Strony

niedziela, 26 sierpnia 2018

Moja pierwsza ceramika

Już na FB pokazywałam, ale tam ginie wszystko jak wrzucone do studni...
Już na FB mogłam przeczytać bardzo miłe recenzje, a tu sobie jeszcze raz zapiszę - na przyszłość, bo może ta ceramiczna przygoda będzie trwała dalej?
Właśnie wczoraj znowu byłam na warsztatach!

Ale to są moje całkiem pierwsze, najpierwsze prace, z lipca 2018!
Cieszyłam się nimi jak dziecko!









A takie zastosowanie miseczek znalazła moja dwuletnia wnuczka Zuzia. :)
Zdolna!


W poprzednim poście pokazałam wypał ceramiki raku, a talerzyki z dzisiejszego posta są wypalone w tradycyjnym piecu, czyli cały proces polegał na ulepieniu ich, pierwszym wypaleniu do biskwitu, poszliwieniu i ponownym wypaleniu w ceramicznym piecu.

CDN.

Fajna zabawa, więc kto chce się załapać może pisac tu:
https://www.facebook.com/melodyofceramics/


A na zachętę co do miejsca to takie zdjęcie:




Takie widoki, takie towarzystwo na pobliskiej łące, tylko na warsztatach z Kasią. :)


PODPIS



środa, 22 sierpnia 2018

Talerzyk RAKU Małgosi

A oto pierwszy z zapowiadanych przeze mnie ceramicznych postów.
Życzcie mi dużo szczęścia w ich realizacji, bo ciężko się wraca do blogowania, 
choć było ono tak ważną i piękną częścią mojego życia...

No właśnie. Może chodzi o to, że moje życie było kiedyś bogatsze we wrażenia: jeździłam po świecie, czytałam, malowałam, interesowało mnie wiele dziedzin, a teraz tylko koty i koty. Nuda! :)

Żeby to troszkę zmienić, wybrałam się na warsztaty ceramiczne do przepięknego miejsca pod Wrocławiem, gdzie w rajskiej scenerii lata uczyłyśmy się z innymi kobitkami wciągającego ceramicznego rzemiosła.

Taki widok na pobliskiej łące zastaliśmy. Bajka. 

Dzisiejszy krótki wpis będzie zdjęciową ilustracją procesu RAKU:

Ceramika raku (jap. 楽焼 raku-yaki) – rodzaj japońskiej ceramiki wypalanej w niekontrolowanej temperaturze w „żywym” ogniu, często w warunkach naturalnych (np. na ognisku w wykopanej jamie).

Czarki raku służą m.in. do ceremonii picia herbaty (chanoyu). Słynny był ośrodek blisko Kioto, gdzie od XVI wieku wytwarzano najsłynniejsze na wyspach czarki do herbaty.

Rozpalone do czerwoności naczynia (temperatura 900-1150 °C) wyciąga się z ognia specjalnymi szczypcami. Następnie poddaje się je redukcji w materiale redukcyjnym,
 np. w wodzie, trocinach czy trawie. Wszystkie te sposoby pozostawiają ślady na naczyniach w postaci odcisków narzędzi, trawy, liści. Szkliwa stosowane do raku mogą zawierać domieszki tlenków metali, co daje bardzo ciekawe mieniące efekty kolorystyczne podczas szkliwienia.


Na zdjęciu widoczna jest specjalnie izolowana w środku beczka do wypału w żywym ogniu.


Gaz z butli wchodzi przez specjalny otwór i ogrzewa do wysokiej temperatury przygotowaną i wypaloną wstępnie do postaci czerepu, a następnie poszkliwioną ceramikę. 


Proces ten pokażę Wam na przykładzie talerzyka zrobionego przez uczestniczkę kursu - Małgosię (tę samą, która uszyła te urocze kocyki-wyprawki dla kociąt ZMD).  Na poprzednich zajęciach Gosia ulepiła z gliny talerzyk-tackę. 


Odcisnęła w świeżej glinie kwiaty lawendy, potem talerzyk schnął, został wstępnie wypalony w piecu ceramicznym i na następnym spotkaniu (czyli na tym, które jest na zdjęciach) Gosia poszkliwiła go, nadając kolor kwiatkom i gałązkom, a resztę pokryła szkliwem bezbarwnym. 


Talerzyk powędrował do beczki-pieca raku i tam piekł się w temp. ok 1000 stopni przez 2 godziny.


Na zdjęciu widać monet jego wyciągnięcia. Jest niesamowicie gorący, rozgrzany do czerwoności, którą widać pod światło. Do wyciągania służą specjalne szczypce, a ich operator musi mieć ręce zabezpieczone specjalnymi spawalniczymi rękawicami.


Gorący produkt wędruje do beczki wypełnionej trocinami. 


One natychmiast zapalają się żywym ogniem!


Zaczyna się proces pękania szkliwa...



Do beczki wędruje kolejna warstwa trocin - wszystko to następuje bardzo szybko.


I jeszcze jedna łopata trocin na wierzch - śmig!



I natychmiast zamykamy pokrywę, aby zgasić ogień. 


Dym powstały po zgaszeniu trocin wrzyna się właśnie w pęknięte szczeliny w szkliwie.


