Strony

czwartek, 14 listopada 2013

Jak pomóc kotu po traumie?

Kochani, napisała do mnie z Pragi moja czytelniczka Bożena. Kobieta potrzebuje naszej rady i wsparcia! Bardzo proszę w jej imieniu o wskazówki, o dzielenie się Waszą wiedzą i doświadczeniem. A może ktoś oglądał właściwy, pasujący do problemu odcinek Kota z piekła rodem?

Dla zajętych zrobiłam wytłuszczenia w tekście, ale gorąco zachęcam do przeczytania całości, bo Bożena fajnie pisze, jest zwierzolubna, a ta HISTORIA JEST NIESAMOWITA!

Kilka słów o mnie, abym nie była taka anonimowa.  Mieszkam od dwudziestu lat w Pradze, mam męża Czecha i dorosłego syna. Kocham zwierzęta, w domu mam koteczkę Fibi, pająka ptasznika i siedem legwaników malachitowych. Do niedawna mieszkały z nami trzy koszatniczki, ale te latem ze starości odeszły za tęczowy most. Mąż ma firmę i ja tam już od ponad dwóch lat dokarmiam bezdomne koty. Czeka na nie zawsze pełna miseczka suchego jedzenia i woda. Od czasu do czasu kupuję im też jakieś smakołyki. Przed miesiącem ktoś podrzucił nam trzy kocięta, wg mnie okołodwumiesięczne. Skąd ta pewność, że podrzucił? Mąż widział mężczyznę z  transporterem, a poza tym kocięta nie opuszczają naszej posesji, stąd moja pewność, że nie przyprowadziła ich tutaj kocia mama. Nie są z jednego miotu, różnią się wiekiem, dwa kociątka to czarnulki (kloniki Twojego Hokusika) i troszeczkę starszy rudzielec. Oczywiście zaczęłam je karmić (maluchy oprócz suchej karmy dostają konserwy i saszetki), mąż w jednej z hal produkcyjnych odgrodził im pomieszczenie ok. 100 m, zamontował kocie drzwiczki, ja zrobiłam domki, postawiłam miseczki, kuwetę i kociątka wydają się być szczęśliwe. Wychodzą na dwór. Nie będę ukrywać, luksusów tam nie mają, ale pełne brzuszki na pewno. Przez ten miesiąc urosły, futerka zaczęły troszeczkę błyszczeć, kotki zrobiły się bardziej ufne. Ja już nawet zaczęłam pomału przygotowywać męża na dokocenie i wzięcie jednego maluszka do domu, ale cały czas się zastanawiałam, któremu zmienić przyszłość na zdecydowanie lepszą. Czy ma to być strasznie towarzyski, niezwykle miziasty, hiperaktywny czarny kocurek, czy delikatna czarna panienka bez ogonka (ma tylko taki mały kikutek), czy największy tchórz,  śliczny rudzielec (jeszcze nie jestem pewna, czy chłopak to, czy dziewczyna, ponieważ nie da do siebie podejść bliżej)? Moje dylematy rozwiązały się same w tym tygodniu. 

We wtorek pojechałam jak zwykle po południu do pracy i kiedy chciałam wieczorem odjeżdżać, mąż w okolicach mojego samochodu usłyszał dziwne dźwięki - wydawało mu się, że jest to miauczenie. Po sprawdzeniu, że wszystko w porządku i przeliczeniu kociąt stwierdziliśmy, że musiał usłyszeć z oddali czarnego kocurka z ogonkiem, ponieważ  ten chodzi za nami jak piesek i ciągle gada. W środę jak zwykle pojechałam  do pracy i ok. 20 wieczorem chciałam wracać do domu. Tego dnia i ja wyraźnie usłyszałam cichutkie miauczenie. Aby wykluczyć, że jest to jeden z naszych maluchów, zamknęłam je i poszliśmy z mężem nasłuchiwać. Nie mieliśmy pewności, ale wydawało się nam, że głos ten wydobywał się z wnętrza samochodu. Po otwarciu przedniej klapy nic nie zauważyliśmy. Mąż zaopatrzony w latarkę i zestaw kluczy zaczął rozkręcać  samochód. Dopiero po zdjęciu wszystkich osłon i innych dziwnych rzeczy, których nazw nie znam, dojrzeliśmy małe ślipka zaklinowane miedzy obudową koła a błotnikiem. Ok. godz. 22 mąż stwierdził, że sam już nie ma odwagi dalej rozkręcać  samochodu na części pierwsze i zadzwonił po automechanika. Ten przyjechał w ciągu pół godziny i ok. 23, po zdjęciu koła, błotnika i poluzowaniu jakichś listew, udało się wyjąć maleństwo. 

Gosiu, takiej bidy w życiu nie widziałam.  Była to mała, ok. 7-tygodniowa, śmierdząca, brudna kuleczka, która prychała i syczała na wszystkie strony. Dzisiaj mija czwarty dzień od jej uwolnienia,  maluszek ma apetyt i załatwia się do kuwety, zamieszkał w pustej kancelarii. Dodam tylko, że od chwili, kiedy zobaczyłam te uwięzione oczęta, już  wiedziałam, że jeśli  kociątko przeżyje, to zabieram je do domu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przed nami jeszcze długa droga, moja domowa kotka ma ciężką alergię pokarmową i mocno obniżoną odporność, wiec do mieszkania  mogę przynieść tylko zdrowe, odrobaczone, zaszczepione kociątko, muszę wykonać mu też niektóre testy, tak przynajmniej mi poradził weterynarz. Ale żeby ruszyć z czymkolwiek, muszę kociaka choć trochę oswoić. 

Teraz już mogę przejść do sedna: dlaczego zdecydowałam się zawracać Ci głowę i  napisać do Ciebie. Odchowałaś wiele kocich nieszczęść, np. Szuwarka-Gacusia,  czy ostatnie czarne rodzeństwo. Zdaję sobie sprawę, że ta moja  kocina przeżyła straszny stres (nawet dokładnie nie wiem, jak długo jeździła zaklinowana w samochodzie), ale ja jeszcze tak nieufnego i dzikiego kociaka nie spotkałam. Nie daje się do siebie przybliżyć na mniejszą odległość - trzymetrowa to minimum, syczy, warczy, po prostu strasznie się boi. Na szczęście ładnie je, siusiu i kupki robi do kuwety, ale tylko kiedy jest sam. Wiem, że muszę być cierpliwa, dać mu czas na oswojenie, dlatego nawet do niego nie podchodzę, żeby zbytecznie go nie denerwować. Może Ty, Gosiu, wiedziona własnym doświadczeniem masz jakiś pomysł, jak mogę pomóc tej kocince. Czy przebywać z nią jak najwięcej czasu  i mówić do niej (choć kiedy jestem  z nią, ona zastyga w bezruchu, zaczyna syczeć i warczeć), czy dać jej święty spokój i czekać. Będę Ci wdzięczna za jakąkolwiek radę, sugestie, bo przyznam Ci się, że dzisiaj jak do niej weszłam posprzątać kuwetę i dać świeże jedzonko, chciało mi się płakać, gdy patrzyłam na to wystraszone do granic możliwości maleństwo. Próbowała nawet wspinać się po ścianie.

