Strony

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Wielkie Wyzwanie

źródło zdjęcia Fot. Marcin Dziurgot
Mam ją! Powinna dostać imię: Wielkie Wyzwanie. Jestem nim (tym w.w.), przyznaję, ciut przestraszona. Ta ponad roczna kotka spędziła w klatce ok. 9 miesięcy. Trudno teraz dociec, dlaczego. Może nie radziła sobie w kociarni i nie jadła? A może chorowała? Niestety w schronisku dokumentację komputerową każdego kota prowadzi się dopiero od sierpnia ubiegłego roku, więc nie do końca można to teraz wyjaśnić. Tak czy siak koteczka jest bardzo bojaźliwa, kuli się na widok zbliżającej się ręki i cała drży. Jest przerażona. Została odłowiona jako małe, dzikie kocię i od tej pory jej życie to klatka i strach. Wśród innych potrzebujących kotów ją właśnie wskazała schroniskowa opiekunka jako bardzo wymagającą pomocy. Wahałam się, ale MójCiOn zdecydował: Bierzemy! Wzięliśmy. Nie jestem pewna, czy nam się uda przywrócić ją światu szczęśliwych kotów, ale spróbujemy. Kota ma chore oczko. Będziemy je leczyć, jak już pozwoli się dotknąć. Na szczęście nie jest wcale agresywna.


Nasza, bo byliśmy razem z MójCiOnem, trzecia już (albo dopiero) wizyta w schronisku przyniosła nam tym razem inne refleksje. Podczas pierwszej, tak jak pisałam, starałam się nie patrzeć na boki, żeby nie zobaczyć czegoś przykrego. Byłam bardzo zestresowana. Druga, w poprzedni czwartek, była traumatyczna. Przyjechaliśmy za późno, nikogo już w budynku kwarantanny nie było i sami chodziliśmy wśród klatek. Napatrzyliśmy się na proszące, wręcz błagające, rozmiauczane na nasz widok koty lub na takie wycofane, schowane w róg klatki z przerażeniem w oczach. Niczego nie załatwiliśmy, a zyskaliśmy przyczynę niespania po nocach. Dziś było inaczej. Miał nam kto pomóc. Dodatkowo na naszych oczach adoptowano kocurka Kubę, który podczas poprzedniej wizyty skradł mi serce. Szalenie mnie to ucieszyło, bo przykro by mi było go znowu zostawić. 


(Wciąż czeka na dom ta śliczna szylkrecia. Myślę o niej i mam nadzieję, że dzięki swojej urodzie szybko go znajdzie).

Potem, podczas załatwiania formalności, byliśmy świadkami kolejnych adopcji. Domy znalazły dwie sunie, kocurek, a jeden piesek odzyskał dom po tym, jak się zgubił. W ciągu godziny, jaką tam spędziliśmy, 6 zwierzaków opuściło schronisko! To bardzo pozytywne!
Niestety w tym samym czasie przybył też jeden kociak, który wyglądał koszmarnie i mała jest szansa, że przeżyje. Opiekunka ze schroniska zabrała go do swojego domu, aby dać mu szansę i go ratować. Naprawdę podziwiam tych ludzi!

Skoro już o wielkich ludziach mowa, to gorąco polecam do posłuchania audycję Michała Olszańskiego (z Trójki) o Izabeli Działak. Podniosło mnie na duchu, że ta wielka duchem kobieta po pierwszej wizycie w Celestynowie płakała przez 4 dni. Potem jednak zakasała rękawy i uratowała tysiące (tak, tak!) zwierząt. Widać można. Nawet mój skromny przykład pokazuje, że strach jest najgorszym doradcą,  że po przełamaniu go otwiera się jakaś inna, lepsza perspektywa, w której jest przestrzeń do działania. 

O to, żebym nie przegapiła tej audycji zadbały dwie szalone trójkowiczki i to zupełnie od siebie niezależnie! Dziękuję, JolkoM i Alucho. :)


Jak na razie kocinka zaszyła się pod łóżkiem, a ja nie chcę jej stresować robieniem zdjęć. Stąd mam tylko to jedno i na dodatek niewyraźne. Zapraszam wszystkie blogowe czarownice i czarodziejów (a oni pokazali już, w czasie szukania domu przez łaciatkę, że wiele mogą) do czynienia czarów w intencji szybkiej adaptacji bezimiennej na razie koteczki do domu pełnego ludzi i zwierząt. Z góry dziękuję! 

Miłego tygodnia!

PODPIS

4 komentarze:

  1. Otworzyłam komentarze do tego postu, bo cieszy się Waszą życzliwością i zainteresowaniem. Dostaję je na maila. Wkleję je tu.

