|
Leśna |
Niedawno pisałam o Szuwarku - Wielkouchym Nadrzecznym Znalezisku, a dziś opowiem Wam znowu coś niezwykłego. Robię to z największą przyjemnością. Od kilku miesięcy koresponduję z moją czytelniczką Jolą (JolkaM), z którą, śmiem twierdzić, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Ona opowiedziała mi tę historię, która Jej się niedawno przytrafiła. Fragmenty pisane kursywą pochodzą z listów od Joli. Zdjęcia i podpisy pod nimi również są jej autorstwa.
Tekstu jest sporo, ale serdecznie zapraszam do przeczytania i naładowania się dobrą energią płynącą z tego z życia wziętego dowodu na istnienie na świecie ludzi dobrych, wrażliwych, o pięknych duszach i szczerozłotych sercach.
|
Za tym zakrętem Lesia koczowała, na skarpie.
Mniej więcej na wysokości widocznych na zdjęciu samochodów.
Droga krajowa 6, bardzo ruchliwa, zwłaszcza latem. |
W lipcu Jola jeżdżąc codziennie do pracy dość ruchliwą trasą, zwróciła uwagę, że na jej poboczu kręci się pies, mimo że do najbliższych zabudowań jest kawał drogi. Pies był tam niemal codziennie, choć bywały dni, kiedy nie było go widać. A potem przyszedł urlop, niespełna dwa tygodnie. Po tym czasie Jola jadąc rano do pracy, znów zobaczyła psa na zboczu! Zaryzykowała zatrzymanie się w pobliżu miejsca, gdzie go widziała (podwójna ciągła, a jakże!), żeby się zorientować w sytuacji.
|
Tarasik, który sobie wyleżała, a który zwracał także moją uwagę, nawet gdy piesy w nim nie było. |
Kiedy się zbliżyła, pies się oczywiście oddalił, znikając w lesie. Następnego dnia rano zatrzymała się już przepisowo na parkingu leśnym, z którego chodziła od tej pory codziennie, jadąc do i wracając z pracy, żeby zostawić psu jedzenie i wodę w prowizorycznych plastikowych pojemnikach, które tam przywiozła. Psinka na jej widok zawsze się oddalała.
|
Tarasik 2. |
"Zawsze kiedy tam szłam, odzywałam się do niej, gadałam łagodnie i po kilku dniach zauważyłam, że kiedy się zbliżam, ona oddala się coraz spokojniej i z daleka mnie obserwuje."
Trwało to około dwóch-trzech tygodni i zbliżał się termin następnego urlopu, co nieco smuciło (!) Jolę, która martwiła się, czym pies będzie się żywił, kiedy ona nie będzie go karmić. Przypadek (kolizja drogowa w okolicy koczowania psa) sprawił, że Jola miała okazję porozmawiać ze strażnikami gminnymi.
|
Tarasik zbliżenie. |
"Okazało się bowiem, że od jakiegoś czasu straż gminna próbuje z tym pieskiem coś zrobić, stawiali tam nawet jakąś klatkę, w porozumieniu z weterynarzem zaaplikowali do jedzenia, które też tam zostawiali, środek usypiający, ale sunia zanim zasnęła, zdążyła się zaszyć tak, że jej nie znaleźli, choć łazili po lesie z dwie godziny."
|
Norka pod drzewem - w głębi lasku, powyżej tarasu. |
Ci strażnicy mieli podobno doniesienie, że ktoś widział, jak zostawił ją tam ktoś z samochodu, którego numerów niestety nie zapamiętano. Jola już nie martwiła się tak bardzo, że pies zostaje całkiem bez szans (skojarzyła też bałagan przy koszach na śmieci na wspomnianym leśnym parkingu, w których pies zapewne znajdował resztki jedzenia), żałowała jedynie, że na kilkanaście dni zaprzestanie.... oswajania psa. Bo to właśnie było jej celem. Już wtedy wiedziała (ku radości swojego syna zresztą), że nie zostawi go bez pomocy.
|
Jeszcze w lesie próbowałam ją sfotografować; aparat nie podołał,
ale zdjęcie w pewnym sensie oddaje klimat tego miejsca i moją determinację. |
W trakcie urlopu ze względu na odległość wybrała się tam tylko dwa razy, zawożąc jedzenie. Po urlopie, szczęśliwa, że psina ciągle na nią "czeka", kontynuowała już teraz regularne dokarmianie i oswajanie. "Zauważyłam, że zmniejszyła się odległość, na jaką psina się oddala. A w środę na to moje gadanie zaczęła jakby podchodzić do mnie, podskakiwać, merdać, podkulonym wprawdzie, ogonem i popiskiwać. Wtedy już się całkiem upewniłam, że jestem na dobrej drodze".
|
Te dwa punkciki to oczy wpatrzone we mnie, ale w bezpiecznej odległości, wyznaczonej przez nią.
