Strony

czwartek, 2 czerwca 2016

Malinowa nalewka z aronii

Wy poczytajcie sobie czerwcową bajeczkę o Malinie autorstwa JolkiM,
a ja przygotuję relację z kolejnego blogowego spotkania:
Polska - Szkocja. Ale było miło!!! :)

Malin - niezapomniany piesek mieszkający teraz u pani Krysi, która dała mu dom stały,
został uratowany z wiejskiej bezdomności przez Jolę, wyleczony i wypieszczony.
W czasie jego pobytu za jej drzwiami miała wiele przygód.
To jedna z nich.

Bajeczki powstały na podstawie rysunków do kalendarza Biała Kura 2016,
a te z kolei narysowała Hana do prawdziwych historii zwierzaków, 
które dzięki naszym blogom i naszemu blogowemu 
mikroświatkowi życzliwych ludzi znalazły swoje stałe domy. 

Bajki publikujemy na początku każdego miesiąca. 

CZERWIEC

Malinowa nalewka z aronii

Pierwszy raz duży pies Malin wbiegł na podwórko wczesnym latem. Albo późną wiosną - tego już nikt (wliczając w to najstarszych górali) nie pamięta. Pokręcił zadkiem, zamachał ogonem, rozgonił zdezorientowane koty, zauroczył Kocią Jolkę i jej młodocianą latorośl, po czym oddalił się w sobie tylko wiadomym kierunku. Malin, pies mieszkający z człowiekiem niefrasobliwym, nieodpowiedzialnym, tak zwanym wolnym ptakiem, od tej pory zaglądał na podwórko coraz częściej - radując Kocią Jolkę, jej zwierzolubną przyległość Igora oraz, choć w nieco mniejszym stopniu, Pana Męża (czyżby ten już wtedy coś przeczuwał?). A odkąd zamieszkała z nimi Lesia, pies z lasu - także ją. Tylko Pudels początkowo trochę buńczucznie protestował, szczekając (zresztą bez większego przekonania) w swojej zagrodzie. Czuł się odpowiedzialny za obejście.


Koty początkowo czmychały na wyżej położone obiekty, typu drzewo, dach, stół, wysokie krzesło, ale zaprzestały tego, gdy tylko zorientowały się, że pies jest przyjazny i wcale im nie dokucza. Po wielu miesiącach doraźnego dochodzenia na śniadania i kolacje, po wielu zimowych nocach spędzonych na werandowych fotelach przyszedł dzień, w którym Kocia Jolka znalazła Malina wyczerpanego, śpiącego na wycieraczce. Przerażona, zawiozła go do psiego lekarza.


Tym razem nie było to nic poważnego, wystarczył wzmacniający zastrzyk i Malin prędko doszedł do siebie, ale już za kilka dni powrócił do swojego przyszywanego domu ze skaleczoną łapą, którą to z kolei pozszywał lekarz, założył opatrunek, zrobił kolejne zastrzyki. 
Leczenie trwało około trzech tygodni, bo Malin spuszczony z oka dotąd gmerał przy założonym opatrunku, aż go sobie zdjął, a jakby tego było mało, zdejmował też szwy. Należało więc pilnować go nieustannie. Nie mogąc liczyć na współpracę z Niefrasobliwym, trzeba było Malina "zaadoptować" - pies zamieszkał w domu Kociej Jolki. I coraz silniej związywał się z jej rodziną, a najbardziej z nią samą. Ale przecież nie mogło stać się inaczej, skoro ta zabierała Malina nawet do pracy!


Do dziś zresztą Kocia Jolka nosi w sobie przekonanie, że Malin w swej niewątpliwej psiej mądrości uknuł przebiegły spisek. Gdy tylko zorientował się, że Kocia Jolka sama jadąc do pracy, zostawia go w domu w dni, w które zostaje w nim Pan Mąż, postanowił kategorycznie zaprotestować przeciw rozwiązaniu, które narażało go na dziesięciogodzinną rozłąkę z "mamusią". TEGO dnia Malin został w domu z Panem Mężem. Pozornie zachowywał się spokojnie, nie wzbudzał podejrzeń, odpoczywał, bezceremonialnie zajmując legowisko Lechy i nic nie wskazywało na nadejście katastrofy. 