Beczki z gorącymi wciąż wyrobami zanurzonymi w nadpalonych trocinach i dymie stygną w kominku zewnętrznym, dzięki czemu dym ucieka kominem i nie zatruwa nam sielskiej atmosfery. ;)


Przychodzi czas na  wyjęcie produktów i obróbkę końcową. Zaraz talerzyk będzie gotowy!


Ekscytacja, jak też będzie wyglądał! 
Proces nie jest do końca kontrolowany i żyje swoim życiem, co jest w raku piękne!


Talerzyk (wciąż bardzo ciepły) należy najpierw oczyścić ze zwęglonych trocin. 


To z tego węgla coś będzie?!


Po czym wrzucić do miski z wodą i porządnie wyszorować metalowym czyścikiem. 


 No i jest!! Dzieło Małgosi ujrzało światło dzienne!


Jakże pięknie popękało szkliwo!


Jak cudownie dym wgryzł się w pęknięte miejsca, nadając talerzykowi artystyczny sznyt.


Brawo, Gosiu!! Dzieło sztuki gotowe. Można być dumnym i cieszyć się nim. :)

Autorka dzieła to ta śliczna blondynka po lewej. 

A  my jeszcze na pyszną kawkę (o tym następnym razem), 


rzut okiem na szczęśliwe zwierzęta wiejskie, i do domku!

Ten rodzaj artystycznej działalności bardzo wciąga! Chce się więcej i więcej!
Mam nadzieję, że i Wy, drodzy Czytacze, chcecie więcej takich postów. :)

CDN.

PODPIS

Zapytanie o warsztaty można wysyłać do Kasi:
mocceramiki@gmail.com


No i nie chcę być namolna, ale takie dwa bączki szukają domku, bardzo proszę w ich imieniu:

Zdziś i Henia.

Wiecie, gdzie mnie szukać. :)


niedziela, 19 sierpnia 2018

Chłodnik czy pomidorowa?


Nie uwierzycie - sama je wyhodowałam! Wreszcie, po kilku latach zmagań z pomidorową naturą. Po wielu próbach i błędach, zniechęcających pod koniec sezonu, a litościwie zapominanych zimą. Dzięki powracającej wraz z wiosną nowej gotowości do stawienia czoła niemałym wymaganiom dyktowanym przez te przepyszne  i zdrowe psiankowate. Bez grama sztucznych świństw, wspomagane jedynie subtelnym "napojem" osobiście spreparowanym z wody i  ubocznego produktu trawienia końskiego. Co subtelniejsze jednostki ludzkie proszone są o niedociekanie szczegółów w tej delikatnej materii. Za to do woli napawajmy się widokami!

Po prawej szlachetnej urody zadowie Śliwki.

Śliwa zrezygnowała z pilnowania pomidorówki, 
zostawiając na straży jedynie Glizderkę.

Może uznała, że teraz pora trochę poleżeć
i uszlachetnić zbiory, rozsiewając wokół senną aurę.

Za to Majtek ewidentnie przyjął na siebie rolę stróża plonów -
wgapia się nie jak w potencjalną ofiarę, 
choć akurat on nad pomidory przedkłada świeże ogórki. :)



Moja pomidorowa dżungla.

Tyle ich wczoraj narwałam!

Jestem bardzo dumna. Niewykluczone, że pomogły mi tegoroczne upały, gdyż pomidory lubią ciepełko.
Ja chyba lubię je trochę mniej. W temperaturach w okolicy trzydziestu stopni moje jestestwo ulega (na szczęście nietrwałej!) dezintegracji, a już na pewno demobilizacji: nic mi się nie chce, nawet leżeć! Chyba że w ogrodowym basenie, ale ten akurat w zeszłym przebrzydle deszczowym roku, po ośmiu latach eksploatacji, dokonał żywota, w związku z czym tego lata resetowałam się wodą z ogrodowego... węża. Też nie najgorszy efekt. :)

Na upał pomagała mi też czasem sjesta na zacienionej krzaczorami werandzie,

zwłaszcza z dodatkiem ożywczego napoju herbacianego w... 

 orzeźwiającym kubku. :)

Czy tylko mnie w te upały marzył się grudzień i śnieg?

Bywały też dni, w których na obiad jadaliśmy schłodzonego arbuza tudzież lody z przyległościami, czyli uszlachetnione owocami i sokami lub nalewkami - oczywiście domowymi!
Raz postanowiłam być bardzo przebiegła i zaplanowałam na obiad chłodnik. Jakież było moje zdziwienie, gdy akurat na ten dzień jakże przewrotna i bardziej ode mnie przebiegła aura zaplanowała ochłodzenie i deszcz. :]

A na deser i z ostatniej chwili - Kamyczonek! :)

 Kamyczek barankujący.

Strasznie niewygodnie się robi te selfiki. :]
Muszę nad tym popracować.

 I Kamyczek śpiący.

To teraz ja w zamian poproszę o jakieś Wasze patenty na upały i na... niedzielę wolną od handlu. ;)

Aha, i pozdrawiamy Was z góry mapy! :)

JolkaM i Przyległości