Mechanik przesłał mi zdjęcie. Zrobił je przed wyjęciem kocurka, twierdząc, że musi mieć dowód, inaczej nikt mu nie uwierzy, jak powie, co robił w nocy. Dzisiaj  dwa razy zajrzałam do maluszka, za każdym razem miseczka z mokrym jedzeniem była pusta, a suchego też było mniej. Tak że kotek ma apetyt i je. Wzorowo korzysta z kuwetki. Niestety, jeśli chodzi o zachowanie, cały czas bez zmian. Nadal ma przerażenie i strach w oczach, syczy i warczy. Pomieszczenie, w którym przebywa kotek od początku, jest zupełnie puste,  oprócz miseczek, kuwety i domku z pudełka niczego w nim nie ma. Dzisiaj wyciągnęłam rękę w jego kierunku, ale szybko zrezygnowałam, bo zaczął się straszliwie trząść. Gosiu, jeśli nie będzie dla Ciebie problemem zamieszczenie pytania o oswojenie na Twoim blogu, będę bardzo wdzięczna. Jestem otwarta na każdą radę. A niektóre Twoje czytelniczki i inne blogujące dziewczyny mają większe doświadczenie niż ja. Pamiętam z bloga Ani http://miaukotki.blogspot.com/, że miała wiele problemów z oswojeniem kotki Bajki, ale nie znalazłam nigdzie opisu, jaki sposób okazał się najskuteczniejszy. Bardzo bym chciała pomóc jakoś temu kociakowi, a nie tylko siedzieć i czekać.  Być może lepszym wyjściem byłoby wzięcie maleństwa do domu, ale niestety przed szczepieniami i badaniami na pewno się nie odważę ze względu na naszą rezydentkę. Gdyby Fibi była zdrowa, być może bym zaryzykowała, ale przed czterema laty kilka miesięcy walczyliśmy o jej życie, bidula trzy miesiące nosiła kołnierz. Leki, w tym sterydy, zniszczyły jej system odpornościowy, dlatego boję się ryzykować.  Tym bardziej że nawet nie jest powtórnie szczepiona przeciwko kocim chorobom. Ponieważ wścieklizna jest niezbędna przy przekraczaniu granicy, musiałam w ubiegłym roku powtórzyć szczepienie. Po zastrzyku Fibi miała  przez tydzień gorączkę, w miejscu ukłucia zrobił jej się guz, który wchłonął się po ok. trzech miesiącach. Nie pamiętam, czy o tym pisałam, ale oczywiście jest kotem niewychodzącym.

Zdaje się, że widać tu na dole palce człowieka, stąd widzę, jaki malutki jest ten kociak.

Czy są jakieś sposoby, by pomóc takiemu kotu po traumie? Ja miałam takiego kota. To była Córcia. Moim zdaniem przeżyła tak straszny szok u weterynarza, który użył klatki z przesuwaną ścianą, aby ją unieruchomić, że potem nie dawała się do siebie zbliżyć. Nie wiem, co byłoby z nią dalej, bo mi, jak może niektórzy pamiętają, uciekła...

Piękny będzie ten praski koci mechanik, ma taką długą brodę jak mój Kajtek.
Jego mina wyraża strach.

Źródło zdjęcia.


Bożeno, mam nadzieję, że dziś się tu odezwiesz.

PODPIS

A rok temu Za Moimi Drzwiami Masaż tajski (klik). Mój ulubiony.

59 komentarzy:

  1. Kurczę, niesamowita historia!!!
    Oglądałam wiele programów Jacksona Galaxy, ale podobnego problemu sobie nie przypominam. Tutaj jedynym sprawdzonym "środkiem" jest czas, czas i czas. Myślę, że nawet wzięcie kotka do domu niewiele by dało. Na pewno trzeba mu tam zapewnić jakieś rozrywki. Zabawki, więcej pudełek do ukrycia. Z tego co pamiętam w przypadku Bajki to lekarstwem też był czas. Koteczek jest malutki więc szybciej dojdzie do siebie. Można spróbować się z nim bawić np. jakąś naprawdę długą wędką z jakim piórkiem na końcu. Zabawa to coś co kotki w pewnym sensie rozluźnia, bo skupiają się wtedy na polowaniu. Poza tym wtedy będą mu się miło kojarzyć odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matku bosku....no to macie. Zgadzam sie z wedka, ale wydaje mi fsie, ze regularna obecnosc, zbizajaca sie do kotka o prae centymetrow codziennie bedzie dobra, ignorujac kotka, niech troche inicjatywy od niego wyjdzie, posiedziec nieruchomo w bezpiecznej (te 3 metry) od niego, albo usiasc i odwrocic sie tylem do kota czytajac cos na przyklad. cieplo nie bedzie, ale cierpliwoscia daleko sie zajdzie. mozna tez siedziec te 3 metry od niego z piorkowa wedka, tak od niechcenia. wprawdzie ja nie kocia a psia baba jestem, to jednak koty rozne do nas w Pl zachodza i prawnuczek dopiero teraz mojemu slubnemu dal sie dotknac, nawet nie poglaskac. Slubny stosowal fortele powyzej. dal jedzenia i usiadl na schodku tak z poltora metra od miski i sie nie czepial kota. I to tak trwalo az sam kot zaczal podchodzic coraz blizej do miski i podchody w stulu proba glaskania jak on je oczywiscie sie nie powiodly. Inicjatywa wyszla od kota zeby sie dac dotknac . Moze tak bedzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna historia ! A maluch cudny, jak norweski leśny. Ja oswajałam dzikie kotki w piwnicy w bloku w ten sposób, że siadałam na króciutki czas niedaleko kartonu, gdzie one były, i udawałam, że coś robię, niby nie zwracając na nie uwagi. Przyzwyczajałam je do obecności człowieka. Podśpiewywałam cichutko, ruszałam powoli rękoma, czasem w ich kierunku, wstawałam robiłam ze dwa kroki w ich kierunku. Wszystko bardzo spokojnie i powoli. One obserwowały. Po jakimś tygodniu pozwalały już do siebie podchodzić. Wprowadziłam również zabawkę - wędkę z piórkiem, albo przyczepioną kulką papieru. Wszystko trzeba robić delkatnie, bez gwałtownych ruchów, i na początku cichutko. Ale trzeba czasu. Nam się udało :) Tobie też się uda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożenko, zgadzam się z tym, co napisała Ewa.! towarzyszyć, na początek niedługo, nie za często, w ciszy i bezruchu. potem zacząć cichutko i śpiewnie, najłagodniejszym głosem coś tam sobie pod adresem kotka dobrego mówić, nie szukając kontaktu wzrokowego. śpiewanie, ale cichutkie, melodyjne, łagodne, powtarzalne jak mantra, jest pomocne, działa na koty uspokajająco. powoli zacząć ruszać rękami, ale też łagodnie i króciutko, na początek przez chwilę, dwie. i nie w kierunku kotka. obserwuj go dyskretnie. kiedy zauważysz, że nie jest już taki spięty, zostaw mu jakieś małe zabaweczki, puchate, lekkie i absolutnie nie hałasujące, np. futrzana kuleczka. jak zobaczysz postęp, spróbuj zainteresować go wędką, najlepiej z piórkiem na końcu. i bądź cierpliwa, trzeba czasu. czy kociak ma oprócz pudełka jakiś kocyk? dobrze by było, żeby mógł siedzieć na zewnątrz pudełka nie na zimnej podłodze. przydałby się też drapak, nieduży, taki, żeby maluszek mógłby z wysokości obserwować otoczenie - ale to potem. obserwuj reakcje kotka i staraj się oceniać, czy robi postępy. jeśli tak, możesz pójść krok dalej, jeśli nie, czekaj. jeśli widzisz panikę, trzeba się cofnąć.
      pozdrawiam Cię serdecznie, życzę wytrwałości i trzymam kciuki za maluszka.