    OdpowiedzUsuń
  2. od Alison-2:


    Może pamiętasz że obie moje damy pochodzą właśnie ze schroniska, tyle że tutaj w Niemczech. Swego czasu bywaliśmy tam często, choć początkowo z powodu psów, więc miałam okazję poprzyglądać się temu wszystkiemu nieco bliżej. Nie wiem czy Wasze schronisko coś podobnego prowadzi, nie wiem czy by się na coś takiego zgodziło ale u nas dużą popularnością cieszy się swoisty wolontariat. W przypadku psów wolontariusze przychodzą by wyprowadzić psiaki na dodatkowy spacer, w przypadku kotów przychodzą by spędzić z nimi czas, trochę się pobawić, spróbować podrapać za uszkiem ... Oba te wolontariaty mają na celu to samo - oswoić zwierzęta z ludźmi - nie jedną konkretną osobą która regularnie je dokarmia ale z różnymi ludźmi. I muszę przyznać że przynosi to świetne efekty. Sami wyprowadzaliśmy psiaki i zawsze bardzo otwarcie na wszelkie zabawy reagowały, po prostu rwały się do ludzi. Podobnie z kotami - gdy przychodzisz tam bo rozważasz adoptowanie kociaka, zostajesz wpuszczona do ich pomieszczeń i wręcz nie możesz się odgonić od tych pieszczochów :-) Ocierają się o ciebie na wszystkie możliwe sposoby a jeśli usiądziesz, nie minie parę sekund a już któryś wyląduje na Twoich kolanach. Nasza Samira gdy tam przybyła, kryła się po wszystkich kontach i opiekunowie bardzo się martwili czy kiedykolwiek zostanie przez zainteresowanych zauważona. Dzięki wolontariuszkom nabrała więcej zaufania i już wtedy pozwalała się głaskać, obecnie to największy pieszczoch pod słońcem :-)
    Od schroniska taki wolontariat nie wymaga wiele pracy. Wystarczy wpuścić wolontariuszy w konkretnych godzinach do pomieszczeń kotów, czy wyprowadzić im konkretnego pieska i ... tyle. A jaka radość dla ludzi którzy kochają zwierzęta a nie mogą mieć ich w domu. U nas kotkami opiekują się głównie starsze panie, specjalistki od głaskania. Z kolei z psiakami wychodzą osoby młodsze, bardziej aktywne, często też z dziećmi. Niejeden wolontariat zakończył się adopcją...


    Dzięki Alison!

    OdpowiedzUsuń
  3. Archanioły i Ludzie:

    Z czasem kicia przekona się do Twojej życzliwości i odpłaci tym samym, a nawet jeżeli nie, bo stała jej się krzywda, to i tak będziesz miała świadomość, że dałaś kolejnemu stworzonku szansę na dobre życie. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Od Hesseth:

    Droga Aniu,
    To Wielkie Wyzwanie z pewnością odwdzięczy Ci się Wielką Miłością... Tak to już z nimi jest, że kochają nas mimo wszystko... mimo naszych wad, niedoskonałości... Kochają bezwarunkowo... za to, że jesteśmy, za to, że okazaliśmy im serce...
    Gdy znalazłam moją Venus pod drzwiami długo walczyłam z sobą... Nie chciałam jej... Nie tyle jej co ŻADNEGO KOTA NIGDY WIĘCEJ... To mocne postanowienie zrodziło się z wielkiego cierpienia po stracie poprzedniej koteczki... Nie chciałam cierpieć - to po pierwsze, miałam wrażenie, że zdradzam Oszer - to po drugie a po trzecie przy moim rozjazdowi-wyjazdowym trybie życia kot był... przeszkodą...
    Ale ona spojrzała na mnie tymi swoimi ślepkami, zaczęła mruczeć i...mam kota podróżnika...
    Jest moja i choć często grożę jej wyrwaniem futerka z ogonka albo wywiezieniem do ciemnego lasu...nie oddałabym jej już nigdy nikomu ;-)))
    Swoją drogą ona doskonale zdaje sobie sprawę ile warte są moje groźby bo patrzy na mnie wtedy tymi żółtymi ślepkami z wyrazem "mów se, mów... ja i tak zwalę tego kwiatka ;-))) bo się Ciebie wcale nie boję..."
    Czytałam Twój wpis ze łzami w oczach i z podziwem...
    Ja wciąż boję się schronisk... Jestem zbyt słaba psychicznie aby tam pójść... Bezsilność do losu tych biednych stworzeń nie daje mi później spać, jeść, funkcjonować...
    Bądź cierpliwa i spokojna... Kicia zrozumie, że znalazła dom... Ma piękne mądre spojrzenie da Wam jeszcze wiele powodów do radości i... tyle samo do niespełnionych gróźb o depilacji ogonka ;-)))

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)