Pan Mąż jako człowiek pracowity i zajęty - tu cytat - oddalił się po gumnie (koniec cytatu), na którym miał do załatwienia sprawy ważne i niecierpiące. Gdyby wiedział, jakie to u Malina spowoduje cierpienia oraz jakie będą ich następstwa, siedem razy zastanowiłby się nad podjętymi krokami i czym prędzej by się z nich wycofał. Wtedy jednak zabrakło mu widać intuicji i dlatego po kwadransie nieobecności przywołał go do domu podejrzany huk dochodzący z południowego pokoju, nieco na wyrost zwanego salonem. Widok nadmienionego pokoju był piorunujący: z parapetu okna, po ścianie i kaloryferze spływała buraczkowa ciecz, zajmując coraz większą powierzchnię podłogi, malowniczo rozsypywała się na niej pomarszczonymi kuleczkami aronii, rozdrobnionymi laskami wanilii, rozmokłymi listkami wiśni oraz połyskującymi kawałkami szkła, będącymi wspomnieniem dużego, pięknego słoja. Tak oto aroniowa nalewka Kociej Jolki legła w gruzach. Malin spoglądał na Pana Męża, wysyłając jednoznaczny komunikat: przecież wiesz, że nie lubię sam oczekiwać na powrót mamusi. Musiałem się jakoś uwolnić od tej kłującej samotności...
Nigdy się nie dowiemy, jakich wyrazów używał Pan Mąż, sprzątając rozlazły po pokoju ulepek ze słoja, gdyż Kocia Jolka po powrocie z pracy nie miała odwagi pytać o procedurę, którą ten dzielny i pracowity człowiek wdrożył w celu pozbycia się mazi z podłogi. Prawdopodobnie słów tych osoby szanujące siebie i czytelników nigdy by nie użyły publicznie, jakkolwiek w tamtym krytycznym momencie mogły one uchodzić za pomocne, wskazane i wręcz odznaczające się czarodziejską mocą - rozładowywania nerwów. To musiały być mocne słowa, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po tej przygodzie Pan Mąż nie przegonił z domu Malina. Za to sam Malin osiągnął swój cel - odtąd już codziennie podróżował z Kocią Jolką. W samochodzie, obok swojej tymczasowej opiekunki, czuł się doskonale. Zwijał się w dorodny kłębek na fotelu pasażera, układał pysk na dłoni Kociej Jolki i spoglądał na nią maślano-Malinowym wzrokiem. Do dziś nie wiadomo, jakim cudem tą zablokowaną dłonią udawało jej się czasem zmienić bieg w samochodzie. Wiadomo jednak, że tych scen Kocia Jolka nigdy nie zapomni Malinowi...


Miłego dnia!

PODPIS


56 komentarzy:

  1. no jak już, to pierwsza :-D
    Wracam, już wracam! JolkoM, cudowna opowieść :-*
    Gosiu zaraz już będę :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No! Bo wczorak zaczęłam nawet jakieś testy robić, ale myślę sobie "eeee, po co mi to bez Ewy, bu". :(

      Usuń
    2. :) Dziękuję za miłe słowa, Ewuniu.

      Usuń
    3. Teraz na spokojnie bo ten komentarz przedpracowy był i na szybko. Uwielbiam takie opowieści i twój humor, JolkoM :-) Uwielbiam Gosiankę i w ogóle to miejsce za Drzwiami, gdzie mi dobrze. Idę czytać komentarze :-*

      Usuń
  2. Jejku jakimś szyfrem poleciałyście:)
    Bajka niebajka krzepiąca i słodka! Jak na Malina przystało! Dobrze, że chłopak nie zlizał:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, Hana, już myślałam, że tylko ja nie rozumiem, bo mam jakąś lukę (a mam, oj, mam ci ja lukę w blogerstwie!), ale to akurat chyba coś innego, czyli jednak szyfr. ;)

      Usuń
    2. Nawet przerwa w komentowaniu nie pogorsza mojego "wiedzenia" :-D
      Tak, my z Gosią wiemy szwystko!