      Usuń
    2. przeczytałam, co napisały dziewczyny poniżej i chcę jeszcze coś dodać. kontakt fizyczny jest bardzo ważny. po prostu delikatnie głaskać, potem wziąć na ręce i przytulić. to najprawdopodobniej szybko zmniejszy lęk u kotka (jeśli jego system nerwowy jest zdrowy). tylko trzeba zaczekać, aż wyjdzie z szoku, w którym z pewnością się teraz znajduje.

      Usuń
    3. Ale na początku z głaskaniem i braniem na ręce bym uważała. Przy oswajaniu tych ratowanych koteczków, o których pisałam wyżej miałam "przygodę" taką, że jedna z tych cudnotek zawisła mi ząbkami i pazurkami na mojej dłoni. Skończyło się to dość długim leczeniem. Na początku radzaiłabym nakładać rękawiczki skórzane .

      Usuń
    4. słuszna uwaga, choć sama polecam kontakt bez rękawiczek (o ile się da). jednak trudno polegać na moim doświadczeniu, ponieważ wszystko się goi na mnie jak na psie.

      Usuń
  4. Po takich jazdach to on spokoju potrzebuje, a zaufanie samo przyjdzie...:o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bożeno, ja myślę, że tak jak napisały dziewczyny wyżej, trzeba cierpliwości. I Twojej obecności, mimo że wzbudza to w kotku taki strach. On się z czasem zmniejszy. Nie mam doświadczeń tak ekstremalnych jak Ty, ale koty (bez traum co prawda) oswajałam kiedyś podobnie jak Ewa. Do tego, co napisały wyżej Kasia, Krysia i Ewa, dodałabym jeszcze mówienie do kotka łagodnym głosem - nie wyobrażam sobie, że tak wspaniała osoba jak Ty, ma inny, ale niech już będzie to ściśle określone. :) Kiedy oswajałam Leśną, też do niej gadałam. To co prawda pies, ale sądzę, że można chyba przyjąć, że zadziała to podobnie. I koniecznie ustaw kotkowi jakieś przedmioty do zabawy, do skakania, wsuwania się. To go prawdopodobnie zajmie i rozluźni. Poczuje się też pewniej, gdy będzie miał kryjówki przed intruzem, czyli chwilowo Tobą - wybacz. :)

    Historia niesamowita. Fajni z Was ludzie, włącznie z mechanikiem. :) Trzymam kciuki za oswajanie koteczka. Ślicznego, cudownego, uratowanego przez Was koteczka. :)

    Bardzo ciepło Cię pozdrawiam, dobra kobieto. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To co piszą moje przedmówczynie brzmi rozsądnie.
    Trzymam kciuki za szybkie ocieplenie relacji:)
    Serdecznie pozdrawiam, dobra kobieto:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Och! Jakie biedactwo! Nie mam doświadczenia w tak trudnych przypadkach, ale w dzieciństwie wiejskie kociaki u mojej cioci na wsi też oswajałam (jak już zostało wyżej napisane) obecnością i mówieniem do nich. Najważniejsze, że kocinka je, przynajmniej nie jest głodna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Co za historia! Jesteście naprawdę niesamowici, Bożeno :) Koteczek prześliczny.
    W sumie napisałabym to samo, co dziewczyny, więc nie będę się powtarzać.
    Chociaż przypomniał się mi jakiś odcinek wiadomego programu, w którym Jackson położył się obok łóżka chyba, pod którym siedział dziki kot. Po to, żeby być na jego wysokości. I mrugał oczami, to było dla niego istotne, chociaż dokładnie nie pamiętam, dlaczego.

    Powodzenia w oswajaniu maleństwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powolne mruganie oczami (i w ogóle mrużenie oczu) u kota oznacza zadowolenie i odprężenie. Jeżeli my robimy w ten sposób patrząc w stronę kota to zwierzak widzi, że nie mamy złych zamiarów i jesteśmy przyjaźnie nastawieni:))

      Usuń
    2. O, dzięki Ci za przypomnienie :) Faktycznie, jak się głaszcze kota i on to lubi, to mruży z rozkoszą oczy :)

