająca bajka. Poznać talent TCO. :)
    I aż mi się zatęskniło za maleńkim, delikatnym konikiem Fikunią...

    :***

    OdpowiedzUsuń
  18. Piękna opowieść. Jak dobrze, że ją wypatrzyłaś.
    Ania Bezowa

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja k czytam te bajeczki, zawsze mam spocone oczy pod okularami. Ciekawe dlaczego... :-)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)