      Usuń
  3. Piękny Malin, piękna bajka i jaki wielkoduszny Pan Mąż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już chciałam zakrzyknąć: 3 razy TAK, ale się powściągnęłam, bo byłoby to cokolwiek nieskromne. :)

      Usuń
    2. Pan mąż i na mnie zrobił wrażenie (i to nie raz!). :)

      Usuń
  4. Joluś nie wiem czy wspominałam ,że Maniek ma teraz nową pasję -obchód wsi-trwa to już od pewnego czasu i nie mogę go od tego odzwyczaić ,zawsze znajdzie miejsce gdzie może przeskoczyć przez płot. To ,że on sobie biega po wsi to tak bardzo mi nie przeszkadza ,obawiam się tylko żeby kogoś nie pogryzł albo nie pogryzł się z innymi psami.Myslę ,że kiedy poczuł się bezpiecznie na swoim terenie,to odezwała się jego włóczęgowska natura.Oczywiście po obchodzie wraca tą samą drogą przez płot i leży udając ,że nigdzie nie był i nie skakał przez żaden płot.Pozdrawiam Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Pani Krysiu, pisała mi Pani o wycieczkach Mańka/Malina. Rzeczywiście chyba mu się włóczęgostwo młodzieńcze włączyło. Oby tylko nie narozrabiał, gagatek.
      Pisząc tę bajkę/niebajkę, naszły mnie znów wspomnienia związane z tym piesurem kochanym. Ech, czasem tęsknię trochę za nim...

      Ściskamy Panią bardzo mocno! Pozdrawiamy też Magdę i Kubę. :)

      ♥♥♥

      Usuń
    2. Po prostu każdy pies potrzebuje nowych bodźców, potrzebuje spacerów, sam ogród nie wystarcza... Nawet dziś czytałam o tym artykuł. http://copiesnato.pl/przeklenstwo-domu-z-ogrodkiem/

      Usuń
    3. Fajna strona, warto się jej przyjrzeć!

      Usuń
    4. Dziękuję Gosiu za podpowiedź ,przeczytałam ,przypomniałam sobie moją sunię 8 letnią dalmatynkę Baję , która przeprowadziła się ze mną z bloku.Po przeprowadzce myślałam ,że zrobię jej wielką przyjemność kiedy na luzie bez smyczy będzie mogła sobie sama biegać, ależ skąd, ona najlepiej czuła się kiedy ja byłam na drugim końcu i jak w polu odpinałam smycz to co chwilkę sprawdzała czy jestem w zasięgu jej wzroku ,przeżyła jeszcze ze mną na wsi 4 lata i na spacerki musiałam z nią chodzić i najchętniej jak mnie prowadziła na drugi końcu smyczy.Z Mańkiem niezbyt często chodzę na spacer ,poprawię się i być może Maniuś przestanie forsować płot,oby.Blog "co pies na to" bardzo fajny będę tam zaglądałam.Uściski od Mańka .Krystyna

      Usuń
  5. Oesssu, Wałek też to robi. Upierdliwe to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, właśnie, podobna natura jednego i drugiego. Uciekinierstwo mają widać we krwi, łobuzy.

      Usuń
  6. Podoba mi się bajka, bo tyle w niej prawdy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna historia o tym, jak Malin wychował swój Personel:)))
    Moja poprzednia sunia jeździła ze mną do roboty przez 17,5 roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musiała być fajna praca, jeśli mogłaś przywozić do niej psa. :) Też mogłabym zabierać ze sobą do pracy zwierzęta nieustannie. Zresztą czasem rzeczywiście mi się to zdarzało, nie tylko z Malinem - pracowałam np. z kotami, które zabierałam ze sobą przy okazji np. ich leczenia u weta w mieście, w którym pracowałam. Miałam przeważnie życzliwe i wyrozumiałe szefostwo. :)
      A teraz jeżdżę do pracy, w której są zwierzęta, o!