      Usuń
  9. Ja nie mam żadnego doświadczenia. Intuicja mi podpowiada, że najważniejszy jest czas i cierpliwość. Dziewczyny wyżej mądrze radzą.
    A cała historia jest niesamowita! Warto przeczytać całość. Jestem pełna podziwu dla Ciebie Bożeno i Twojego męża.
    Tylko wiesz.... teraz to się nie wymigasz i będziesz musiała nam zdawać relacje z postępów maluszka. :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak na moje oko to kocina miała farta że przeżyła tą przygodę . Tak jak dziewczyny pisały trzeba by mu tą przestrzeń zagospodarować .Można by mu tam wstawić także drabinę .Drabina powinna być wyższa od ciebie tak żeby kociak mógł obserwować cię z góry .Najlepiej drewniana ,bo bardziej przyczepna od metalowej ,ale nasz kilku miesięczny Myk radził sobie i na metalowej . Dlaczego drabina . W moim domu mam starą drewnianą masywną drabinę która spełnia kilka funkcji : kwietnika wieszaka ,jest także drapakiem i legowiskiem dla kota . Z moich obserwacji wynika że jak do cichego na codzień domu przyjdzie liczna rodzina ,to Myk sadowi się na czubku drabiny tak około 2,5 m nad ziemią . Jest tam bezpieczny ,góruje nad wszystkimi i może wszystkich obserwować. Jeśli chodzi o wiek kociaka ,to Myk już jako małe kocię radził sobie z wchodzeniem , przyczepiał sie pazurkami do stopnia i podrzucał sie do góry. To co sprawdziło się z moim kociakiem nie musi sprawdzic się z twoim ,bo w takich sytuacjach trzeba działac metodą prób i błędów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, z drabiną to jest bardzo dobry pomysł. Może to być też coś innego (stary mebel czy coś w rodzaju podestu), na co kot z łatwością wejdzie i będzie mógł stamtąd obserwować otoczenie (i Ciebie, Bożeno), mając poczucie bezpieczeństwa. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć, że koty lubią obserwować świat z miejsca, w którym same są niedostępne, a zarazem mają duże pole widzenia. Ale na początek starczą np. kartony poukładane i ustabilizowane. Kot musi mieć poczucie, że ma się gdzie schronić, puste pomieszczenie może go deprymować.

      Usuń
    2. Też tak myślę - wstawić mu do pomieszczenia coś wysokiego, żeby miał swój azyl i wtedy starać się jak najczęściej przebywać w tym pomieszczeniu, nie zwracając na kota uwagi, np. krzątając się, podśpiewując, mówiąc do siebie, żeby kot wiedział, że nie interesujesz się nim=nie stanowisz zagrożenia, a w tym czasie, żeby przyzwyczajał się do Twojej obecności. Powodzenia Bożenko, ale biedak, nie wyobrażam sobie tego co przeszedł :-(

      Usuń
    3. No a jak się ma do tego to o czym pisała niedawno Kasia http://maskotkaipieska.blogspot.com/2013/11/strach-ma-wielkie-oczy.html ?

      Moim zdaniem jeśli da się takiemu kotu możliwość schowania, to on sam nie wyjdzie i cała sprawa potrwa o wiele dłużej.

      Usuń
    4. Zgadzam się, że możliwość schowania się spowolni okres nabierania zaufania. Natomiast wstawienie czegoś (drabiny) do wspinania, tak, żeby kicia mogła mieć wszystko na oku jest dobrym pomysłem . Moja Frania chowala się do wersalki. Jak jej zastawiłam, że nie miała możliwości tam zwiać, to punktem obserwacyjnym były wysoko regały, albo wierzch drzwi. Jest to o tyle dobre, że mogła z bezpiecznej jej zdaniem odległości mieć wszystkich na oku. Później już całkiem się uspołeczniła, i teraz nawet przed obcymi nie zwiewa.

      Usuń
    5. Ale otwarte pudełko na pewno nie zaszkodzi. W końcu koty lubią pudełka. Ale drabina to też moim zdaniem jest świetny pomysł:)

      Usuń
  11. Historia niezwykle traumatyczna dla kotka ale i tak miał sporo szczęścia, że zaklinował się właśnie w Waszym samochodzie. Teraz może być już tylko lepiej .
    Trzeba czasu i cierpliwości. Zastanawiam się czy nie można go dokoptować do tych koteczków, które zostały podrzucone wcześniej. Może w towarzystwie poczułby się pewniej,
    z czasem kociaki bawiłyby się razem a zabawa, wiadomo, integruje i rozluźnia…:)
    Oczywiście wcześniej wizyta u weterynarza . Nie jestem pewna czy dobrze radzę ale ja chyba właśnie tak spróbowałabym.
    Bożeno, mam nadzieję, że ze swoja wrażliwością wybierzesz intuicyjnie najlepsze rozwiązanie ale nie ma tu chyba drogi "na skróty". Po takiej traumie oswajanie, to proces a ten wymaga czasu i cierpliwości.
    Życzę powodzenia ...:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Trochą wątpię w tą cierpliwość, nasz Filip jest z nami od 2011, sam się wprowadził, nie robimy w jego kierunku nieoczekiwanych ruchów, nie próbujemy go dotykać i niewiele się zmieniło. Kot jak był lękliwy na nasze zbliżanie się tak i pozostał. Kiedy był maleńki bawiłam się z nim, miał i ma mnóstwo zabawek, ale oczywiście wszystko było na dystans. On sam podchodzi i ociera się o nogi, weżmie coś z ręki, ale wszystko ostrożnie.Jeżeli nie ma go w domu wieczorem i zawołam go przychodzi natychmiast, pomiałkiwaniem daje nam znać, że albo chce jeść albo być wypuszczony, rozumie szukaj zabaweczkę, wszystko pięknie tylko nie zbliżajcie się do mnie. Problem pojawia się kiedy mu coś dolega i trzeba go zawieść do weterynarza.Mieliśmy dwie takie sytuacje i za każdym razem skończyły się dla nas krwawo.
    Z drugiej strony, dawno temu przyplatał się do nas też dziki kotek, skulił się w kącie i prychał i pamiętam, że mimo to podeszłam do niego, wzięłam go na ręce i zaczęłam głaskać. Do dziś pamiętam, jak można było wyczuć jego wyluzowywanie się, potem już było tylko dobrze.Trafił do wspaniałych ludzi i przeżył ok. 20 lat, w tym roku dostałam sms, że Kacperek ( tak go nazwali) odszedł Często myślę, żeby to zrobić w przypadku Filipa, ale wciąż przychodzi refleksja a nuż go bardziej wystraszę i dalej czekamy na przełom w naszych relacjach. Być może, że tamten był mniej dziki. To tyle jeżeli chodzi o moje doświadczenie.
    Maria

    OdpowiedzUsuń
  13. Do tej pory podglądałam, podczytywałam ... historia Maleństwa wzruszyła mnie niesamowicie. Miałam kiedyś kotka (a właściwie kotkę), która mieszkała kilka dni na przystanku autobusowym w ruchliwej części miasta. Dokarmiałam go w drodze do pracy ale dzikusek nie dawał się złapać. To był wrzesień ale zapowiadali mrozy więc żal mi się go zrobiło, ponieważ kot był głodny to "po sznureczku" z szynki udało mi się wziąć na ręce i zabrać do domu. Zachowywał się podobnie, zamieszkał w łazience pod wanną w miejscu do którego nikt nie miał dostępu. Ponad pół roku minęło aż się "w miarę" oswoił (w domu był już inny kot i pies, który koty uwielbiał, a one jego). Myślę, że czas jest najważniejszy, ale też trzeba kociaczkowi zapewnić towarzystwo, może sposób z wędką jest dobry? Dla kotków zabawa w polowanie to zupełnie naturalna rzecz i uda mu się na chwilę zapomnieć o tragicznych przeżyciach?

