Wprowadzenie:
Może nie wszyscy wiedzą o Lilu, dla której szukałam domu na prośbę pani Wiolety, i która go znalazła u mojej znajomej, a nawet miała już załatwiony transport z Garwolina do Wrocka. Otóż znaleźli się właściciele Lilu! W ostatniej chwili, w piątek po południu! To oczywiście świetnie, ale nie dla mojej sąsiadki, bo ta już niesamowicie się nastawiła na przyjazd małej.
Muszę się pochwalić, że to ja tak na nią wpłynęłam, słuchając, jak jej dziesięcioletnia córeczka bardzo, od zawsze, pragnie mieć psa. Opowiedziałam znajomej, jak bardzo to było dla mnie bolesne, jak strasznie, niesamowicie maniacko wręcz pragnęłam mieć pieska, gdy byłam dzieckiem. Mówiłam, że oddałabym wszystko, że nie było nic bardziej pożądanego na świecie! Doczekałam się go dopiero w liceum. Szkoda tylu zmarnowanych lat...
Pani Halinka słuchała, patrzyła na Lilu na zdjęciach i bardzo mnie zaskoczyła, dzwoniąc tego samego dnia, że oto łamie swoje wszystkie zasady i postanowienia - chce Lilu!
No a potem, jak już wiecie, to marzenie się nie spełniło. Widząc jej smutek, obiecałam, że sunię malutką mieć będzie i już moja w tym głowa!
Podesłałam jej kilka ogłoszeń, ona umówiła się na sobotę i...
I znowu kicha! Jakaś nieodpowiedzialna osoba po prostu zrobiła ją w konia!
Tymczasem mnie naszła myśl nowa, aby, skoro nie mogę pomagać kotom, pomóc psom. Nie każdego psa mogę teraz wziąć, w końcu mam dwa, no i Mika nie bardzo toleruje intruzów, ale przecież szczeniaka/ki musi zaakceptować!
Na fejsie Monika (od Cyni/Foxi) podesłała mi poniższy post:
Moja myśl dojrzała w jednej chwili, złapałam za telefon i zadzwoniłam, oferując się z domem tymczasowym dla znajdek.
Wstępnie się umówiłam i wtedy dowiedziałam się, że pani Halinka nadal nie ma wymarzonego psa!
No to zadzwoniłam drugi raz do ludzi, którzy znaleźli maluchy, powiedziałam, że dla jednego już mam dom, usłyszałam, że dla drugiego też jest, ale w czwartek i to we Wrocławiu, więc państwo są chętni, abym jak najbardziej maluszki wzięła.
Nie myśląc wiele, jak na skrzydłach, pojechałam po nie do Świdnicy. Czekały tam w superwarunkach u rodziców pana Aleksandra, który psinki znalazł.
Historia sunieczek, czyli jak "ja chcę siusiu" uratowało cztery życia:
Pan Aleksander jechał z żoną i dziećmi samochodem do Wrocławia. Na trasie dojazdowej ze Świdnicy do autostrady dziecku zachciało się siusiu. Tata stanął. Wcale nie na żadnym parkingu! Ot, przy kawałku krzaków, na poboczu. Stało tam szczelnie zaklejone pudełko. W pewnym momencie pudło się poruszyło!
Natychmiast zostało otwarte i wyskoczyły z niego maciupeńkie dwumiesięczne pieseczki, które rozbiegły się jak mrówki! Musiały być tam zostawione niedawno, na szczęście nie zdążyły jeszcze doznać uszczerbku na zdrowiu.
Pudełko było szczelnie zaklejone taśmą z wszystkich stron...
Kto to zrobił? Co było w głowie tego człowieka, że podścielił im kawałek polaru, wsypał trochę karmy, szczelnie zakleił paczkę i zostawił w miejscu, gdzie tylko cud je uratował?!
A może zrobiły to dwie różne osoby? Załóżmy, że pieski urodziły się w jakimś gospodarstwie. Gospodarz jak co roku kazał je utopić, ale nie pozwoliła mu dorastająca córka. Żeby się odczepiła, dał im podrosnąć, a potem obiecał jej, że odda je w dobre ręce. Dziewczynka przygotowała im pudełko, dała miękką podkładkę, wsypała trochę karmy... Ojciec zabrał i kiedy tylko zniknął za horyzontem, zakleił pudełko taśmą i wyrzucił na skraj drogi!