      Usuń
    2. Sunia miała swój koszyk pod biurkiem i bardzo przyjaźnie witała każdego gościa. Do tego stopnia, że petenci bardzo się rozpraszli wiecznie ją miziając... Dlatego też w którymś momencie przeniosłam ją do innego pokoju. Było dobrze, do czasu, kiedy spadł na nią ze ściany kalendarz trójdzielny. Doznała takiego szoku, że musiała znów wrócić pod biurko:)
      Inna rzecz, że pobyt pieska bardzo dobrze wpływał na rozluźnienie atmosfery i pogłębianie wzajemnej sympatii. Okazało się, że chyba z 90% odwiedzających firmę ma swojego pupila i chętnie o nim rozmawia:)
      Byłam sobie szefem, więc mogłam ustalać zasady...
      Jeszcze taka historyjka.
      Była swego czasu w Katowicach mała księgarnia. Prowadziły ją dwie starsze, miłe panie. Książki wyłożone na ladach przykryte były przezroczystą folią, aby ochronić woluminy przed ew. szkodami. Po ladach statecznie przemieszczały się dwa wielkie kociska. Było klimatycznie.
      Dało się!
      ps. Księgarnia już nie istnieje, teraz jest tam Żabka...

      Usuń
  8. i już? koniec bajki? ;)
    ech, o Malinie czytałabym i czytała, i czytała.. bez końca. szczególnie, że uwielbiam, JolkoM, Twoje opowieści o zwierzach. i zdjęcia! a na widok Malinowego kłębuszka poczułam taki przypływ wszelakich ciepłych uczuć, że sorry, ale muszę - JolkoM, Pani Krysiu, kocham Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pisząc, przypominałam sobie czas z Malinem. Mimo pewnych kłopotów był to dobry czas. Historię z nalewką już tu opowiadałam, nie jest może najświeższa, jednak u mnie spowodowała wzruszenie i nawet pewną tęsknotę...

      Uściski, Joasiu! Dziękuję Ci za ciepłe słowa. :)
      :***

      Usuń
  9. Też myślę, że to pierwszy odcinek, albo co najwyżej pierwsza połowa bajki ! ... a co do aroniowej nlewki niecnie przez Malina wykorzystanej na osiągnięcie celu "mamusia jest najważniejsza i z niom chcem być na okrongło" to najpierw powiem z wilkich liter mówionc : O KRYSTEPANIE !!! a potem nadmienię, że zupełnie rozgrzeszam, a co najistotniejsze rozumiem ! Pana Męża używającego okazjonalnego, i jakże atrakcyjnego i terapeutycznego w tem momencie języka ! I nikt chyba nie wie, ale można by się policytować, ile szanujących siebie i czytelników osób w tem stanie rzeczywiście posłużyłoby się powszechnie (jednak) znanymi słowy :)
    Talibio, w niektórych miejscach świadomie nie wstawiono przecinków, w celu osiągnięcia odpowiednio mocnego (moim zdaniem) efektu ! Inny brak, albo nadmiar przecinków jest nieświadomy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, zapewniam Cię, że zamierzony mocny efekt osiągnęłaś - z przecinkami czy bez my się chyba dość dobrze rozumiemy. ;)

      Buziaki!

      Usuń
  10. Fajna opowieść, ale... To chyba nie bajka, tylko sama najczystsza prawda:)))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo najpiękniejsze są chyba te nasze bajki życiowe, najprawdziwsze...

      Ninko :*

      Usuń
  11. Piękna prawda o Malinie, który ukradł niejedno serce...
    JolkoM coś Cię bardzo mało ostatnio :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Maryś, za miłe słowa. :)

      Mało mnie, bo zarobiona byłam bardzo zawodowo, a do tego jeszcze wiosna i ogród... Teraz już znów mam o jedną pracę mniej, ale rośliny i ich intensywna (mimo suszy) wegetacja mnie dosyć pochłaniają.

      Pozdrówka! :)

      Usuń
  12. Niezwykla ta bajka, tak jak niezwykli sa jej bohaterowie...
    A napisana jezykiem pieknym, no... tez niezwyklym :-)
    A moze by zebrac te historio-bajkowe opowiesci i wydac ksiazke?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Sowo. :)

      A bajki, jak napisała niżej Hana, rzeczywiście się zbierają - właśnie taki był zamysł pomysłodawczyni kalendarzy - Gosi. :)

      Usuń
    2. Myślicie, że ktoś by taką książkę kupił. Na razie ani jedna osoba nie doniosła nam co na to jakieś dziecko, choć jedno. Nic, null, buuuu

      Usuń
    3. Kalipso donosiła! I jeszcze ktoś, ale nie pamiętam:(((

      Usuń
    4. Ale to bajki dla doroslych rowniez.