    OdpowiedzUsuń
  14. tak chciałabym tu napisać coś mądrego, ale nie mam takiego doświadczenia. Kotek jest tak słodki, że tylko dziękować, że faktycznie zaklinował się akurat w aucie dobrych ludzi. Pokażę tego posta mojej przyjaciółce, która także z dobrego serca zajmuje się koteczkami i innymi zwierzakami, może ona coś poradzi. pozdrawiam serdecznie i życzę by kotek jak najszybciej odzyskał równowagę psychiczną i fizyczną

    OdpowiedzUsuń
  15. Potrzebny jest czas, ostrożność i wiele cierpliwości. Pudełko, z kórego będzie mógł Cię obserwować mając pewność, że Ty go tam nie dosięgniesz - to dobry pomysł.
    Od ośmiu miesięcy mieszkam z podwórzową kotką, którą znam od ponad 5 lat czyli od jej dzieciństwa. Znałyśmy się dobrze, ale pozwalała się pogłaskać tylko przy jedzeniu a wszelkie próby bliższego kontaktu oprotestowywała. Na sterylizację łapałyśmy ją z koleżanką do klatki samołapki. Po zabiegu i kilku dniach spędzonych w lecznicy lekarz z wielkim trudem zapakował ją do kontenerka, z którego wypuściłam ją w mieszkaniu, ale wspinała się po ścianach, krzyczała i domagała wypuszczenia. Nie miałam siły trzymać jej wbrew jej woli tym bardziej, że moja domowa kotka bardzo się jej bała. Wreszcie, zupełnie nieoczekiwanie, sama weszła przez otwarte drzwi do mieszkania. Wcześniej kilkakrotnie zgodziła się zjeść wewnątrz, na klatce schodowej bloku w którym mieszkam (na parterze). Zwykle porywała kąsek z miski i uciekała z nim na podwórze, tym razem nie zdążyłam wynieść jedzenia a ona wmaszerowała przez otwarte drzwi i zaszyła się początkowo w kącie pokoju a później pod wanną. Trwała tam dwie doby. Wreszcie skorzystała z kuwety ustawionej w łazience. Dłuższy czas jadła pod wanną, ale coraz śmielej wystawiała głowę. W nocy, kiedy gasły wszystkie światła wychodziła i zwiedzała mieszkanie. Kilka razy zapłakała siedząc na parapecie okna. Drętwiałam wtedy ze strachu i niepewności czy dobrze robię trzymając ją w domu. Któregoś dnia o świcie, kiedy zamiauczała rozpaczliwie wstałam i otworzyłam drzwi mieszkania a także drzwi zewnętrzne na podwórze. Nie skorzystała z okazji. Później zauważyłam, że wręcz unika sytuacji, kiedy drzwi wejściowe stoją otworem. Teraz, po ponad pół roku spędzonym razem nadal jest na dystans i widzę, że mi nie ufa. Nie wskakuje na kolana ani nie ociera się o nogi. Ale każdej nocy, kiedy kładę się do łóżka przybiega natychmiast i mości przy moim boku na kołdrze. Myje się wtedy bardzo długo, później jest czas na głaskanie, mruczando i przytulanki. I śpimy tak razem do rana. Ona wstaje wcześniej, zawsze w dni robocze. W weekendy obie śpimy dłużej. Nie mam już wrażenia, że cierpi w niewoli, nie liczę na to, że będzie nakolankowa, cieszę się, że chce być ze mną na swoich warunkach.
    Przepraszam za nadmiar słów, mam nadzieję, że i Ty z maleńkim dzikuskiem dojdziesz do porozumienia i że Twoja domowa koteczka przyjmie z radością towarzystwo. Będę czekała na wieści - za pośrednictwem nieocenionej Anki Wrocławianki, którą serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam bardzo podobną sytuację z kotem zabranym z pod domu ...dziękuję za tą Pani opowieść ;-) to dla mnie nadzieja na ułożenie relacji z moim Gizmem;-) pozdrawiam

      Usuń
  16. Zanim zaadoptowałam pierwszego kota, sporo się naczytałam, zanim wzięłam drugiego, chyba jeszcze więcej. Kotek się boi, cóż w tym dziwnego, nie dość że nie wiadomo skąd się wziął to nie wiadomo ile czasu spędził w zamknięciu pod klapą samochodu. Kicius jest jeszcze maleńki, taka dwumiesięczna kulka szybko się powinna zaadaptować. Według mnie należy dać jej czas, zapewnić możliwość schronienia się, najlepsze pudełko zamykane, skąd będzie mogła obserwować otoczenie i mieć azyl jak się przestraszy. Nic na siłę, ale delikatnie zachęcać. Podstawić, jak koleżanki mówiły, parę małych zabaweczek, usiąść spokojnie, pomachać parę razy wędeczką, rzucić od niechcenia jakiś papierek lub piłeczkę. To malusi kotek, na pewno się zaciekawi, a jak zajmie się zabawą to zapomni na chwilę o strachu. Powoli, powoli, poczekać aż sam przyjdzie. A przyjdzie na pewno, i to już niedługo.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ach te kocie bidy!
    Parę dni temu na parkingu przed pracą miałam identyczną sytuację.
    Kociak biegał pod samochodami, a kiedy chciałyśmy go złapać,
    chował się pod maskę samochodu.
    Wychodził na jedzenie, ale tylko wtedy, kiedy nikogo nie było w okolicy.
    Na kilku samochodach dziewczyny przykleiły kartki,
    żeby przed uruchomieniem, zajrzeć pod maskę.
    Raz byłyśmy tak blisko złapania go, ale uciekł przestraszony:(
    Kilka osób z ulicy było w to zaangażowanych
    i próbowało choć na chwilę wywabić go z kryjówki.
    2 dni nie wystarczyły, żeby przekonać go do wyjścia.
    Niestety nie wiem, jak skończyła się ta akcja, ale chcę wierzyć, że dobrze.