To tylko moja konfabulacja, niepotrzebna, bo nie ma sensu zajmować się zgadywaniem, co pcha podłych ludzi do takich okrutnych zachowań! Pcha ich podłość i okrucieństwo, niewyobrażalne dla mnie.
W pudle były cztery pieski, czarna parka - chłopiec i dziewczynka, i ruda parka - chłopiec i dziewczynka. Wśród znajomych pana Aleksandra znalazły się dwie rodziny, które adoptowały chłopców, a pozostałe dwie dziewczynki zabrałam do Wrocławia...
No a myślałam, że jutra nie doczekam ;)) Teraz spokojniej poczekam na nasz ulubiony ciąg dalszy. Co za fantastyczna historia i fantastyczni ludzie, bo jednak nie każdy z marszu wziąłby cztery pieski, większość, nawet nie jakichś specjalnie złych ludzi, wolałaby wierzyć, że ktoś inny to jednak zrobi...
OdpowiedzUsuńCudna historia, oby same z takim zakończeniem...
Galia Anonimia
Nad tymi szczeniakami czuwał dobry anioł, tego się nie inaczej wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńOpatrzność nad nimi czuwała! Teraz na siusiu będę stawać tylko w krzakach :)
OdpowiedzUsuńA sunieczki są piękne! Zwłaszcza czarna zapowiada się na piękność o nie za długich, krzywych jamniczych łapach - czyli mój ulubiony typ ;) No i brawa dla pana Aleksandra i jego rodziny, że od razu zabrali cztery pieski bez zbędnych korowodów.
Uchyl rąbka tajemnicy - jak to znaleźli się właściciele Lilu? To gdzie się zgubili? Pies ich z samochodu wywalił w drodze na urlop?
Właściciele wyjechali na urlop i zostawili psinkę pod opieką sąsiadki, która już w pierwszy dzień jej nie dopilnowała. Sunia uciekła i nie wiadomo jak znalazła się 10 km dalej. Poznał ją wet, do którego poszła z nią pani Wioletta.
UsuńNo ok. 10 km powiadasz. Czyli w sumie weterynarz odnalazł właścicieli. Załóżmy jednak dobrą wolę tych ludzi.
UsuńPies ich wywalił z samochodu w drodze na urlop :-D Doobre
UsuńHm, co mi to przypomina? Dwa maleńkie koteczki w wyścielonym czymś miękkim kartonie przyniesione nam przez chłopców, którzy ten karton znaleźli w lesie w mojej wsi. Tam też było zostawione jedzenie... I ja snułam różne domysły.
OdpowiedzUsuńo jejujeju, ten cudny pekaty brzuszek i zebaty usmiech cudaczka.
OdpowiedzUsuńniech zyja Tatki, co godza sie na zawolanie na zatrzymanie na siusiu!!!
Cudaki male. Na ostatnim zdjeciu Fika ma szyje zyrafy. :)))
OdpowiedzUsuńJaki ludzki pan to był... Polar dał, jedzenie zostawił... Taśmą pudło okleił, żeby pieski na drogę nie wybiegły...Aż mnie głowa rozbolała na to zwyrodnialstwo.
OdpowiedzUsuńDobrze, że historia ta ma pozytywne zakończenie i jednak pieski są Tobie, Gosiu pisane - jak się okazuje ;)
OdpowiedzUsuńTacy moi dalsi sąsiedzi też zostawili psa pod opieką sąsiadki i .... więcej razy już tego nie zrobili. Pies szczekał całe dnie, sąsiadka, owszem przyszła, jeść dała, na krótki spacer wyprowadziła ... a potem już z psem jeździli na wakacje.
Można? Można. Przynajmniej na te krajowe.