Jeszcze nie wiedziałam, że jestem dość blisko celu.
Ten sam dzień, co powyższe fotki, już dość nieodległy od tego, w którym podeszła wreszcie i pozwoliła się utulić. |
W końcu w połowie września po niemal dwumiesięcznych (choć z przerwami) staraniach i nerwach o leśną sunię Joli udało się ją zapakować do samochodu! Łatwo nie było, ale ostatecznie... księżniczka pozwoliła się wnieść do auta. A tam to już siedziała grzecznie jak zaczarowana (i moim zdaniem była przez Jolę zaczarowana naprawdę)!
|
Pierwszy raz udało mi się jej dokładniej przyjrzeć właśnie na fotografii,
w domu, po zrzuceniu zdjęć. |
"Pobrałam sobie z nagła dwa dni urlopu i przed południem zabrałam ją do weta, też z krygowaniem się przed wejściem do auta, a następnie, już w mieście - przed pójściem w stronę przychodni. Zdecydowanie wolała się zadekować pod samochodem, skąd musiałam ją wyciągać na kolanach - przy życzliwym dopingu jakiejś pani z pobliskiej pralni. Kilkadziesiąt kroków niosłam ją na rękach, bo się zaparła, a nie mając jeszcze porządnej obroży (nie licząc chustki, którą jej owinęłam wokół szyi, gdy ją zabierałam z lasu) i nie chcąc jej ciągnąć po chodniku na siłę, zdecydowałam się na ten ryzykowny dla mojego kręgosłupa, który się akurat przez ostatnie dwa dni odzywał nieco mocniej niż zwykle, sposób. Dałam radę:) U weta kolejka! Jak nigdy o tej porze w powszedni dzień. Ale wysiedziała. Pani oceniła ją na dwa lata, wygląda na zdrową.
|
Bodajże drugi dzień pobytu w domu, jeszcze bez smyczy, bo i bez rujki. |
Imię powstało właśnie w trakcie badania, sekundę przed tym, jak mnie wetka o nie zapytała, żeby zapisać w książeczce. :) Potem jeszcze dopasowanie obroży, kagańczyka i mrożąca krew w żyłach przygoda przed sklepikiem z miodami, kiedy myślałam, że już ją straciłam, bo się wywinęła z obroży. Ojeju, na szczęście nie odeszła daleko i pozwoliła się znów łaskawie przenieść i przytroczyć do pasków w sklepiku kolejnej życzliwej osoby na mojej drodze:)".
|
Na... wybiegu, kilka dni temu. |
"Leśna waży 14 kg. Uszka ma klapnięte cały czas, ale na tym zdjęciu jakoś sobie jedno tak ładnie postawiła - zresztą dlatego je wybrałam. :) Zostanie u nas. Mam nadzieję, że uda się ją zintegrować z kotkami. Póki co te reagują niekiedy zbyt nerwowo i uciekając, prowokują ją do tego, że je goni. Ale spróbujemy nad tym zapanować. Wiesz, kiedy jeszcze ją obserwowałam, widując ją czasem, nieregularnie, nie wiedząc, co to za pies i że tkwi tam już długo i że jest porzucona, zaczynałam się z nią dziwnie związywać. Łapałam się na tym, że zbliżając się do tego miejsca, wypatruję jej, myślę o niej: będzie tam, czy nie będzie. (.) Chwilami jeszcze i teraz nie mogę w to wszystko uwierzyć. A najbardziej w to, że mi się udało zdobyć jej zaufanie - ja przecież jestem kociara, nie psiara. Obserwowanie tego przełamywania się jej nieufności do mnie było naprawdę czymś niezwykłym. A ten ostatni tydzień to absolutne zadziwienie, satysfakcja i radość. (.) Sunia zachowuje się bardzo przyjaźnie, nie jest smutna, a już kiedy mnie widzi, to szaleństwo. Zresztą i ja bardzo się cieszę. Dziś normalnie za nią tęskniłam, bo wyszłam z domu przed ósmą, a wróciłam po 19. A jak niesamowicie się czułam, kiedy się zbliżałam do miejsca, w którym koczowała. Matko, aż się uśmiechnęłam sama do siebie. Radość! Uczę ją chodzić na smyczy i w kagańcu. Co dzień kilka-kilkanaście minut spaceru."