    W domu od dwóch lat mam kota z traumą.
    Przygarnęliśmy go, jak miał rok i nie wiemy co go w życiu spotkało.
    Boi się hałasu, nagłych ruchów, szelestu reklamówek, innych kotów...
    Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie inaczej.
    Na szczęście od czasu do czasu okazuje nam swoja miłość
    i mam nadzieję, że jednak jest choć trochę szczęśliwy.

    Jedyne co mogę Ci Bożeno poradzić,
    to żebyś przyzwyczajała kociaka do swojej osoby,
    wizytami, głosem i koniecznie zrób mu kryjówki.
    Nasz Antek w chwilach zagrożenia zawsze się chowa.
    Trzymam kciuki!:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Co za historia...
    Nie mam doświadczenia bo choć moja Venus była podrzutkiem to od razu przylgnęła do mnei jak do matki...ale moja pierwsza myśl w czasie czytania co napisałaś Bożenko była taka sama jak osób wypowiadających się powyżej...
    Daj kociakowi czas i swoją cierpliwą obecność...
    Spędzaj jak najwięcej czas w pomieszczeniu w którym się znajduje... podrzuć mu jako legowisko coś co pachnie Tobą, mięciutką puchatą bluzę. Możesz próbować bawić się na odległość wędką ale myślę, że najpierw po prostu być...
    Niech maluch przyzwyczai się do Twojej obecności i tego, że gdy jesteś nic złego się nie dzieje... Możesz np czytać sobie tam książkę, a może (bo nie jestem pewna czy pomieszczenie jest w domu czy poza nim) nawet zdecydujesz się na materac i sen razem z maluszkiem...
    Myślę, że najgorzej jest pozostawić go samego bo wtedy dziczeje jeszcze bardziej...
    i chyba zdecydowałabym się przyprowadzić weterynarza jak najszybciej do domu..
    Wtedy co prawda maluch przeżyje kolejny stres ale... później będziesz mogłą go już tylko oswajać... a tak zaufa Ci po to aby przekonać się, że znów gdzieś go wieziesz gdzie zadają mu ból...

    Bożenko... to wszystko tylko i wyłącznie moje "wydaje mi się" bo doświadczenia naprawdę nie mam żadnego...

    Trzymam za Was kciuki i czekam na wieści
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  19. Mów Bożenko ale nie niego mów w powietrze ot tak sobie mów czasem cokolwiek a czasem kiciuś jesteś piękny mądry dobry nie boisz się już bo wiesz że jesteś kochany. Śmieszne może to co pisze ale to działa na jakimś poziomie. Taki spokojny równy głos zabarwiony ciepłem.
    No i czas cierpliwość spokój wewnątrz nie emocje czasem uśmiech. Powoli on musi trochę zapomnieć nie do końca zapomni.
    Znalazłam kiedyś małą kociczkę w piwnicy była z nami 16 lat. Na zewnątrz nie wychodziła, trochę do ogródka pod balkonem ale tylko na chwilę i zawołana szybko wracała.
    Bardzo ufna do nas cieplutek przytulanek a jednocześnie szybka ucieczka gdy drzwi się otwierały na zewnątrz.
    Czas i cierpliwość i mów powoli się oswoi i zrób Bożeno miejsca gdzie by mógł się schować.
    Pozdrawiam i daj znak od czasu do czasu jak się maleństwo powoli będzie przystosowywać do życia w rodzinie.

    OdpowiedzUsuń
  20. I ja nie mam wielkiego doświadczenia. Tylko ostatnie. z kociakiem, którego Mój znalazł w krzakach. Wprawdzie nie był dziki, ale mam dwa psy i kotkę rezydentkę i to z nimi maluch musiał się oswoić (i vice versa). W drzwiach do łazienki zamontowaliśmy siatkowe drzwi, żeby zwierzęta czuły się i widziały nawzajem. Chcę przez to powiedzieć, że potrzebny jest czas i Twoja, Bożeno, obecność. Ja też miałam momenty załamania, bo opornie to szło, ale szło. Trwało dość długo, dobrze ponad miesiąc, ale teraz jest już dobrze. Maluszka zamykam wyłącznie wtedy, kiedy daje nam popalić ponad miarę, albo gdy wychodzę, nie zostawiam go samego z psami. Uda się, zobaczysz.

    OdpowiedzUsuń
  21. Niesamowita historia, aż mi się kilka łez w oku zakręciło. Trzymam kciuki za kotka i za autorkę listu:)

    OdpowiedzUsuń
  22. trudno powiedzieć, że miałam taką samą sytuację, ale moja była podobna. kotka - matka przyniosła ocalałego z miotu liczącego 4 kocięta malucha. jedynego jaki ocalał. nie wiem co się tam wydarzyło.
    kotka przyniosła malucha, pobawiła się trochę i zniknęła na 2 dni. kociak nie miał jeszcze dwóch miesięcy, oczki miał niebieskie i niesamowicie zaropiałe.
    kotce sie wydawało, ze problem rozwiązała, bo zostawiła dziecko pod naszą opieką i poszła sobie , ale dziecko było innego zdania. darło się w niebo głosy, nie wiadomo co mu dawać jeść. wreszcie znalazło głęboką dziurę przy siatce o której nie mieliśmy pojęcia bo rosły jakieś krzaki i w nią wpadło - jakiś metr niżej. wydostanie tego kota trwało dwa dni i to była jazda bez trzymanki. bał się wszystkiego, nawet innych kotek. jakoś się udało, ale dziś kociak ma pół roku i wcale nie jest chętny, żeby go dotykać. dać jeść i iść sobie. jak kot ma ochotę to wejdzie na kolana, ale jak nie, to nic go nie zmusi, nawet smaczne kąski. inne kociaki to przytulanki, choć ich losy sa podobne.i, wszystkie razem cudnie sie bawią. jak widać różne są kocie charaktery. życzę ci bożeno, żeby twój kociak, w myśl wskazówek moich doświadczonych poprzedniczek, dał się namówić na choćby pogłaskanie na razie. i zdawaj nam relację co i jak. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. moja znajoma Ania Kociara, wolontariuszka TOZ, rozdaje koty jak bułeczki. Z totalnych dzikunów uzyskuje miziaki następującą metodą: zamyka je w jednym pokoju (kilka kotów- zresztą inaczej nie może, bo w małym mieszkaniu ma dwa psy, trzy kotki rezydentki i, omg, męża), z zabawkami, pudłami i jedzeniem. Bywa u nich tak długo i często, jak może, nawet śpi na 2 zestawionych krzesełkach^^, rozmawia, bawi się zabawką na sznurku. Cały pokój jest wyścielony podkładami higienicznymi, bo nie ogarniają kuwety;-))) dosłowny brak wyjścia, bliskość człowieka i przykład innych kotów (bo do oswajania używa też swoich) bardzo szybko przełamują lody. Ja zresztą też to przeszłam z moją Inką- w marcu nie można było do niej podejść, teraz jest to najsłodszy na świecie kot, który właśnie mi tu misi, ślini się i włazi na lapsa, żebym już nie pisała, tylko głaskała:-) Jest stara, prawdopodobnie nigdy nie miała domu, a takie rzeczy jak kuweta, wyjście/wejście do domu, proszenie o jedzenie, łóżko- ogarnęła tylko przez obserwację reszty stada. Mądrutka.