Takim wrednym ludziom, którzy świadomie robią krzywdę zwierzakom, życzę tego samego, by ich też ktoś wyrzucił na "śmietnik". :(
OdpowiedzUsuńI jak tu nie wierzyć w przeznaczenie, czy co to tam jest? TYM pieskom się udało. Ja powoli wymiękam na ogrom takiego bestialstwa i natychmiast myślę o tym, ile takich kartonów leży po krzakach. To się robi nie do zniesienia.
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Teraz na siusiu tylko stajemy w krzaczorach...
UsuńMacie rację. Ja też od razu myślę, ilu takich kartonów nie znaleziono...
UsuńSerce wysiada gdy się czyta o takim bestialstwie :((((
OdpowiedzUsuńAle te maluchy urodziły się pod szczęśliwą gwiazdą i całe szczęście, trafiły do dobrych Człowieków ❤❤❤
Siusianie w krzakach obowiązkowe, jednak coś w tym jest, że ja tych kibelków na stacjach nie lubię. Fika tyłem na zdjęciu ale ja normalnie widzę szok na pyszczku - matko kochana, to nie kot!! :-D
OdpowiedzUsuńGosiu,czy na tym pudelku byly jakies ewen.slady kto to mogl zrobic?np jakies numery?ta sprawa powinien zajac sie wymiar sprawiedliwosc.ten czlowiek chcial zamordowac te psiaki!
OdpowiedzUsuńNumery? Nie, nie było nic, oprócz tego co widzisz na zdjęciu.
UsuńObłęd. Na każdym kroku bestialstwo. Ale...i dobrzy ludzie i Los, który czasem pomaga zniwelować to ludzkie zło.
OdpowiedzUsuńZawsze wolałam siusiać w krzakach. Cudowna historia ;)
OdpowiedzUsuńChociaż tych zwyrodnialców jakby coraz więcej wokół... trudno zrozumieć. Ciężko to ogarnąć ;(
Tym się udało, ale lepiej nie myśleć ilu się nie uda. Na szczęście koniec wakacji, przynajmniej wyjazd na urlop już nie powinien być powoem porzucania zwierząt. śliczne maluszki, czarnulka się ładnie uśmiecha, a ruda sliczniutka.
OdpowiedzUsuńPsinki śliczne. Trudno się tylko pogodzić z tym, że takie historie ciągle mają miejsce:(
OdpowiedzUsuńSerce mi stanęło, gdy czytałam. Ja nie mogę tego ogarnąć, skąd w ludziach tyle nienawiści do zwierząt. Widać, że pieski były karmione, bo takie zaokrąglone mają brzuszki, a potem wyrzucić... to ponad moje siły.
OdpowiedzUsuńAnia Bezowa
Brak słów:( Jka dobrze,że to ,,siusiu" sie przytrafiło,bo strach mysleć co mogło dalej sie stać.
OdpowiedzUsuńCo chwila napotykam na FB informacje i fotki psów pozostawionych w lesie, przywiązanych do drzewa. I teraz jeszcze te nieszczęsne szczeniaczki w pudle... żadne stworzenie nigdy nie będzie tak podłe, jak człowiek.
OdpowiedzUsuńTym większa chwała takim wspaniałym ratownikom z Gosianką na czele!
Niesamowita historia. Na szczescie dla maluchów, poza bestiami, sa jeszcze wsapnaili ludzie. Wielkie brawa dla Pana Aleksandra :))). (Leciwa)
OdpowiedzUsuńPsiaczki miały szczęście:) I dobrze:)
OdpowiedzUsuńDoczytałam zaległy post z uśmiechem na ustach - z radości, że z Ptysią lepiej i z powodu Waszego - z Jolą i Igorem - miłego spotkania. Jolu, pozdrawiam serdecznie:)
Już chciałam zapytać, gdzie trafi który szczeniaczek, ale zobaczyłam , że "ciąg dalszy nastąpi", więc poczekam:)))
UsuńJuż jest. :)
UsuńNie rozumiem ludzi-buraków, którzy tak robią. Nie chcesz psa to go wydaj, daj ogłoszenie a nie w pudło i na ulicę albo we worek i do jeziora.
OdpowiedzUsuńAle to słodkości.. I te brzuszki wypięte do głaskania... Kochane mikruski
OdpowiedzUsuń