|
We własnym koszyczku. |
I fragment z kolejnego listu:
"Leśna grzeczna i kochana. Nie wiem, jak mogło jej tu nie być wcześniej, hm... I stale, gdy mijam tamto miejsce, gapię się na skarpę z satysfakcją jakby, że już jej tam nie zobaczę, niesamowite uczucie."
|
Coś jakby integracja z przedstawicielką kocichów.
Śliwka i Szczękot zaakceptowały sytuację niemal bezproblemowo i prawie z absolutnym spokojem. |
"Dziś wybrałam się na ryneczek z rupieciami z zamiarem wygmerania jakiegoś niedrogiego kosza dla suni. I upolowałam, szczęściara, za jedyne 15 zyla, piękny, wiklinowy kosz, w idealnym rozmiarze, w bardzo dobrym stanie, niemal nówka. Został już wyszorowany, wysuszony na słoneczku, wymoszczony i nawet udało się w końcu przekonać do niego Leśkę. :) Żeby było łatwiej, sama w nim usiadłam i wciągnęłam ją sobie z pomocą Igora na kolanka. :)) To było po południu, a już wieczorem zalegała sobie w nim jakby nigdy nie miała innego legowiska. Fajna psinka. Bardzo ją lubimy.
|
Miejsce Lesi - w centralnym miejscu domu. Ma na wszystko oko. :)
Ale i tak lubi poleżeć także na fotelu w pokoju obok. |
Co ciekawe, mój mąż, który w pierwszych dniach jej zamieszkania u nas, powiedział coś w rodzaju, że ona chyba nie będzie mieszkać w domu, więcej już się nie wygłupiał z takimi pytaniami. Ona po prostu daje się lubić, choć czasem bywa ciut hałaśliwa, zwłaszcza z rana, kiedy zaczynamy się krzątać. Ale może też przejdzie jej to nieco wraz z minięciem rujki. Chwilami nie umiem sobie wyobrazić, jak mogliśmy jej nie mieć wcześniej... Wybaczam jej nawet to, że muszę wcześniej wstawać, żeby się z wszystkim na czas wygmerać."
|
Miejsce Lesi 2. |
Leśna parę dni po przybyciu do Joli dostała cieczkę, więc można powiedzieć, że została uratowana w ostatnim momencie. Za chwilę, takich psich nieszczęść byłoby więcej.
|
Zapomniane pojemniki na wodę i jedzenie. No, nie tak całkiem zapomniane.
Jakiś tydzień po zabraniu stamtąd Leśnej pojechałam po nas posprzątać.
W niebieskiej misce znajdowało się już trochę przyrody... nieożywionej.
Jak dobrze, że piesa już się w tym miejscu nie znajduje.
Ta myśl wraca do mnie za każdym razem, gdy mijam to miejsce, czyli jakieś 10 razy w tygodniu.
I nie tylko wtedy. :) |
Kolejny pies - ofiara podłych ludzi, którym, jak napisał kiedyś Przemek z Tawerny, należy się tylko pogarda, miał wiele szczęścia, bo trafił na absolutnie niezwykłą osobę i znalazł dom pełen swoich pobratymców, w którym oprócz ludzkiej rodzinki mieszkają również koty: Bazyl, Glizda, Mietek, Szczękot, Śliwa, Trykot i pies Pudels - można je wszystkie zobaczyć w naszym Spisie Zwierzaków pod nr 43.
|
Leśna. Pies domny. Pies ze swoim domem. |
Jolu, jesteś kochana i niesamowita. Tak się cieszę, że Cię znalazłam! Powiedz Lesi, że dla nas wszystkich jest dziś gwiazdą:)