    OdpowiedzUsuń
  24. Od kilku dni czytam tego ciekawego bloga i dziś muszę się wreszcie odezwać jako doświadczony kociarz :) Od ponad 2 tygodni mam u siebie 5cio miesięcznego dzikusa,kocurka z osiedla złapanego do klatki łapki,też przez pierwsze dni prychał,warczał,syczał ze strachu.ma izolatkę w osobnym pokoju gdyż mam jeszcze seniora kociego w domu.pierwsze 2-3 dni mało zaglądałam do malucha,jadł,pił,załatwiał sie od razu do kuwetki,w pokoju ma tylko komodę i kosz zakryty wiklinowy,po 3 dniach był w domu wet,zbadał go,chociaż kićuś bardzo sie bronil nawet jak dostał głupiego jasia,doktor wyszedł z ranami :) po lekarstwie opuścilo Momcia sporo tasiemców,po 2 tyg kwarantanny otwieram mu drzwi pokoju i ma dostęp do całego mieszkania i Seniora(ten charczy na malego ktory za nim chodzi)nas się boi ale nie panicznie,wczoraj zabralam go już do lecznicy i musiałam z nim powalczyć w rekawicach żeby go umieścić w transporterze,gryzł i drapał na potegę ale po kilku minutach udało się,u Doktora był grzeczniutki o dziwo,dostał zastrzyk i pierwszą szczepionkę.Do oswojenia potrzeba czasu,cierpliwości,przemawiania łagodnym głosem,czasem stanowczym gdy musimy spacyfikować zwierza np do lekarza.dobry jest przykład innego oswojonego kota jeśli mamy w domu.no i kotek który wychodzi na dwór raczej nigdy nie będzie bardzo milusiński .pozdrawiam serdecznie wszystkich kociarzy ! Anais

    OdpowiedzUsuń
  25. PS warto też kłaść się na podłodze,przemawiać do kota i zajmować się np czytaniem,lub udawać że się śpi i takie sesje codziennie po godzince np. daja dobry rezultat oraz wspomniane tu już mrużenie oczu do kota,dziala kot odpowiada tym samym to oznacza załagodzenie sytuacji. Anais.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam nową czytelniczkę, fajnie, że się odezwałaś. :)

      Usuń
  26. Bozenko, przeczytaj Malego ksiecia, jego spotkanie i rozmowy z lisem o oswajaniu. Tam masz gotowa recepte, czyli wszystko to, o czym pisaly dziewczyny powyzej. Czas i cierpliwosc to slowa kluczowe.

    OdpowiedzUsuń
  27. Bożenko...proszę odezwij się do mnie na maila miaukotki@gmail.com ..myślę, że terapia będzie trochę trwała, ale pomogę jak umiem. Tu jest zdecydowanie za mało miejsca a poza tym na bieżąco trzeba rozwiązywać codzienne problemy kotka i brać pod uwagę zmiany w jego zachowaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam do Bożeny, ale widocznie dziś akurat jest poza siecią :(((

      Usuń
  28. Piękna historia, bardzo wzruszająca. Był program J. Galaxy o podobnym problemie, ale tamten kotek był starszy, ale z zupełnego dzikuska, stawał się powoli prawie przytulasty. Ale na to potrzeba czasu. Kotkowi potrzebne są zakamarki w domu, gdzie mógłby się chować i czuć bezpiecznie, a to tego ciągła obecność człowieka, który karmi, nie robi krzywdy i używa zabawek, ale bardzo delikatnie. Jeden facet włożył sobie myszkę na gumce do tylnej kieszeni spodni i ona w końcu zachęciła kota do nieśmiałej zabawy. To zawsze jest pierwszy krok. Na to potrzeba czasu i cierpliwości. Powodzenia :) jola

    OdpowiedzUsuń
  29. Bosz jaka historia.. ogromne dawki cierpliwości, czułości i miłości są kotu potrzebne..trzymamy kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  30. nie znam się na kotach, ale trauma na pewno ślad pozostawi. Wiem jak wygląda wdzięczność psa, ale myślę, że znawcy kocich charakterów to wiedzą. Na pewno nie zaszkodzi miłość i cierpliwość:)

    OdpowiedzUsuń
  31. Tylko czas jest jedynym lekiem na traumę u kota. Mam taką śliczną szylkretkę, którą wzięłam od kobiety, która miała 23 !!! koty w kawalerce. Kocica mieszkała poczatkowo w naszej sypialni na szafie,,, jadła i załatwiała się tylko w nocy. To trwało 6 tyg...aż nagle jednego dnia zeszła z szafy i zaczęła w miarę normalnie funkcjonowac. Bez problemu było też z moim kotem rezydentem i psem. Ale jednak jest niedotykalska - uznaje tylko mojego męża i tylko jemu daje się głaskac i nosic.
    życzę powodzenia w oswajaniu ślicznego dzikuska...Moja też miała takie uszy na płasko jak siedziała na tej szafie.