      Usuń
    5. Pamietacie serie "Balsam dla duszy"? Czytali dorosli...

      Usuń
  13. Sowo, ależ one się zbierają! Tutaj: http://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/p/bajki-biaej-kury.html
    Bajki JolkiM. jeszcze tam nie ma, ale za chwilę będzie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Malin,wzruszacz niewieścich serc.Piękna bajka nie bajka. Serdeczności w waszym kierunku, pani Krysiu gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Muszę wam tu donieść o czymś, stało się to przed chwilą i jestem zbulwersowana. Jeszcze w odniesieniu do Męża, który wprawdzie SŁOWEM się posłużył ale sprzątał i w ogóle. Otóż mój mąż katuje nasze koty. To trzeba gdzieś zgłosić chyba. Wyobraźcie sobie, że nie położył Felci swojej kołdry na naszym łóżku i biedna chodziła i poauciwała a my nie wiedzieliśmy o co jej chodzi. Idę spać, kołdra leży, kot się już mości, do czego to dochodzi... A JolkiM mąż to na pewno kładzie swoją kołdrę każdemu psu i kotu, który tego potrzebuje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że kładzie - na sobie. :D A jak któremu kotu się podoba akurat na niej leżeć, to leży. Panu Mężu to wcale a wcale nie przeszkadza. ;)
      A ze swoim mężem, Ewciu, to może na początek przeprowadź rozmowę dyscyplinująco-uświadamiającą, powinno pomóc, bo to na pewno było zwyczajne nieporozumienie. Nie wierzę, że TWÓJ mąż mógłby tak nieludzko pastwić się nad kotkiem. Mąż TAKIEJ żony? Nie sądzę...
      Pozdro dla, mam nadzieję, jednak ocalonego! ;)

      Usuń
    2. Ewa, ale gdyby jednak nie, należy ubezwłasnowolnić, bo inaczej nad tym nie zapanujesz.

      Usuń
  16. Jolu, bajka to trudny gatunek. Twoja dobrze sie czyta; pewnie dobrze napisana :))) albo dobry wybor bohatera. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jeszcze jak trudny - długo mogłabym opowiadać, jak ciężko było mi się zabrać, zebrać i coś z siebie wykrzesać. Gdyby nie prezeska, która na mnie... ryknęła mobilizująco i dyscyplinująco, to nic by z tego nie wyszło. A tak to jest coś na kształt... ;)
      No i ten bohater - oczywiście, że jest wyjątkowy i inspirująco-motywujący. Prawie jak Gocha. ;)

      Usuń
    2. No to nic innego nie wypada jak mobilizowac sie i dyscyplinowac do nastepnej ... bajki a rysunki same dolacza z inspiracjami i motywacjami. Bedzie co i poczytac, i poogladac. Milych tworczych chwil zycze. :)

      Usuń
    3. Echo, ale wiesz, że te bajki powstają do isntnięcych już rysunków? Z kalendarza BK? Tu są: http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/p/styczen-jak-to-z-bonusem-byo-albo.html

      Usuń
    4. Ale kalendarze maja to do siebie, ze sie ukazuja co roku. :) Ja tak na wyrost zachecam. :)

      Usuń
    5. Myśle, że ten projekt trwający cały rok mi wystarczy. Jest juz 6 bajek, bedzie 12, i koniec. Potem tylko będziemy z tego dokonania spijać śmietankę. :)

      Usuń
  17. Piękna i wzruszająca bajka... a raczej historia, pozdrawiam ciepło :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!

      Odzdrawiam i mocno uściskuję, Kasiu. :)

      Usuń
  18. Pamiętam historię Malina jakby to wczoraj było:)
    Pozdrawiam
    Karolina z Tolą i Stasiem

    OdpowiedzUsuń
  19. Jolka, jaka z Ciebie zdolna bajkopisarka!!!

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)