    OdpowiedzUsuń
  32. Już od rana kibicuje maluszkowi i Bożenie z Pragi :) Nie mogłam jednak wcześniej nic napisać bo mam awarię na kompie :( Straszną miał kotek przygodę ,ale jest młody i jest szansa że będzie z niego miły kotek . Już tu wszystko chyba zostało napisane , to mogę tylko potwierdzić - czas , mówienie miłym tonem , spokój , mruganie , zabawa - to dla kota wiadomość że będzie dobrze :-) Ja tak podejrzewam że nasz Mikesz to tak przyjechał pod nasz dom z kimś i tak do tej piwnicy trafił do Kici.
    Przez kilka miesięcy dziak dzicz , ale jak już dał się złapać to kot przytulak :-))
    Trzymam kciuki za oswojenie i serdecznie pozdrawiam naszą podczytywaczkę - Bożenkę z Pragi . A tak się niedawno zastanawiałam co tam słychać u Was i już wiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  33. Czas i cierpliwość są kluczowe. To mały kotek, małe kotki szybko jednak zapominają, dobrze mu zrobi odosobnienie, obecność człowieka kilka razy dziennie przynoszącego mu pachnące jedzenie. Rudego dostałam z kilkoma traumami, chorego też fizycznie i tak naprawdę ponad rok dochodziłam z nim do ładu, oswajałam przez pozytywne bodźce - głównie jedzenie - i mimo że na początku nie było mowy o kolankach teraz bywa że sam się na nie pakuje do snu.
    Z moim najnowszym dzikim dziczkiem który ludzi praktycznie nie znał postępuję tak samo, osobne pomieszczenie z zabawkami, kuwetką, drapakiem, przynoszone przeze mnie jedzenie kilka razy dziennie i czekanie aż podejdzie do miseczki i zje przekonało kociaka po czasie że jestem w porządku i po miesiącu przychodził już do mnie mruczeć i ciasteczkować, niestety wciąż się boi mojego męża, ale to dopiero 1,5 miesiąca wszystko się jeszcze ułoży.
    Z Rudym zaczęłam Młodego poznawać po 4 tygodniach, już 3 tygodnie się zapoznają i też jest coraz lepiej. Będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Witam. Dziekuje serdecznie za wszystkie rady i slowa otuchy. Nawet nie przypuszczalam, ze moje malenstwo wzbudzi takie zainteresowanie. Dziewczyny jestescie cudowne, az sie wruszylam. Jesli chodzi o kociaka to juz widze, ze oswajanie bedzie przebiegalo bardzo powoli. Jedyny sukces to, ze jak nas widzi juz tak nie ucieka, nie probuje wspinac sie po scianach. Podejsc pozwala na odlegosc metra poznej syczenie i warczenie. Wiec siedze w poblizu i caly czas mowie. Przynioslam z domu rozne kocie zabawki ale jak na razie sie ich boi. Najlepszy jest zwykly sznureczek. Wiadomosc z ostatniej chwili. Poniewaz strsznie sie boi rak dzisiaj kupilam taka dlugasna wedke z futerkiem na koncu i po dotknieciu go tym futerkiem nawet nie zasyczal a nawet bylo widac kiedy go gladzilam wedka po pleckach, ze jest to dla niego przyjemne. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie Bozena
    Z gory bardzo przepraszam, ze z powodu pracy nie moge odpisywac i komentowac na biezaco przez caly dzien. Dopiero wieczorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super Bożenko, czyli Maluch nie całkiem boi się dotyku. Jest bardzo wystraszony. Zobaczysz, będzie dobrze :). Pisz nam, co i jak :)

      Usuń
    2. Tutaj pół Polski trzyma za Was kciuk, Bożenko ;)

      Usuń
    3. i kilka krajów ościennych i nie tylko;)

      Usuń
    4. I fariatkofo! I schizofrenistki! :))

      Usuń
  35. Tylko cierpliwością i częstym spokojnym przebywaniem ze zwierzęciem można coś osiągnąć- z czasem zwierzątko powinno zmienić nastawienie do nas. Zauważy, że nasza obecność nie czyni mu krzywdy.

    OdpowiedzUsuń
  36. Bożenko, toż to już jest postęp!

    OdpowiedzUsuń
  37. Goraco pozdrawiam, to historia nie tylko kotka ale i dobrych ludzi / ja myslalam, ze dobrzy ludzie to tylko w podziemiu/, tez mieszkam a tym miescie a mam 3 koty wyrzucone " dobrymi osobami", ale tak dramatycznie to niebylo. Rady dawac nie bede, mysle ze rady wczesniej napisane a empatia pani |Boženy to zrobi sama a kociak bedzie mial " rodzine". Moze pani Božena to bedzie czytac a bedzie miala czas napisac na email a.maryla@seznam.cz .

    OdpowiedzUsuń
  38. Witam. Dziewczyny jestescie niesamowite .Dziekuje, dziekuje, dziekuje coz innego mam napisac. Jeszcze jestem w pracy, siedzialam znowu u maluszka. Jutro postaram sie przeslac Ance Wroclawiance filmik z kotkiem. A teraz juz pedze do domku. Pozdrawiam wszystkie cudowne komentatorki i oczywisci wlascicielke bloga. Dzieki Aniu-Gosiu. Bozena z Pragi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekamy na wieści od Ciebie, Bożeno! Z tego kotka wyrośnie jakaś piękność, zobaczysz! Z tego co piszesz zrobił też już duże postępy. Im czasem potrzebny jest impuls, przełamanie. Ja często stosuję metodę taką na wpół siłową, bo łapię kotka, przytrzymuję (nie wolno mocno ściskać) i zaczynam głaskać, i głaskać, i drapać za uszkiem. Zwykle jest tak, że albo już za pierwszym razem, albo niedługo potem kotek zaczyna mruczeć, a to oznacza, że lody są przełamane... Pierwsze łapanki dzikusów robię w rękawicach i z daleka od twarzy!
      Powodzenia :)

      Usuń
  39. Jeśli mogę cos podpowiedzieć, to to, żeby w tym pomieszczeniu było troszke więcej przytulnych schowanek niz to jedno pudełeczko. No i żeby jak najdłużej być z nim razem. Nichby sobie siedział w jakimś schowanku, ale trzeba do niego gadać i przyzwaczajać do człowieka "w pobliżu".
    Kiedyś moja córka przyniosła do domu taką malutką ryżą znajdę z działek. Miał już wyżarte przez koci katar jedno oczko i też był bardzo dziki. Wprawdzie nie aż tak, bo złapany nie wyrywał się, tylko sztywniał i nieruchomo czekał, aż go się wypuści. Trzymałyśmy go takiego przerażonego na kolenach i delikatnie głaskałyśmy przez kilka minut po parę razy dziennie. Tak nam poradzono, że to oswaja z człowiekiem. Wypuszczany chował sie pod szafę i właściwie głównie tam przebywał. Moja córka kładła sie na podłodze i przeciągała wzdłuż szafy sznureczek. Gdzieś po dwóch tygodniach spod szafy wysunęła sie ruda łapka i złapała za ten sznurek. Potem wszystko poszło błyskawicznie. Kotek dostał na imie Kubuś i wyrósł na bardzo przytulaśnego kota.
    Może ta historia na coś sie przyda, życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  40. Padło już tyle mądrych słow że chyba nie ma sensu się powtarzać. Więc tylko krótko, w przypadku moich pociech, które wzięłam ze schroniska najlepiej sprawdziła się obecność ale bez próby bezpośredniego kontaktu z kotem i wystarczająca ilość kryjówek - takich gdzie poczuje się bezpieczniejszy ale jednocześnie będzie miał możliwość podejrzenia co się dzieje. Mocno trzymam kciuki za szybki sukces i już cieszę się na filmik z maleństwem :-)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)